Postrach gór/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Postrach gór
Podtytuł Powieść
Wydawca Nakładem Tygodnika „Wiarus”
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Warszawa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVIII
DZIEJE PAMIĘTNIKA

Sierżant Bielski wściekał się.
Wydawało mu się wciąż, że cały blok budynków pułkowych nic innego nie robi, jak tylko na złość mu czyta „głupią książkę“, bo tak właśnie nazywał pamiętnik, w którym autor z takim uznaniem opisywał jego wierną i ofiarną służbę Ojczyźnie.
Czepiał się najmniejszej niedokładności, robił uwagi, kazał po kilka razy przerabiać ćwiczenia; nic mu się nie podobało; wszystko go irytowało; nikt nie był w stanie mu dogodzić.
Spostrzegłszy kiedyś strzelca Hrycia Wasiuka idącego przez plac, wybiegł naprzeciwko niemu i wybuchnął:
— W polskim jesteście wojsku, czy nie w polskim?! A jeżeli w polskim, to musicie lotem, lotem wszystko robić, a nie łazić jak... żaba. To was ta głupia książka uczy takiego podłego łażenia?
— Da, jakaż taka kniżka, panie sierżancie? — zdumiał się przerażony olbrzym, łypiąc prawie białymi oczyma. — Da jaż, panie sierżancie, nie czytny jeszcze... ot, tak tylko w abecadle litery poznać mogę, bo one tam zawsze na swoim miejscu stoją...
— Ach, prawda!... — mruknął Bielski przypomniawszy sobie, że Wasiuk należy do grupy analfabetów i że z nim to najwięcej kłopotu mają nauczyciele, gdyż sztuka czytania ani rusz nie dawała się potężnemu Poleszukowi.
Odprawiwszy go, jeszcze bardziej rozdrażniony szedł korytarzem gmachu batalionowego bacznie rozglądając się na wszystkie strony.
Wszystko wydawało mu się podejrzane; każde spojrzenie strzelców pełne ukrytego, tajemnego znaczenia, a każde zdanie — jak gdyby niedomówione.
Drażniło go to, więc postanowił pamiętnik senatora za wszelką cenę skonfiskować.
Książkę tę czytał przed miesiącem, ledwie wyszła ona z druku.
Senator przysłał ją dowódcy pułku z dedykacją, w której zawierała się radość, że tak wybitny i zasłużony sierżant pełni służbę w czołowym pułku warszawskim.
Od pułkownika książka ta dostała się w ręce majora Rzęckiego, a potem po kolei — do wszystkich oficerów baonu.
Major serdecznie winszował Bielskiemu zasłużonego uznania i uwiecznienia jego nazwiska, aż w końcu doręczył mu pamiętnik do przeczytania.
Sierżant przeczytał książkę i był z niej bardzo niezadowolony uważając ją za niepotrzebną.
Zdanie swoje nie ukrywając wyraził dowódcy kompanii.
— Ależ dlaczego, sierżancie? — dziwił się kapitan. — Przecież wojsko musi wiedzieć o swoich ludziach.
— Melduję posłusznie, że mi się wydaje, iż należy pisać o wojsku, a nie o ludziach. Ludzie zmieniają się i odchodzą, a wojsko pozostaje i musi być takie, jakim było w najcięższych czasach wojny. Nie ludzie uczynili je dobrym, tylko duch, panie kapitanie, duch, który płonie w sercach naszych chłopców i chce się wyrwać na czyn bohaterski, wielki... Ja to przecież widziałem... tyle już razy widziałem!
— Ja się z wami jednak nie zgadzam, Bielski, żeby nie warto było pisać o bohaterach — powiedział kapitan.
Tak z tej rozmowy nic nie wyszło. Książka senatora zaniepokoiła skromnego sierżanta, a gdy stała się powszechnie znana, ogarnęła go chęć skonfiskowania jej.
