Polowanie (Lemański)
Wygląd
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Polowanie |
Pochodzenie | Bajki |
Wydawca | Jan Fiszer |
Data wyd. | 1902 |
Druk | P. Laskauer i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
POLOWANIE.
Pielęgnować ideały każdy z nas bliźniemu radzi,
Sam pod tym względem
Obsadzając jaknajrzadziej
Własną grzędę.
Sam pod tym względem
Obsadzając jaknajrzadziej
Własną grzędę.
Kochamy prawdę — w innych; lubimy, jeżeli
Bliźni ufność ku nam żywi,
Ale wyprowadzać w pole
Ufnych — samiśmy łapczywi.
Nawet co do mnie: jak anieli
Żyję, potulnie, skromnie, a również wolę
Do czynienia mieć z lepszym.
Będąc w szkole
(Ach, jakże mi łzawo,
Gdy wspomnę o tamtych czasach),
Czytałem — oczywiście pod ławą —
Następujące podanie.
Dwaj Indyanie:
Łatany Wigwam i Ogon Szakali —
Tak się zwali — polowali w pampasach
Na antylopy,
I niewiedzący o sobie nawzajem
Szli różnemi tropy.
Ze skóry antylopiej każdy miał ubranie,
Co jest Indyan obyczajem,
Żeby w czujnem zwierzęciu wzbudzić zaufanie.
Bliźni ufność ku nam żywi,
Ale wyprowadzać w pole
Ufnych — samiśmy łapczywi.
Nawet co do mnie: jak anieli
Żyję, potulnie, skromnie, a również wolę
Do czynienia mieć z lepszym.
Będąc w szkole
(Ach, jakże mi łzawo,
Gdy wspomnę o tamtych czasach),
Czytałem — oczywiście pod ławą —
Następujące podanie.
Dwaj Indyanie:
Łatany Wigwam i Ogon Szakali —
Tak się zwali — polowali w pampasach
Na antylopy,
I niewiedzący o sobie nawzajem
Szli różnemi tropy.
Ze skóry antylopiej każdy miał ubranie,
Co jest Indyan obyczajem,
Żeby w czujnem zwierzęciu wzbudzić zaufanie.
Płochliwa antylopa, widząc kształt kamraci,
Zbliża się, nieświadoma zdrad — i życie traci.
Tu przerywam bajki nitkę,
Nadmieniając, jak jest brzydkie
Podobne wyzyskiwanie stworzeń, których
Jedyną obroną — hyżość nożna.
Tak nie można!
Ja za to ganię czerwonoskórych, —
To jest, ganiłem (wtedy) — i cieszyło mnie wielce,
Że słono zapłacili za to, wisielce.
Bo gdy po jednym pełzli obaj tropie
Z dwóch krańców przeciwległych, a przeto
Jeden drugiemu był jakoby metą,
Naraz ujrzeli własne larwy antylopie
Wyzierające z trawy.
W każdym serce pika
Z wesela. Każdy ma mniemanie,
Że do smakołyka
Wycela strzał jadowity —
Aliści sobie zadają po ranie.
Zbliża się, nieświadoma zdrad — i życie traci.
Tu przerywam bajki nitkę,
Nadmieniając, jak jest brzydkie
Podobne wyzyskiwanie stworzeń, których
Jedyną obroną — hyżość nożna.
Tak nie można!
Ja za to ganię czerwonoskórych, —
To jest, ganiłem (wtedy) — i cieszyło mnie wielce,
Że słono zapłacili za to, wisielce.
Bo gdy po jednym pełzli obaj tropie
Z dwóch krańców przeciwległych, a przeto
Jeden drugiemu był jakoby metą,
Naraz ujrzeli własne larwy antylopie
Wyzierające z trawy.
W każdym serce pika
Z wesela. Każdy ma mniemanie,
Że do smakołyka
Wycela strzał jadowity —
Aliści sobie zadają po ranie.
I wyśmienitej nie jadłszy pieczeni,
Sami byli zjedzeni
Przez termity.
Sami byli zjedzeni
Przez termity.