Powieści Kantorberyjskie (Chaucer, 1907)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Geoffrey Chaucer
Tytuł Powieści Kantorberyjskie
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POWIEŚCI KANTORBERYJSKIE.
 
I. PROLOG.
Poeta przedstawia grono pielgrzymów, idących do Canterbury, z których każdy ma opowiedzieć jakąś historyjkę.

Rycerz był godnym i szacownym mężem.
Od pierwszej chwili, gdy wyszedł z orężem,
Serce mu biło dla rycerskiej sprawy,
Wolności, prawdy, dworności i sławy.
Wielce był czczony w wojsku swego księcia
I na wojenne chadzał przedsięwzięcia
W ziemice chrześcian i między pogany,
Wszędzie z odwagi oraz siły znany.
Widział upadek Aleksandryi;[1] w kole
Rycerskich mężów siadywał przy stole
Na pierwszem miejscu w krainie Prusaków;
Był pośród ruskich i litewskich szlaków —
O wiele częściej, niż inni rycerze;
W Grenadzie walił Algeziry[2] wieże,
Walczył pod Lajas,[3] Belmarją[4] zdobywał
I pod Satalją[5] chwałą się okrywał,
Nawet na wodzie dokazywał cudów —
Na Wielkiem Morzu[6] śród znoju i trudów.
W piętnastu krwawych a rycerskich bitwach
I na rycerskich trzykrotnie gonitwach —

Pod Tramisseną[7] — bronił chrześcian sławy,
Z władzcą Palacyi[8] urządzał wyprawy
Przeciwko innym tam, w Turczech, niewiernym:
Plon jego męstwa był zawsze niezmiernym.
Mimo tej chwały, był człekiem rozumnym
I, jak dziewica, łagodnym, nie dumnym,
Zawsze wybredną była jego mowa,
Nigdy grubego nie użył on słowa
Przeciw nikomu: był to w każdej porze
Rycerz szlachetny, jak tylko być może.
Coś o rynsztunku powiedzieć należy;
Na dzielnym koniu, sam w skromnej odzieży,
Z zwykłej kuczbai miał kubrak wytarty,
Stary, zbrudzony, rdzą kolczugi zżarty.
W drogę na odpust, nie czekając dłużej,
Wybrał się, właśnie wróciwszy z podróży.

A był z nim także junak urodziwy,
Syn jego, młodzian wesoły, kochliwy:
Gęsto miał krętych, jak palonych, loczków,
I liczył sobie ze dwadzieścia roczków.
Z figury smukły, wytworny, wysoki,
Wielką miał siłę, chyże stawiał kroki;
Służąc przy jeździe, walczył z poczty swymi
W Flandryi, Artoa, w pikardyjskiej ziemi,
A takie zdobył imię, chociaż młody,
Że się spodziewał już u dam nagrody.

Zawsze się stroił, niby łączka w lecie,
W przeróżne — białe i czerwone — kwiecie.
Świstał i śpiewał, gdzie tylko się zjawił,
W zdrowej świeżości, jak ten maj, się pławił,
Kubrak miał krótki, szerokie rękawy,
Na koniu jeździł zręcznie, pełen wprawy;
Umiał malować, pisać, wiersze składać
I deklamować, szyku w tańcu zadać;
Na złość słowikom umiał czuwać w nocy:
Takiej gorącej był w kochaniu mocy!
Lecz zawsze skromny, usłużną miał wolę,
Kąski dla ojca zwykł krajać przy stole.

Giermek to jego towarzysz jedyny —
W drodze liczniejszej nie lubił drużyny —;
Był w kapeluszu, zielonym kaftanie,
Pęk strzał świecących nosił w swym kołczanie,
Pięknie pawiemi ozdobionych pióry,
A zawsze zręcznie trzymanych do góry,
By się piórami na dół nie spuszczały.
W ręku łuk dzierżył, potężny, wspaniały.
Ciemny na twarzy, włos miał krągło ścięty —
Był to myśliwy od czubka do pięty.
Miał w zarękawia lśniące uzbrojony
Łokieć; miał tarczę i miecz z jednej strony,
Z drugiego boku gładki nóż się mieści
O ostrzu dzidy, pięknej rękojeści;
Święty się Krzysztof[9] w srebrnej błyszczał krasie

Na jego piersiach, a zaś róg przy pasie
Wisiał zielonym; wyglądał z postaci
Na leśniczego.

