Powszechne braterstwo/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
Cień.

Popołudniu ostatniego dnia kwietnia 190... wzburzone morze drobnych, postrzępionych obłoków, unosiło się nad High Steet w dzielnicy Kensington. Płynąca mglista fala, zakrywająca cały niemal nieboskłon, przypuszczała szturm dokoła skrawka lazurowego nieba, kształtem do gwiazdy zbliżonego, które jaśniało jeszcze niby pojedyńczy kwiat gencjany śród nieliczonych traw. Zdawało się, że każda z tych małych chmurek uzbrojona jest w niewidzialne skrzydła i, podobnie, jak owady w swoim ustawicznym locie, chmurki gromadziły się i krążyły dokoła gwieździstego kwiecia, który płonął tak jasno, daleki i nieruchomy. Z jednej strony skłębiły się niby w wełnistą masę, takie spiętrzone, że zatarły się, wszelkie kształty i zarysy; z drugiej — większe, silniejsze wydobywały się z ciżby, i jakby szły do ataku na oporny skrawek blasku wieczystego. Nieskończona była różnorodność tych miljonów pojedyńczych lotnych rojów, niezmienna trwałość tej nieruchornej gwiazdy lazurowej.
W dole, na ulicy, pod odwiecznem falowaniem różnorodnych uskrzydlonych chmur, śród przejrzystego powietrza, tłoczyli się mężczyźni kobiety, dzieci oraz ich współstworzenia — konie, psy i koty — i w radosnym nastroju wiosennym załatwiali swoje sprawy. Dążyli śpiesznie, a odgłos ich żywiołowego ruchu odzywał się nieprzerwanym szumem: „Ja, ja, ja, ja!“
Tłum może byt największy przed gmachem firmy Rose i Thorn. Wszelki gatunek ludzi, od najwyższego do najniższego; przechodził mimo setek drzwi tego magazynu, a przed oknem wystawowem z kostjumami stała wysoka, smukła, pełna wdzięku kobieta, dumając: „Prawdziwy błękit gencjany! Ale nie wiem czy powinnam sobie na taki zbytek pozwolić, wobec tej całej nędzy dokoła!“
Jej oczy, zielonawo szare, któremi często spoglądała ironicznie, w obawie, żeby nie zdradzić tego, co działo się w jej duszy, wpatrywała się badawczo w wystawioną błękitną suknię, jakgdyby chcąc przeniknąć do dna, jak dalece jest istotnie pożądania godna.
„A może nie spodobam się w niej wcale Stefanowi!“ Pod wpływem tej wątpliwości, palce jej, w rękawiczkę obciśnięte, przylgnęły do stanika, ruchem tym chcąc uciszyć walkę toczącą się w duszy: chęć posiadania i obawa przed niem, pragnienie istnienia i trwoga przed niem; woalka, spadająca z krańca kapelusza w odległości trzech cali od twarzy, osłaniała delikatną tkaniną jej drobne rysy, nadmiernie wystające kości policzkowe oraz lica zlekka zapadłe, jakgdyby czas zbyt częste składał na nich pocałunki.
Starzec o długiej twarzy, o oczach w obrączce, jak papuga, o sinym nosie, mający pozwolenie sprzedawania tu — chodząc „bez prawa siedzenia“ — „Westminster Gazette“, zauważył ową panią przed oknem wystawowem i wyjął z ust zagasłą fajkę.
W interesie jego było znać wszystkich przechodniów, co zarazem stanowiło i jego przyjemność; odrywało mi bowiem myśli od dręczącego bólu nóg. Znał też tę panią i lubił jej urodę; niekiedy kupowała dziennik, który, wbrew swoim przekonaniom politycznym, musiał przez złośliwość losu, sprzedawać. Dama z jej sfery obowiązana jest niewątpliwie do kupowania dzienników torysowskich. A on odrazu, raz tylko rzuciwszy okiem, poznawał „damę“. Albowiem, zanim życie wygnało go na ulicę, skutkiem choroby, która pochłonęła wszystkie jego oszczędności, — był kamerdynerem i miał dla „państwa“ szacunek równie nieuleczalny, jak nieufność do „tej całej klasy ludzi“, kupujących swoje rzeczy „w tych tu wielkich magazynach“ i uczęszczających na „te tańce składkowe tam w Halli Miejskiej“.
