Powiastka o wietrze/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliška Krásnohorská
Tytuł Powiastka o wietrze
Wydawca Księgarnia Ludowa
Data wyd. 1884
Druk J. I. Kraszewski
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Józef Chociszewski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Dorotka chciała, zanim się puściła w dalszą drogę, zobaczyć raz jeszcze Witka, aby się z nim pożegnać i napomnieć go do cnotliwego życia. Poszła więc na ulicę, gdzie Witek znalazł schronienie, a że nad kramem kuśnierza było otwarte okno, w którém się świeciło, przeto stanęła naprzeciw, wołając: „Witek, Witek!“
Kuśnierz wyjrzał z okna, ale że było ciemno, przeto nie mógł poznać nikogo.
„Któż tam się odzywa? Witek jest kłamca, niewdzięcznik, próżniak,“ krzyczał rozgniewany kuśnierz. „Niech mi go nikt nie przypomina. Wypędziłem go z domu i chcę o nim zapomnieć na zawsze!“ To wyrzekłszy, zamknął okno z łoskotem.
Biedna Dosia ledwie nie padła na ziemię z wielkiego bólu. Zaczęła rzewnie płakać. Witek był więc haniebnie wypędzony, a ojciec, który miał pełen znaczenia przybyć jako sędzia do miasta, nie znajdzie żadnego z swych dzieci. A jéj przecież oddał ojciec Witka, aby się nim opiekowała i przywiodła na powrót do ojczystéj zagrody. Czyż go miała opuścić błądzącego samotnie po świecie, aby go powstrzymać na złéj drodze? czyż miała się puścić w niepewną drogę za cudzém dzieckiem, zostawić własnego brata bez pomocy? Co miała najprzód uczynić? gdzie był większy obowiązek? gdzie prawdziwa droga? „O nieszczęsna ciekawości!“ zawołała, „tyś mnie zapoznała z tajemnicą, która wkłada na mnie groźny obowiązek, gdyż mam sama podjąć wielkie niebezpieczeństwa, a brata, własnego brata mam opuścić!“ Wtem przyszło jéj na myśl, aby złamała daną piastunce przysięgę, aby nie udała się poza morze szukać królewicza; kto był świadkiem jéj przyrzeczenia? mogła przecież piastunkę okłamać, mogła zostać w pobliżu, aby czynić poszukiwania za bratem.
Takie dziwne myśli plątały się w jéj głowie, gdy wtem naraz zabłysnęło ranne światło, które ją przeraziło, gdyż przekonała się, że trzeba coś stanowczego przedsięwziąć, ponieważ ludzie z królewskiego pałacu mogliby ją poznać i zaprowadzić do ojca. Silnie pociągała ją myśl, aby okłamać piastunkę, przecież silniejszém było przedsięwzięcie, że tylko to uczyni, co jest jéj obowiązkiem. Wtem przypomniała sobie, że ma chustkę, która jéj wskaże prawą i poczciwą drogę. Wzięła więc chustkę do ręki i zaszeptała cichym głosem: „Leć wietrzyku, leć — ku dobremu mnie wiedź!“ W téj chwili powstał chłodny, ranny wietrzyk, a Dorotka śmiało szła mu naprzeciw. Niedługo wyszła z miasta i weszła na wielki, bity gościniec. Szła długo, powziąwszy mocne postanowienie, że będzie pospołu szukać brata i królewicza. Gdy tak wesoło postępuje, wtem dochodzi ją jakiś łoskot daleki. Mgła gęsta zalegała okolicę, a wśród téj mgły wychylały się jakieś szczyty, niby drzewa olbrzymie. Wionął wiatr i rozwiał mgłę, a Dosia ujrzała, że to są wielkie okręty, że przed nią rozlega się szerokie, sine morze i że zbliża się do wielkiego portu morskiego. Gdy się zbliżyła, spostrzegła ruch wielki. Okręty miały wypłynąć na morze, zatem czyniono przygotowania. Jedni wyciągali z wody kotwice, drudzy napinali żagle, inni wnosili i układali potężne paki z towarami. Małe łodzie krążyły między olbrzymiemi okrętami, bałwany szumiały potężnie, żeglarze krzyczeli, dowódzcy wydawali rozkazy, wiatr gwizdał wesoło, a słoneczko, wychylając się z powierzchni morskiéj, oblewało wszystko złotemi promieńmi.