Do pątniczej braci
Także się mniszka, przeorysza, liczy.
Uprzejma, pełna prostoty dziewiczej.
Cną Eglantyną zwala się ta pani,
A święty Ludwik był wezwaniem dla niej,
Ilekroć ręce do przysięgi złoży.
Nie było nad nią lepszej w służbie bożej:
Przez nos śpiewała mile nad pojęcie;
Francuskim ślicznie mówiła — w akcencie,
Jaki w Stratfordzie wbijają do głowy,
Paryskiej bowiem nie znała wymowy.
Wiedziała, jak się zachować przy stole:
Nigdy paluszka nie moczy w rosole,
A każdy kąsek tak podnosi składnie,
Że ani krzta jej z gęby nie wypadnie,
Ani na piersi nie spłynie kropelka;
Dworski obyczaj to jej troska wielka.
Wargę też górną tak zawsze obciera,
Że na kielichu, jeśli chęć ją zbiera
Napić się czego, ni ślad nie zostaje
Żadnej tłustości: gładkie obyczaje
Umie przy całej zachować biesiadzie;

Zawsze starała się o wdzięk w układzie,
Zawsze wesoła, nigdy w złym humorze,
Mile widziana była w każdej porze;
Zawsze dworskiemi przejęta maniery,
Szacunek k’sobie rozbudzała szczery.
Pytacie teraz, jak tam z jej sumieniem?
Litości była ożywiona tchnieniem,
Wielce łagodna, miłosierna w duszy.
Nieraz, bywało, do łez ją poruszy
Myszka w pułapce, ranna lub zabita;
Nieraz widziano, jak psinki do syta
Mlekiem, pieczenią, kromką chleba raczy.
A zdechła która, to była w rozpaczy;
Ba! gdy kto psince nieco bolu sprawi,
Już się jej serce litościwie krwawi.
Nadzwyczaj wdzięcznie miała welon spięty,
Oczy szarawe, nosek wyciągnięty,
Usteczka małe, różowe, łagodne,
Czoło przed wszystkiem piękne a swobodne —
Na piędź szeroką miała skroń nadobną;
Wogóle w wzroście swym nie była drobną.
W chędogiej wielce chodziła sukience,
Z parą różańców z korali na ręce,
Poprzekładanych tu ówdzie zielenią,
Z złotem zamknięciem, na którem się mienią
Pod A, wyrytem u góry z koroną,
Słowa, że «Amor vincit omnia».
Z oną
Szła przeoryszą jeszcze mniszka druga
I ich kapelan, ksiądz, ołtarza sługa.

Był i mnich także, wielce urodziwy,
Szykowny jeździec, namiętny myśliwy;
Męskiej postawy, a godnej opata!
Miał nie jednego w swej stajni bachmata;
A kiedy pędził, jak szalony, błonią,
Tak uździenice na wietrze mu dzwonią,
Jak gdyby były dzwonkami w kościele,
Przy którym pan ten miał w zarządzie cele.[10]
Na Benedykta świętego regułę
Czy też Maurusa miał serce nieczułe;
Sprawy to stare, a on stare sprawy
Zawsze zostawiał w spokoju, łaskawy;
Za to hołdować nowym prądom raczył:
U niego przepis nie wiele tam znaczył,
Jeśli łowiectwo między grzechy składa;
A już za słowo, które wręcz powiada,
Że mnich, jak ryba bez wody, się stawa,
Jeśli odbiegnie od mniszego prawa —
To jest, gdy nie chce wciąż siedzieć za kratą, —
Pusta łupina byłaby dlań stratą.
I słusznie myślał. Cóż? Jak oszalały
Miał się zagrzebać w klasztorne szpargały?
Miał się mozolić, jak gdyby najęty,
By od tej pracy — jak Augustyn święty
Radzi nam ludziom — aż dostać pęcherzy?
I światu jakiś wzgląd się przynależy —
I cóż natenczas ze światem się stanie?
Haruj, kto lubi takie harowanie!

