Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939/Uwagi wstępne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Zieliński
Tytuł Polacy i polskość ziemi złotowskiej w latach 1918-1939
Pochodzenie Prace Instytutu Zachodniego nr 12
Wydawca Instytut Zachodni
Data wyd. 1949
Druk Państw. Pozn. Zakł. Graf. Okręg Północ
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

UWAGI WSTĘPNE
(Liczba Polaków w Niemczech w świetle niemieckich spisów ludności — próba charakterystyki pod względem narodowo­‑politycznym i gospodarczo­‑socjalnym — najważniejsze organizacje polskie — miejsce mniejszości w polityce niemieckiej).

Ustalić liczbę Polaków w Niemczech w okresie międzywojennym nie jest rzeczą łatwą. Kwestia ta bowiem jako ważki argument w stosunkach politycznych polsko­‑niemieckich a nawet międzynarodowych narażona była na ujęcie tendencyjne. Wskutek tego publicyści, statystycy i inni znawcy tych spraw obu stron nieustannie polemizowali między sobą na temat liczebności żywiołu polskiego w Rzeszy, podając cyfry mniej lub więcej wiarogodne.
Przy tej okazji z miejsca zarysowały się zasadnicze różnice w samym rozumieniu pojęcia narodowości. I tu tkwi istotne źródło wielkich rozbieżności między statystykami polskimi a niemieckimi. Gdy według wywodów polskich w Niemczech znajdowało się półtora miliona Polaków, Niemcy twierdzili, że jest ich ledwie paręset tysięcy.
Sytuacja ta była wynikiem dwóch postaw w traktowaniu problemu: obiektywnej i subiektywnej. Pierwsza, za kryterium przynależności narodowej przyjmująca czynniki obiektywne, jak pochodzenie etniczne, ciążenie kulturalne i — przede wszystkim — język, reprezentowana była przez sfery fachowców polskich; druga, subiektywna, przyjmowana głównie przez Niemców (poza dużą częścią naukowców), w indywidualnym oświadczeniu woli widziała jedyny o przynależności narodowej decydujący czynnik.
Sprawa obiektywnych i subiektywnych kryteriów przynależności narodowej i oceny ich naukowej wartości dla statystyki narodowościowej była przedmiotem poważnych nieraz sporów między rządami Polski i Niemiec[1]. Nie budziła jednak poważniejszych wątpliwości w sferach naukowych.
Spis ludności w Niemczech w r. 1939 potwierdził w praktyce wszystkie obawy przeciwników subiektywnego kryterium przynależności narodowej; opierając się na oświadczeniu woli, odebrał wynikom wszelkie cechy wiarogodności i statystycznego, beznamiętnego obiektywizmu[2]. Trafnie określiła go Rada Naczelna Związku Polaków w Niemczech w swej uchwale jako „przymusowy kataster narodowy“. Nic dziwnego, że spisu z 1939 r. niesposób uznać za podstawę do jakichkolwiek badań naukowych[3].
Pozostają spisy z r. 1933, 1925 i 1910, które wykazują następujące cyfry[4] ludności polskiej w Niemczech:

r. 1910 — 1.517.440 osób (na terenach pozostałych po r. 1918 przy Rzeszy)
r. 1925 — 802.934 osób
r. 1933 — 440.168 osób[5].

Nie mogąc spożytkować spisu z r. 1939 pragnęłoby się skorzystać z danych z r. 1933 wzgl. 1925. Niestety, ówczesne metody spisowe były zbyt specjalne, aby ich wyniki przedstawiać mogły walor naukowy.
