Powszechne braterstwo/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII.
„Księga Powszechnego Braterstwa“.

Wypada z kolei powiedzieć kilka słów o autorze »Księgi Powszechnego Braterstwa“.
Sylvanus Stone, ukończywszy z odznaczeniem egzamina w uniwersytecie londyńskim, powołany został, w młodym bardzo wieku, na wykłady w różnych instytucjach publicznych. Otrzymał też niebawem godność profesorską, należną człowiekowi takiej głębokiej wiedzy przyrodniczej, i od owego czasu aż do siedemdziesiątego roku życia, istnienie upływało mu w nieprzerwanym biegu odczytów, wydawnictw, badań i rozważań w dziedzinie, w której był specjalistą.
Mając lat siedemdziesiąt, przez długi czas po śmierci żony i małżeństwie swoich trojga dzieci, mieszkał sam i wtedy powaliła go na łoże bardzo ciężka choroba — skutek wykroczeń naiwnego umysłu przeciw żelaznemu ustrojowi ciała.
Podczas długiej rekonwalescencji, jaka po tej chorobie nastąpiła, wrodzony dar obserwacyjny, jaki profesor dotychczas wyłącznie poświęcał naukom przyrodniczym, zaczął się zwracać ku ogólnym sprawom życiowym. Wszelako umysł, dla którego nauki przyrodnicze stały się ideą przewodnią, namiętnością, nie mógł się zadowolić nieokreślonemi rozważaniami zagadek życia. Powoli, zaledwie dostrzegalnie, z niepokonaną siłą odśrodkową — siłą, której nie byłaby może zdobyła, gdyby nie owa ciężka choroba — myśl o Powszechnem Braterstwie, zamieniając się w idée fixe, wchłonęła w siebie wszystkie nierozstrzygnięte przezeń wątpliwości zagadki istnienia. Niezwykły umysł tego starca, oderwany przez chorobę od dawnych warunków bytu, teraz pozbawiony zajęcia i, jakby stojący na pochyłości, zaczął czcić nową gwiazdę, której blask potęgował się z każdym tygodniem, z każdym miesiącem i rokiem, aż wreszcie przyćmił wszystkie inne gwiazdy tak, że pogasły.
W siedemdziesiątym czwartym roku życia zaczął pisać swoją książkę. Pod wpływem przedmiotu pracy i sędziwych lat wzmagała się u niego szybko obojętność, wobec wypadków życia powszedniego. Postać jego stała się już wówczas prawie powszechnie znana, zanim Bianka, znalazłszy go pewnego dnia siedzącego na dachu nad mieszkankiem, jakie zajmował na najwyższem piętrze, zkąd pragnął lepiej objąć wzrokiem umiłowany Wszechświat — zdołała go nakłonić, by przeniósł się do niej i urządziła mu osobny pokój w swym domu.
Niebawem przywykł do nowej siedziby i ustalił swoje przyzwyczajenia, w których nie dopuszczał najmniejszej zmiany; nie pozwalał bowiem, aby cokolwiek odrywało go od pracy nad książką.
Popołudniu tego dnia, w którym Hilary odprawił małą modelkę, p. Stone, zdumiony nieobecnością swej sekretarki, czekał na nią przez godzinę, odczytując kartki, które już zapisał. Poczem przeszedł do zwykłych ćwiczeń gimnastycznych, a o zwykłej porze zasiadł do herbaty i, podnosząc kolejno do ust filiżankę i chleb z masłem, wpatrywał się uporczywie w miejsce, gdzie siadywała zazwyczaj młoda dziewczyna. Skończywszy, wstał i zaczął chodzić po pokojach. Nie znalazł nikogo oprócz Mirandy, która siedziała w pasażu, prowadzącym do pracowni, dziwiąc się widocznie nieobecności pani i pana. Teraz przyłączyła się do p. Stone’a, trzymając się jednak w pełnem szacunku oddaleniu za nim, o ile ją wyprzedzał, i przed nim, o ile szedł za nią. Gdy skończyli rewizję domu, p. Stone zeszedł do ogrodu przed bramę. Tu znalazła go Bianka, stojącego nieruchomie bez kapelusza, w pełnem słońcu, z białą głową zwróconą w stronę, z której przybywała zazwyczaj mała modelka.
