Powszechne braterstwo/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
Hilary na tropie.

Pojęcia etyczne człowieka tej miary, co Hilary, nie miały nic wspólnego z pojęciami miljonów typu Purcey’a, opartemi na poczuciu własności w życiu doczesnem i przyszłem; nie były też podobne do moralnych i religijnych zapatrywań arystokracji, która, jakkolwiek w części subtelniejsza, niemniej, jato całość, korzysta ze swego umocnionego stanowiska, by do etyki p. Purcey’a stosować zasadę: „Niech was wszystkich djabli porwą!“ W oczach większości był Hilary prawdopodobnie człowiekiem niemoralnym i niereligijnym; w istocie wszakże jego moralność i religja była moralnością i religją tej specjalnej grupy społeczeństwa, do której należał — tej klasy wykształconej, kulturalnej, klasy „profesorów, zwojowanych artystów, ludzi postępowych i rozmaitych nowoczesnych półgłówków,“ jak ich nazywał pan Purcey — grupy społeczeństwa składającej się nadto z ludzi, nie znających troski o chleb powszedni i zajętych pracą umysłową.
Gdyby zażądano od Hilarego wyznania wiary, streściłby je niewątpliwie w takich słowach:
„Nie wierzę w żadne dogmaty kościelne i nie chodzę do kościoła; nie mam określonych pojęć o życiu przyszłem i mieć ich nie pragnę; ale w cichości ducha usiłuję przystosować się, o ile tylko mogę, do tego co widzę dokoła siebie, czując, że, gdybym istotnie mógł kiedykolwiek zespolić się w zupełności ze światem, w którym żyję, byłbym szczęśliwy. Nieufność do własnego rozsądku i własnych zmysłów uważam za niedorzeczność; albowiem, skoro mój rozsądek i moje zmysły nie wskazują mi nic lepszego, przypuszczam, iż wszystko dzieje się tak, jak się dziać powinno; gdybyśmy znali przyczynę wszystkiego, bylibyśmy Wszechwiedzą. Nie wierzę, żeby czystość sama w sobie była cnotą, jest nią tylko o tyle, o ile przyczynia się do szczęścia i do zdrowia ludzkości. Nie wierzę, żeby małżeństwo przyznawało prawo własności i nienawidzę wszelkiego publicznego roztrząsania tych spraw; ale natura moja sprzeciwia się wszelkiemu wyrządzaniu krzywdy bliźnim, o ile można tego rozsądnie uniknąć. Co się tyczy obyczajów, uważam, że opowiadanie skandalów i rozsiewanie plotek, jest gorszym występkiem, niż czyny, które je spowodowały. Jeżeli potępiam w duchu człowieka, czuję się winnym niemoralnego postępku. Nienawidzę zarozumiałości, wstydzę się samochwalstwa. Nie cierpię rozgłośnej reklamy, mam prawdopodobnie zbyt wielką skłonność do przeczenia. Czcza paplanina nudzi mnie śmiertelnie, ale zagadnienia etyczne lub psychologiczne mógłbym roztrząsać całemi nocami. Mam wstręt do wyzyskiwania cudzej słabości. Pragnę być człowiekiem przyzwoitym ale — nie mogę, doprawdy, brać siebie zbytnio na serjo.“
Jakkolwiek Hilary był j nadal uprzejmy dla Cecylji, niemniej w rzeczywistości gniewał się na nią i z każdą chwilą gniew ten się wzmagał. Gniewał się na nią, na siębie samego i na Hugbs’a; i cierpiał z powodu tego gniewu, jak mogą cierpieć tylko ci, którzy nie przywykli do brutalnych, szpetnych powikłań życiowych.
Mężczyźnie takiemu zamkniętemu w sobie, jak Hilary, rzadko zdarzała się sposobność składania jawnych dowodów rycerskości. Tryb jego życia wyłączał sytuacje odpowiednie. Zaś rycerskość, jaką ujawniał, była raczej negatywnej natury. I teraz, gdy nagle stanął wobec postępowania Hughs’a, który widocznie bił żonę i śledził bezbronną dziewczynę, ogarnęło Hilarego wielkie współczucie.