Tak to był z niego junak nad junaki!
Chart jego gonił, niby ptak, przez szlaki;
Wyprawiać harce, w polu szczwać zwierzynę —
To dlań jest rozkosz, to szczęście jedyne!
Najcudowniejsze w kraju popielice
Miał u rękawów; pod brodą kapicę
Złocistą szpilką zawsze spinał sobie;
Węzeł miłości nosił ku ozdobie[11];
Głowę miał łysą, szklącą jak zwierciadło.
I na policzkach tak się szkliło sadło,
Jak gdyby były maczane w oleju,
I brzuch tłuściuchny był na dobrodzieju;
Z gęby mu para buchała, jak z pieca,
Źrenica w głębi, z pod skroni, prześwieca.
Koń w pięknym rzędzie, eleganckie buty —
Ksiądz to, w istocie, jak gdyby wykuty:
Ot, męczennikiem nie był w żadnym względzie;
Najbardziej lubił pieczone łabędzie.
Koń jego ciemny, jak w lesie jagoda.

Był tam braciszek, filut, paliwoda,
Kwestarz, zapewne najlepszy z kwestarzy.
Nie wiem, czy w czterech zakonach się zdarzy
Mąż równie gładkiej i pięknej wymowy.
W wielkich go łaskach miały białogłowy;
Przezeń niejedna ślub zawarła para,
Zakon lepszego nie posiadł filara.
Na okolicę — pomiędzy włościany[12])
Był on ogółem bardzo dobrze znany —

I w mieście znały go niejedne panie:
W konfesyonale miał on zaufanie
Większe, jak sam to zwykł mawiać przed światem,
Od wikarego[13], gdyż licencyatem
Był w swym zakonie. Nikt go nie wyprzedzi
W uprzejmem wielce słuchaniu spowiedzi:
Nikt też od niego grzeczniej nie rozgrzeszy.
A już gdy grzesznik z jałmużną pospieszy,
To i nie wielką pokutę odbiera,
Bo jużci taki, co ubóstwo wspiera,
Nie może wiele na sumieniu nosić.
Z tej on przyczyny mógł już naprzód głosić:
Grzechów żałuje zawsze ten, kto daje;
Gdyż człek niejeden, choć się serce kraje,
Płakać nie umie — i to jest boleśniej!
Stąd mu też płacze i pobożne pieśni
Zastąpi srebro dla braci ubogiej.
W kołnierzu zawsze nosił zapas mnogi
Miłych drobnostek; śpileczki, nożyki
Któremi piękne obdarzał podwiki.
Głos miał przyjemny i dźwięczny, grał ładnie
I zacnie śpiewał, a jeśli wypadnie
Coś opowiadać, nikt go nie pobije.
Karku białego, jak szczere lilije,
Mógł był swej siły wojakom użyczyć!
A w każdem mieście umiał ci wyliczyć
Szynki, znał wokół kiprów i szafarzy
Lepiej, niż ślepych i chromych nędzarzy;
Zresztą — przystoi-ż wielebnej osobie

Częściej, niż można uniknąć w złej dobie,
Walać się w takiem towarzystwie brzydkiem?
To nie zaszczytnie ani też z pożytkiem!
Lepszy już zawsze, ma biedna hołota,
Ten komu w worku nie zabraknie złota.
Wszędzie, gdzie skutek widział pożyteczny,
Odrazu bywał pokorny i grzeczny.
Pośród braciszków — w nikim cnota taka —
Za najlepszego uchodził żebraka.
Czynsz klasztorowi, bywało, wciąż płaci,
By mu w okręgu nie żebrał nikt z braci.
Choć biednej wdowie nie stało trzewika,
Swem «in principio» tak jej w duszę wnika,
Że grosz ostatni daje mu niezwłocznie —
Więcej, niż z pensyi, miał z tych targów rocznie.
Jak psiak, tak szczekał, gdy był rozsierdzony;
Stąd powaśnione umiał godzić strony;
Przy takich sprawach któż w nim poznał wtedy
Tego braciszka, żebrzącego z biedy?
Istny kanonik, papież oczywisty,
Ornat na siebie brał gruby, wełnisty,
Sterczący wokół niby dzwon — prawdziwie!
Coś też pod nosem mruczał pożądliwie, —
Tak, że w nim były te angielskie dźwięki
Szczególnie słodkie. A gdy brał do ręki
Harfę po śpiewie, zwykł przymrużać oczy,
Jak drgają gwiazdy śród zimowej mroczy.
Hubertus zwał się ten mnich przewielebny.