Ze specjalnem zajęciem śledził wzrokiem ową damę, bynajmniej nie w zamiarze zwrócenia jej uwagi, jakkolwiek aż nadto dobrze wiedział, iż sprzedał tylko pięć egzemplarzy porannego wydania. Gdy zaś dama znikła mu z oczu w jednych z setek drzwi, zdumiał się i zasmucił.
A ją zniewoliła do wejścia do pp. Rose i Thorn myśl: „Mam lat trzydzieści osiem; mam córkę siedemnastoletnią! Nie mogę dopuścić do utraty podziwu męża. Nadszedł czas, kiedy winnam istotnie dbać więcej o to, żebym ładnie wyglądała!“
Przed wysokiem zwierciadłem, w którego lśniącej toni kąpały się setki ciał kobiecych, ogołoconych ze staników i spódnic, którego gładka powierzchnia odbijała codziennie dziesiątki dusz kobiecych, ogołoconych z wszelkiej obsłony, oczy jej zajaśniały jak stal; stwierdziwszy wszakże, konieczność zacieśnienia encjanowej sukni o dwa centymetry w piersiach, jeden w pasie, trzy w biodrach i podłażenia o jeden spódnicy — zachmurzyła się, jakgdyby ogarnęła ją wątpliwość i lękwobec postanowienia, które teraz powziąć musiała. Zapinając stary swój stanik, spytała:
— Na kiedy będę mogła mieć suknię?
— W końcu tygodnia.
— Nie wcześniej?
— Mamy bardzo dużo roboty.
— Ale ja muszę mieć suknię nąjpóźniej na czwartek, bardzo proszę.
Panna przymierzająca westchnęła:
— Zrobię co będę mogła.
— Liczę na panią.... Pani Stefanowa Dallison, 76, Old Square.
Idąc po schodach na dół, myślała: „Jąka ta biedna dziewczyna mizerna; to hańba, żeby im kazano tak długo pracować“ i wyszła na ulicę.
Nieśmiały głos odezwał się za nią:
— Proszę pani, może Westminster!
„To ten stary nieborak“, pomyślała Cecylja Dallison, który ma taki brzydki nos“. „Nie wiem, doprawdy, czy“ — i zaczęła w woreczku szukać drobnych.
Obok „starego nieboraka“ stała kobieta w zniszczonym, ale czystem czarnem ubraniu, w starym toczku, który niewątpliwie zdobił kiedyś wytworniejszą głowę. Marne resztki kawałka futra okalały jej szyję. Twarz miała szczupłą, dosyć delikatną, łagodne, rozumne piwne oczy i, skręcone w węzeł, gładkie czarne włosy. Obok niej stał wynędzniały chłopczyk, na ręku spoczywało niemowlę. Pani Dalison podała dwa pensy za gazetę, ale wzrok jej skierowany był na kobietę.
— U, pani Hughs, — rzekła, — czekaliśmy na panią, trzeba przecież obrębić firanki.
Kobieta zlekka przycisnęła niemowlę do piersi.
— Przepraszam panią bardzo, wiem, że pani czekała, ale miałam tyle zmartwienia.
— Doprawdy? — spytała Cecylja ze współczuciem.
— Tak, proszę pani; z mężem.
— Ach, Boże! — szepnęła Cecylja. — Ale dlaczego pani do nas nie przyszła?
— Nie mogłam, proszę pani; nie mogłam, naprawdę...
Łza potoczyła się po jej policzku i zatrzymała się w zmarszczce przy ustach.
Pani Dallison rzekła z pospiechem.
— Tak, tak; bardzo mi przykro.
— Ten stary pan, pan Creed, mieszka w jednym domu z nami i pomówi z moim mężem.
Starzec kołysał głową na długiej cienkiej szyi.
— Ten człowiek powinienby się wstydzić postępować w taki nieprzyzwoity sposób, — rzekł.
Cecylja spojrzała nań i szepnęła:
— Spodziewam się, że nie zrobi za to jakiej krzywdy panu.
Starzec zaszurgał nogami.
— Ja lubię żyć w zgodzie z każdym. Ale jeśli on ze mną zacznie, wezwę policję!... Może Westminster, proszę pana? — ochraniając dłonią usta od strony pani Dallison, dodał głośnym szeptem: — Wykonanie wyroku na mordercy z Shoreditch!
Cecylja naraz miała wrażenie, że świat przysłuchuje się jej rozmowie z tymi ubogo odzianymi ludźmi.
