Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Kropotkin
Tytuł Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Społecznej „Książka”
Data wyd. 1921
Druk R. Olesiński, W. Merkel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Hempel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
POMOC WZAJEMNA W ŚWIECIE ZWIERZĄT.
Walka o byt. — Pomoc wzajemna, jako prawo przyrody i główny czynnik rozwoju. — Bezkręgowe. — Pszczoły i mrówki. — Ptaki: zrzeszenia myśliwskie i rybackie. — Uspołecznienie. — Pomoc wzajemna pomiędzy drobnymi ptakami. — Żórawie, papugi.

Pojęcie walki o byt, jako czynnika rozwoju, wprowadzone do nauki przez Darwina i Wallace‘a, pozwoliło nam objąć jednem uogólnieniem olbrzymi szereg zjawisk; uogólnienie to wnet stało się podstawą naszych filozoficznych, bjologicznych i socjologicznych rozumowań. Olbrzymia różnorodność faktów: przystosowanie się sposobu życia i budowy organizmu do warunków środowiska; rozwój fizjologiczny i anatomiczny; postęp umysłowy, a nawet moralny, który dotąd przypisywaliśmy tak różnym przyczynom, — wszystko to zostało objęte przez Darwina jednem pojęciem ogólnem. Ujmujemy teraz to wszystko jako szereg wysiłków — jako walkę przeciwko okolicznościom nieprzyjaznym jako rozwój jednostek, ras, gatunków i społeczeństw, dzięki któremu powstaje możliwie największa pełnia, różnorodność i bogactwo życia. Być może, że w początku sam Darwin nie zupełnie zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie obszary ujmuje ten czynnik, który wywołał on dla wytłomaczenia tylko jednego szeregu faktów, związanych z nagromadzeniem zmian indywidualnych w rodzących się do życia gatunkach. Widział jednak, że wprowadzony przez niego termin straciłby swe znaczenie filozoficzne, a tem samem swe jedyne prawdziwe znaczenie, jeśliby używać go w rozumieniu ciasnem — jako walkę pomiędzy oddzielnemi jednostkami o proste środki żywności. To też na samym wstępie do swego znakomitego dzieła położył nacisk, aby terminu tego używać „w znaczeniu szerszem (metaforycznem), obejmując nim również zależność każdej istoty żywej od pozostałych i — co ważniejsze — nie tylko życie jednostki, lecz również możliwość pozostawienia potomstwa“.
Jednocześnie jednak sam posługiwał się tym terminem w znaczeniu ciaśniejszem jak to było konieczne dla jego celów specjalnych i ostrzegał swych następców przed błędem (który sam zdaje się popełnia), przeceniania tego znaczenia ciasnego. W „Pochodzeniu człowieka“ dał kilka potężnych stronic, objaśniających właściwe, szersze znaczenie tego terminu. Zwrócił uwagę na to, jak w niezliczonych społeczeństwach zwierzęcych niknie walka pomiędzy oddzielnemi jednostkami o środki do życia i na jej miejscu jawi się spółdziałanie; jak dalej zamiana ta przynosi rozwój zdolności intelektualnych i moralnych, zapewniających gatunkowi lepsze warunki przeżycia. Mówił, że w tych razach za najzdolniejszych uznani być muszą nie fizycznie najsilniejsi, nie najprzebieglejsi, lecz ci, którzy umieją łączyć się w celu pomocy wzajemnej, wiążąc w jedną całość (i dla dobra tej całości) zarówno silnych, jak słabych. „Te spólnoty, — pisał on, — które zawierają w sobie największą liczbę jednostek zdolnych do spółżycia, rozwijają się najpomyślniej i wyhodowują największą liczbę potomstwa“. Widzimy stąd, że termin, zrodzony z ciasnych maltuzjańskich pojęć o spółzawodnictwie wszystkich przeciwko wszystkim, stracił swą ciasnotę w umyśle człowieka, znającego przyrodę.
Niestety, uwagi te, które powinny były stać się podstawą poszukiwań najbardziej owocnych, zostały przesłonięte przez masy faktów, zebranych w celu udowodnienia następstw rzeczywistego spółzawodnictwa. Przytem Darwin nigdy nie przystąpił do ścisłego zbadania dwóch postaci walki o byt, występujących w świecie zwierzęcym i nigdy nie napisał zamierzonego dzieła o naturalnych tamach przeciw przeludnieniu, jakkolwiek dzieło to dałoby podstawy do należytego ocenienia walki jednostkowej. Przeciwnie — pomiędzy temi samemi stronicami, które potępiają ciasne maltuzjańskie pojmowanie walki, zjawiają się również i stare maltuzjańskie tony; mianowicie w tych miejscach, gdzie Darwin wspomina o niedogodnościach, wynikających z utrzymywania w naszych społeczeństwach cywilizowanych jednostek słabszych fizycznie lub umysłowo. Jak gdyby tysiące słabych i chorowitych poetów, uczonych, wynalazców i reformatorów łącznie z tysiącami t. zw. „nienormalnych“ i „entuzjastów“ nie były najceniejszą bronią ludzkości w walce o byt, bronią intelektualną i moralną, którą Darwin tak wysoko stawiał w tych samych rozdziałach „O pochodzeniu człowieka“.
Z teorją Darwina zdarzyło się to samo, co zwykle zdarza się z teorjami, sięgającemi do stosunków międzyludzkich. Następcy, zamiast rozszerzenia jej własnymi spostrzeżeniami, przyczyniali się tylko do zacieśniania myśli pierwotnej. I kiedy Herbert Spencer, rozpoczynając swe rozważania, chciał zastanowić się nad pytaniem „kto jest najzdatniejszy“ — szczególnie w dodatku do trzeciego wydania „Etyki“ — niezliczeni uczniowie Darwina sprowadzali pojęcie walki o byt do granic możliwie najciaśniejszych. Doszli oni do tego, że widzieli w świecie zwierzęcym jedynie wieczną walkę pomiędzy jednostkami zgłodniałymi, rzucającymi się na siebie wzajem. Pisarze ci wypełnili literaturę spółczesną okrzykiem wojennym: biada zwyciężonym, uważając go za ostatni wyraz bjologji spółczesnej. Podnieśli oni bezlitosną walkę o korzyści osobiste na wyżyny zasady bjologicznej, której podlega zarówno człowiek, jak zwierzę, i głosili, że kto nie stosuje się do tego, ten zginie w tym świecie, którego treścią jest tępienie się wzajemne. Pozostawmy na boku ekonomistów, znających zwykle z nauk przyrodniczych zaledwie kilka terminów, zapożyczonych od popularyzatorów drugiego stopnia; przyznać jednak musimy, że nawet najkompetentniejsi wykładacze darwinizmu zrobili wszystko, co mogli, aby podtrzymać te pojęcia błędne. Oto weźmy np. Huxley‘a, uważanego niewątpliwie za jednego z najzdolniejszych wykładaczy teorji rozwoju, a dowiemy się z pracy p. t. „Walka o byt i jej znaczenie dla człowieka“, że
„z punktu widzenia moralisty świat zwierzęcy wygląda niemal jak zapasy gladjatorów. Istoty żywe są odżywione i zmuszone do walki, z której zwycięzcami wychodzą najsilniejsi, najbystrzejsi i najprzebieglejsi po to, aby nazajutrz znowu stanąć do walki. Widz nie potrzebuje opuszczać palca na dół na znak dobicia pokonanych, ponieważ tu i tak nikogo nie oszczędzają“.