Nie brakło również poczciwej kobiety
Z pod Bath, a tylko coś głuchej, niestety!

Fabryką sukna był jej dom, miał sławę,
Cypr swym towarem obsyłał, Gandawę.
Żadna w parafii na mszę białogłowa
Nie śmie iść przed nią; a gdy pójść gotowa,
Wnet ona z gniewu tak się trzęsła cała,
Że o mszy w złości tej zapominała.
W czepcu jej było nadzwyczaj wspaniale:
Pewnie z funt jaki ważył, nie mniej wcale,
A zwłaszcza czepiec, noszony od święta.
Pończoszka na niej szkarłatna, opięta,
I nowy bucik jak ulany, leży.
Kolor jej liczka rumiany i świeży,
Wzrok rezolutny. Wszystkie dni żywota
Tak się sprawiała, jak nam każe cnota.
Z pięciu mężami szła już do ołtarza,
A jak, bywało, żyć się jej wydarza
W latach młodości, powiem, w innej dobie.
Trzykrotnie była już przy Świętym Grobie,
Nieraz rzek obcych przepłynęła tonie,
I Rzym widziała święty i Bolonię,
W tumie bolońskim i w Sankt Jago była
I niejednego w drodze doświadczyła.
Lecz, prawdę mówiąc, lubiła łakocie[14],
Na koniu dobrze jeździła, w istocie,
I lekko — w pięknym welonie. Szeroki,
Jak tarczę, miała kapelusz, a boki
Płaszcz jej okrywał dostatni; u nogi,
Jednej i drugiej, nosiła ostrogi.

Zaledwie ją kto pozdrowił, w tej chwili
Zaraz szczebioce, śmieje się i mili,
Jak to się napój sporządza miłosny, —
Sztukę tę znała jeszcze z lat swych wiosny.

Był tam i młynarz, chłop krzepki i zdarny,
O tęgich kościach, jędrny, muskularny,
Siłę w niejednym udowodnił czasie:
Skopa w nagrodę w każdym brał zapasie.
Krótki a gruby, barczysty okrutnie,
Z wielką łatwością mógł wysadzić wrótnie,
Albo też łbem je rozbijał na wiory.
Brodę miał rudą, a jak u maciory,
Twardą, szeroko niby rydel ściętą,
Na czubku nosa krostę, porośniętą
Kilkoma włosy, równymi szczecinie,
Z jaką na uszach paradują świnie;
Nozdrza miał czarne i dzikie: u boku
Tarcz i miecz nosił, pyskował co kroku,
A przytem gębę, niby piec rozdziawiał;
W cnotę się, grzesznik, wcale nie zabawiał.
Brał po trzy garnce, kradł zboże z ochotą,
A jednak rękę miał czystą, jak złotą[15].
W niebieskiej czapce a w białym kaftanie
Chodził, do kobzy miał zamiłowanie,

Tylko że nieraz tą swoją muzyką
W nas wszystkich razem budził wściekłość dziką.