— Nie wiem, doprawdy, jak mogłabym pani dopomódz. Pomówię z panem Dallisonem i z panem Hilarym.
— Ach, tak; dziękuję pani.
Z uśmiechem, który, jakby zaprzeczał swemu ukazaniu się, Cecylja ujęła w dłoń spódnice i przeszła przez jezdnię. „Sądzę, że nie byłam nieuprzejma“, pomyślała, spoglądając na trzy postacie na krawędzi chodnika — na starca z gazetami i sinym nosem, zadartym w górę pod okularami w żelaznej oprawie; na szwaczkę w czarnej sukni; na wynędzniałego chłopca. Nie mówiąc, nie poruszając się, patrzyli przed siebie na ruch uliczny; i w duszy Cecylji podniósł się bunt na ten widok. Był martwy, beznadziejny, nieestetyczny.
„Co można uczynić“, myślała, dla kobiet podobnych do pani Hughs, które zawsze tak wyglądają? A ten biedny starzec! Nie powinnam była jednak kupować nowej sukni, ale Stefan już tej nie lubi“.
Skręciła z głównej ulicy w aleję, wolną od ruchu handlowego i zatrzymała się przed niskim, długim domem, na wpół ukrytym za drzewami ogrodu frontowego.
Była. to siedziba Hilarego Dallisona, brata jej męża a męża Bianki, jej siostry.
Naraz wpadła na osobliwy koncept, że dom podobny był do Hilarego. Miał powierzchowność ujmującą i nieśmiałą, w kolorze zaś był blady; brwi jego okien zarysowywały się raczej prosto, niż łukiem, a te głęboko osadzone oczy — okna — jakby witały gościnnie; rzadkie wąsy i brodę stanowiły pnącze, a ciemne plamy tu i owdzie były niby bruzdami i cieniami na obliczach ludzi, którzy zadużo rozmyślają.
Obok, oddzielnie zupełnie, jakkolwiek pasażem z domem połączona, stała pracownia a dokoła niej — otynkowanej na biało z malowidłami pawiego koloru i czamemi drzwiami dębowemi — unosiła się jakaś chłodna, zlekka odpychająca atmosfera, dostosowana do Bianki, która istotnie tu malowała. Zdawało się, że stoi, z oczami na dom skierowanemi, i broni się przeciw wszelkiem zbyt ścisłem współżyciu, jakgdyby nie mogła niczemu się oddać całkowicie. Cecylja, która często martwiła się stosunkiem siostry i szwagra, nagle odczuła jakie to otoczenie jest dostosowane i znamienne.
Ale, nieufając nagłym pomysłom, które, jak wiedziała z doświadczenia, mogły się stać bardzo dręczące. Cecylja podążyła śpiesznie do drzwi, płytami kamiennemi wyłożoną, ścieżką. Na werandzie leżała suczka, z rasy małych buldogów, koloru bursztynu, która podniosła na wchodzącą ślepie lśniące, jak agat, i zlekka kiwała prostym, jak postronek, ogonem; witała tak zazwyczaj każdego, gdyż, z każdem pokoleniem psy tej rasy nabierały mądrzejszych instynktów i jaśniejszej sierści, tak że w końcu utraciły wszystkie psom właściwe cnoty.
Mówiąc: „Miranda!“ pani Stefanowa Dallison usiłowała pogłaskać tę córkę domu. Ale mała buldoczka cofnęła się od pieszczoty i ona bowiem nie była przyzwyczajona do poufałości...
Poniedziałek był „dniem“ Bianki: Cecylia skierowała się do pracowni. Był to wysoki pokój, pełen ludzi.
Tut przy drzwiach, zupełnie sam stał stary mężczyzna, bardzo chudy i nieco pochylony, włosy miał jak srebro, a przezroczyste palce przesuwał po rzadklej równie srebrzystej brodzie. Ubrany by w szary letni garnitur, który czuć było torfem, koszulę miał sportową, z wyłożonego nizko kołnierza wychylała się chuda, ogorzała szyja; spodnie kończyły się zawcześnie i ukazywały jasne skarpetki. W postawie jego było coś, co przypominało cierpliwość i wytrwałość muła. Za zbliżeniem się Cecylji podniósł oczy. I odrazu uwidoczniło się dlaczego w takim pełnym ludzi pokoju stał samotny. Jego błękitne oczy patrzyły, jakgdyby miał wygłosić proroczą przepowiednię.