Bielski wpadał znienacka do sypialni żołnierskich przyłapując strzelców na czytaniu książek, lecz tej jedynej, której szukał, znaleźć nigdy nie mógł. Krążyła ona tymczasem po rękach całej kompanii, potem poszła po całym baonie, aż przeczytali ją lub posłyszeli o niej wszyscy strzelcy w pułku.
Wiedząc jednak, że sierżant zawziął się na odnalezienie pamiętnika, bractwo miało się na baczności i nikt nie przyznał się do jej chwilowego posiadania, chociaż Bielski przyglądał się porządkowaniu rzeczy w szafkach i kuferkach, wchodził do umywalni, śledził czytających w świetlicy, a podrażniony niepowodzeniem i gniewny „dawał szkołę“ strzelcom.
I nagle udało mu się przyłapać zatruwającą mu spokój książkę.
Była to niedziela.
Jerzy Brzeziński jak zwykle wychodził na miasto. Przy bramie pokazał warcie swoją przepustkę i zatrzymał się, gdyż któryś z nich zaczął rozmowę z kolegą.
Bielski stał na uboczu. Do słuchu jego dobiegły słowa:
— Dziś przyniosę oprawioną... Tylko co będzie, jeżeli sierżant...
— Pan kapral zatrzyma go jakoś...
— A jeżeli nie? — spytał Jerzy...
Odpowiedzi strzelca sierżant nie dosłyszał.
— Poczekajcie, pokażę ja wam! — zatarł ręce Bielski i o 8-ej stał już przy bramie oczekując powrotu strzelców z miasta. Uśmiechnął się w duchu, gdy Jańczyk jął zapraszać go do obejrzenia zardzewiałych rynien w gmachu, lecz nie ruszył się z miejsca.
Gdy Jerzy, obładowany książkami, powrócił od pań Szemańskich, Bielski skinął na niego i mruknął:
— Chodźcie do kancelarii....
Pozostawszy z nim sam na sam mruknął:
— Pokażcie tę oprawną książkę!
Brzeziński zbladł. Mignęła mu myśl, że ktoś musiał zdradzić całe przedsięwzięcie. Nie chciał wykręcać się i kłamać, więc rozwinął paczkę z podręcznikami i wydobył oprawny w czerwoną skórę pamiętnik senatora z odciśniętą na okładce złotymi literami piękną i serdeczną dedykacją, ułożoną w imieniu kompanii przez akademików i poświęconą..... „Polakowi z krwi i kości, bohaterskiemu sierżantowi Piotrowi Bielskiemu“.
Sierżant przeczytał to i długo namyślał się. Tarł sobie czoło i chodził po kancelarii. Wreszcie stanął przed Jerzym i zatapiając w jego oczach surowe źrenice mruknął:
— Zabierzcie to i... idźcie już!
Nazajutrz kompania wyległa na plac, stanęła w szeregach, a kapral zaprosiwszy Bielskiego doręczył mu książkę, powiedziawszy tylko tyle:
— Kompania poleciła mi powiedzieć panu sierżantowi, że kocha go jak ojca i dumna jest ze swego sierżanta!
Ani słówka nie było wspomniane o książce, o której słyszeć nawet nie chciał sierżant Bielski.
Teraz sierżant wzruszony był i na razie nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
Po długim namyśle powiedział cichym głosem:
— I ja was kocham, chłopcy, i dziękuję.... dziękuję....
Umilkł, szybko zawrócił się i odszedł.
Kompania długo stała nie opuszczając szeregów.
Wszyscy czuli, że jakaś nowa nić zadzierzgnęła się pomiędzy strzelcami a sierżantem.
— Baczcie ino, chłopcy, żeby na tej przyjaźni i miłości karku nie skręcić, bo taki to już człowiek z sierżanta: im kogo bardziej lubi, tym więcej odeń wymaga! — uprzedził strzelców kapral Jańczyk cicho się śmiejąc.
— Gdzież by my tam śmieli? Toż my za sierżantem naszym w ogień i wodę skoczymy! — odezwały się głosy.
Strzelcy podciągnęli się jeszcze bardziej, jeżeli wogóle przy sierżancie Bielskim ktokolwiek mógł czegoś nie dorobić jak należało.