Lub niżej w tym samym artykule opowiada on, że pomiędzy zwierzętami tak samo, jak pomiędzy ludźmi pierwotnymi,
„najsłabsi i najgłupsi stawiani są na śmierć pod ścianę, podczas gdy najprzebieglejsi, ci, którzy najpomyślniej mogą zmagać się z okolicznościami, jakkolwiek być może bynajmniej nie najlepsi, pozostają przy życiu. Życie było powszechną i nieustanną walką; i poza ograniczonymi i przemijającymi stosunkami rodzinnymi, normalnym stanem bytowania była walka wszystkich przeciw wszystkim w znaczeniu, przyjętem przez Hobes‘a“.
W jakiej mierze ten pogląd odpowiada rzeczywistości, zobaczymy na stronicach następujących, gdzie opiszemy świat zwierzęcy i człowieka pierwotnego. Można tu zauważyć, że Huxley’owski pogląd na przyrodę może być usprawiedliwiony jako przeciwstawienie się poglądom Rousseau, który widział w przyrodzie tylko miłość, pokój i harmonję, zakłócone przez wmieszanie się człowieka. W rzeczywistości dość przechadzki po lesie, dość nieco spostrzeżeń, uczynionych na społeczeństwie zwierzęcem, lub choćby przerzucenia jakiegobądź poważnego dzieła o życiu zwierzęcem (d’Orbigny, Audubon, Le Vaillant), aby zwrócić myśl przyrodnika ku ocenieniu dążności społecznych w życiu zwierzęcem i ujawnić że przyroda jest czemś innem, niż tylko polem walki i mordu; jednocześnie jednak nie może on widzieć w przyrodzie wyłącznie harmonji i pokoju. Rousseau popełnił błąd, wyłączając ze swych myśli walkę na dzioby i pazury; Huxley popełnił błąd wprost przeciwny; atoli ani optymizm Rousseau’a, ani pesymizm Huxley’a nie może być uważany za bezstronne wyjaśnienie tego, co dzieje się w przyrodzie.
Gdy badamy zwierzęta — nietylko w pracowni naukowej lub w muzeum, lecz w lasach, na stepach i w górach — odrazu spostrzegamy, że jakkolwiek istnieje olbrzymia walka pomiędzy różnymi gatunkami, a szczególnie pomiędzy różnymi rodzajami zwierząt, spotykamy również i to bodaj w rozmiarach jeszcze większych — pomoc wzajemną i wzajemną obronę. Dzieje się to pomiędzy zwierzętami, należącymi do tego samego gatunku. Uspołecznienie jest takiem samem prawem przyrody, jak walka. Byłoby zresztą nadzwyczaj trudno ocenić, choćby tylko w przybliżeniu, jakie znaczenie posiada każdy z obu tych czynników. Jeśli jednak zwrócimy się do dowodu pośredniego i zapytamy przyrodę: „którzy są najzdatniejsi — czy ci, którzy walczą nieustannie pomiędzy sobą, czy też ci, którzy podtrzymują się nawzajem?“ — zobaczymy odrazu, że zwierzęta, przyzwyczajone do pomagania sobie nawzajem, są niewątpliwie najzdatniejsze. Posiadają one więcej danych do przeżycia i wewnątrz swoich rodzajów osiągają najwyższy rozwój inteligencji i organizacji cielesnej. Gdyby wziąć pod uwagę fakty niezliczone, które możnaby przytoczyć na poparcie tego twierdzenia, niechybnie doszlibyśmy do wniosku, że pomoc wzajemna jest tak samo prawem przyrody, jak walka wzajemna, lecz że jako czynnik rozwoju ma ona znaczenie dużo większe, ponieważ sprzyja rozwojowi takich nawyknień i takich cech charakteru, które zapewniają utrzymanie się i rozkwit gatunku, łącznie z najwyższym poziomem dobrobytu i radości życia dla jednostki przy możliwie najmniejszej stracie energji.
Ile mi wiadomo, z następców Darwina pierwszym, który zrozumiał treść pomocy wzajemnej jako prawa przyrody i głównego czynnika rozwoju, był znany zoolog rosyjski, zmarły dziekan uniwersytetu w Petersburgu, prof. Kessler. Poglądy swoje wyłożył on w odczycie, wypowiedzianym w styczniu r. 1880, na parę miesięcy przed śmiercią, na zjeździe przyrodników rosyjskich. Niestety jednak, jak wiele innych rzeczy, ogłoszonych tylko w języku rosyjskim, odczyt ten pozostał zupełnie nieznanym.
„Jako stary zoolog“, czuł się on obowiązany do protestowania przeciwko nadużyciu terminu — walka o byt, zapożyczonemu z zoologji, lub co najmniej przeciwko przecenianiu jego znaczenia. Zoologja, mówił on, i nauki, zajmujące się człowiekiem, nieustannie kładą nacisk na to, co nazywają bezlitosnym prawem walki o byt. Zapominają jednak o istnieniu innego prawa, które może być nazwane prawem pomocy wzajemnej; a prawo to, przynajmniej dla zwierząt, posiada znaczenie dużo większe, niż tamto pierwsze. Wskazał on na to, że chęć pozostawienia potomstwa gromadzi zwierzęta i „im więcej jednostek zbierze się razem, tem bardziej pomagają sobie nawzajem, tem większe dane posiada gatunek dla utrzymania się przy życiu i tem korzystniejsze są jego widoki postępu umysłowego“. „Wszystkie rodzaje zwierząt, — mówi dalej, — a szczególnie wyższe, uprawiają pomoc wzajemną“.
Myśl swoją ilustrował Kessler przykładami, zaczerpniętymi z życia żuków grabarzy, ze spółczesnego życia ptaków i niektórych ssących. Przykłady były nieliczne, jak tego można było się spodziewać w krótkiem przemówieniu, lecz punkty główne postawione były wyraźnie; i po zaznaczeniu, że w rozwoju ludzkości pomoc wzajemna była czynnikiem jeszcze bardziej wybitnym, prof. Kessler doszedł do wniosku następującego:
„Oczywiście, bynajmniej nie zaprzeczam walki o byt; twierdzę tylko, że rozwój świata zwierzęcego, a szczególnie ludzkości, więcej ma do zawdzięczenia spółdziałaniu, niż walce... Wszystkie istoty organiczne posiadają dwie potrzeby zasadnicze: odżywiania się i rozmnażania. Pierwsza z nich zmusza je do walki i do wzajemnego wyniszczania się, gdy jednocześnie dążenie do utrzymania gatunku zbliża jednostki nawzajem i doprowadza je do spółdzialania. Skłonny jednak jestem do mniemania, że rozwój świata organicznego — zmiany postępowe istot organicznych — więcej mają do zawdzięczenia pomocy wzajemnej pomiędzy jednostkami niż walce“.