— Opowiadano mi o wykonaniu wyroku śmierci — rzekł.
Cecylja poruszyła się nerwowo.
— I cóż ojcze?
— Odbierać komu życie, — ciągnął dalej starzec, głosem, który jakkolwiek brzemienny głębokiem wzruszeniem, mówił jakby do siebie, — było główną cechą idjotycznego barbarzyństwa, które panowało jeszcze w owych czasach. Wynikało to z wysoce niereligijnego fetyszu, z wiarą w trwałe istnienie osobistego Ja po śmierci. Z czci oddawanej temu fetyszowi, wynikła cała niedola rasy ludzkiej.
Woreczek w ręku Cecylji zadrżał mimo woli i spytała:
— Ojcze, jak możesz?...
— Nie wystarczało im kochać się wzajemnie w życiu doczesnem; byli tacy pewni, że pozostaje im na to jeszcze cała wieczność. Ta doktryna wynaleziona została po to, żeby ludzie mogli z czystem sumieniem postępować, jak psy. Miłość nie mogła nigdy dojść do zupełnego rozkwitu, dopóki nie została wytępiona.
Cecylja spojrzała śpiesznie dokoła. Odeszła nieco w bok i przyłączyła się do najbliższego grona. Usta jej ojca poruszały się w dalszym ciągu. Powrócił do tej cierpliwej postawy, przypominającej potrosze muła. Za Cecylją odezwał się głos:
— Ojciec pani jest dla mnie taki interesujący.
Cecylja odwróciła się i ujrzała kobietę średniego wzrostu, z włosami spiętemi według starowłoskiej mody, z maleńkiemi, ciemnemi, żywemi oczami, które spoglądały, jakgdyby jej umiłowanie życia zniewalało ją do wyzyskiwania każdej mi minuty — jej własnego dnia i wszyskich minut jakie mogła odkraść z dnia cudzego.
— A, pani Tallents Smallpeace! Jakże się pani miewa? Tak dawno wybieram się do pani, ale wiem, że pani jest zawsze taka zajęta.
Niepewnym wzrokiem, nawpół przyjaznym, napoły obronnym, jakgdyby chciała sama zadrwić, żeby z niej nie zadrwiono, Cecylja spojrzała na panią Tallents Smallpeace, którą kilkakrotnie spotkała u Bianki. Wdowa po wybitnym znawcy sztuki była sekretarką „Ligi wychowawczej dla sierot, które utraciły rodziców“, wiceprzewodnicząca „Ochrony dziewcząt w niebezpieczeństwie“ i skarbniczki „Czwartkowych rozrywek dla robotnic“.
Zdawało. się, że zna każdego mężczyznę i każdą kobietę, którzy warci byli poznania a oprócz tego niektórych innych; że ogląda wszystkie wystawy obrazów; że bywa na koncercie każdego nowego wirtuoza i na każdej premjerze nowej sztuki. Gdy mówiono o literaturze oznajmiała, że pisarze ją nudzą; wszelako wyświadczała im zawsze przysługi, zapraszała ich razem z krytykami i wydawcami, a niekiedy — ale o tem wiedziało niewiele osób — ratowała ich z kłopotów pożyczką, poczem — jak się nieraz żaliła, rzadko kiedy pokazywał się u niej taki uratowany.
Dla pani Stefanowej Dallison miała ona znaczenie specjalne, jako stojąca na pograniczu tych przyjaciół Bianki, których Cecylja nie chciała przyjmować u siebie; Stefan bowiem, który był obrońcą na urzędowem stanowisku, nie lubił dziwactw i śmieszności.. Ponieważ Hilary pisał książki i był poetą a Bianka malowała przeto znajomi ich, z natury rzeczy byli zajmujący albo dziwaczni; a ponieważ przez wzgląd na Stefana musiała ustalić do jakiej kategorji ten czy ów należy, niejednokrotnie przekonywała się, do obu razem. Tacy ludzie wnosili podnietę jeśli byli przyjmowani w małych. dawkach, ale zarówno ze względu na męża, jaki na córkę, Cecylja nie pragnęła, żeby ją odwiedzali całemi rojami. Jej uczucie dla nich było jakby przyjemnym lękiem — podobne do tego z jakim kupowała Westmimster Gazette, dla wyczucia tętna życia społecznego.