Tak np. wprowadzono w r. 1925 „wzorce“, pouczające, jak należy wypełniać poszczególne rubryki. Wzorce odgrywały olbrzymią rolę[6], zwłaszcza u ludności nieuświadomionej i nieoświeconej (np. Mazurzy). W obydwu spisach wzorce były tak zestawione, że ani jeden nie odpowiadał sytuacji Polaka w Niemczech, tj. obywatela niemieckiego, posługującego się językiem ojczystym polskim i zaliczającego się do narodowości polskiej (o narodowość jednak wtedy jeszcze nie pytano). Nie można się dziwić, że prosty, nieoświecony chłop widząc, że „władza“ nie przewiduje, aby można było być obywatelem niemieckim a za język ojczysty uważać polski — dochodził do wniosku, iż języka polskiego jako ojczystego wpisywać nie wolno. Wzorzec, gdzie przewidywano podanie języka polskiego jako ojczystego, dotyczył przebywającego w Niemczech obywatela polskiego, przy czym osoba występująca we wspomnianym wzorcu była z zawodu „parobkiem“ (Knecht), w roku 1925 jeszcze „czeladnikiem“, co miało niemałe znaczenie, gdyż przy dość silnie u wielu Polaków (zwłaszcza w Prusach Wsch. i na Śląsku) występującym kompleksie niższości tego rodzaju sformułowanie wzorca radykalnie odstręczało od wypełnienia rubryk wedle racji polskiej przynależności narodowej. Ponadto w pouczeniu skasowano wszystkie języki (poza niemieckim), mogące służyć do ew. wypełnienia odpowiednich rubryk, rzekomo, aby nie sugerować wymienianymi dotąd w pouczeniu 12 językami, w istocie zaś tym silniej skoncentrowano sugestię na jedynym języku niemieckim (pytanie brzmiało odtąd: „Czy niemiecki, czy jaki inny język ojczysty?“).
Mimo to liczba Polaków w r. 1925 była jeszcze dość pokaźna (choć zapewne daleka od faktycznego stanu rzeczy), lecz już w r. 1933 wskutek coraz wymyślniejszych metod spisowych oraz przede wszystkim terroru antypolskiego, roztoczonego przez Hitlera i jego bardzo aktywne i liczne bojówki, tak opadła, że trudno o niej w ogóle dyskutować[7].
Tak więc jako jedyna poważna podstawa dla statystycznych wnioskowań o Polakach w Niemczech pozostają wyniki urzędowego spisu niemieckiego z r. 1910. Ze względu na jego dawność cyfry te trzeba jednak zmodyfikować, mianowicie odliczyć straty wojenne, oceniane normalnie na 4% dla Niemiec, emigrację do Francji i odrodzonej Polski, obliczaną na ok. 250000 osób, a z kolei dodać przyrost naturalny (ok. 15 pro mille.) Na tych przesłankach opierając się usiłował zrekonstruować liczbę Polaków w Niemczech Emil Kuroński[8]. Po gruntownych obliczeniach doszedł on do liczby 1.467.355[9] Polaków w r. 1923, a w r. 1933 — 1.687.429[10]. Cyfry te można by przyjąć za najtrafniejsze z zastrzeżeniem, że niesposób zignorować niewątpliwego procesu germanizacyjnego, co uczynił Kuroński. Trzeba się jednak zgodzić, że uchwycenie liczbowe owego procesu musi pozostać w sferze przypuszczeń i hipotez. Jedną z wysoce prawdopodobnych hipotez będzie zapewne najwyżej ta, że postępy germanizacji w okresie międzywojennym nie były w stanie pochłonąć prawie 50% polskiego stanu liczbowego, tj. z górą 700 000 osób, — jak to wynika z zestawienia spisów z r. 1910 i 1925 — w ciągu 15 lat, i że prawdopodobnie liczba Polaków w Niemczech nie zeszła nigdy poniżej 1 miliona. Tezę tę zdają się potwierdzać także znalezione już po wojnie dla niektórych prowincji Rzeszy dane, dotyczące ilości nabożeństw polskich oraz prowizoryczne resume akcji weryfikacyjnej ludności autochtonicznej na Ziemiach Odzyskanych[11].
Tezy niemieckie o gwałtownym ubytku ludności polskiej w Niemczech zdają się potwierdzać dane dotyczące udziału wyborców polskich w wyborach do ciał ustawodawczych Rzeszy. Udział ten był — jak wykazuje poniższa tabelka — nieproporcjonalnie mały w stosunku do ogólnej liczby Polaków w Niemczech[12]:

001920, termin000 parlament Rzeszy
(Reichstag)
sejm pruski
(Landtag)
001920, 1912 111 000
001920, 1921, 1922 140 000 63 000
001920, 1924 (maj) 096 715 81 838
001920, 1924 (grudzień) 081 345
001920, 1928 064 572 72 126
001920, 1930 072 890
001920, 1932 034 674 57 285
001920, 1933 36 560
Złożyło się na to wiele czynników, jak przede wszystkim niedostateczne uświadomienie narodowe. Ponadto listy niemieckie pociągały robotników polskich na Górnym Śląsku czy w Westfalii swym programem socjalnym, słabo tylko na ogół zarysowywanym przez polskie programy wyborcze, nastawione raczej na plan pracy narodowej, nie mówiąc już o tym, że potężne wielomilionowe partie niemieckie dawały więcej gwarancji spełnienia swych haseł niż słabiutkie ugrupowanie polskie. Olbrzymie szkody sprawie polskiej wyrządzało Centrum, które działając z ambon za pośrednictwem księży, nie cofało się przed żadnym chwytem agitacyjnym. Wśród ludu tak bardzo katolickiego jak Polacy w Niemczech taka agitacja, poparta potężnymi środkami materialnymi i co gorsze słowem polskim księży renegatów (ks. Ulitzka, Reginnek i i.), osiągała daleko idące sukcesy. Nie można wreszcie pominąć terroru przedwyborczego, szerzonego przez najrozmaitszego autoramentu bojówki nacjonalistyczne, szantażowanie Polaków przez pracodawców, swoiste metody przeciwdziałania także ze strony władz i urzędów[13].