Słuszność tego poglądu uderzyła większość rosyjskich zoologów spółczesnych, a Siewiercow, którego dzieło dobrze jest znane ornitologom i geografom, podtrzymał go i oświetlił jeszcze kilkoma przykładami. Opowiedział on o kilku gatunkach sokołów, które, jakkolwiek doskonale przystosowane są do grabieży, chylą się do upadku, gdy jednocześnie inne gatunki sokołów, uprawiające pomoc wzajemną mnożą się. „Albo weźcie — mówi on — tak społecznego ptaka, jak np. kaczka; z natury jest ona obdarzona bardzo ubogo, dzięki jednak pomocy wzajemnej ptaki te zalewają niemal całą ziemię i posiadają niezliczone mnóstwo odmian i gatunków“.
Skłonność zoologów rosyjskich do przyjmowania poglądów Kesslera jest naturalna, ponieważ niemal wszyscy oni mają możność studjowania świata zwierzęcego na olbrzymich niezamieszkanych przestworzach Azji północnej i Rosji wschodniej; studja zaś te muszą doprowadzić do wyłożonych właśnie poglądów. Przypominam sobie wrażenia, które odniosłem z zetknięcia z syberyjskim światem zwierzęcym, kiedy poznałem pogórze Witimskie w towarzystwie takiego głębokiego zoologa, jak mój przyjaciel Polakow. Obadwaj byliśmy właśnie pod świeżym wpływem „Pochodzenia gatunków“; napróżno jednak oglądaliśmy się za zapowiadanem przez Darwina spółzawodnictwem pomiędzy zwierzętami tego samego gatunku. Widzieliśmy niezmiernie dużo przystosowań się do walki, często do walki spólnej, lecz była to walka z klimatem lub z różnymi nieprzyjaciółmi; i Polakow napisał niejedną piękną stronicę o zależności wzajemnej mięsożernych, przeżuwających i gryzoniów na jednem i tem samem terytorjum. Stwierdziliśmy liczne fakty pomocy wzajemnej — szczególnie podczas wędrówek ptaków lub przeżuwających. Nawet w okolicach Amuru i Ussuri, gdzie spotyka się olbrzymie bogactwo życia zwierzęcego, rzeczywiste spółzawodnictwo i walka pomiędzy zwierzętami wyższymi tego samego gatunku zdarzały się bardzo rzadko, jakkolwiek starannie poszukiwałem ich.

Gdy tylko przystąpiliśmy do badania walki o byt — zarówno w jej znaczeniu bezpośredniem, jak przenośnem, byliśmy przedewszystkiem zdumieni mnóstwem faktów pomocy wzajemnej; i to organizowanej nietylko w celu wychowania potomstwa, co stwierdza większość ewolucjonistów, lecz również w celu zapewnienia bezpieczeństwa jednostce lub w celu zaopatrzenia jej w żywność. Śmiało powiedzieć możemy, że w świecie zwierzęcym pomoc wzajemna jest regułą powszechną. Spotykamy ją nawet pomiędzy zwierzętami najniższemi i należy spodziewać się, że badacze życia mikroskopijnego naszych stawów odsłonią nam kiedyś fakty nieświadomego spółdziałania nawet pomiędzy mikroorganizmami. Prawdę mówiąc, nasza znajomość życia bezkręgowych — z wyjątkiem termitów, pszczół i mrówek — jest bardzo ograniczona; a przecie nawet odnośnie zwierząt niższych zebrać możemy sporo faktów spółdziałania zupełnie niewątpliwego. Olbrzymie zrzeszenia szarańczy, różnych motylów, żuczków, koników i t. d. są zupełnie niezbadane; sam jednak fakt ich istnienia wskazuje, że muszą być założone na zasadach podobnych, jak czasowe organizacje pszczół i mrówek, tworzone podczas wędrówek. Co się tyczy żuków, posiadamy należycie zaobserwowane fakty pomocy wzajemnej pomiędzy grabarzami (Necrophorus). Żuki te muszą posiadać jakieś rozkładające się szczątki organiczne, aby złożyć w nich swoje jajka i w ten sposób zapewnić pożywienie gąsienicom; szczątki te jednak nie mogą rozkładać się zbyt szybko. To też żuki mają zwyczaj zagrzebywać w ziemię ciała najrozmaitszych drobnych zwierzątek, które w wędrówkach swych napotkają przypadkowo. Grabarze żyją zwykle pojedynczo, skoro jednak któryś z nich znajdzie ciało myszy lub ptaka, którego sam nie zdołałby pochować, zwołuje 4, 6 lub 10 innych grabarzy w celu dokonania pogrzebu spólnemi siłami; w razie potrzeby przenoszą ciało na grunt miękki i chowają je w pewien szczególny sposób, nie walcząc przytem bynajmniej o to, któremu z nich należy się przywilej złożenia jajek w tej zdobyczy. Kiedy Gleditsch przywiązywał ptaszka do krzyżyka zrobionego z dwóch patyków, lub zawieszał martwą żabę na patyku, wbitym w ziemię, żuki spólnymi wysiłkami zdołały pokonać wybieg człowieka. Takie same łączenie wysiłków stwierdzono pomiędzy żukami gnojowymi.
Nawet pomiędzy zwierzętami, stojącymi na nieco niższym poziomie rozwoju organicznego, spotkać możemy przykłady podobne. Niektóre kraby w Indjach Zachodnich i Ameryce Północnej łączą się w wielkie gromady w celu dojścia do morza i złożenia tam ikry; a każda taka wędrówka wymaga zgody, spółdziałania i pomocy wzajemnej. — W r. 1881 w akwarjum w Brighton miałem możność obserwowania wielkiego kraba (limulus). Zdumiewające jest, do jak daleko posuniętej pomocy wzajemnej zdolne są te zwierzęta niezgrabne. Jeden z nich upadł na wznak w kącie akwarjum, a jego ciężka, podobna do miski, skorupa nie pozwalała mu powrócić do pozycji naturalnej; trudność powiększała jeszcze sztaba żelazna, przecinająca w tem miejscu akwarjum, a pod którą właśnie znalazł się krab. Towarzysze przyszli mu z pomocą i w ciągu godziny przyglądałem się, jak usiłowali oswobodzić go. Przychodzili po dwóch, podpierali go od dołu i po szeregu wielkich wysiłków zdołali postawić go na boku; wówczas jednak oparł się on o sztabę żelazną i znowu upadł na wznak. Po szeregu prób jeden z ratujących udał się w głąb akwarjum i sprowadził jeszcze dwa kraby, które ze świeżymi siłami natychmiast zabrały się do ratowania towarzysza. Przyglądaliśmy się temu w ciągu dwóch godzin, i kiedy wreszcie znużeni odchodziliśmy, sprawa ratowania wciąż jeszcze trwała. — To przekonało mnie, że nie mogę odmawiać wiary spostrzeżeniom d-ra Erazma Darwina, który powiada, że „zwykły krab podczas lenienia rozstawia dookoła warty z krabów nieleniejących, lub posiadających już skorupę dość twardą, a to w celu uchronienia przed wrogami morskimi tych jednostek, które właśnie lenieją i dzięki temu są szczególnie bezbronne“.