II. Z OPOWIADANIA ZAKONNIKA.
w. 6961—7232.

Kat, wyjechawszy, zobaczył z daleka
Konno pod lasem jadącego człeka —
Coś niby giermek: w zielonym kaftanie,
Miał łuk i strzały błyszczące w kołczanie,
Kapelusz z czarną frendzelką dokoła.
«Hej! pomyślności!» tak nań kat zawoła.
«Szczęścia życzliwym!» ów giermek odrzecze,
«Kędyż tym lasem zielonym człowiecze?
Czy może we świat? w dalszą drogę może?»
Na te mu słowa odrzekł kat: «Broń Boże,
Jadę w pobliże, zamierzam tej pory
Pościągać wszystkie zaległe pobory,
Nikt memu panu płacić ich nie raczy».
«A więc poborcą jesteś?› «Nie inaczej».
Przez wstyd brudnego nie chciał wyrzec słowa,
Nie chciał się przyznać, że w nim kat się chowa.
«De par dieu! zatem widzę brata w tobie!
Bo masz poborcę i w mojej osobie.
Po okolicy tej nieznany gonię,
Więc mi przyjazne zechciej podać dłonie,
Bądźmy — jak bracia, bardzo proszę o to:
Mam w swojej skrzyni i srebro i złoto;
Jeśli cię do nas zawiodą podróże,
Czego zapragniesz, wszystkiem ci usłużę».
«Grand merci» — rzecze kat — «przyjmij podziękę».

I tak na miejscu, kładąc ręka w rękę,
Wieczne braterstwo sobie ślubowali,
Potem z kopyta, pośród żartów, dalej.
Kat, co, jak srokosz robactwa w swem ciele,
Miał w sobie kiepskich pomysłów za wiele
I za pytaniem wciąż stawiał pytanie,
Rzecze: «A powiedz gdzie masz swe mieszkanie?
Może się kiedy u ciebie pojawię».
Na to mu lennik odrzeknie łaskawie:
«O, stąd daleko, na północy, bracie!
Lecz mam nadzieję ujrzeć cię w mej chacie;
Wiesz, na rozjezdnem, najpewniejszą drogę —
Tak, że nie błądzisz — pokazać ci mogę!»
«Mam jeszcze jedną prośbę» — kat wyrzecze — :
«Jesteś poborcą, jak i ja, więc, człecze,
Podczas tej jazdy opowiedz mi szczerze,
Jakichże sztuczek używasz w tej mierze,
By też coś zyskać na naszym zawodzie;
Jeśliś w czemkolwiek z sumieniem w niezgodzie,
To nic! opowiedz, co czynić wypada».
«A więc uważaj» — tak giermek powiada; —
«Mówię-ć uczciwie, niby brat do brata:
Za wielkie znoje skromniutka zapłata,
Pan mój surowy, nikt mu nie dogodzi,
A człowiek w służbie, niby w jarzmie, chodzi,
Więc też ze zdzierstwa trzeba żyć w tym trudzie
I brać to wszystko, co mi dają ludzie.
Tak więc podstępem i gwałtem, prawdziwie,
Z roku się na rok, jako mogę, żywię.
Taką to sobie, widzisz, drogą radzę».
«I ja», kat rzecze, «ten żywot prowadzę
I, Bóg to widzi, biorę, co się zdarzy —

To, co udźwignę i co mnie nie sparzy.
Jeśli pocichu coś znajdzie się w domu,
To nie tłómaczę się z tego nikomu.
Wiem, że bez zdzierstwa to się człowiek biedzi —
Zdzieram, lecz z tego nie czynię spowiedzi.
Nic mnie nie gniecie w sumieniu ni w brzuchu:
Trap spowiednika, jeśli chcesz, zły duchu!
O na świętego Jakóba! Na Boga!
Dobrze, że tak nas złączyła ta droga.
Ale, braciszku — kim jesteś z nazwiska?»
Uśmiech na wargi giermka się przeciska:
«Jak się nazywam? chcesz wiedzieć, mój panie?
Jam czart» — odrzecze —, «mam w piekle mieszkanie.
Dziś za zarobkiem wyjechałem sobie,
To moim zyskiem, widzisz, co zarobię,
Baczę, gdzie ręce me coś chwycić mogą.
I ty tą samą postępujesz drogą,
Jak tam zdobywasz, mało cię to gniecie,
Mnie też nie boli. Dziś będę po świecie
Jeździł, aż sobie nie wyjeżdżę czego».
«Cóż wy mówicie? Boże chroń od złego!»
Rzekł kat — «jać we was giermka przypuszczałem,
Bo taki człowiek jesteście swem ciałem,
Jak ja, zupełnie! Tam, u siebie, macie
Zapewne swoje właściwe postacie?»
«Nie» — tak mu powie; — «lecz gdy trzeba kiedy,
Mieć je możemy bez najmniejszej biedy;
Wam się jawimy tu, na waszej górze,
W kształcie człowieka lub w małpiej posturze.
Umiem też latać, jak anioł, bez trudu;
Ale w tem niema zbyt wielkiego cudu,
Toć lada kuglarz, widzisz, otumani