Słuszną zatem będzie konkluzja, że liczba wyborców polskich była wypadkową nie siły i żywotności elementu polskiego w Niemczech, lecz barometrem nacisku gospodarczego i religijno­‑politycznego, wywieranego na masie jeszcze częstokroć surowej, przede wszystkim zaś słabej ekonomicznie; wreszcie nawet uczciwie przeprowadzone wybory, zasadzając się na kryterium subiektywnym woli indywidualnej, me mogłyby być nigdy podstawą dla statystyki narodowościowej, ale najwyżej mniej lub więcej wartościowym komentarzem do niej.
Siła i odporność żywiołu polskiego w Rzeszy zależała nie tylko od jego liczebności, lecz i od jego tężyzny wzgl. słabości gospodarczej, od jego struktury socjalnej, wreszcie od jego uświadomienia narodowego.
Najogólniejszą linią podziału pod względem ekonomiczno­‑socjalnym będzie rozróżnienie elementu autochtonicznego od wychodźczego, emigracyjnego[14].
Polską ludność autochtoniczną znajdujemy przede wszystkim na Górnym i Dolnym Śląsku (według polskich oszacowań ok. 800.000), w tzw. Pograniczu poznańsko­‑pomorskim (może ok. 30.000), obejmującym także Kaszuby (pow. lęborski i bytowski), oraz w Prusiech Wschodnich (Powiśle, Warmia i Mazury — może ok. 300.000), czyli na terenach przygranicznych. Autochtoni przeważnie byli drobnymi rolnikami lub nawet robotnikami rolnymi, wskutek czego tereny przez nich zamieszkałe wybitnie przypominały swą strukturą socjalno­‑gospodarczą stosunki w Polsce[15], w przeciwieństwie do wychodźców zamieszkujących głównie Westfalię, Niemcy Środkowe i Berlin, którzy stanowili przeważnie element robotniczy, ewentualnie rzemieślniczy, czy — w nieznacznym stopniu — kupiecki. Tak chłopska jak i robotnicza część społeczeństwa polskiego w Niemczech należała zatem do klasy najuboższej, silnie od pracodawcy uzależnionej. (Jedynie w Prusiech Wschodnich istniała, nieliczna zresztą, większa własność ziemska polska i tylko w Berlinie oraz w niektórych miastach Westfalii trafiał się tu i ówdzie zamożniejszy kupiec polski).
W tej sytuacji jedyną formą samoobrony ekonomicznej mogła być spółdzielczość i wszelkiego rodzaju społeczne instytucje bankowo­‑kredytowe. Nie dziw tedy, że tego rodzaju urządzenie życia gospodarczego szybko się wykształciło i — w społeczeństwie wyszkolonym przez Wawrzyniaków, zdyscyplinowanym, dbałym o ład i praworządność — stało się sprawnym instrumentem samopomocy gospodarczej i z natury rzeczy silną ostoją oporu narodowego.
Gospodarcza słabość mniejszości polskiej w Niemczech wyjaśnia inną charakterystyczną jej cechę, mianowicie brak własnej inteligencji, szczególnie dotkliwy po r. 1918, kiedy to i tak nieliczna inteligencja polska w większości przeniosła się do kraju. Nie dziwi ten brak i dlatego, że dopiero w r. 1932 powstało pierwsze polskie gimnazjum (w Bytomiu)[16], w r. zaś 1937 drugie i ostatnie (w Kwidzynie), a poza tym Polacy nie dysponowali żadnym seminarium nauczycielskim, dlatego wreszcie, że w swej pracy oświatowej mieli do pokonania tysiączne trudności. Toteż nie byłoby łatwe w przeszło milionowej masie polskiej znaleźć choćby kilkudziesięciu ludzi z wyższym wykształceniem.
