Powszechne braterstwo/Rozdział III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
Bronzowy gabinet Hilarego.

„Co ty o tem właściwie myślisz, wuju Hilary!“
Odwróciwszy się od swego biurka, aby spojrzeć w twarz swej młodej siostrzeniczki, Hilary Dallison odpowiedział:
„Moja droga, z takiemi samemi sprawami mamy do czynienia od początku świata. O ile mi wiadomo, niema procesu chemicznego, któryby nie wytwarzał zbędnych produktów. To, co dziadek twój nazywa naszymi „cieniami“, są to zbędne produkty procesu społecznego. Że, co dziesiąty tonie, jest równie pewnem, jak to, że co pięćdziesiąty podobny nam, wypływa, ściśle broniąc, kim oni są i skąd się biorą, czy mogą się udoskonalać, jest, sądzę, tak niejasne, jak tylko być może“.
Postać dziewczęcia, siedzącego w wielkim fotelu, nie drgnęła. Usta miała pogardliwie skrzywione, czoło zmarszczone.
„Marcin mówi, że rzecz jakaś tylko wtedy jest niemożebna, jeżeli ją za taką uważamy“.
„Obawiam się, że to wiara i góry“.
Tymjana niecierpliwie poruszyła nogą; dotknęła nią niemal Mirandę, małą buldożkę.
„Och, maleństwo!“
Lecz mała bursztynowa buldożka odsunęła się.
„Nienawidzę tych żartów, wuju: takie są niesmaczne!“
Hilary oparł głowę na swem wąskiem ręku; była to jego charakterystyczna postawa.
„Są wstrętne, niesmaczne i przykre. To nic a nic sprawy nie ułatwia, nieprawdaż?“
„Przypuszczam, że my wprost sami stwarzamy trudności, zwracając na nie uwagę“.
Hilary uśmiechnął się. „Czy to również mówi Marcin?“
„Oczywiście, że tak“.
„Szczerze mówiąc“, szepnął Hilary, „ja widzę jedną tylko trudność — naturę ludzką.“
Tymjana wstała. „Zła opinja o naturze ludzkiej wydaje mi się rzeczą straszną“.
„Moja droga“, powiedział Hilary, „czy nie przychodzi ci może na myśl, że ci, którzy mają tak zwaną złą opinję o naturze ludzkiej, są w rzeczywistości bardziej dla niej tolerancyjni, bardziej w niej istotnie rozmiłowani, niż ci, którzy zapatrzeni w to, czem natura ludzka być powinna, muszą nienawidzieć tego, co właśnie jest naturą ludzką.
Spojrzenie, jakie Tymjana rzuciła na wuja miłą, pociągającą twarz, ze śpiczastą brodą, wysokiem czołem i dziwnym uśmieszkiem, zaniepokoiła nieco Hilarego.
„Nie chciałbym, abyś miała niepotrzebnie niską o mnie opinję, moje dziecko. Nie należę do tych, którzy dowodzą, iż wszystko jest w porządku dlatego, że bogaci mają swoje troski narówni z biednymi. Pewne minimum dobrobytu i dostatku konieczne jest, rzecz prosta, dla człowieka, zanim zaczniemy się nad nim litować; to mi jednak bynajmniej nie mówi, w jaki sposób ty mu zapewnisz to minimum dobrobytu i dostatku, prawda?“
„Musimy to zrobić“, rzekła Tymjana; „to dłużej trwać nie może“.
„Moja droga,“ powiedział Hilary, „pomyśl o panu Purcey! Jaki, według ciebie ułamek w wyższej klasie społeczeństwa uświadamia sobie tę potrzebę? My, którzy posiedlśmy to, co ja nazywam sumieniem społecznem, wznosimy się ponad poziom p. Purcey’a; stanowimy garstkę paru tysięcy w stosunku do dziesiątków tysięcy p. Purcey’a a iluż nawet wśród nas jest przygotowanych lub w tym kierunku odpowiednio uzdolnionych, aby móc działać zgodnie z naszem sumieniem? W przeciwieństwie do poglądów twego dziadka, obawiam się, że zbyt jesteśmy wszyscy podzieleni na klasy, człowiek działa i zawsze działał klasowo“.