Ciebie swą sztuką; znam się dobrze na niej».
«Czemu», — kat rzecze — «powiedz-że mi szczerze,
Raz ten, raz inny kształt z was każdy bierze?»
«W takiej się» — powie — «jawimy postaci,
Która się zawsze najlepiej opłaci».
«Lecz cóż was skłania, powiedz, mój jedyny,
Do tej mitręgi?» «Ha, różne przyczyny.
Lecz każda sprawa ma swój czas; dzień krótki,
Pryma minęła, a mej jazdy skutki
Dotychczas liche; wyjechałem w celu,
By coś zarobić, a nie, przyjacielu,
Ażeby z tobą rozprawy prowadzić.
Za słaby mózg twój, by mógł sobie radzić
W tych oto rzeczach; dotąd on nie sięga.
Lecz jeśli pytasz, poco ta mitręga:
Nieraz się sprawa tak, widzisz, ułoży,
Że się narzędziem stajem woli bożej
W niejednym celu i w różnej postawie,
Jak Bóg stworzeniem zarządzi łaskawie.
Bez niego bowiem — jeśli on przeszkadza —
Staje się niczem wszelka nasza władza.
U jednych tylko ciała nam pozwala
Męczyć, a każe być od duszy zdala.
Tak było z Jobem, co zniósł przez nas tyle!
Lecz innym razem mamy w swojej sile
Jedno i drugie — i ciało i duszę.
U innych znowu możemy katusze
Zadawać tylko duchowi, bez cienia
Władzy do ciała — wszystko dla zbawienia!
Ten, kto się oprze pokusie, bezpieczny:
Albowiem dojdzie szczęśliwości wiecznej,
Choć my go zbawić nie mamy w zamiarze,

A tylko oddać potępienia karze.
I ludziom służyć mamy też zadanie,
Tak i ja byłem w służbie przy Dunstanie,
Biskupie świętym, i u apostoła».
«Teraz mi powiedz jasno» — kat zawoła, —
«Czy sobie nowe ciała przyrządzacie
Ze świeżej gliny?» «O nie! te postacie,
To nieraz puste mamidła, my, wiécie,
W ciałach umarłych nowe mamy życie.,
A tak rozumne wychodzą z nas słowa,
Jak ongi z wieszczką Samuela mowa,
O którym wątpić dziś niejeden raczy. —
Bo cóż tam wasza teologia znaczy!
Ale to jedno powiem ci bez żartów:
Pytasz się, jaka jest postać u czartów?
Sam ty wnet zajdziesz tam, gdzie ci nie będzie
Potrzeba mojej nauki w tym względzie:
Sam z doświadczenia będziesz mógł w tej chwili
Wykładać o tem lepiej, niż Wergili,
Zanim go jeszcze w grobie pochowali,
A także Dante. Ale jedźmy dalej,
Chcę, byśmy jeszcze byli razem oba,
Aż ci się druha porzucić spodoba».
«O nie!» — kat rzecze — «wiedzą o tem wszyscy,
Co zacz jest ze mnie, dalecy i blizcy;
Moja uczciwość wszędzie dobrze znana:
Chociażbyś nawet był czartem Szatana,
Dotrzymam słowa, jakom przysiągł sobie,
A ty mnie również, że w wszelakiej dobie
Będziem, jak bracia, wspierali się w zgodzie,
Gdyż pracujemy w jednakim zawodzie.
Ty bierz, co-ć dają, ja zabiorę swoje