W parze z brakiem oświaty szła nierzadko występująca obojętność narodowa. Szczególnie wyraźnie obserwujemy ją na Mazurach, gdzie do wymienionych już słabości polskich dołączyło się rozbicie religijne oraz smutne następstwa moralne i materialne kompromitująco w r. 1920 przegranego plebiscytu.
Podobna obojętność daje się zauważyć wśród Kaszubów regencji koszalińskiej, w pow. bytowskim i lęborskim. („...Było ludności kaszubskiej obojętne, czy pobiera ona naukę w języku niemieckim, czy polskim. Za autorytety uważała swoich księży i jeżeli tylko im się przykrości nie czyniło — była zadowolona...“[17]) stwierdza, krzywdząc trochę Kaszubów, ale też nie bez sporej dozy racji Niemiec, interesujący się problemem mniejszości polskiej w Niemczech. Dopiero w czasie Kulturkampfu a zwłaszcza na początku XX wieku nastąpiło pewne przebudzenie ludu kaszubskiego, czego najdobitniejszym wyrazem był strajk szkolny na Kaszubach w r. 1906/7. Od tego czasu coraz częściej spotykamy się z objawami patriotyzmu kaszubskiego, szczególnie wyraźnie wtedy występującego, gdy motywy religijne kojarzyły się z narodowymi[18].
Na przeciwnym biegunie w rozwoju świadomości narodowej stali Polacy z środkowego i południowego Pogranicza, przede wszystkim mieszkańcy Z. Złotowskiej. Kilka cyfr rzuci wymowne światło na ten stan rzeczy: w szkołach polskich Pogranicza uczyło się 67% ogółu młodzieży szkolnej, pobierającej naukę w języku polskim, gdy ludność polska tego terenu stanowiła zaledwie 2—3% ogółu ludności polskiej w Niemczech. Równie charakterystyczna jest tabelka, która uwidocznia napięcie świadomości narodowej na poszczególnych terenach za pośrednictwem liczb, przedstawiających stosunek ilościowy osób z językiem ojczystym tylko polskim do tzw. dwujęzycznych, czyli niezdecydowanych:

okręg osoby z jęz. ojczy­stym tylko polskim dwujęzyczni
Warmia i Mazury[19] 05 389 (10%) 000049 823 (90%)
Powiśle 01 635 (28%) 000004 193 (72%)
Kaszuby (pow. Lębork i Bytów) 00 212 (07%) 000002 785 (93%)
Śląsk Dolny 00 224 (22%) 000000 788 (78%)
Śląsk Górny 99 193 (27%) 000266 375 (73%)
Pogranicze 06 357 (67%) 000003 194 (33%)[20]

I tutaj zatem widzimy wyraźną różnicę między Pograniczem a wszystkimi innymi terenami zamieszkałymi przez Polaków. Jest to jedyny okręg, gdzie procent „czystych“ Polaków nie tylko nie jest mniejszy, ale w porównaniu z innymi okręgami przewyższa odsetek „niezdecydowanych“. Pochodzi to zapewne z braku tych negatywnych momentów pracy narodowej, jakie istnieją na innych terenach: ludność, choć niezamożna, ma się przecież względnie dostatnio, stosunkowa bliskość centrum polskości w b. zaborze pruskim — Poznania — oddziaływała na wyrobienie polityczno­‑obywatelskie mieszkańców tych ziem, brak księży polskich był tu mniej dotkliwy niż gdzie indziej, pod względem religijnym panowała jednolitość, mieszkało trochę więcej inteligencji.
Ostatnim, największym skupieniem polskiej ludności autochtonicznej był Górny Śląsk oraz Śląsk Dolny.