Gdy mała modelka weszła o zwykłej porze do ogrodu, Hilaremu zdawało się, że ma twarzyczkę stroskaną. Uspokoiwszy warczenie Mirandy, która od pierwszej chwili zachowywała się wrogo względem młodej dziewczyny, wziął książkę i usiadł, czekając na jej odejście. Przesiedział tak z godzinę, przewracając kartki i niewiele wiedząc co zawierały, gdy nagle ujrzał mężczyznę zaglądającego przez kraty do ogrodu. Stał zaledwie przez pół minuty, poczem przeszedł przez jezdnię na przeciwną stronę i ukrył się za płotem.
„A więc to tak?“ — pomyślał Hilary. „Mamże wyjść i poradzić temu drabowi, żeby się wyniósł, czy też zaczekać i zobaczyć co się stanie, gdy ona wyjdzie?“
Zdecydował się na to ostatnie. Niebawem ukazała się młoda dziewczyna, idąc swoim zwykłym odrębnym chodem, — młodzieńczym, niepozbawionym wdzięku, ale zbyt pewnym, nadto zaś takim niedbałym, że nie mógł być chodem »„damy“. Spojrzała na okno Hilarego i zwróciła się w ulicę.
Hilary wziął kapelusz i laskę i czekał. W pół minuty potem Hughs wysunął się z ukrycia i podążył za. dziewczyną. Ruszył też w drogę i Hilary.
W każdym mężczyźnie pozostała jakaś cząstka pierwotnego zamiłowania do tropienia. Gdyby subtelny Hilary nie był taki wzburzony, zbuntowałby się przeciw takiemu śledzeniu ludzi. Na razie jednak doznawał rozkosznej; przyjemności polowania. Pewien już, że Hughs istotnie idzie za młodą dziewczyną, postanowił teraz tylko nie tracić ich z oczu i pozostać niewidzialnym. Nie było to rzeczą trudną dla człowieka, wprawnego w chodzenie po górach — jedyny sport, dostępny dla tych, którzy uważają iż narażanie na niebezpieczeństwo innych, prócz siebie, jest niemoralne.
Pod ochroną okien wystawowych w sklepach, omnibusów, przechodniów oraz innych przypadkowych osłon, Hilary śledził oboje aż do stromej ulicy Campden Hill. Niebawem wszakże musiał się zatrzymać, gdyż, odwracając przypadkowo wzrok od Hughs’a, spostrzegł, że mała modelka zawróciła i dążyła ponownie tylko co przebytą drogą. Posiadając bystrą przytomność umysłu w sprawach czysto zewnętrznej natury, Hilary wskoczył do przejeżdżającego omnibusu i ujrzał, że mała zatrzymała się przed sklepem z obrazami. Wnosząc z wyrazu jej twarzy i z całego zachowania, nie miała widocznie pojęcia, że ją ktoś śledzi; stała w niedbałej postawie wpatrzona w niemym podziwie w dobrze znany obraz. Hilary często zapytywał siebie ze zdumieniem, komu mógł obraz taki się podobać — teraz wiedział. Najwidoczniej oddziaływał głęboko na estetyczny zmysł młodej dziewczyny.
W chwili, gdy nasunęła mu się ta uwaga, spostrzegł Hughs’a, stojącego przed piwiarnią. Ciemna twarz jego miała wyraz przygnębiony i ponury człowieka, który cierpi. W Hilarym odezwało się, jakby współczucie dla niego.
Omnibus podskoczył, ruszając z miejsca, i Hilary omal nie usiadł eleganckim ruchem na kolanach jakiejś pani. Okazało się, że były to kolana pani Tallents Smallpeace, która powitała go uprzejmym, spokojnym uśmiechem i usunęła się, by mu zrobić miejsce.
— Bratowa pana była właśnie u mnie. Jaka ona miła i kochana... tak się wszystkiem interesuje. Namawiałam ją, żeby poszła ze mną na moje zebranie.
Zdejmując kapelusz, Hilary zmarszczył czoło. Wrodzona rycerskość nie dopisała mu tym razem.
— Ach, tak! Pani wybaczy! — i wysiadł.