I tak żyć będziem, nie wiedząc, co znoje.
A jeśli który nieco więcej zbierze,
Jak bracia, dzielić się będziemy szczerze».
«Owszem» — czart rzecze — «moje słowo daję».
Tak przejechali jedno, drugie staje.
A gdy już byli w pobliżu mieściny —
Podróży kata cel dzisiaj jedyny —
Furę ze sianem spostrzegło ich oko,
Przy niej parobka. Koła się głęboko
Zaryły w ziemię, ruszyć się nie dały.
Chłop bił i wrzeszczał, jakby oszalały:
«A wiśta, hejta! cóż dla was kamienie!
Niech czort was bierze i wasze nasienie!
Na to was szkapsko wylęgło, widzicie,
Aby się człowiek trapił całe życie!
Niech czort was bierze, wóz, konie i siano»
«Tu», kat powiada, «coś nam zyskać dano».
Niby niechcący, otrze się o licho
I tak do ucha poszepce mu cicho:
«Słyszysz braciszku, co ten chłop powiada?
Bierz-że co prędzej! wszystko tobie składa —
I wóz i siano i wszystkie trzy konie».
Na to czart rzecze: «Wyciągać tu dłonie
Byłoby darmo; wierz mi, jesteś w błędzie.
Ujrzysz za chwilę, co to z tego będzie,
Tylko zostawmy go nieco przy furze.
Parobek szkapy swe lunął po skórze,
I te od razu skręciły, o dziwy!
I dalej naprzód! «Hejta! Miłościwy
Niechże wam będzie Pan Jezus na niebie —
Wam i wszystkiemu stworzeniu w potrzebie.
Dobrze ruszyły, dobrze siwek bierze —

Sam Ludwik święty i Bóg niech cię strzeże!
Furzysko z jamy wydobyte ładnie».
«Com ci powiedział?» — tak go czart zagadnie;
«Teraz, mój bracie, widzisz sam wyraźnie,
Że wcale inna była chęć w tym błaźnie,
Dlatego myślę — chodźmy swoją drogą,
Z takiego wozu zyski być nie mogą».
Ledwie że wyszli z miasteczka, kat druha
Ciągnie ku sobie i szepce do ucha:
«Tutaj, braciszku, mieszka pudło stare:
Raczej-ci zniesie szubieniczną karę,
Niż choć grosz jeden da wydusić z siebie,
Lecz ja z niej dzisiaj dwanaście wygrzebię,
A nie, to wraz ją pozwiem do urzędu,
Chociaż żadnego nie jest winna błędu:
Lecz weź to sobie za przykład czem prędzej,
Inak nie dojdziesz nigdy do pieniędzy».
I kat zapukał do mieszkania wdowy:
«A wyłaż-że raz, ty grzybie morowy!
Ha! ponoś mnich tu czy ksiądz na kwaterze?»
«O nieba!» krzyknie — «któż tam bije w dźwierze?
Czegoż, panowie, chcecie? Bóg was wspieraj».
«Mam tutaj pozew na ciebie — otwieraj!»
Klątwą jej grozi, jeśli jutro ona
Nie będzie w sądzie archidyakona,
Gdzie na niejedno odpowie pytanie.
«Tak mi dopomóż, Jezu Chryste Panie!
To być nie może! dawna to już pora
Jak na tem łóżku leżę ciężko chora;
Nie mogę jechać ani zrobić kroku —
Umrę na miejscu, tak mnie kłuje w boku.
Może na piśmie podacie mi sprawę?