„Ach — klasy!“ odpowiedziała Tymjana — „to stare przesądy, wuju.“
„Czyż tak? Sądziłem, że należenie do pewnej klasy jest może tylko doprowadzeniem do przesady samego siebie — na to nie poradzimy. Naprzykład cóż my zrobimy, ty i ja, z naszemi szczczególnemi przesądami?“
Tymjana rzuciła mu okrutne spojrzenie młodości, która zdawała się mówić: „Jesteś moim drogim, kochanym wujem; jesteś jednakże więcej niż dwa razy odemnie starszy. A to, zdaje się jest zupełnie miarodajne!“
„Czy zdecydowano cośkolwiek w sprawie pani Hughs?“ zapytała nagle.
„A co twój ojciec powiedział dziś rano?“
Tymjana wzięła swą tekę z rysunkami i skierował» w stronę drzwi.
»„Ojciec jest beznadziejny. On chciałby jedynie skierować ją do jakiegoś Towarzystwa.“
Wyszła. Hilary westchnąwszy, wziął pióro do ręki, ale nic nie napisał...
Hilary i Stefan Dallisonowie byli wnukami Dalllsona, który był znany jako przyjaciel, a niekiedy doradca pewnego powieściopisarza z epoki Wiktorjańskiej. Canon, pochodzący ze starej rodziny hrabstwa Oxford, która conajmniej przez trzy stulecia służyła Kościołowi lub Państwu, był sam autorem dwu tomów „Djalogów Sokratesa.“ Przekazał synowi — etatowemu urzędnikowi w ministerstwie Spraw zagranicznych, jeżeli nie swój talent literacki, to w każdym razie tradycję kutlury. Tradycja ta z kolei przeszła na Hilarego i Stefana.
Wychowani w szkole ogólnej i w Cambridge, posiadający dostateczne, choć niewielkie środki materjalne, zapewniające im byt niezależny, przyzwyczajeni do niedopominania się o pieniądze, gdy były im potrzebna, obydwaj młodzi ludzie byli wyrzuceni z mennicy z jakimś identycznym dla obydwóch stemplem zewnętrznym. Obydwaj również byli wysoce cywilizowani, obdarzeni tą głęboką przyzwoitością, tym wstrętem do gwałtu, który nigdzie tak się nie zaznacza, jak w wyższych warstwach kraju, którego stałe urządzenia są równie stare, jak jego drogi lub mury, otaczające jego parki. Z biegiem czasu jednak wielka zaleta, jaką dziedzictwo i wychowanie, otoczenie i środowisko, wytworzyły w nich obu, świadomość samego siebie — wpłynęła na tych dwóch braci zupełnie odmiennie. Dla Stefana była ona zabezpieczeniem przed samym sobą, trzymaniem samego siebie, że tak powiemy, w lodzie podczas gorących pór roku, czemś, co mu pozwalało dokładnie przewidzieć niebezpieczeństwo rozkładu, tak, żeby mógł zniszczyć działanie w zarodku; był to dla niego zdrowy, może nieco chemiczny środek, spajający jego części składowe, zmuszający je do łącznej jednorodnej pracy. W Hilarym działanie to dawało się odbywać w sposób odmienny; jak powolnie działająca subtelna trucizna, wielka ta zaleta, świadomość samego siebie, wsączyła swój system aż do samej głębi; przecisnęła się przez każdą szczelinę jego umysłu, tak, że pomyślenie czegoś do końca lub dokonanie określonego czyny stało się dla niego oczywiście trudne. Przedewszystkiem przyjęła ona postać pewnego rodzaju łagodnie oschłego humoru.
„Dziwną jest rzeczą, powiedział któregoś dnia do Stefana, „że przy procesie trawienia małych kawałków pożeranego mięsa można być zdolnym do układania rozważań na temat, jak nadzwyczajną rzeczą jest ten proces“.