Dosia spoglądała pełna podziwienia na ten żywy obraz i nie spostrzegła, że stanęła ludziom w drodze. Nieomal byliby ją przejechali robotnicy, pchający wielki wóz z towarami, ale wcześnie jeszcze uchwycił ją za rękę jakiś dobry pan, przybrany w ubiór żeglarski, i odprowadził na stronę, aby się jéj co złego nie stało. Dziewczyna powzięła zaufanie do niego, dla tego, podziękowawszy mu grzecznie za przysługę, tak go się zapytała:
„Dobry panie, nie mógłbyś mi powiedzieć, który z tych okrętów wypłynie na morze naprzeciw wiatru?“
Pan się uśmiechnął. „Gdzie chcesz popłynąć? Jestem właścicielem pięknego okrętu, ale ja tylko płynę z wiatrem.“
„Jeżeli okręt jest wasz, czybyście nie chcieli, mój panie, za dobrą zapłatą płynąć ze mną naprzeciw wiatru? Mam dosyć złota, aby wam zapłacić.“
Właściciel okrętu spojrzał z niedowierzaniem na dziewczynę, ubraną skromnie i trzymającą małą torebkę. „Dokąd chcesz się dostać,“ zapytał, „i jak długo chcesz płynąć naprzeciw wiatru?“
„Dokąd i jak długo, sama nie wiem, ale zapłacę wam złotem, cokolwiek żądać będziecie za każdy dzień żeglugi.“
„Ty chcesz wynająć mój okręt?“ wyrzekł pan z uśmiechem, sądząc, że biedna dziewczyna nie jest spełna rozumu, dla tego litował się nad nią: „Powiedz mi przecież cel twojéj drogi!“
„Tego nie mogę, bo mi nie wolno.“
Pan się odwrócił, przemyśliwając, coby począć z biedną dziewczyną. Dorotka zawołała: „O gdyby tu był mój braciszek, mój Witek kochany, wnetbym kupiła łódkę, a puścilibyśmy się sami na morze.“ Pan się wnet ku niéj obrócił, mówiąc: „Jakiego Witka szukasz? Przyjąłem wczoraj chłopca, któremu Witek imię, na mój okręt, ponieważ mi się spodobał, gdym go widział kierującego śmiało łódką. Pójdź, zobacz, czy to nie czasem twój braciszek.“
I zaprowadził Dorotkę na swój wielki, wspaniały okręt. Z opowiadania pana poznała wnet, że to był Witek, a nie kto inny; przekonała się też, że u tego pana ma dobrą opiekę i że znowu znalazł szczęście, jednakże pociągało ją serce na okręt, aby zobaczyć brata, dla tego téż szła chętnie. Gdy zoczyła Witka, który wesoło się uwijał między majtkami, rzuciła mu się na szyję, ale on z gniewem na nią krzyknął: „Już tu znowu jesteś? pewnieś się przyszła na mnie skarżyć, jak przed owym kuśnierzem; mogłabyś już mi raz dać święty pokój ze swemi nudnemi gadaniami.“ Ścisnęło się serce Dosi, gdy takie przykre słowa usłyszała. Jednakże jako dobra siostrzyczka zaczęła jego gniew łagodzić, opowiadając o królu i królowej, jak ją mile przyjęli, tylko o piastunce i o celu swéj podróży zamilczała. Witek bardzo się temu dziwił i żal mu było, że z powodu swéj swawoli nie dostał się na dwór królewski, a gdy ciekawie przeglądał torbę Dosi i znalazł w niéj wiele złota i szkatułkę z klejnotami, wtedy powstała w jego sercu brzydka zazdrość. Z posępną twarzą odpowiadał Dosi, gdy go pytała, jak mu się powodziło.