Oddam obrońcy, aby zasiadł ławę
I odpowiadał na wasze zarzuty».
«Ha! zobaczymy! — kat odpowie kuty.
«Dwanaście groszy, a uwolnić da się:
Mój profit bardzo w tem mały, a zasię
Pan mój największy ma z tego pożytek.
Dwanaście groszy! śpiesz-że się! nasz wszytek
Czas wymierzony! bądź-że nieco prędsza!»
«Dwanaście groszy! Maryjo najświętsza!
Tak mnie od grzechów wybaw i od nędzy!
Nie wiedziałabym, skąd tyle pieniędzy
Wziąć, choćby chciano obdarzyć mnie światem!
Stara-m i biedna! Nie bądźcie mym katem,
Okażcie litość, jam litości warta!»
«Nie! raczej pójdę» — rzecze kat — «do czarta,
Niż ci przebaczę, choćbyś umrzeć miała»
«Bóg mi jest świadkiem, żem niewinna cała!»
«Dawaj pieniądze! lub, na świętą Florę!
Wnet ci tę nową patelnię zabiorę
Za dług z tej nocy, wiesz, aniele drogi,
Kiedyś mężowi przyprawiała rogi;
Grzywnę za ciebie wyłożyłem wtedy».
«Niech Bóg mnie chroni od wieczystej biedy!
Czy jako żona czy wdowa ni razu
Przed wasz trybunał nie miałam rozkazu,
Ani mi na myśl te czyny bezwstydne
Nigdy nie przyszły! Twe ciało ohydne
Daję z patelnią wraz do rąk szatana!»
Widząc, jak baba, padłszy na kolana,
Przeklina kata, czart do niej tak powie:
«Czy rzeczywista prawda w waszem słowie? —
Powiedzcie, matko Maryanno, szczerze».

«A niech go szatan żywego zabierze —
Jeśli mu nie żal — wraz z patelnią moją!
«Et! stara korowo, mnie się nie zaroją
Nigdy te myśli,» rzecze kat, «bym w porę
Jaką żałował tego, co-ć zabiorę,
Choćby to były wszystkie twe manatki».
«Ha!» czart powiada — «targ, mój druhu, gładki:
Moim-ś z patelnią razem! baba rzekła,
Dziś w nocy zejdziesz wraz ze mną do piekła;
Tam nasze sprawy poznasz lepiej zgoła,
Niż wszyscy mędrcy waszego kościoła».
To powiedziawszy, czart dłużej nie czeka,
Tylko go z duszą i ciałem zawleka
Tam, gdzie siedzibę mają wszyscy kaci.
Bóg, co nas stworzył według swej postaci,
Niech nas prowadzi, strzeże w każdym względzie
I temu katu niech miłościw będzie.
Mógłbym wam więcej powiedzieć, panowie,
(Gdyby mi kat ten nie przerywał w mowie) —
Rzecze braciszek — według Chrysta pana,
Według słów Pawła i świętego Jana
I innych mężów o piekieł katuszy,
Żebyście wszyscy zadrżeli w swej duszy...







  1. W r. 1365 przez Piotra Luzytańskiego, króla Cypru.
  2. 1344 r.
  3. W Armenii.
  4. Prawdopodobnie w Afryce.
  5. W Pamfilli, starożytna Attalia.
  6. Morze Śródziemne.
  7. Miasto Maurytańskie w Marokko.
  8. Palathia w Anatolii.
  9. Tyrwhitt, komentator Chaucera powiada: Nie rozumiem znaczenia tej ozdoby. Giermkom zakazanem było noszenie ozdób srebrnych lub złotych. — Inni twierdzą natomiast, że święty Krzysztof, wyobrażony na blasze, noszony był przez wszystkie stany jako ozdoba lub amulet. Roach Smith w «Journal of the Britisch Archeologicul Association». Vol. I Str. 200.
  10. Ther as this lord was keper of the celle. Ustęp niezrozumiały. Ponieważ w średnich wiekach cella oznaczała także folwark kościelny, być więc może iż mnich, o którym mowa, był zarządcą folwarku. Chaucer nazywa go panem (lordem), gdyż miał on własne konie i t. d.
  11. Kokardka.
  12. Wolarzy? Frankeleins.
  13. Curat — na Szlązku słyszalem wyraz «kuratus», oznaczający zarządców kościoła, więc może zamiast wikarego — kuratus?
  14. Gat-tothed was she... Tyrwhitt przyznaje się, że wyrażenia tego nie rozumie. Poszedłem za przekładem niemieckim (Hertzberga): «sie war leckerhaft».
  15. Zapewne aluzya do istniejącego dziś jeszcze przysłowia: Every honest miller has a thumb of gold (każdy uczciwy młynarz ma paluch złoty), co znaczy, że młynarz ten choć kradł, był uczciwym młynarzem (Tyrwhitt).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Geoffrey Chaucer i tłumacza: Jan Kasprowicz.