Stefan wstrzymał się nieco z odpowiedzią — jedli właśnie w Law Courts rozbef na śniadanie — następnie rzekł
„Mam nadzieję, że nie będziesz unikał wyższych ssaków, tak, jak twój czcigodny teść“.
„Przeciwnie“, odparł Hilary; będę je przeżuwał; lecz to jednakże jest nadzwyczajne; nie zwróciłeś na to uwagi“.
Rzecz prosta, że człowiek, który mógł w takiej rzeczy widzieć coś nadzwyczajnego, posunął się dosyć daleko, to też Stefan szepnął;
„Słuchaj, stary, zbyt daleko posuwasz badanie wewnętrznych stanów.
Hilary rzucił bratu dziwny przelotny uśmiech, który zdawał się mówić nietylko: „Przynajmniej ty mnie nie nudź“, lecz również „dobrze, może i lepiej, żeś ty pozostał na zewnątrz“, i rozmowa urwała się.
Ten uśmiech Hilarego uciekający od przedmiotu, chociaż niepokojący i mogący wywołać przerwanie stosunków, był dosyć naturalny. Człowiek uczuciowy, który spędził życie wśród ludzi kulturalnych na robieniu książek, zabezpieczony od istotnych braków, przez skromny, lecz niepospolity dostatek, nie mógł dojść do czterdziestego drugiego roku życia i nie zaostrzyć swego poczucia delikatności aż do pewnego rodzaju obmierzłości. Nawet jego pies wiedział z kim ma do czynienia. Wiedział, że nie pozwoli sobie zbyt dużo ani z jego uszami, ani z jego ogonem. Wiedział, że nigdy nie będzie otwierał jego pyska i badał jego zębów, jak to czynią niektórzy ludzie; że gdy leży na grzbiecie, pogładzi łagodnie jego piersi, nie dając mu do zrozumienia, że czyni źle, tak jakby to kobiety zrobiły, a gdyby siedział, tak jak teraz, z oczami utkwiouemi w ogień na kominku, niezabroniłby mu nigdy, pies dobrze o tem wie, nawet zdaleka nie przeszkodziłby w rozmyślaniach o niebieskich migdałach, tak, jak on to czynić lubi: W gabinecie Hilarego, w którym unosił się szczególnie zapach dobrego tytoniu, podtrzymujący nerwy człowieka, pracującego na polu literackiem, stało popiersie Sokratesa, do którego, jak się zdawało, zawsze miał mieć dziwny pociąg jego właściciel. Opisywał kiedyś koledze po fachu wrażenie, jakie na nim wywarło to oblicze gipsowe, tak niezmiernie brzydkie, jak gdyby ucieleśniające całe życie ludzkie, wyrażające obżarstwo i rozpustę człowieka, jego gwałty i rabunki, lecz zarazem jego zdolność miłości, rozumu i łagodności.
„Każę on nam“, mówił Hilary, „pić tęgo, zanurzyć się i żyć z syrenami, leżeć na osłonecznionych wyżynach, pocić się wraz kobietami, wiedzieć wszystko i znać wszystkich. Nie zasiądziemy, mówi, pomiędzy Mędrcami, aż przez to wszystko przebrniemy, aż się tam sami wdrapiemy! Oto w jaki sposób on mnie pobudza — nie jest to zbyt zachęcające dla ludzi naszego typu!“
Z głową opartą na ręku siedział Hilary w cieniu tego popiersia. Przed nim leżały trzy otwarte książki i stos kartek rękopisu oraz zesunięty na jedną stronę mały plik ćwiartek szaro-białego papieru, korekty jego ostatniej książki.
Dokładnego stanowiska życiowego, jakie zajmuje dzięki pracy swojej człowiek tego rodzaju, z łatwością określić nie można. Miał on z tego pewien dochód, lecz nie był od niego uzależniony. Jako poeta, krytyk, essay’ista, wyrobił sobie pewne imię — niezbyt rozgłośne imię, lecz dostatecznie poważne. Czy jego wyrafinowana delikatność mogłaby pogodzić się z warunkami życia literackiego bez środków prywatnych, było od czasu do czasu przedmiotem rozmów jego przyjaciół; prawdopodobnie poszłoby to lepiej, niż przypuszczano, gdyż niekiedy wprowadzał w zdumienie tych, którzy go uważali za dyletanta, zdecydowanym sposobem w jaki cofał się do swej skorupy dla dokończenia części swego dzieła.