Pani domu wracała ze zwykłego dorocznego zwiedzania Akademji Królewskiej, dokąd jeszcze uczęszczała, jak psy, pod wpływem jakiegoś znieprawionego popędu chodzą i węszą dokoła innych psów, których już oddawna znienawidziły. Oczy Bianki iskrzyły się, widocznie podnieciła ją wizyta w Akademji. Długa luźna woalka spadała z kapelusza, barwy i kształtu grzyba.
P Stone bardzo szybko zrozumiał kto przed nim stoi i przez chwilę wpatrywał się w nią w milczeniu. Zachowanie się jego względem córek było podobne do zachowania starego gąsiora wobec dwóch łabędzi, które począł nieświadomie — była w niem ciekawość, nagana, podziw i lekkie zdumienie.
— Dlaczego ona nie przyszła? — pytał.
Bianka drgnęła pod woalką.
— Pytałeś Hilarego?\
— Nie mogę go znaleźć, — odparł p. Stone.
W jego cichej, pochylonej postaci i białej głowie, skąpanej w blasku słonecznym, było coś, co zniewoliło Biankę do wsunięcia ręki pod jego ramię.
— Pójdź ojczulku. Będę ci przepisywała.
P. Stone popatrzył na nią usilnie i potrząsnął głową.
— Byłoby to wbrew moim zasadom; nie mogę przyjmować bezpłatnych usług. Ale, gdybyś zechciała pójść do mnie, moje dziecko, czytałbym ci z przyjemnością. To mnie podnieca i dodaje mi bodźca.
Na tę prośbę, wilgotna mgła przesłoniła oczy Bianki. Przyciskając do piersi wychudłą rękę p. Stone’a, skierowała się z nim ku domowi.
— Zdaje mi się, że napisałem coś, co cię zajmie, — rzekł p. Stone po drodze.
— Z pewnością, — szepnęła Bianka.
— Jestto coś ogólnego, — mówił p. Stone, — dotyczy narodzin. Siadaj przy stole. Zacznę, jak zwykle, tam, gdzie przerwałem wczoraj.
Bianka zajęła miejsce małej modelki, oparła podbródek na dłoni i siedziała nieruchoma, jak owe posągi, które oglądała przed chwilą.
Zdawać się mogło nieledwie, że p. Stone jest rozdrażniony. Dwukrotnie układał zapisane arkusze i chrząkał; poczem, podnosząc nagle jedną kartkę, postąpił trzy kroki odwrócił się do Bianki plecami i zaczął czytać.
— „Z owej powolnej, nieustającej przemiany z kształtu w kształt, nazwanej Życiem, ludzie, w skurczu wiecznego ruchu, pochwycili pewien moment, bynajmniej nie donioślejszy od każdego innego, i nazwali go Narodzinami. Ten zwyczaj dawania pojedyńczemu zdarzeniu w przebiegu procesu wszechświatowego pierwszeństwa nad wszystkiemi innemi zdarzeniami, przyczynił się, więcej niż cokolwiek innego, do zamącenia kryształowej czystości zasadniczego prądu. Tak samo mogliby ci, którzy śledzą proces rozwoju ziemi zieleniejącej, wydobywającej się z mglistych objęć zimy, wyłaczyć jeden jedyny dzień i nazwać go Wiosną. W okresie rytmicznym, który kierował zmianą z kształtu w kształt“... — Głos p. Stone’a, który był dotychczas tylko słabym, ochrypłym szeptem, stawał się teraz coraz donioślejszy, jakgdyby starzec mówił do licznych słuchaczów, — „złocista“ wszechświatowa mgła wyżyn, do której ludzie powinni byli wznieść się, jak wielkie ptaki do słońca, ustąpiła miejsca pasorzytniczej aureoli, jaką każdy człowiek otaczał własne narodziny. Tej zasadniczej pomyłce przypisać należy jego wyłącznie osobistą, indywidualną filozofję. Powoli ale nieubłaganie wyschło w jego sercu pragnienie bratertswa“.