Pani Tallents Smallpeace powiodła wzrokiem za nim, a potem rozejrzała się dokoła omnibusu. Hilary zachował się, jak mężczyzna, który dążył na schadzkę i, wsiadłszy do omnibusu, ujrzał własną ciotkę, siedzącą obok pani swoich myśli. Nie spostrzegła jednak nikogo, kto mógłby usprawiedliwić to przypuszczenie i pomyślała, że Hilary jest jednak „bardzo zajmujący“. Nagle jej zimne bystre oczy padły na postać przechadzającej się małej modelki.
„Oho!“ pomyślała. A więc to tak! Jakie to interesujące.
Hilary, chcąc uniknąć obcesowego spotkania się z dziewczyną, skręcił w boczną ulicę i, znalazłszy odpowiedni zakątek, czekał. Nic nie rozumiał. Dlaczego, jeżeli Hughs prześladuje modelkę umizgami, nie przeszedł przez jezdnię i nie zbliżył się do niej, gdy stała przed sklepem z obrazami?
Młoda dziewczyna minęła wyjście bocznej ulicy i szła dalej wolnym krokiem człowieka, któremu włóczęga po ulicach sprawia przyjemność. Teraz już jej widzieć nie mógł; rozglądał się dokoła, chcąc zobaczyć, czy Hughs idzie za nią. Czekał przez kilka chwil. Hughs się nie pokazał. Tropienie zakończyło się! I nagle wpadło Hilaremu na myśl, że ten człowiek śledzi ją poprostu dlatego, żeby się przekonać, że dziewczyna niema z nikim schadzki. Obaj zatem mieli jeden cel. Zarumienił się, stojąc na ponurej uliczce, gdzie oprócz niego nie było nikogo. Cecylja ma słuszność! To brudna sprawa.
Człowiek, mający więcej styczności z faktami rzeczywistymi, niż Hilary, posiadałby jakąś umysłową skrytkę, w której umieściłby podobne zajście; lecz, mając z zawodu do czynienia tylko ze światem ideowym i myślowym, nie bardzo zdawał sobie sprawę z własnego nastroju. Umysł jego nawykł do ścisłości tylko w pracy literackiej, — w sprawach innych Hilary był zupełnie bezradny, nie umiałby rozwikłać zwłaszcza drażliwej kwestji różnicy klas.
Pogrążony w głębokiej zadumie, szedł cienistą aleją, prowadzącą między wysokimi płotami z Notting Hill do Kensingtonu.
Była taka oddalona od ruchu wielkomiejskiego, że każde drzewo po obu stronach rozbrzmiewało wiosennym śpiewem ptaków; zapach ciekącej żywicy rozchodził się zwolna, w miarę, jak przygasało słońce. Szczególny spokój zawisł tu nad miastem, unosiło się, jakby osobliwe odczucie sędziwej Matki-Ziemi — głośne dźwięki i ciche oblicze obłoków. Człowiek mógł tutaj użyczyć spokoju dręczącym myślom i na chwilę zaufać dobrotliwej Opatrzności, która mu dała życie, oraz pięknu każdego dnia, co, roześmiany albo ponury, odchodzi w noc. Kilka krzaków rozkwitającego bzu rozsiewało woń cytryny; żółty kot na murze ogrodowym grzał się w zachodzącem słońcu.
Na środku alei szereg buków rozpościerał sękata, powikłane korzenie. Spoczywały tam istoty ludzkie, których powichrzone włosy zwieszały się dokoła znużonych twarzy. Ich wychudłe członki osłonięte były łachmanami; każdy z tych ludzi miał kij, do którego przywiązany był jakiś brudny węzełek. Spali. Dalej na ławce siedziały dwie bezzębne stare baby, których oczy biegały na wszystkie strony, obok zaś chrapała kobieta o twarzy czerwonej, jak ogień.
Pod następnem drzewem zasiadł młodzieniec ze swoją dziewczyną — blade dzieci wielkiego miasta, z obwisłem! ustami, zapadłymi policzkami, i płonącemi gorączkowym blaskiem, oczyma. Trzymali się w objęciach, tulili się do siebie, milczeli. Nieco dalej dwaj młodzi mężczyźni w bluzach robotniczych, patrzyli na siebie śmiertelnie znużonym wzrokiem. I oni milczeli.
Na ostatniej ławce ujrzał Hilary małą modelkę — siedziała sama w niedbałej postawie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.