Pani Talients Smalpeace przymrużyła małe ciemne oczki.
— Słyszę, że pan Stone... takie jest, zdaje mi się nazwisko ojca pani... pisze książkę, która wywoła poprostu sensację, gdy się ukaże.
Cecylja zagryzła wargi. Omal nie powiedziała: „Mam nadzieję, że się to nigdy nie ukaże“.
— Jakiż będzie jej tytuł? — spytała pani Tallents Smallpeace. — Słyszę, że ma to być książka o powszechnem braterstwie. Jakie to szczytne!
Cecylja poruszyła się niecierpliwie.
— Kto pani to powiedział?
— Uważam, — odparła pani Tallents Smallpeace, — że u siostry pani bywają na tych tygodniowych przyjęciach niesłychanie zajmujący ludzie. Tak się wszystkiem interesują.
— Mojem zdaniem zanadto, — rzekła Cecylja i zdziwiła się własnemi słowami.
Pani Tallents Smallpeace uśmiechnęła się.
— Mam na myśli sztukę i sprawy społeczne. Czy można interesować się zanadto temi kwestjami?
Cecylja odparła skwapliwie:
— O nie, oczywiście, — i obie panie powiodły wzrokiem dokoła. — Czy pan widział „Dożynki“? Świetne, znakomite!
— Nieborak! jest zapełnię rococo...
— Zjawił się nowy człowiek...
Jest bardzo sympatyczna...
— Ale położenie klasy ubogiej...
— Czy to jest pan Balledyće? O istotnie...
— To przejmuje człowieka takiem poczuciem życia...
— Burżuj!..
Głos pani Tallents Smallpeace odezwał się wśród tego gwaru:
— Proszę, niech pani zechce mi powiedzieć, kto jest ta młoda dziewczyna, która stoi obok młodzieńca, przyglądającego się tamtemu obrazowi?
Lica Cecylji okryły się bardzo delikatnym rumieńcem.
— To moja córka.
— Czyżby? Pani ma już taką dużą córkę? Ma chyba ze siedemnaście lat!
— Blizko osiemnaście!
— Jak jej na imię?
— Tyncjana — odparła Cecylja z lekkim uśmiechem. Czuła, że Pani Tallents Smallpeace zamierza powiedzieć: „Jakie zachwycające imię“!
Ale pani Tallents Smallpeace spostrzegła jej uśmiech i po chwili dopiero spytała:
— A kto jest ten młodzieniec przy niej?
— Mój bratanek, Marcin Stone.
— Syn brata pani, który wraz z żoną został zabity podczas tego strasznego wypadku w Alpach? Wygląda na młodzieńca bardzo pewnego siebie. Ma ten nowoczesny wyraz twarzy. Czem on jest?
— Prawie lekarzem. Nie wiem nigdy, czy już skończył studja medyczne.
— Przypuszczana, Ze może ma co wspólnego, ze sztuką.
— O nie, on sztuką pogardza.
— A córka pani również pogardza sztuką?
— Nie; moja córka studjuje nawet historję sztuki.
— Istotnie! Jakie to interesujące! Dorastające pokolenie jest dla mnie bardzo ciekawe, a dla pani? Tacy są niezależni.
Cecylja spojrzała z niepokojem na dorastające pokolenie. Młodzi ludzie stali tuż przy sobie przed obrazem, rozglądając się bacznie, wymieniając krótkie uwagi i spojrzenia. Obserwowali tych wszystkich krążących, rozgadanych, kłaniających się, uśmiechniętych ludzi z młodzieńczą, trzeźwą, nawpół niechętną, ciekawością. Młodzieniec miał twarz bladą, wygoloną, silną szczękę, nos prosty, czoło wypukłe i mądre, szare oczy dokoła ust osiadł wyraz sarkastyczny i stanowczy; spoglądał na ludzi niepokojąco bystrym wzrokiem. Młoda dziewczyna, ubrana w niebieską suknię z zielonawym odcieniem, miała twarz wprost czarującą. jasne piwne oczy, świeżą cerę i faliste włosy koloru dojrzałych orzechów.
— Wszak to obraz siostry pani „Cień“, — któremu się przypatrują, nieprawda? — spytała pani Tallents Smallpeace. Przypominam sobie, że w dniu Bożego Narodzenia widziałam i ten obraz i małą modelkę, która do niego pozowała... zajmujący typ. Szwagier pani wspomniał, że wszyscy interesujecie się nią niezwykle. Jakie romantyczne było to jej zemdlenie z głodu, gdy przyszła pierwszy raz pozować, nieprawda?