Przykłady, ilustrujące pomoc wzajemną pomiędzy termitami, mrówkami i pszczołami są tak znane, szczególnie dzięki dziełom Romanesa, L. Buchnera i Johna Lubbocka, że mogę ograniczyć się tu do przypomnienia tylko paru spostrzeżeń. Jeśli przyjrzymy się gniazdu mrówek, widzimy, że nietylko każdy rodzaj pracy — wychowywanie potomstwa, budownictwo, hodowla mszyc — jest wykonywany podług zasad dobrowolnej pomocy wzajemnej, lecz musimy również przyznać, wraz z Forelem, że podstawowem znamieniem życia wielu gatunków mrówek jest ciążący nad każdą mrówką obowiązek dzielenia się z innemi pokarmem zebranym, a nawet częściowo strawionym; do udziału dopuszczony jest każdy członek wielkiej spólnoty mrówczej. Gdy spotkają się dwie mrówki, należące do dwóch gatunków odrębnych, lub dwóch gniazd wrogich, unikają siebie nawzajem. Natomiast dwie mrówki, należące do tego samego gniazda, lub do tej samej kolonji gniazd, zbliżają się jedna do drugiej, porozumiewają się nawzajem dotknięciami różków i jeśli jedna z nich jest głodna lub spragniona, szczególnie zaś, gdy jednocześnie druga ma wole pełne, głodna natychmiast domaga się jadła. Jednostka nagabnięta nigdy nie odmawia; natychmiast rozstawia szczęki, przyjmuje pozycję właściwą i oddaje z siebie kroplę płynu przejrzystego, chwytaną przez mrówkę zgłodniałą. Oddawanie jadła na rzecz innych mrówek jest tak wyraźnem znamieniem życia tych owadów (na wolności) i znajduje tak częste zastosowanie zarówno gdy trzeba nakarmić głodnych towarzyszy jak przy odżywianiu gąsienic, że Forel twierdzi, iż narząd trawienia mrówek składa się z dwóch części różnych: z części tylnej, przeznaczonej do użytku jednostki, i z części przedniej, służącej głównie na rzecz spólnoty. Gdyby mrówka, posiadająca pełne wole, była dość samolubna, aby odmówić pożywienia towarzyszce, zostałaby natychmiast potraktowana jako wróg, lub jeszcze gorzej. Jeśli taka odmowa zdarzy się podczas walki całego plemienia z inną grupą, wszystkie spółtowarzyszki rzucają się na buntowniczą jednostkę z namiętnością jeszcze większą, niż na nieprzyjaciół. Jeśli zaś mrówka nie odmawia pokarmu członkowi gatunku wrogiego, przez gatunek ten natychmiast uważana jest za swojaka i przyjaciela. — Są to fakty potwierdzone przez badania najbardziej ścisłe i doświadczenia zupełnie decydujące.
W tej olbrzymiej grupie, która nazywa się mrówkami, a która obejmuje więcej, niż tysiąc gatunków, i tak jest liczna, że Brazyljanie twierdzą, jakoby Brazylja należała nie do ludzi lecz do mrówek, spółzawodnictwo pomiędzy członkami tego samego mrowiska, lub tej samej kolonji mrówek jest rzeczą nieznaną. Wojna pomiędzy dwoma odzielnymi gatunkami mrówek jest wprawdzie bardzo zawzięta i okrutna, jednocześnie jednak pomoc wzajemna i oddanie się jednostki na rzecz spólnoty, jest prawidłem powszechnie obowiązującem. Mrówki i termity wyrzekły się walki wzajemnej, o której mówi Hobbes, i dobrze im jest z tem. Ich budowle zadziwiające są stosunkowo znacznie większe, niż budowie ludzkie; znane są ich wspaniałe brukowane drogi i galerje sklepione; ich hale obszerne i spichlerze; ich pola uprawne, na których zbierają i młócą zboże; ich racjonalne metody hodowania jajek i gąsienic, budowania specjalnych zakładów do hodowli mszyc — obrazowo zwanych przez Lineusza — krowami mrówek; i wreszcie ich odwaga, przedsiębiorczość i niewątpliwie wyższa inteligencja. Wszystko to są rezultaty, osiągnięte dzięki pomocy wzajemnej.
Gdybyśmy nawet ze świata zwierzęcego znali tylko mrówki i termity, mielibyśmy prawo twierdzić, że pomoc wzajemna (prowadząca do zaufania wzajemnego — tej podstawy odwagi) i inicjatywa jednostkowa (zasadniczy warunek rozwoju intelektualnego) są dużo poważniejszymi czynnikami rozwoju, niż walka wzajemna. Rzeczywiście — mrówka rozmnaża się obficie pomimo tego, że nie posiada żadnej z tych właściwości ochronnych, bez których nie mogą się obejść zwierzęta, żyjące w pojedynkę. Jej barwa zdradza ją wobec nieprzyjaciół, a wyniosłe mrowiska, widoczne są zdaleka po łąkach i lasach. Nie posiada ona twardego pancerza, a jej narządy jadowite są wprawdzie niebezpieczne, gdy tysiące mrówek obsiądą zwierzę, nie posiadają jednak wielkiego znaczenia, gdy działa tylko jednostka. Jednocześnie zaś jajka i gąsienice mrówek są smakołykiem dla bardzo wielu mieszkańców lasu. A jednak mrówki więcej wzbudzają strachu w swoich nieprzyjaciołach, często znacznie silniejszych od nich, niż same muszą się obawiać. Gdy Forel wysypał worek mrówek na łąkę, zobaczył, że świerszcze uciekają pośpiesznie, porzucając swe nory na pastwę rabujących mrówek; podobnie koniki polne uciekały we wszystkich kierunkach; pająki i żuki natychmiast opuszczały swą zdobycz, bojąc się, że same staną się zdobyczą. Nawet osy porzucają gniazda wobec napaści mrówek, które giną licznie w tych walkach na rzecz dobra całego mrowiska. Przed pościgiem mrówek nie mogą uciec nawet najzwinniejsze owady i Forel widział komary, muchy i t. p. chwytane i zabijane przez mrówki. Siła ich tkwi w pomocy wzajemnej i we wzajemnej ufności. Jeśli mrówka, — pomijając szczególnie wysoko rozwinięte termity — stoi na szczycie zdolności intelektualnych wszystkich owadów, jeśli jej odwaga równać się może tylko z odwagą najdzielniejszych kręgowców, jeśli jej mózg — jak mówi Darwin — „jest jednym z najcudniejszych atomów świata, być może cudowniejszym, niż mózg ludzki“ — dzieje się to dzięki temu, że pomoc wzajemna pomiędzy mrówkami wyparta całkowicie walkę wzajemną.