„Gdy mnie ten kuśnierz wygnał,“ opowiadał, „wtedy okręciłem kapeluszem, wołając: leć wietrzyku, leć, do mego szczęścia mnie prowadź, i biegłem w tę stronę, gdzie wiatr niósł kapelusz. Przyszedłem nad morze i wnet przekonałem się, że na morzu czeka mnie szczęście. Wskoczyłem do próżnéj łódki, nie zważając na to, czyją była własnością, aby się przeświadczyć, jak mi wiatr służyć będzie. Mój kapelusz był jakoby żagiel, tak wiatr mi służył, bo gdzie chciałem, wnet zapłynąłem. Ujrzał mnie pan tego okrętu, a tak mu się spodobałem, że mnie wziął na okręt, jako swego syna. Nie chełp się przyjaźnią królewską i swemi skarbami, gdyż zobaczysz, że i mnie szczęście obsypie bogactwami.“

Gdy już sobie wszystko opowiedzieli, chciała Dosia odejść, ale okręt już płynął na morzu, a płynął z wiatrem; port już był daleko. Dziewczę spostrzegło, że zaniechało obowiązku. Zaczęła prosić majtków, aby odwiązali od okrętu łódkę i dozwolili jéj odpłynąć na powrót do portu; przyrzekała im dać tyle złota, ileby chcieli, lecz pan
Wskoczyłem do próżnej łódki.
surowo zakazał spełniać jéj życzenia, gdyż wziął ją pod swoję opiekę, a nie chciał puścić jéj saméj na dalekie morze do obcego świata. Przedsięwziął sobie zająć się losem obojga dzieci.

Dosia płakała, a Witek śmiał się wesoło. „Chcesz znowu iść naprzeciw wiatru z powodu jakiegoś ślubu, jak już to raz uczyniłaś, gdyś i mnie wciągnęła — ale nic z tego nie będzie, teraz rada nierada musisz płynąć z wiatrem za mojem szczęściem.“
Pan mu dawał rozkazy dla majtków, a dziwił się, że tak szybko i dokładnie wszystko wykonywali, jeżeli go posłał, gdyż nie wiedział, że wiatr kierował się podług Witkowego kapelusza. I majtkom szła praca od ręki, gdy stał nad nimi chłopiec z kapeluszem i dawał im zlecenia. Wnet go też wszyscy polubili i mawiali żartem, żeby on miał być rządzcą okrętu.
Płynęli szczęśliwie dzień cały, aż wieczorem zbliżyli się do miejsca, gdzie wiele okrętów rozbiło się na podwodnych skałach; a że noc była ciemna, przeto zaprzestali żeglugi, zapuścili kotwicę w morze i ściągnęli żagle. Właściciel okrętu widział z ubolewaniem, że Dosia cały dzień płakała, spoglądając wciąż żałośnie w stronę, zkąd wypłynęli i przypatrując się łódce, która z okrętem płynęła. „Ta biedna dziewczyna chce uciec,“ pomyślał sobie, dla tego na noc przykazał tym surowiéj, aby się nikt nie poważył wpuścić dziewczynę do łódki, bo ktoby to uczynił, byłby wrzucony w morze.
Majtkowie wszyscy spać się położyli, tylko jeden z nich straż sprawował, a Witek sam się ofiarował, że także będzie przez noc czuwał. Właściciel okrętu był rad temu i jeszcze prosił Witka, aby, skoro się co niezwykłego zdarzy, zaraz go obudził; było bowiem na okręcie wiele kosztownych towarów, rozbicie zatem okrętu lub napad rozbójników byłby wyrządził nieobliczone szkody. Pan odszedł do kajuty, a Dosia dostała osobną komórkę, w któréj pan ją na klucz zewnątrz zamknął, aby wyjść nie mogła.
Witek zabawiał strażnika w różny sposób, a gdy już wszyscy spali, rzekł doń z chytrością: „Bardzo was lubię; jesteście już w podeszłych leciech, przeto nie zawadziłoby wam się trochę zdrzymnąć; no, połóżcie się, a ja będę za was stać na straży, — wiecie przecież, że posiadam zaufanie naszego pana, przeto śpijcie sobie, a nic się nie obawiajcie, już ja nic nikomu nie powiem.“ I tak długo namawiał starego majtka, że tenże nakoniec postanowił się przespać; wymógł jednakże poprzednio przyrzeczenie od Witka, że jeżeli się coś niezwykłego zdarzy, wtedy go zaraz obudzi; poczem się żeglarz położył, a niedługo spał, jak zabity.
Witek na to tylko czekał. Poszedł prędko pocichu do komórki, przekręcił kluczem i obudził siostrę.
