Popularyzowanie wiedzy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Popularyzowanie wiedzy
Podtytuł Co to jest idealizm, a co naturalizm?
Pochodzenie Drobiazgi
Wydawca Redakcja „Muchy”
Data wyd. 1898
Druk A. Michalski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POPULARYZOWANIE WIEDZY.

Co to jest idealizm, a co naturalizm?

C

Czcigodni słuchacze!
Będę zwięzłym, jak panna Kassylda, która ma 123 centymetry wysokości i 231 centymetrów obwodu w pasie.
Objaśnienia teoretyczne na zadany temat zajęłyby nam zbyt wiele czasu i ma się rozumieć — przeciągnęły znacznie długość niniejszego odczytu. Ograniczymy się zatem na przykładach. Co się tyczy sensu moralnego, czyli ścisłej definicyi dwóch w literaturze spółczesnej kierunków, to takową sami czytelnicy sformułować potrafią:
Zaczynam tedy:

Podwórko pana Erazma,
obrazek z romansu p. t.
Uśpiona wdowa, czyli rękawiczki i trzewik.
. . . . . . . . . . . . . . . . .

„W środku dużej posesyi, pomiędzy oficynami, był wirydarzyk cudnie piękny.
Stare mury, świadki zamarłych wieków, spoglądały wązkiemi okienkami w jasne niebo, niby badając, rychło druzgoczący wszystko ząb czasu zwali je w gruzy.
U stóp tych murów poczerniałych od słońca, co je przez tyle ogrzewało wieków, mile bawiła oko świeża zieleń trawników.
Cudny, miękki, jedwabny kobierzec rozciągał się u stóp kamiennych olbrzymów.
Bzy kwitły, roznosząc wkoło woń rozkoszną, wabiąc zakochanych słowików, tych kochanków róż, jak ich nazywa wschodni poeta.
Altanka osadzona dzikiem winem, dawała chłód przyjemny — usposabiała ona do marzeń, do wspomnień dawnych, a myśl płynęła cicho, wolna i swobodna, nieprzerywana przez turkot i gwar uliczny, wznosząc się wyżej, wyżej, aż tam, gdzie stęskniony duch dążyć lubi, w eteryczne sfery zaziemskiego życia, w krainę duchów i gwiazd.
Długie godziny w tej altance przesiadywał dziadzio Erazm.
Tu marzył on o burzliwej przeszłości, pełnej walki i burz gwałtownych... tu wspominał dzieje swego serca i wywoływał obraz ukochanej kobiety, która uśmiechała się do niego z poza grobu.
Narzędzia ogrodnicze leżały porzucone w nieładzie, starzec dumał — i snać milsze mu były cienie wspomnień, aniżeli woń świeżych kwiatów, które tak pielęgnować lubił, bo słońce wzbiło się już dość wysoko, a on jeszcze pozostawał w tej samej pozycyi zadumany, milczący.
Od czasu do czasu z piersi jego uleciało westchnienie i pobiegło za temi, których serdecznie ukochał.
Dziadek, był to starzec u zachodu życia stojący.
Piękny to wszakże był zachód.
Z wysokiego czoła spadały mu promienie włosów białych jak srebro, a rysy twarzy, zaostrzone nieco, zachowały jeszcze regularność linij.
Był on w tej dobie życia, w której człowiek zdaje się być tylko gościem na ziemi; połowa jego istności bowiem wstępuje w progi pozaziemskiej krainy.
Może wolałby umrzeć, ale utrzymywały go wspomnienia, groby ukochanych na cmentarzu i wnuczka, prawdziwy cherubinek o szafirowych oczach i włoskach złotych jak promienie wschodzącego słońca.
Miła ta istotka przychodziła często do dziadunia, siadywała na jego kolanach, a szczebiotem swoim przypominała ptaszynę.
Czy mogło być co piękniejszego nad obraz tych dwojga istot!”

. . . . . . . . . . . . . . . . .

Otóż, zacni słuchacze, pozwólcie, że wam przedstawię teraz ten sam sztuk na inny manier i postaram się o skreślenie próbki naturalistycznej formy opowiadania...

Podwórko dziadka Erazma.

„Pomiędzy łączącemi się z sobą ścianami oficyn było podwórze.
Mury podstęplowane w niektórych miejscach i osłabione skutkiem starości, mogły lada moment runąć.
Pomiędzy murami rosło jakieś zielsko, którego mdły kolor, w zestawieniu z żółtą barwą murów, przypominał jajecznicę ze szczypiorem.
Po gałęziach skakały wróble, w powietrzu dawała się czuć ostra woń karbolu, pomieszana z wyziewami rynsztoka.
W rogu podwórka wznosił się budynek, odwiedzany często przez lokatorów kamienicy.
Była tam także i chłodna altana, doskonałe miejsce do wypalenia cygara, lub też do przespania się po dobrym obiedzie.
Dziadek Erazm wegetował często w tej cienistej altanie.
Tu drzemał, a osłabiony mózg jego wytwarzał rozmaite obrazy bez związku. Pamięć działała słabo, minione fakta przedstawiały mu się w osłonie jakiejś mgły. Podobno przypominała mu się kobieta, z którą przeżył lat kilkanaście i z której doczekał się kilkorga dzieci, skłonnych do suchot.
Narzędzia ogrodnicze leżały porozrzucane w nieładzie, nie łatwo bo to już starym kościom schylać się do pracy, osłabione stawy, muskuły, jakby zeschłe, wypowiadają zazwyczaj posłuszeństwo, zresztą trudno przecież żądać, aby szkielet rąbał drzewo, albo też tłukł kamienie.
Widoczne ślady nadużywania tabaki spadały na pożółkły gors jego koszuli i plamiły staroświecką kamizelkę, godny egzemplarz do przechowania w jakiem muzeum starożytności.
Dziadek był to starzec zgrzybiały.
Ciekawy okaz marazmu!
Czaszka jego świeciła nagością, resztka pozostałych włosów zeschła i pozbawiona pigmentu, w siwych strąkach spadała na kołnierz kapoty.
Zęby wypadły, kości twarzowe uwydatniły się silnie.
Byłby on już dawno umarł i uszczęśliwił swoich spadkobierców — ale podtrzymywały go przy życiu essencyonalne rosoły i stare wino, przepisane przez jednego z lepszych lekarzy.
Obok dziadka kręcił się dzieciak. Dobrze odżywiony i zdrów, przedstawiał rażący kontrast ze starcem.
Była to dziewczyna.
Dziad, patrząc na nią, myślał zapewne o tem, co z niej kiedyś wyrośnie.
Zabawny był widok tych dwóch organizmów, z których jeden znajdował się w dobie rozwoju, drugi wchodził w epokę rozkładu.”

. . . . . . . . . . . . . . . .

Zacni słuchacze! już skończyłem. Znam wasz wytworny gust i sądzę, że uwolnicie mnie od konieczności wypowiedzenia zdania, za jakim kierunkiem powinniście się oświadczyć.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.