To samo powiedzieć można o pszczołach. Ich miód wzbudza pożądliwość wszystkich rodzajów zwierząt — od żuków do niedźwiedzia — przytem pozbawione są one takich środków obrony jak np. mimikri i im podobne, bez których owady żyjące w pojedynkę nie uniknęłyby zupełnego wytępienia; same ptaki łatwo wytępićby mogły pszczoły. A jednak pszczoły, dzięki pomocy wzajemnej, osiągnęły znaną nam liczebność olbrzymią i zdumiewającą inteligencję. Pracując spólnie, pomnażają siły jednostkowe; uciekając się do chwilowego podziału pracy, połączonego ze zdobnością każdej pszczoły do wykonywania w razie potrzeby wszystkich robót, osiągają taki stopień dobrobytu i bezpieczeństwa, jaki niedostępny jest żadnemu najlepiej uzbrojonemu i najwyżej rozwiniętemu zwierzęciu. W pracy swojej osiągają nieraz wyniki większe, niż osiąga je człowiek, skoro zaniedba pomocy wzajemnej. Tak np. gdy nowy rój ma zamiar odlecieć z ula w poszukiwaniu miejsca na osiedle, kilka pszczół udaje się na wywiady w okolicę i skoro znajdą miejsce zdatne do zamieszkania — przypuśćmy stary kosz lub coś w tym rodzaju — zajmują go, czyszczą, pilnują, niekiedy w ciągu całego tygodnia, póki rój nie przyleci i nie osiedli się. — Jak wiele ginie ludzkich osadników w nowych krajach jedynie z tego powodu, że nie umieli spółdzialać solidarnie! — Łącząc swe inteligencje jednostkowe, pszczoły walczą pomyślnie z przeciwieństwami nawet wówczas, gdy te przeciwieństwa są niezwykłe i nieznane; jak to np. zaszło z temi pszczołami na wystawie paryskiej, które przytwierdziły swoim klejem okiennicę zakrywającą szkło wprawione w ścianę ula. Przy tem wszystkiem nie ujawniają one bynajmniej skłonności krwiożerczych i zgoła nie uprawiają walki dla samej walki, jak to o zwierzętach pisze wielu autorów. Placówki, broniące wejścia do ula, zabijają bezlitośnie rabusiów, jednocześnie nie robią nic złego tym pszczołom obcym, które zalecą tam przez pomyłkę, szczególnie zaś jeśli przylatują obładowane pyłkiem, lub gdy są to osobniki młode, łatwo mogące się zabłąkać. Wojny znajdujemy tam tylko tyle, ile koniecznie potrzeba.
Społeczne skłonności pszczół są tembardziej godne uwagi, że instynkty grabieżcze i lenistwo również istnieją pomiędzy pszczołami i natychmiast ujawniają się, gdy tylko okoliczności temu sprzyjają. Wiadomą jest rzeczą, że pewna liczba pszczół przekłada zawsze grabież nad życie pracowite; wiadomo także, że rozwojowi skłonności grabieżczych sprzyjają jednako okresy głodu, jak okresy obfitości nadmiernej. Gdy żniwa są już ukończone i łąki skoszone, słowem gdy nic już dla pszczół nie pozostaje, rabusie pomiędzy pszczołami trafiają się znacznie częściej, niż w lecie; i z drugiej strony — na plantacjach trzciny cukrowej w Indjach Zachodnich i w sąsiedztwie europejskich rafinerji cukru zauważyć można rozwijającą się pomiędzy pszczołami grabieżczość, lenistwo, a często i pijaństwo. Widzimy z tego, że antyspołeczne skłonności istnieją również i między pszczołami; lecz dobór naturalny nieustannie usuwa je, ponieważ panowanie solidarności zapewnia gatunkowi dużo więcej korzyści, niż rozwój jednostek o skłonnościach rabusiów. Najprzebieglejsi i najsprytniejsi są tu usuwani na rzecz najbardziej uspołecznionych.
Oczywiście, ani mrówki, ani pszczoły, ani nawet termity nie podniosły się do pojęcia solidarności wyższej, obejmującej całość gatunku. Pod tym względem nie osiągnęły one jeszcze tego stopnia rozwoju, którego nie znajdujemy nawet pomiędzy naszemi kierownikami życia politycznego, naukowego lub religijnego. Ich instynkty społeczne ograniczają się do ula, lub mrowiska. Jakkolwiek zaznaczyć należy, że obserwowano kolonje, składające się z nie mniej, niż dwunastu mrowisk, należących do różnych gatunków (Formica exsecta i F. pressilabris). — Forel twierdzi, że każdy członek takiej kolonji rozpoznaje każdego członka swojej kolonji i, w razie potrzeby, walczy przy jego boku. W Pelsynwanji Mac Cook widział cały naród mrówczy, złożony z 1600 do 1700 mrowisk; a Bates opisuje wzgórki termitów, pokrywające ogromne przestrzenie na „kampach“ — przyczem niektóre z tych mrowisk służą za schronienie dwóm lub trzem gatunkom i wiele z nich połączone jest nawzajem galerjami sklepionemi lub arkadami. Widzimy więc, że nawet pomiędzy bezkręgowymi działają związki całych gatunków w celu ochrony wzajemnej.
Jeśli przejdziemy do zwierząt wyższych, niewątpliwie znajdziemy liczne przykłady pomocy wzajemnej, organizowanej w celach najrozmaitszych — jakkolwiek przyznać musimy, że nasza znajomość życia zwierząt wyższych wciąż jest jeszcze bardzo niedoskonała. Badacze pierwszorzędni zgromadzili fakty bardzo liczne, wciąż jednak stoimy wobec całych dziedzin świata zwierzęcego, o których nie wiemy niemal nic. Tak np. nadzwyczajnie skąpe są nasze wiadomości odnośnie ryb; a wynika to z jednej strony z trudności czynienia spostrzeżeń, a z drugiej strony z powodu zbyt małego zainteresowania tym przedmiotem. Co się tyczy ssących, to już Kessler zwrócił uwagę, że dziwnie mało wiemy o ich zwyczajach. Część z nich żyje tylko w nocy, inne kryją się pod ziemią, przeżuwające zaś, których zwyczaje i wędrówki budzą największe zainteresowanie, nie pozwalają zbliżyć się do swoich stad. Najwięcej wiadomości posiadamy o ptakach; i tutaj jednak wiele bardzo gatunków jest zupełnie nieznanych. Na brak wszakże faktów zupełnie niewątpliwych uskarżać się nie możemy — jak to w dalszym ciągu się ujawni.