Cecylja szepnęła coś niezrozumiałego. Ręce jej drżały nerwowo; była widocznie podrażniona.
Oznaki te uszły uwagi pani Tallents Smalpaace, wodziła bowiem oczami bacznie dokoła.
— W. O. D. N. widuję, oczywiście, mnóstwo dziewcząt w drażliwem położeniu, stojących na krawędzi, pani rozumie? Pani powinna, naprawdę, zapisać się do naszego stowarzyszenia O. D. N. To pierwszorzędna instytucja... Wielkie zadanie, wymagające bardzo dużej pracy.
Wyraz wątpliwości w oczach spotęgował się.
Pani Tallents Smallpeace niezwłocznie ciągnęła dalej;
— Czy pani nie uważa, że żyjemy w niesłychanie interesujących czasach? We wszystkich dziedzinach wre taki ruch... ta atmosfera porywa. Wszyscy czujemy, że nie możemy już dłużej zamykać oczu na zagadnienia społeczne. Mojem zdaniem choćby tylko warunki, w jakich żyje lud, wystarczą do spowodowania zmory podczas snu!
— Tak, tak, powtórzyła Cecylja; to okropne oczywiście.
— Politycy i urzędnicy państwowi są tacy bezradni, że od nich nie można się spodziewać żądnej pomocy.
Cecylja wyprostowała się....
— Tak pani sądzi? — rzekła.
— Mówiłam właśnie z panem Balladycę. Utrzymuje, że sztuka i literatura muszą być oparte na zupełnie nowej podstawie.
— Tak utrzymuje, doprawdy? Czy to ten komiczny mały człowieczek?
— Mojem zdaniem, jest potwornie mądry.
— Wiem... wiem, — odparła Cecylją skwapliwie. Oczywiście coś zrobić trzeba.
— Tak, potwierdziła Tallents Smallpeace z roztargnieniem, — myślę, że wszyscy to odczuwamy. Ale proszę niech mi pani powie... rozmawiałam właśnie z takim zachwycającym człowiekiem... z jednym z tych, jakich widuje się tysiącami w City... w takich eleganckich czarnych surdutach. Spotkać taki typ w naszej sferze, to istotnie rzadkość dzisiaj; ten rodzaj ludzi oddziąływa tak orzeźwiająco, mają takie ładne, pełne prostoty, poglądy. O... stoi tam, tuż za siostrą pani.
Cecylja, nerwowym ruchem wskazała, że zna człowieka, o którym mowa.
— Tak, to pan Purcey, — rzekła; nie wiem dlaczego on właściwie u nas bywa.
— Mojem zdaniem jest zachwycający! — po wtórzyła pani Tallents Smallpeace rozmarzona.
Jej małe ciemne oczy, niby pszczoły, pofrunęły ssać miód z kwiatu, o jakim była mowa — ku barczystemu mężczyźnie średniego wzrostu, ubranemu z wyszukaną starannością, który jednakże wydawał się jakby nie W swojem otoczeniu. Na ustach, pod wąsem, osiadł martwy uśmiech; wesołą twarz okrywał żywy rumieniec, czoło miał niezbyt wysokie i szerokie, szczękę wystającą, włosy gęste i jasne; oczy małe, szare i przebiegłe. Przyglądał się jakiemuś obrazowi.
— Taki jest rozkosznie naiwny, — szepnęła pani Talients Smalpeace... Zdaje się, że nie ma nawet pojęcia, iż istnieje jakieś zagadnienie społeczne, dotyczące klas niż naszych...
— Czy mówił pani, że posiada obraz? — spytała Cecylja, byle coś powiedzieć.
— O tak, Harpignies’a, wart trzy razy tyle ile dał za niego. Jak to przyjemnie odczuć, że istnieje cała masa ludzi, którzy mierzą wartość wszystkiego tylko tem, co za to zapłacili.
— A czy powiedział pani orzeczenie mego dziadka Carfaxa w sprawie Banstock’a? — spytała Cecylja przyciszonym głosem.
— A Jakże. „Człowiek, który nie ma własnego zdania, powinien być morą aktu parlamentarnego mianowany Irlandczykiem“. Powiedział, że to byłoby świetnie.