Jeszcze spis z r. 1925 podawał, że na Górnym Śląsku jest 535.734 Polaków; był to materiał dość surowy, obudzony do świadomego życia narodowego dopiero w ostatnich dziesiątkach lat XIX w., kiedy to na Górnym Śląsku padły pierwsze głosy na listy polskie (1893). Nastroje patriotyczne, największe nasilenie osiągające w sferach robotniczych, mądrze podtrzymywane przez Korfantego, znalazły swój najbardziej rozpalony wyraz w powstaniach śląskich. Po tym wysiłku zauważyć można pewną reakcję zobojętnienia. Odtąd Ślązacy stają się masą raczej bierną i wymagającą wielkiego nakładu pracy narodowo­‑politycznej lub — zapewne trafniej — gospodarczej. Obrazują to cyfry wyrażające stosunek liczby członków polskich instytucji gospodarczych do liczby członków organizacyj narodowo­‑politycznych (przede wszystkim Zw. Polaków w Niemczech). Wyglądał on na Górnym Śląsku jak ok. 9 : 1 na korzyść instytucyj gospodarczych, gdy na Pograniczu ten sam stosunek wynosił ok. 1 : 3,75[21].
Jak we wszystkich innych skupiskach polskich tak i tu pierwszorzędną rolę odgrywali księża katoliccy. W tej dzielnicy byli nimi prawie wyłącznie Niemcy[22], względnie renegaci, jak wspomniani już ks. Ulitzka czy ks. Reginnek, członkowie Centrum. Partia ta przez swój światopogląd katolicki była najniebezpieczniejszym z pewnością przeciwnikiem dla polskich działaczy, gdyż swą akcję antypolską umiejętnie maskowała szczególnie przekonywającym argumentem jedności wszystkich katolików, w kraju o przewadze protestantów. Rozporządzała przy tym potężnymi środkami materialnymi, dostarczanymi niejednokrotnie ze źródeł rządowych.
Gorzej jeszcze było na Dolnym Śląsku, w powiatach nadgranicznych, gdzie ludność polska — co prawda bardzo nieliczna — była wyznania protestanckiego. Tu, jak na Mazurach, proces germanizacji postępował bardzo szybko. Jedyną tamę dlań stanowiła spółdzielczość i inne polskie instytucje gospodarcze, w tym terenie o niewielkim zresztą zakresie promieniowania.
Mimo tych wysoce niepomyślnych warunków (i plebiscytu tu nie zabrakło) walki narodowej na Górnym i Dolnym Śląsku, pokost niemczyzny musiał być bardzo cienki. Świadczy o tym nie tylko żywiołowy rozwój uświadomienia narodowego na Górnym Śląsku w pocz. XX w. szczególnie żywy między robotnikami śląskimi[23]. Świadczą o tym także świadectwa niemieckie. I tak w tajnym sprawozdaniu o sytuacji na odcinku mniejszościowym dla ministerstwa spraw wewnętrznych z 28 maja 1938[24], obrazującym stan z 1 kwietnia 1938, czytamy m. in.: „Z wielką szkodą jest dla walki narodowej, że Górno­‑Ślązak na pozostałych terenach Rzeszy jeszcze dziś określany jest po prostu jako „Polak“, a często też gorzej jest traktowany“. Trudno o lepszy dowód, do jakiego stopnia ciałem obcym w składzie ludnościowym Rzeszy niemieckiej był ten od sześciu wieków germanizowany Górny Śląsk, dowód tym cenniejszy, że wyrażony przez communis opinio narodu niemieckiego.
Uwadze ujść nie powinna ponadto jeszcze jedna ogólna cecha polskiej ludności autochtonicznej w Niemczech, szczególnie wyraźnie odbijająca w zestawieniu z elementem niemieckim. Jest nią jej wybitna prężność populacyjna: „Największą bronią w narodowym rozszerzaniu się mniejszości polskiej jest olbrzymia nadwyżka urodzeń, wykazywana przez rodziny polskie“, tak się zwierza Gestapo z Frankfurtu nad Odrą w sprawozdaniu o położeniu grupy polskiej z 1937 roku[25]. Rzeczywiście, prowincje wschodnie, zamieszkałe przez Polaków, wykazują największy przyrost ludności. Zjawiska tego niesposób nie wiązać z obecnością silnej masy polskiej,[26] co wynika i z konfrontacji rozprzestrzenienia żywiołu polskiego we wzmiankowanych prowincjach z liczbą urodzin na 1000 mieszkańców:

Prowincja urodzenia na 1000
mieszk. w 1928 r.
odstetek Polaków na
ogół mieszkańców
Górny Śląsk 26,5 25,1%
Prusy Wschodnie 23,2 08,0%
Pogranicze 22,1 02,8%
Pomorze 20,5 03,3%
Dolny Śląsk 19,9 00,7%
Prusy ogółem 18,6

Jak widzimy, prawie we wszystkich wypadkach przyrost ludności w poszczególnych prowincjach spada równolegle z maleniem odsetka Polaków.