W stosunku do nich u Bielskiego zaszła jednak pewna zmiana.
Rozmawiał z nimi częściej, wypytywał o dom, rodzinę i zamiary na przyszłość, dawał rady i troskał się o chłopców.
Doświadczył tego na sobie Hryć Wasiuk, od którego odmówili się nauczyciele, uznawszy go za zupełnie niezdolnego do nauki. Zasmuciło to Bielskiego, więc zawezwał do siebie Poleszuka.
— No, i jak teraz będzie? — spytał Hrycia.
Strzelec milczał poruszając bezradnie grubymi wargami.
— Przecież to wstyd i hańba dla całego waszego ludu poleskiego i dla rodziny, żeby takie ogromne chłopisko nie mogło nauczyć się czytać! — mówił Bielski.

Wasiuk milczał wybałuszywszy oczy.

Tego dnia odbyła się pierwsza lekcja...

— Wstyd też dla pułku, że wypuścił analfabetę! — irytował się już sierżant. — Na to trzeba coś zaradzić...
Chodząc po kancelarii namyślał się. W końcu mruknął:
— Nic innego nie wymyślę, tylko sam będę was uczył i... Brzezińskiemu każę...
Hryć Wasiuk uśmiechnął się. Przypomniał sobie, że na początku służby w wojsku Jerzy już raz „uczył“ Poleszuków i to z dobrym skutkiem.
— On nauczy! — z jakimś rozczuleniem w głosie mruknął Hryć.
Tego samego dnia odbyła się pierwsza lekcja sierżanta z Hryciem, a wieczorem druga, kiedy w roli nauczyciela wystąpił Brzeziński.
Obaj z takim mocnym postanowieniem wzięli się do nauczania i tak potrafili wzbudzić ambicję Poleszuka, że ten począł robić postępy i w niespełna dwa tygodnie już dość sprawnie sylabizował, a na trzeci począł czytać, palcem sunąc po liniach książki.
— Teraz jestem już o was spokojny, Wasiuk! — mówił Bielski z zadowoleniem. — Przyjedzie do tej waszej Zagnilczanki nie tylko dobry i elegancki żołnierz z Warszawy, ale i uczony, który każdy dekret odczyta i z władzami poważnie się rozmówi i co potrzeba innym wyjaśni!
— Kto taki przyjedzie? — pytał Poleszuk, wytrzeszczając białe ślepia.
— No, wy — Hryć Wasiuk! — uśmiechnął się sierżant.
— A-a, my! — ucieszył się strzelec. — Wiadomo, żołnierz z Warszawy!
W kompanii służył niejaki Wacław Gniewkowski, gospodarski syn spod Kielc.
Był to chłopak cichy, staranny i nagle coś się psuć zaczęło.
— Nic innego, tylko „markieranta“ zaczyna „strugać“ — gadano wokoło.
Pewnej nocy, gdy strzelec Gniewkowski odbywał wartę przy składzie, znienacka podszedł do niego Bielski.
Gniewkowski stał oparty o ścianę i prawą rękę przyciskając do brzucha jęczał.
— Chory! — domyślił się sierżant i natychmiast kazał zastąpić go innym strzelcem, Gniewkowskiego zaś czym prędzej przyprowadzić do kancelarii.
— Co wam jest? — spytał go Bielski.
— Boli mnie tam... — pokazał strzelec na prawą stronę brzucha. — To pewno ślepa kiszka. Nic nie mówiłem, choć to dawno mnie wzięło... Boję się operacji, bo mi brat na stole pod nożem umarł!...
Bielski narobił alarmu i tej samej nocy, w ostatniej już chwili, jak oświadczył lekarz, dokonano operacji i uratowano życie chłopakowi.
Sierżant tak się przejął jego losem, że odwiedzał go w szpitalu i pisał za niego listy do rodziny.
Ale nic to nie przeszkadzało Bielskiemu podciągać kompanię i wymagać coraz lepszej, rozumniejszej i dokładniejszej służby.