Nie będę kładł nacisku na zrzeszenia samca z samicą, mające na celu wychowanie potomstwa, zapewnienie mu żywności w pierwszych chwilach życia, lub spólne polowanie; jakkolwiek zaznaczyć trzeba, że tego rodzaju zrzeszenia spotkać możemy pomiędzy najmniej uspołecznionymi drapieżnikami i pomiędzy ptakami mięsożernymi; zrzeszenia te zasługują na uwagę szczególną, jako podłoża, na którem rozwijają się uczucia tkliwe nawet pomiędzy najokrutniejszymi zwykle zwierzętami. Dodać tu musimy, że względna rzadkość zrzeszeń szerszych niż rodzina, pomiędzy ssakami i ptakami drapieżnymi, jakkolwiek w pierwszej linji wynika z ich sposobu odżywiania się, może być również wytłumaczona — przynajmniej w pewnej mierze — jako rezultat zmian, wywołanych w świecie zwierzęcym przez szybki rozwój ludzkości. Tak, czy inaczej, warto pamiętać, że zwierzęta żyją niemal w pojedynkę w miejscowościach zaludnionych gęsto, gdy jednocześnie gatunki te same — lub ich najbliższe krewniaki — występują stadnie w krajach niezaludnionych. Jako przykład mogą tu służyć wilki, lisy i niektóre ptaki drapieżne.
Zrzeszenia, nie przekraczające granic rodziny, posiadają znaczenie względnie mniejsze, tembardziej, że znamy dużo zrzeszeń, mających na celu polowanie, obronę wzajemną lub nawet prostą zabawę. Audubon powiada, że orły przygodnie zrzeszają się w celach myśliwskich, a jego opis dwóch orłów łysych, samca i samicy, polujących na Missisipi, znany jest dzięki swej sile artystycznej. Atoli najbardziej przekonywające spostrzeżenia pochodzą od Siewiercowa. Badając faunę stepów rosyjskich, zobaczył on pewnego razu orła, należącego do gatunku, żyjącego zwykle w stadzie, jak unosił się wysoko w powietrzu; w ciągu pół godziny orzeł opisywał w górze wielkie koła, gdy nagle wydał ostry krzyk. Krzyk ten powtórzył natychmiast inny orzeł, który przybliżył się; za tym ukazał się trzeci, potem czwarty i t. d. — aż zebrało się dziesięciu orłów, które zniknęły spólnie. Po południu Siewiercow udał się w tę stronę, dokąd poleciały orły; ukryty poza wzgórzem, zbliżył się do nich i zobaczył, że zgromadziły się wokół ciała konia. Stare, zwykle rozpoczynające ucztę — takie panują u nich prawa własności — siedziały już na okolicznych stogach siana i wartowały, młode zaś pożywiały się, otoczone stadem wron. Z takich i tym podobnych spostrzeżeń Siewiercow wywnioskował, że orły białogony (Haliaetos albicilla) łączą się w celu polowania. Gdy wzniosą się na tak znaczną wysokość, że mogą objąć okiem przestrzeń jakichś 25 kilometrów kwadratowych i gdy dostrzegą zdobycz, natychmiast zawiadamiają swych towarzyszy. Możnaby tu wprawdzie powiedzieć, że pierwszy instynktowy okrzyk orła, który zobaczył zdobycz, lub nawet może jego ruchy, mają ten skutek, że sprowadzają inne orły do zdobyczy. Atoli w przytoczonym przez nas przypadku na rzecz pomocy wzajemnej przemawia to, że owe 10 orłów najpierw zgromadziły się, a dopiero potem poleciały ku zdobyczy. Siewiercow później miał niejednokrotnie sposobność stwierdzenia, że orzeł białogon zawsze łącznie obsiada zdobycz i że zawsze, gdy jedne jedzą, drugie (najpierw młodsze) trzymają straż. W rzeczywistości orzeł ten jest jednym z najdzielniejszych i najlepszych myśliwych, a jednocześnie jest to ptak stadny i Brehm powiada, że gdy trzymać go w niewoli, rychło przywiązuje się do swego opiekuna.
Towarzyskość jest zwykłem znamieniem wielu innych ptaków drapieżnych. Kania brazylijska, jeden z najbezczelniejszych rabusiów, jest jednak ptakiem najbardziej towarzyskim. Jej zrzeszenia myśliwskie opisywane były przez Darwina i przez innych przyrodników; i wiadomo jest, że gdy chwyci zdobycz zbyt wielką, przywołuje pięciu lub sześciu towarzyszy, aby unieść ją spólnie. Gdy te kanie po dniu pracowitym udają się na spoczynek nocny pomiędzy gałęzie jakiegoś drzewa lub w krzaki, zawsze gromadzą się w stada, których członkowie przylatują nieraz z odległości kilkunastu kilometrów. Często przyłączają się do nich inne gatunki sępów, a szczególnie ich wierny przyjaciel, jak powiada d‘Orbigny, perknopterus. W innej części świata, w stepach Zakaspijskich, jak powiada Zarudnyj, kanie mają ten sam zwyczaj gnieżdżenia się towarzysko. Sęp towarzyski, jeden z najsilniejszych sępów, otrzymał nazwę od swych zwyczajów. Sępy te żyją w stadach bardzo licznych i niewątpliwe lubują się w towarzystwie. Liczne z nich przedsiębiorą wycieczki napowietrzne jedynie w celu spaceru. „Żyją one w wielkiej przyjaźni, — powiada Le Vaillant, — i w jednej i tej samej pieczarze znajdowałem nieraz po trzy gniazda, położone blisko jedno drugiego“. Sęp, urubu, mieszkający w Brazylji, jest zapewne jednym z najbardziej towarzyskich ptaków zdaje się nawet bardziej towarzyskim, niż gawron. Podobnie — małe sępy egipskie żyją po przyjacielsku. Stadami całemi igrają w powietrzu, spólnie spędzają noc i rankiem spólnie udają się na poszukiwanie pożywienia; nigdy nie zauważono pomiędzy nimi najlżejszej kłótni; tak przynajmniej twierdzi Brehm, który miał niemało okazji do obserwowania ich życia. Sokół o szyi czerwonej (red-troated falcon) również spotyka się w stadach bardzo licznych, a pustułka (Tinnunculus cenchris), gdy opuści Europę i dosięgnie w zimie stepów i lasów azjatyckich, zbiera się w liczne gromady. W stepach Rosji południowej żyje (lub raczej żyła) pustułka tak towarzysko, że Nordman spotykał ten gatunek w stadach bardzo licznych; pomieszane razem z innymi sokołami (Falco tinunculus, F. subuteo, F. oesulon), codziennie po południu około godziny 4-ej łatały razem i igrały aż do późna w nocy. Rzucają się one do lotu wszystkie odrazu, lecą prawie po linji prostej, ku jakiemuś z góry określonemu punktowi i, dosięgnąwszy go, natychmiast tą samą drogą wracają; powtarza się to raz po raz.
Latanie stadem dla samej przyjemności latania należy do zwyczaju bardzo wielu ptaków.