Mieli rację niemieccy specjaliści zagadnień wschodnich, którzy dawno już zauważyli, że „Drang nach Osten“ ustąpił miejsca „Flucht aus dem Osten“. Trzeba to spostrzeżenie uzupełnić: cierpiące na brak „przestrzeni życiowej“ Niemcy zawdzięczają Polakom, że — o paradoksie! — nie wyludniły się na swych wschodnich terenach. Hasło parcia na wschód nie było nakazem życia; tym było, przeciwnie, hasło ucieczki ze wschodu.[27]
Z kolei wypadnie zainteresować się grupą emigracyjną, którą stanowili Polacy w Berlinie, w Niemczech środkowych i północnych a przede wszystkim w Westfalii i Nadrenii. W przeciwieństwie do ludności autochtonicznej zaliczają się do nich w pierwszym rzędzie robotnicy, także rzemieślnicy po trochu i kupcy. Już przed I wojną rozwinęli oni wśród siebie bujne życie organizacyjne, tak bujne, że nie pozbawione politycznych sprzeczności. Jak wszyscy Polacy w Niemczech, tak i oni gorąco byli przywiązani do „wiary ojców“, do katolicyzmu. Rozkwitła na nowo w pierwszych latach powojennych działalność społeczno­‑narodowa, przechodziła z kolei głęboki kryzys. Szczególnie w roku 1923, wskutek inflacji w Niemczech i w Polsce (gdzie wielu emigrantów zdążyło już ulokować swe wszystkie przez dziesiątki lat gromadzone oszczędności), wskutek okupacji francuskiej, masowej emigracji wtórnej (głównie do Francji) i wielu innych powodów doznała ona niemal zupełnego zahamowania. Gorzej — ten kryzys był następstwem innego, kryzysu zaufania do odrodzonej Polski, do tak popularnych jeszcze niedawno form polskiego życia stowarzyszeniowego. Toteż za wielki sukces poczytać należy, że już w rok później w dużej mierze dzięki postępującej wszędzie stabilizacji stosunków finansowo­‑gospodarczych i dzięki intensywnej akcji nowo założonego Związku Polaków w Niemczech następuje powrót do dawnych tradycji i przebudzenie. Przy tym Berlin był w o tyle szczęśliwym położeniu, że rozporządzał stosunkowo liczną inteligencją polską, skupioną tam około centrali Związku i innych czołowych polskich organizacji mniejszościowych. Rzeczą jest dość symboliczną, że dwaj najwybitniejsi działacze polscy: ks. Domański i sekretarz generalny Związku Polaków w Niemczech dr Jan Kaczmarek, wyszli z dwóch najwierniejszych narodowej sprawie środowisk: z Pogranicza i z Westfalii.
U kresu rozważań nad postawą narodową Polonii niemieckiej nasuwa się pytanie, jakie były najistotniejsze warunki, decydujące o powodzeniu akcji narodowej?
Tych warunków było tylko dwa, ale tym bardziej były one ważkie. Pierwszy — to opieka gospodarcza, drugi — religijna. Bank polski, spółdzielnia i ksiądz Polak byli najlepszymi gwarantami odporności narodowej społeczeństwa polskiego. Tam, gdzie obydwa te warunki zostały spełnione, germanizacja znajdowała minimalne tylko pole do popisu (Pogranicze), gdzie tylko jeden został zrealizowany, akcja narodowa mocno kulała (Górny Śląsk, pozbawiony duchowieństwa polskiego), wreszcie, gdzie w kościele nie rozbrzmiewał język polski, a zadłużonego chłopa nie miał kto poratować kredytem, tam jednego i drugiego prosty lud szukał u Niemców (przeważna część Prus Wschodnich, Dolny Śląsk). Słusznie powiada Schatton: „W ten sposób (tj. dzięki polskiej spółdzielczości), sparaliżowano Komisję Kolonizacyjną; w ten sposób stworzono podstawy dla powstań; jej istnienie tłumaczy szybką utratę Poznańskiego i Pomorza, gdyż pracujący po cichu przywódcy i kierownicy spółdzielni przygotowali polskiej polityce separacji broń...“ — a Willi Schmidt w książce „An der Kurmark Grenze“ równie słusznie zauważa: „Łączenie równoległe katolicyzmu z mową polską i protestantyzmu z językiem niemieckim ukazało przeciwieństwo religijne jako przeciwieństwo narodowe, wywołało świadomy opór wobec... asymilacji językowej ze strony „heretyków“. Bez tego przeciwieństwa religijnego zwarta niemczyzna sięgnęłaby dzisiaj daleko prawdopodobnie poza Poznań“.