„Dosiu,“ szeptał jéj do ucha, „chcesz się wydostać z okrętu, to nadarza ci się w téj chwili sposobność. Jeden z majtków, tylko nie śmiem wydać który, przyrzekł, że ci odwiąże łódkę, jeżeli mu dasz wszystko złoto i wszystkie klejnoty, które posiadasz.“ „O Witku, jakże ci dziękuję!“ rzekła dziewczyna, przepełniona radością, „oto masz skrzyneczkę z klejnotami oraz worek ze złotem i daj to temu dobremu człowiekowi. Dobrze, że będę mogła się ztąd oddalić, aby wykonać mój obowiązek.“
Przygotowała się potem szybko do podróży, a Witek tymczasem odniósł szkatułkę i worek do swéj komórki, gdzie je dobrze schował. Gdy już byli na pokładzie okrętu, Dosia uścisnęła serdecznie braciszka, mówiąc z płaczem: „I kiedyż się znowu, kochany bracie, zobaczymy? Pójdź, Witku, odprowadź mnie na morze, pójdź, a Bóg ci za to odpłaci, co dla mnie uczynisz.“
Na to odrzecze jéj chytrze Witek: „Idziesz aby wykonać swój obowiązek, idźże tedy z Bogiem; mój obowiązek wzywa mnie, abym spełniał wiernie mą służbę na okręcie.“
„Poczciwie mówisz!“ zawołała z radością Dorotka „przyrzecz mi, Witku, że zawsze tak poczciwie się będziesz sprawował, jak obecnie.“
„To ci przyrzekam,“ odpowiedział, a siostra nie widziała w ciemności, jak mu twarz zapałała od wstydu i hańby. Lecz tylko na chwilę odezwało się w nim sumienie, potem zaprowadził Dosię po wązkich schódkach do łódki, kłamiąc daléj: „Ten człowiek, za którego sprawą odzyskujesz wolność, ukrywa się w ciemności, gdyż wiesz, że byłby wrzucony do morza, gdyby był zdradzony, przeto idź na dół, a nie spoglądaj naokół.“
„O Witku, tylko ty nie zdradź tego dobroczyńcy!“ prosiła siostra. Następnie pocałowali się na pożegnanie, a Dosia szepnąwszy: „Pozdrów ode mnie kochanego ojczulka!“ wstąpiła do łódki. Ledwie tam weszła i uchwyciła za wiosło, już była na morzu, gdyż Witek przeciął siekierą powróz, łączący łódkę z okrętem. Bałwany zaszumiały, a Witek nie widział, w którą stronę łódka z siostrą popłynęła. Wtedy groza go przejęła, a dziki głos w nim się odezwał: „Nieszczęsny, cóżeś uczynił, stałeś się zabójcą jedynéj siostry, która ciebie tak gorąco ukochała!“ Chciał krzyczeć, aby obudzić majtków, żeby na łodziach gonili za siostrą, ale w takim razie trzebaby się przyznać do zbrodni. „Nie, tego nigdy nie uczynię,“ pomyślał, „lepiéj sam po nią popłynę na morze.“ I nie namyślając się długo, wskoczył do drugiéj łódki, odciął powróz, a trzymając swój kapelusz z wiatrem, zawołał: „Leć, wietrzyku, leć — do mego szczęścia mnie prowadź!“ Myślał, że wiatr go może tylko zaprowadzić do siostry, gdyż to uważał chwilowo za swoje szczęście. Gdy się oddalił dość daleko od okrętu, zaczął wołać Dorotkę po imieniu, ale morze odpowiadało tylko szumieniem, a gdy zaczęło świtać, Witek zobaczył naokół tylko powierzchnię morskiéj wody, a nie było nigdzie widać ani okrętu, ani łódki — Dorota zaginęła mu zupełnie, może na zawsze. Zaczął złorzeczyć wiatrowi, że go tu zapędził, chciał płynąć pod wiatr, lecz to potężne zaklęcie, które go zawsze wiodło do najbliższego szczęścia, oddalało go obecnie od Dosi; wiosłował pod wiatr, ale wnet osłabły mu ręce i znikła wszelka nadzieja.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eliška Krásnohorská i tłumacza: Józef Chociszewski.