Nie byłbym w stanie wyliczyć tu najrozmaitszych ptasich zrzeszeń myśliwskich; powiem tylko parę słów o rybackich stowarzyszeniach pelikanów, niewątpliwie zasługujących na wyróżnienie dla wielkiego porządku i inteligencji, rozwijanej przez te ptaki niezgrabne. Udają się one na połów zawsze liczną gromadą: wybrawszy stosowną zatokę, tworzą półkole otwarte ku brzegowi i, płynąc w stronę ziemi, zacieśniają koło coraz bardziej, aby zamknąć w ten sposób, jakgdyby siecią, wszystkie ryby i przypędzić je do brzegu. Na rzekach wązkich lub kanałach ptaki te rozdzielają się na dwie grupy; każda z nich szykuje się w półkole i obie płyną ku sobie, zupełnie tak samo, jak gdyby dwie grupy ludzi ciągnęły ku sobie dwie sieci w celu zgarnięcia wszystkich ryb. Za zbliżeniem się nocy ptaki odlatują do swoich miejsc spoczynku — a miejsca te są zawsze te same dla całego stada — i nigdy nie widziano, aby walczyły o zatokę lub o nocleg. W Ameryce południowej zbierają się one w stada, liczące po 40 i 50 tysięcy sztuk. Gdy jedna część takiej gromady śpi, inna czuwa, a jeszcze inna udaje się na połów ryb. Byłbym wreszcie niesprawiedliwy względem tak obmawianego zwykle wróbla domowego, gdybym nie wspomniał, jak uczciwie każdy z nich dzieli się znalezionem jadłem ze wszystkimi członkami stowarzyszenia, do którego należy. Fakt ten znany był już Grekom i przeszedł do potomności jako wykrzyknik mówcy (przytaczam z pamięci); „gdy mówię do was, jeden z wróbli opowiedział swym towarzyszom, że niewolnik rozsypał na ziemię worek zboża i natychmiast wszystkie przyleciały do ziarna“. To stare spostrzeżenie znajdujemy potwierdzone w małej książeczce spółczesnej, napisanej przez Gurney‘a, który bynajmniej nie wątpi, że wróble domowe zawsze powiadamiają się nawzajem o tem, co jest gdzie do ściągnięcia. Mówi on: „gdy wymłócono stertę, położoną dość daleko od podwórza, zawsze przekonywałem się, że wróble na podwórzu miały wola pełne ziarna“. Z drugiej jednak strony wróble nadzwyczajnie dbają o to, aby terytorjum, należące do jakiejś grupy, nie było zajmowane przez obcych; tak np. wróble ogrodu Luksemburskiego w Paryżu zawzięcie zwalczają wszystkie inne wróble, które chciałyby korzystać z tego ogrodu. Atoli wewnątrz własnej gminy uprawiają pomoc wzajemną, przerywaną tylko od czasu do czasu drobnemi sprzeczkami, jakie zdarzyć się mogą nawet najlepszym przyjaciołom.
Spólne polowanie i żywienie się jest rzeczą tak powszechną w świecie ptasim, że liczniejsze przykłady są bodaj niepotrzebne: musimy to uznać za fakt ustalony. Rozumie się samo przez się, że tego rodzaju zrzeszenia wyzwalają dużą ilość sił: najsilniejsze ptaki drapieżne zmuszone są nieraz ustępować wobec zrzeszeń ptasiego drobiazgu. Nawet orły — potężny i straszny orzeł mogilnik lub orzeł cesarski, dość mocny na to, aby unieść w pazurach zająca, lub młodą antylopę, zmuszony bywa do porzucenia zdobyczy, jeśli napadną na niego kanie, walczące z orłami zawzięcie i rzucające się na nie, gdy tylko zauważą zdobycz w ich pazurach. Kanie zwalczają również orła rybołowa i odbierają mu ryby złowione: nikt jednak nie widział, aby walczyły one pomiędzy sobą o zdobycz tak porwaną. Na wyspach Kerguelen Dr. Coues widział Buphagus — t. zw. przez marynarzy kurę morską, jak goniła mewę i zmusiła do oddania zdobyczy, posiadanej w gardle; z drugiej strony mewy łączą się w celu odpędzenia kury morskiej, gdy tylko zbliży się do miejsc, przez nie zajmowanych, szczególniej w czasie wysiadywania jaj. Maleńka, lecz nadzwyczajnie zwinna czajka (Vanellus cristatus) śmiało napada na ptaki drapieżne. Do najbardziej zajmujących widowisk należy przyglądanie się atakowi czajek na myszołowa, kanię, wronę lub orła. Czuje się, że czajki są pewne zwycięstwa i widoczne jest przerażenie ptaka drapieżnego. W takich okolicznościach małe ptaki pomagają sobie nawzajem, i odwaga ich wzrasta wraz z liczbą. Czajka zasłużyła na dane jej przez Greków przezwisko „dobrej matki“, ponieważ nigdy nie pominie sposobności obronienia innych ptaków wodnych od napadu nieprzyjaciół. Lecz nawet maleńka biaława pliszka (Motacilla alba), tak dobrze nam znana z ogrodów i nie przerastająca kilku centymetrów, umie zmusić krogulca do wycofania się. „Nieraz podziwiałem ich odwagę i zręczność, — pisał stary Brehm, — i jestem przekonany, że tylko sokół zdolny jest uchwycić pliszkę... Gdy gromada pliszek przepędzi drapieżnika, podnoszą wielki krzyk tryumfu, poczem rozlatują się każda w swoją stronę“. Widzimy więc, że schodzą się one umyślnie w celu obrony przed nieprzyjacielem. Zupełnie w ten sam sposób zachowuje się cała ptasia ludność lasu, gdy poruszy ją wieść, że ptak nocny pojawił się w ciągu dnia; wówczas wszystkie razem, — zarówno drapieżniki, jak drobne śpiewaki niewinne, łączą się w celu wygnania intruza i zmuszenia go do powrotu do kryjówki.
Co za olbrzymia różnica sił pomiędzy kanią, myszołowem i jastrzębiem z jednej strony i tak drobnymi ptaszkami jak pliszka — z drugiej; a przecie te małe ptaszyny, dzięki działaniu łącznemu i odwadze, odnoszą zwycięstwo nad potężnymi rabusiami o skrzydłach olbrzymich, o mocnych dziobach i pazurach. W Europie pliszka nietylko przepędza niebezpieczne dla siebie ptaki drapieżne, lecz umie także zabawiać się napaściami na orła rybołowa. W Indjach, jak opowiada Dr. Jerdon, kawka jedynie dla zabawy rzuca się gromadnie na kanię gowinda. Książe Wied widział brazylijskiego orła urubitinga, otoczonego przez niezliczone gromady tukanów i kassików (ptak pokrewny z naszym gawronem), które drwiły z niego. „Orzeł — dodaje on, — zwykle znosi te zniewagi bardzo spokojnie, od czasu do czasu jednak usiłuje chwytać jednego z psotników“. We wszystkich tych wypadkach ptaki drobne odnoszą zwycięstwo nad drapieżnikiem jedynie dzięki działaniu skoordynowanemu.