Nagle przestał czytać.
— Widziałem jak wszedł, — rzekł.
W następnej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Hilary.
— Nie przyszła, — rzekł p. Stone; a Bianka szepnęła:
— Brak jej nam!
— Jej oczy, — mówił dalej p. Stone, — mają szczególne spojrzenie; dopomagają do widzenia przyszłości. To samo spojrzenie zauważyłem w ślepiach niejednej suki.
Bianka z cichym śmiechem szepnęła znów:
— A to dobre!
— Psy posiadają jedną zaletę, — odezwał się Hilary, — której brak istotom ludzkim... niezdolne są do drwin.
A usta Bianki, nawpół rozchylone, jakby mówiły:
„Żądasz zawiele! Ja nie posiadam już dla ciebie żadnego uroku. Mamże więc uznawać urok, jaki ta pospolita mała dziewczyna ma dla ciebie?“
Spojrzenie p. Stone’a utkwione było w ścianie.
— Pies, — rzekł, — stracił dużo ze swego pierwotnego charakteru.
I, zbliżając się do biurka, wziął znów w rękę pióro.
Hilary i Bianka nie odzywali się, nie patrzyli wzajemnie na siebie; a śród tego milczenia, o wiele wymowniejszego, niż wszelka rozmowa, pióro skrzypiało nieprzerwanie. W końcu p. Stone pióro położył, a widząc dwie osoby w pokoju, zaczął:
— „Cofając się do owych dni, w których nauka o rozwoju dosięgła szczytu, spostrzegamy, jak umysł ludzki, przywykłszy do ciągłych krystalizacji, zniweczył całe znaczenie procesu wszechświatowego. Weźmy naprzykład ten jałowy objaw, jaką jest pagoda „kast“! Podobnie jak owa budowla chińska, tak samo kształtowało się wówczas społeczeństwo. Ludzie żyli wówczas pokładami, oddzieleni wzajemnie od siebie, klasa oddzielona od klasy...“
Wziął znów pióro i zaczął pisać.
— Zrozumiałaś, sądzę, — rzekł Hilary cichym głosem — że otrzymała polecenie, żeby przestała przychodzić?
Bianka wzruszyła ramionami.
Hilary, z niezwykłem u niego gniewnem spojrzeniem, dodał:
— Czy twoja wspaniałomyślność może mi przyznać chęć zastosowania się do twoich życzeń?
Odpowiedzią Bianki był śmiech taki przejmująco ostry, taki okrutnie gorzki, że Hilary mimowoli odwrócił się, jakgdyby chcąc pochwycić i stłumić ten dźwięk, zanim dobiegnie do uszu starca.
P. Stone położył pióro.
— Nie będę już dzisiaj pisał, — rzekł; — straciłem nastrój... przestałem być sobą.
Mówił głosem zupełnie obcym.
Starzec był widocznie zmęczony i wyczerpany — podobnie wynędzniały koń, którego słońce zaszło, stoi ze spuszczonym łbem, a zapadła szyja widnieje z pod przerzedzonej grzywy. Nagle, widocznie zapomniawszy, że ma jakichkolwiek słuchaczów, p. Stone zaczął:
— O, wielki wszechświecie, jestem starcem, umysł mój znużony, dla siebie nie pragnę już niczego. Dopomóż mi do dalszego pisania... dopomóż mi do napisania książki takiej, jakiej świat nigdy nie widział!
Śmiertelna cisza nastąpiła po tej osobliwej modlitwie; poczem Bianka, z twarzą, łzami zalaną, wstała i wybiegła z pokoju.
P. Stone oprzytomniał. Spokojna, blada twarz jego zmieniła się naraz i zaczerwieniła. Spojrzał na Hilarego.
— Obawiam się, żem się zapomniał. Czym powiedział co dziwacznego?
Niepewny swego głosu, Hilary potrząsnął głową i również podążył ku drzwiom.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.