Wspomniałem już pokrótce o pewnym odcinku życia organizacyjnego mniejszości polskiej w Rzeszy, mianowicie o spółdzielczości i w ogóle instytucjach gospodarczych. Nie był to przecież jedyny odcinek, na jakim Polacy zdołali się zorganizować; istniały i inne, nie mniej ożywione.
Mowa tu o naczelnej i kierowniczej organizacji polskiej, czyli o Związku Polaków w Niemczech oraz Związku Polskich Towarzystw Szkolnych. Na szkielecie tych dwu organizacji i trzeciej: Związku Polskich Spółdzielni Zarobkowych opierało się społeczeństwo polskie w Niemczech.
Najstarszą z nich i nadrzędną był Związek Polaków w Niemczech. Powstał on w ciężkim roku 1922, kiedy panujące powszechnie zamieszanie gospodarcze i zanik żywego ruchu organizacyjnego, ucieczka inteligencji i szereg innych powodów zdawał się jak najgorzej wróżyć przyszłości grupy polskiej w Niemczech. Toteż dobrze się stało, że latem roku 1922 trzy istniejące najważniejsze związki polskie: Komitet Wykonawczy na Westfalię, Komitet Narodowy w Berlinie i Związek Polaków w Prusiech Wschodnich wspólnie z przedstawicielami Górnego Śląska postanowiły zjednoczyć wysiłki i stworzyć Związek Polaków w Niemczech, co nastąpiło dnia 3 grudnia 1922 roku. Zadaniem jego była na początek „zbiórka sił“. „W ten sposób określono prace nad zorganizowaniem społeczeństwa polskiego i skupieniem świadomego elementu polskiego, by móc następnie wystąpić z żądaniem praw dla ludności polskiej w Niemczech“[28]. Okres „zbiórki sił“ trwał do 1925 roku. Przeorganizowano życie polskie w Prusiech Wschodnich, na Pograniczu, w Berlinie, w Westfalii, a zbudowano zupełnie od nowa na Górnym Śląsku. Mimo tych trudności już w 1922 r. Polacy w wyborach do sejmu pruskiego uzyskali dwóch posłów (por. Baczewski i ks. Klimas), którzy utrzymali się w nim do 1928 r. Gorączkowa koncentracja sił polskich nie przeszkodziła Niemcom roztoczyć nad Polakami w Rzeszy hermetycznego klosza milczenia. Niemcy dążyli do uśmierzenia życia polskiego.
I może by się im to udało, gdyby nie rozszerzenie zakresu działalności Związku na front zewnętrzny, czego początki widzimy już w r. 1924. Najważniejszym tego objawem jest założenie Związku Mniejszości Narodowej w Niemczech (Polacy, Łużyczanie, Czesi, Litwini, Fryzowie, Duńczycy), sprawnego instrumentu pracy narodowej ze swym wkrótce bardzo popularnym także poza granicami Niemiec organem „Kulturwehr“ (1925). Równocześnie Związek występuje już na forum międzynarodowym (w Lidze Narodów) jako reprezentant chronionej przez konwencję genewską ludności polskiej na Górnym Śląsku. W roku 1928 następuje w łonie Związku ważna zmiana: w miejsce dotychczasowego prezesa Stanisława Sierakowskiego wszedł ks. dr Bolesław Domański, człowiek, który na stanowisku tym pozostał aż do samej niemal II wojny światowej, w najcięższym, hitlerowskim czasie walki i którego postać i działalność nadała Związkowi Polaków w Niemczech ostatnich dziesięciu lat nieusuwalne piętno. Co prawda nie udało się utrzymać Polakom swoich przedstawicieli w sejmie pruskim, ale za to innymi sposobami Związek potrafił dotrzeć do najwyższych władz niemieckich (rozmowa z Hitlerem 5 listopada 1937 r. i z min. Frickiem). Powstałe w tym czasie „Rodło“, przedstawiające bieg Wisły z odnogą do Krakowa, jako kolebki kultury polskiej, stało się znanym godłem Polaków w Niemczech. Na wielką skalę zakrojony Kongres Polaków w Berlinie, w dniu 6 marca 1938 r. (z okazji piętnastolecia Związku Polaków w Niemczech) był imponującą manifestacją, o której głośno w prasie światowej. Uchwalone na nim pięć prawd Polaków stały się credo Polonii zagranicznych. Mniejszości polskiej w Niemczech już nie można było zdławić.