Atoli najbardziej zdumiewające przykłady zrzeszania się dla zapewnienia bezpieczeństwa jednostce, dla umożliwienia jej pełni życia i rozwoju zdolności intelektualnych, spotykamy w dwóch wielkich rodzinach ptasich, a mianowicie pomiędzy żórawiami i papugami. Żórawie są nadzwyczaj towarzyskie i żyją w najlepszych stosunkach nietylko ze swymi rodakami, lecz również z większą częścią ptaków wodnych. Ich rozwaga i inteligencja jest wprost zdumiewająca: do nowych warunków przystosowują się natychmiastowo i podejmują czyny właściwe. Warty porozstawiane wokół pasącego się, lub odpoczywającego stada, natychmiast podnoszą alarm i myśliwi dobrze wiedzą, jak trudno jest je podejść. Jeśli człowiekowi uda się omylić ich czujność, nie powrócą już na to samo miejsce, nie wysławszy przedtem wywiadowcy, za którym idzie cała grupa wywiadowców; dopiero gdy wszyscy ci wywiadowcy wrócą z wieścią, że niema niebezpieczeństwa, udaje się tam część stada, a za tymi cała reszta. Z gatunkami pokrewnymi zawierają żórawie prawdziwe związki przyjaźni; w niewoli zaś żóraw jest ptakiem, przywiązującym się bardzo do człowieka i pod tym względem spółzawodniczyć tylko może z bardzo towarzyską i inteligentną papugą. „W człowieku widzi on nie władcę, lecz przyjaciela i stara się okazać to“, — do takiego wniosku dochodzi Brehm po długim szeregu doświadczeń. Żóraw jest nieustannie zajęty od wczesnego ranka do późnej nocy; lecz tylko parę godzin rannych poświęca szukaniu pożywienia, głównie roślinnego, oddając całą resztę dnia życiu towarzyskiemu. „Zbiera on małe kawałki drzewa lub kamyki, rzuca je w górę i usiłuje złapać; przekrzywia dziób, rozpościera skrzydła, tańczy, podskakuje, biega dookoła i najrozmaitszymi sposobami stara się ujawnić swą wesołość, przyczem zawsze jest piękny i pełen wdzięku“. Żyjąc towarzysko, niemal niema on nieprzyjaciół, i Brehm twierdzi, że jedynym jego nieprzyjacielem jest krokodyl, któremu zrzadka udaje się schwytać żórawia. Żórawie, dzięki swej ostrożności przysłowiowej, unikają niebezpieczeństw i dosięgają wieku bardzo podeszłego. To też dla utrzymania gatunku bynajmniej nie potrzebuje on posiadać licznego potomstwa i zwykle znosi tylko dwa jaja. Co się tyczy jego wyższej inteligencji, dość będzie powiedzieć, że prawie wszyscy badacze przypisują mu umysłowość, bardzo przypominającą umysłowość ludzką.
Inny, bardzo towarzyski ptak, papuga, stoi, jak wiadomo, na szczycie rozwoju umysłowego w całem królestwie ptasim. Brehm tak doskonale scharakteryzował obyczaje papugi, że nie pozostaje mi nic innego, jak przetłómaczyć odnośny ustęp: „Z wyjątkiem okresu rui, żyją one w bardzo licznych towarzystwach czy stadach. Na stały pobyt obierają sobie w lesie jakieś miejsce i stąd co rano udają się na żer. Członkowie każdego takiego stada wierni są sobie nawzajem i po bratersku dzielą dobrą i złą dolę. Wszystkie razem udają się z rana na pole uprawne, do ogrodu lub do obranego drzewa owocowego. Dla zapewnienia bezpieczeństwa rozstawiają warty i pilnie baczą na ich ostrzeżenia. W razie niebezpieczeństwa uciekają wszystkie razem, pomagając sobie nawzajem; razem również wracają do miejsca stałego pobytu. Słowem — żyją zawsze w ścisłem zjednoczeniu“.
Umieją one również zawierać stosunki towarzyskie z innymi ptakami. W Indjach sroki i wrony zlatują się z okolicy w promieniu kilku kilometrów, aby łącznie z papugami spędzić noc w gęstwinie bambusowej. Podczas wyprawy na żer rozwijają papugi pomysłowość wprost zdumiewającą i ujawniają zdolność zmagania się z przeciwieństwami. Oto np. stado białych australijskich kakadu. Zanim udadzą się na rabunek pola uprawnego, wysyłają wywiadowców, siadających na najwyższych drzewach w sąsiedztwie pola; jednocześnie zaś inni wywiadowcy przelatują pomiędzy drzewami i dają sygnały. Jeśli wypadnie, że wszystko jest w porządku, odrywa się kilkanaście sztuk od stada i leci na pole w blizkości już obsadzonych drzew. Te znowu badają wszystko dookoła i dopiero po pewnym czasie dają sygnał; potem całe stado w jednej chwili rzuca się na pole i pustoszy je doszczętnie. Osadnicy australijscy tylko z wielkim trudem umieją podejść ostrożność papug. Gdy jednak człowiekowi przy użyciu całego szeregu podstępów uda się zabić kilka ptaków, papugi stają się tak ostrożne, że odtąd obchodzą wszystkie zasadzki.
Jest rzeczą niewątpliwą, że ten niemal ludzki poziom inteligencji zdobyły papugi dzięki życiu towarzyskiemu. To doprowadziło niektórych przyrodników do nazywania papug, a szczególniej papug zielonych, człekoptakiem. Znane jest także ich nadzwyczajne przywiązanie wzajemne: gdy myśliwy zabije papugę, inne latają dookoła ciała zmarłej towarzyszki, wznosząc krzyki rozpaczy i, jak mówi Audubon, nieraz same stają się ofiarami przyjaźni. Hodowcy papug opowiadają, że gdy zaprzyjaźnią się ze sobą dwie papugi, choćby należące do różnych gatunków, i gdy jedna z nich wypadkowo zdechnie, druga tak to odczuwa, że również zdycha ze zmartwienia. Jest rzeczą niewątpliwą, że w zrzeszeniach swoich znajdują one dużo więcej opieki i bezpieczeństwa, niż mogłyby im zapewnić najlepiej rozwinięte dzioby i pazury. Tylko bardzo nieliczne ptaki drapieżne, lub zwierzęta ssące, ośmielają się napastować choćby najmniejsze papugi, i Brehm ma zupełną słuszność, gdy mówi, że papugi, tak samo jak żórawie i małpy towarzyskie, poza człowiekiem prawie, że nie mają wrogów. I dodaje: „według wszelkiego prawdopodobieństwa, największe papugi umierają raczej ze starości niż od ciosów, zadanych przez nieprzyjaciół“. Pokonać je udaje się tylko człowiekowi, posiadającemu jeszcze wyższą inteligencję i broń, co także zawdzięcza życiu społecznemu, ich długowieczność byłaby więc wynikiem ich obyczajów społecznych. To samo powiedzieć byśmy mogli o ich pamięci zadziwiającej, której rozwojowi sprzyja towarzyskość i długie życie w pełnem zdrowiu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Hempel, Piotr Kropotkin.