Chociaż próbował tego ranka skupić swe myśli na swej pracy literackiej, krążyły one dokoła rozmowy jego z siostrzenicą i dyskusji odbytej dnia poprzedniego w gabinecie jego żony nad panią Hughs, szwaczką całe, rodziny. Gdy Cecylja i Tymcjana po obiedzie odeszły, Stefan pozostał przy furtce ogrodowej, aby udzielić ostatniej rady swemu bratu.
„Nie należy się nigdy wtrącać między męża a żonę — wiesz dobrze, jakie one są te niższe sfery!“
I poprzez ciemny ogród spojrzał w stronę domu. Jeden z pokojów na parterze był oświetlony. Przez otwarte okno widać było głowę i ramiona pana Stone’a, przysunięte biizko do małej zielonej lampki, stojącej na stole. Stefan otrząsł głową, szepcząc;
„No cóż, nasz stary przyjaciel? „Na tych placach, na tych ulicach!“ To jest gorsze, niż zwykła choroba — biedny starzec już niemal — —“. I dotknąwszy lekko czoła dwoma palcami, odszedł sprężystym krokiem człowieka, którego wyobraźnię zwykle trzyma na wodzy systematyczność.
Zatrzymawszy się chwilę między krzewami, Hilary spojrzał w oświetlone okno, które przecinało ciemny front jego domu, i mały jego piesek, bursztynowej barwy, który zjawił się nagle u jego nóg, również spojrzał w górę. Pan Stone stał dalej, z piórem w ręku, widocznie mocno zamyślony. Srebrzysta jego głowa wraz z brodą poruszały się lekko jakby pod wysiłkiem mózgu. Podszedł do okna i widocznie nie widząc swego zięcia, spojrzał w noc.
W ciemności tej były wszystkie kształty, światła i cienie wiosennej londyńskiej nocy: drzewa w ciemnym rozkwicie; migotliwa żółtość lamp gazowych, bladych symboli samo-świadomości miast; nagromadzone cienie wąskich liści, rozrzuconych krwawo po powierzchni drogi, jak czarne grona, wdeptane w ziemię nogą przechodnia. Były tam również kontury mężczyzn i kobiet, spieszących do domu i wielkie kształty brył domów, w których mieszkali. Łuna unosiła się nad City — jak wysoko rozpostarta mgła żółtego światła, zaćmiewająca gwiazdy. Czarna powolna postać policjanta, poruszała się bez szmeru wzdłuż przeciwległego ogrodzenia.
Od tej chwili do godziny jedenastej, gdy sam sobie gotował kakao na małej spirytusowej maszynce, autor „Książki o powszechnem braterstwie“, to nachylał się nad swoim rękopisem, to badał noc roztargnionym wzrokiem.
Nagle wrócił Hilary do swych rozważań pod popiersiem Sokratesa.
„Każdy z nas ma cień na tych placach — na tych ulicach“.
W pojęciu tem była z pewnością jakaś trucizna. Można to uważać za żart, tak, jak Stefan, a w przeciwnym razie co robić? Do jakiego stopnia jest w interesie człowieka utożsamienie się z innym człowiekiem, zwłaszcza słabym — do jakiego stopnia należy zachować samego siebie w całości — integer vitae? Hilary nie był młodzieńcem, jak Marcin lub jego siostrzenicą, którym wszystko wydawały się prostem; nie był on również starcem, jak jego teść; dla którego życie przestało być złożonem.
I najzupełniej świadomy swej niemożności powzięcia postanowienia w tym, czy innym zakresie, z wyjątkiem może techniki literackiej, wstał od biurka i wziąwszy ze sobą małego psiaka, wyszedł. Zamierzał odwiedzić panią Hughs na Hound Streed i przekonać się na własne oczy, jak rzeczy stoją. Lecz miał jeszcze inny powód, dia którego chciał tam pójść...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.