— Musicie rozumieć po co się robi to i owo, bo gdy zrozumiecie, to i polubicie, a wtedy wszystko będzie wykonane szybko i jak się należy.
Kompania istotnie była uświadomiona i tak sprawna, że czasami nawet sam Bielski był zadowolony i wydymając wargi mruczał do siebie.
— Z taką kompanią cudów na wojnie można byłoby dokazać.
Pewnego wieczora, gdy w mieszkaniu sierżanta siedział Brzeziński z jednym ze swoich dobrowolnych profesorów, inżynierem leśnikiem, wszedł Bielski z kapralem. Widząc, że lekcja już się skończyła, sierżant zatrzymał wszystkich na pogawędkę.
W rozmowie Bielski z uznaniem i dumą wspomniał o ostatnich ćwiczeniach, w których odznaczyła się jego kompania, i już na głos przed innymi powtórzył widocznie często przychodzącą mu myśl:
— Z taką kompanią na wojnie cudów by się dokazało...
Te słowa ożywiły w nim nagle wspomnienia z czasów minionych, a zawsze niezmiernie drogich.
— To tak, jak podczas tworzenia się wojska polskiego na Syberii, gdy to formowaliśmy 1-szy pułk strzelców polskich im. Tadeusza Kościuszki.
— Na Syberii? — zdziwił się strzelec-inżynier.
— A tak... było tam nasze wojsko, tam właśnie, na tych syberyjskich pustaciach, gdzie w katorgach i na zesłaniu cierpieli nasi ojcowie, tam powstała nasza 5-ta Syberyjska Dywizja Strzelców Polskich... Kiedyindziej, obszerniej opowiem wam o tym, dziś tylko pokrótce, tak w paru słowach...
— Prosimy, prosimy bardzo!
— Było to tak... na wiosnę 1918 r. część legionistów II Brygady, jako emisariusze P. O. W. udała się na wschód Rosji, by tam tworzyć polskie oddziały wojskowe. Miasto Bugurusłan, niedaleko Samary wybrano jako bazę organizacyjną. Początkowo kierował pracami tymi major Skorobohaty-Jakubowski przy pomocy oficerów i podoficerów II Brygady, aż do czasu przybycia majora Czumy Waleriana (dziś generała) wyznaczonego na dowódcę Wojska Polskiego we wschodniej Rosji i Syberii.
Na wezwanie dowództwa sypnęły się całe tłumy żołnierzy-Polaków, którzy dawniej służyli w wojsku austriackim i niemieckim a wtedy przebywali jako jeńcy wojenni w obozach na Syberii; wstępowali też do nas Polacy z wojska rosyjskiego, nie mówiąc już o żołnierzach z Korpusów Polskich, chętnie też szli do nas robotnicy kolejowi, a zwłaszcza młodzież — synowie zesłańców i urzędników — wogóle wszyscy, kto miał w piersi polskie serce i zapał do walki o wolność Ojczyzny.
Bielski westchnął i dodał z ukrytą dumą w głosie:
— No, i w mig całe to bractwo na wiarusów przekuwaliśmy! Nie trudna to była rzecz, bo sami tego pragnęli, a ćwiczenia odbywaliśmy często i najlepsze — w bitwach z bolszewikami!
— Gdybyście tak zechcieli opowiedzieć nam, panie sierżancie, co i jak robiliście w polskiej dywizji na Sybirze? Słyszeliśmy o tym wojsku to i owo, ale głucho jeszcze o nim... — powiedział kapral rzucając porozumiewawcze spojrzenie na Brzezińskiego.
Bielski nachmurzył czoło i odciął:
— O sobie żaden z Sybiraków nie będzie nikomu opowiadał, bo nie ma to znaczenia.... Ważne jest to, że wojsko spełniło swoje zadanie uczciwie i dowiodło, że żołnierz polski — to... żołnierz z krwi i kości. To — grunt!
Sierżant stracił nagle humor i milczał.
