Portrety literackie (Siemieński)/Tom I/Przedmowa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Przedmowa
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PRZEDMOWA.

Lubując się w portretach sławnych ludzi, a nawet niesławnych, byle należących do różnych okresów przeszłości, napawałem się ich widokiem, rozmyślałem nad nimi, i za przewodnictwem tych fizionomii przenosiłem się w czas, w którym żyli, co zbliżało oddalenie i poufaliło z ich społeczeństwem. Miłośnictwo to posunąłem aż do zrobienia się kolekcyonistą starych portretów: Hogenbergi, Falki, Hondiuse wyzyskiwali mój entuzyazm; a może téż nawzajem, zyskałem od nich jakie jaśniejsze pojęcie czasów, w które przenosiłem się myślą.
Nic téż dziwnego, gdy w tém usposobieniu chwyciło się nieraz za pióro do skreślenia żywota człowieka, którego wizerunek miałem przed sobą, a — tém łatwiéj się tłumaczy, że przeszłość zapełniona tylko postaciami bez duszy i ciała, strasznie ubogo wygląda — trzebaż ją było zaludnić, a tém samém ożywić. Nietylko odnosi się to do historyi, ale i do literatury, potrzebującéj także zainteresować osobistościami swoich uprawiaczy, bez czego, zeszłaby ona na suchą nomenklaturę bibliograficzną, i na pustą dyalektykę o rodzajach i prawidłach sztuki, pachnących zawsze abstrakcyą. Poeta czy prozaik, którego pisma przekazała nam przeszłość, a my po wielu wiekach czytamy je i podziwiamy, ma niezaprzeczone prawo zwracać na siebie uwagę, jako indywiduum nad pospolitość wyższe, wpływowe, odźwierciedlające; punkt światły, gdzie wszystko się zbiega, i zkąd się wszystko rozchodzi; istota, pomimo śmierci fizycznéj zawsze żyjąca w swoich tworach, będących ducha jéj cząstką; materyał nareszcie, z którego daje się mniéj więcéj odbudować człowiek ze swojemi wyobrażeniami, dążnościami, wiarą, sercem, darami natury i darami nabytémi człowiek moralny.
Takich ludzi szukałem w przeszłości i usiłowałem przywrócić ich pamięci żyjących; a determinując wartość ich tworów, tem samém ponaznaczać odpowiedne im miejsca w ogólnych dziejach naszéj literatury.... Takich nasyłała mi jeszcze teraźniejszość, w chwilach, gdy usuwając ich z grona żyjących, upominała się dla nich o pamięć i ocenienie zasług, co przychodziło tém łatwiéj, że albo znałem ich z bliska, albo żyłem śród tych, co ich znali. — Nakoniec, byli i żyjący, których talent i osobistość pociągając mię silniéj, kładły ołówek w rękę.
W każdym z tych przypadków, szło mi o utrzymanie się w granicach podobieństwa; przesada w podnoszeniu złych jak i dobrych przymiotów, zawsze mi się wydawała karykaturą; a téj unikałem. Nielicząc się bowiem do rzędu reputacio-burzców, który to wyraz pozwoliłem sobie ukuć doraźnie, dla nacechowania dość rozpowszechnionego rodzaju pisarzy — otaczałem taką samą sympatyą moje oryginały, z jaką malarz artysta stara się uidealizować podobieństwo, aby było czymeś więcéj niż pospolitą fotografią. —

Pisałem w Krakowie 15go Stycznia 1865.








Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.