— On zasługuje na taką nominację — rzekła Cecylja. — Zdaje mi się, że pan Purcey źle oddziaływa na humor pani.
— O nie; przypuszczam, że jest nawet miły. Nie można się na niego gniewać. Uczynił coś, czem jak mu się wydaje, wyświadczył memu ojcu wielką przysługę. Poznaliśmy go właśnie przy tej sposobności. Ale te jego stałe wizyty są nieco nużące. Denerwuje niekiedy.
— To właśnie tak mnie w nim zachwyca; jego nikt nigdy zdenerwować nie zdoła. Zdaje mi się, że my wszyscy mamy za dużo nerwów, czy pani nie podziela mego zdania? Ale oto szwagier pani. Bardzo niepospolita postać; radabym pomówić z nim o tej jego modelce. Wszak to wiejska dziewczyna, nieprawda?
Zwróciła głowę ku wysokiemu mężczyźnie o smagłej, okolonej zarostem, szczuplej twarzy, który pochylony nieco naprzód, c szedł do nich odedrzwi. Nie zauważyła, że Cecyja zarumieniła, się zlekka i rzuciła jej, gniewne niemal, spojrzenie. Wysoki mężczyzna, położył dłoń na ramieniu Cecylji i rzekł łagodnym, tonem:
— Dzień dobry Cis! Czy Stefan jest?
Cecylja potrząsnęła głową.
— Wszak znasz panią Tallents Smalpeace, Hilary?
Wysoki mężczyzna złożył ukłon. Jego jasne piwne oczy spoglądały, nieśmiało, łagodnie i były głęboko osadzone; brwi niemal ciągle w ruchu, nadawały mu wyraz surowy i kapryśny zarazem. Ciemne włosy były zlekka przyprószone siwizną, a na ustach igrał często dobrotliwy uśmiech. Swobodne obejście było takie ciche, jakgdy pragnął sam się zatrzeć. Dłonie miał długie, chude, smagłe, a w ubraniu jego nic zwracało uwagi.
— Oddaję cię w ręce pani Tallents Smallpeace, — rzekła Cecylia.
— Grono stłoczonych dokoła pana Balladyce’a nie pozwoliło jej jednak oddalić się zbytnio, tak, że głos pani Smallpeace dobiegał jej uszu.
— Mówiłam właśnie o tej małej modelce. Jak to zacnie z pańskiej strony, że się pan tem dziewczęciem tak zaopiekował. Może i my mogłybyśmy uczynić coś dla niej.
Cecylja miała doskonały słuch, nie uszedł zatem jej uwagi ton odpowiedzi Hilarego.
— O, dziękuję pani; nie sądzę.
— Myślałam, że może pan odczuje, iż nasze Stowarzyszenie... zawód modelki jest taki nieodpowiedni dla młodych dziewcząt!
Cecylja dostrzegła, że kark Hilarego pokrył się szkarłatem. Odwróciła głowę.
— Oczywiście jest dużo bardzo przyzwoitych modelek, — odezwał się głos pani Tallents Smalpeace. — Nie mówię, żeby wszystkie koniecznie... jeżeli, która ma silny charakter, a zwłaszcza jeżeli niepozuje do... aktu.
Do uszu Cecylji dobiegła sucha, urywana odpowiedź Hilarego:
— Dziękuję pani; to bardzo uprzejmie z pani strony.
— O, jeżeli to niepotrzebne, tem lepiej. Obraz żony pańskiej wykazuje taką mądrą koncepcję... bardzo interesujący typ.
Mimowoli Cecylja znalazła się przed tym obrazem. Był zwrócony nieco do ściany, jakgdyby poniekąd w niełasce, a wyobrażał młodą dziewczynę w całej postaci, stojącą w głębokim cieniu, z wyciągniętemu, ruchem prośby, rękoma. Oczy jej skierowane były na Cecylję; zdawało się, że z rozchylonych ust wybiega oddech. Barwami jaśniały tylko blado niebieskie oczy, blado różowe rozchylone usta i kasztanowate włosy; reszta tonęła w cieniu. Na pierwszy plan padało światło, jakby od lampy ulicznej.
„Oczy i usta tej dziewczyny prześladują mnie. Co Biankę zniewoliło do obrania takiego tematu? Mądry, oczywiście... z jej punktu widzenia pomyślała Cecylja.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.