Rozmowa na ten ciekawy temat nawiązać się już nie mogła. Bielski zaciął się, schował się jak ślimak do skorupy i milczał.
Towarzystwo się rozeszło niebawem.
Zainteresowani w dziejach sierżanta Jańczyk i Brzeziński uzyskali tylko jedno — pewność, że Bielski istotnie służył w Dywizji Syberyjskiej i znając jego charakter nie wątpili, że była to służba prawdziwie żołnierska.
Z tym większą niecierpliwością oczekiwali obaj zaproszenia do pań Szemańskich, by posłyszeć opowiadania owego Starościaka, który służył również w wojsku syberyjskim i musiał znać sierżanta Bielskiego.
Najbliższej niedzieli Brzeziński poszedł do swoich znajomych, lecz przed bramą koszar oczekiwał na niego sierżant.
— Idę na miasto — powiedział — to razem pójdziemy.
— Tak jest, panie sierżancie! — odparł Jerzy, trochę zaniepokojony niespodziewanym towarzystwem.
Długo szli w milczeniu, aż wreszcie Bielski zatrzymał się i mruknął:
— Komu to przyszło do głowy ofiarować mi pamiętnik senatora?
— Wszyscy o tym myśleliśmy, panie sierżancie, ale taką myśl podał Grzesiński...
— Skąd mu to przyszło?
— Powiedział, że słyszał, iż tak się robi i że pan sierżant zapewne rad będzie.... — objaśniał Jerzy, niespokojny o kolegę.
— No, tak... tak... zapewne, że rad jestem... tylko po co takie wydatki i jakieś tam prezenty?
Tylko tyle powiedziawszy pożegnał Brzezińskiego i poszedł swoją drogą.
Nikt nie wiedział, co z tego wszystkiego wynikło, gdyż Grzesiński na żądanie sierżanta nikomu nic nie powiedział.
Tymczasem zaszło coś zgoła niepowszedniego.
Bielski zawołał do siebie Grzesińskiego i spytał go:
— Dlaczego poradziliście kompanii ofiarować mi, no, wiecie, tę.... książkę?
Grzesiński stanąwszy w postawie zasadniczej odparł bez namysłu:
— Dlatego, że szanujemy i podziwiamy pana sierżanta i dumni jesteśmy, że pan sierżant jest naszym panem sierżantem!
Bielski pomyślał chwilkę i powiedział jakimś tajemniczym głosem:
— Dziękuję wam... Wielką sprawiliście mi radość... Widzę, że kompania... tego... trochę lubi mnie...
— Tak jest, panie sierżancie! — zawołał Grzesiński.
— Tedy powiadam, że dziękuję... a wy ode mnie weźcie też książkę... pana Rogowskiego. Ma ona tytuł: „Dzieje wojska polskiego na Syberii“... Nie ma tam ani słówka o mnie, ale za to znajdziecie coś niecoś o prawdziwym polskim żołnierzu — sierżancie Michale Maldonim, który wolał umrzeć w bitwie, niż bezpiecznie siedzieć na tyłach, gdyż wstydziłby się matce na oczy pokazać... Macie tę książkę!... Nauczycie się z niej, jak należy kochać ojczyznę, honor i wojsko, a przecież tylko tego was uczę i sztuki obrony ojczyzny i honoru! Tylko pamiętajcie, że tę książkę daję wam i nikomu więcej!
O tym podarku sierżanta Grzesiński opowiedział dopiero wtedy, gdy skończywszy służbę, powracał do domu, ale książki, jak to przyrzekł był Bielskiemu, nikomu nie pokazał.
W kompanii niewiadomo skąd dowiedziano się tymczasem, że Bielski zostanie mianowany starszym sierżantem. Wieści okazały się prawdziwe. Strzelcy cieszyli się niezmiernie z awansu Bielskiego.
Nic więc dziwnego, że wszyscy byli wzruszeni i przejęci, spostrzegłszy, jak głos sierżanta Bielskiego, spokojny zawsze i donośny, drgnął na chwilę, gdy im dziękował za złożone na zbiórce życzenia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.