Związek Polaków dysponował nieliczną, lecz solidarną prasą (dziewięć dzienników z nakładem około siedmiu tys. egzemplarzy i sześć periodyków — w nakładzie dwudziestu tys. egzemplarzy — według danych Min. Spraw Wewn. Rzeszy ogłoszonych na konferencji z dziennikarzami zagranicznymi)[29], liczyć miał w r. 1939 około 22 tys. członków, obejmował, względnie patronował około 1400 organizacjom terenowym[30].
Związek Polaków pozostawał w ścisłym kontakcie z krajem. Dwóch jego przedstawicieli zasiadało w Radzie Naczelnej Światowego Związku Polaków z Zagranicy. Kontakt i pomoc z kraju, której potrzebę tak bardzo, przy braku inteligencji, przy nacisku germanizacyjnym i przy swej słabości ekonomicznej odczuwali Polacy w Niemczech, nabrały cech konkretnych szczególnie z chwilą powołania do życia tzw. Rady Organizacyjnej Polaków z Zagranicy w r. 1929, przekształconej w r. 1934 na Św. Zw. Pol. z Zagranicy. Dostarczał on Polakom na obczyźnie książek, organizował zjazdy, zloty harcerskie, urządzał kursy wiedzy o Polsce itp., wiążąc w ten sposób z dala od kraju przebywających rodaków, zwłaszcza młodzież, uczuciowo i intelektualnie z Polską[31].
Całokształt akcji Związku Polaków w Niemczech, tutaj jedynie bardzo fragmentarycznie naszkicowany, nie tylko skutecznie chronił żywioł polski w Niemczech od wpływów germanizacyjnych, ale ponadto stanowił skuteczne antidotum dla niemieckiej polityki zagranicznej, posługującej się aż nazbyt często argumentem mniejszościowym dla wykazania konieczności rewizji granic.
Cel Związku Polaków w Niemczech: walka o egzystencję narodową — był tak bezspornie pierwszy i najważniejszy, że gwarantował skutecznie jednolitość i solidarność postawy wszystkich Polaków w Rzeszy. Nic dziwnego, że Związek Polaków w Niemczech nie natrafił kiedykolwiek na opozycję wewnętrzną. Pozwalało mu to prowadzić politykę ciągłą i konsekwentną, która nie załamała się nawet wtedy, kiedy załamały się generalnie niemieckie wzory życia polityczno­‑społecznego pod naporem Hitlera i jego brunatnych koszul w r. 1933. Zauważyli to sami Niemcy. W „Europäische Revue“ (listopad 1937) czytamy: „Gdy wszystkie inne organizacje z nową epoką zmieniły swe kierownictwo, kierownictwo Związku Polaków wobec swej rzeczowej solidności (sachlichen Tüchtigkeit) pozostało niezmienione“[32].
Inny, jeszcze pochlebniejszy sąd słyszymy z niepodejrzanych ust sekretarza generalnego Niemieckiego Instytutu Zagranicznego w Stuttgarcie, dra F. Wertheimera. Choć odnosi się on do Zw. Mn. Nar. w Niemczech w ogóle, to przecież dotyczy przede wszystkim Zw. Pol., tego inicjatora i ośrodka krystalizacyjnego wszystkich mniejszości narodowych w Niemczech. Sąd Wertheimera brzmiał: „Mniejszości w Niemczech, złączone w Zw. Mn. Nar. w Niem..., są organizacją wzorcową dla innych mniejszości świata. Ani w Polsce, ani w Czechosłowacji, ani w Rumunii, ani wreszcie w Jugosławii mniejszości... nie osiągnęły takiej formy organizacyjnej ani tak jednolitej, zwartej postawy“[33].
Obok Związku Polaków w dziedzinach specjalnych a szczególnie ważnych działały inne organizacje. Tak np. ciężar pracy oświatowej spoczywał głównie na barkach Związku Polskich Towarzystw Szkolnych. Powstał on z kilku lokalnych Towarzystw Szkolnych, z których najstarsze było Polsko­‑Kat. Towarzystwo Szkolne na Warmię, założone w listopadzie 1921 r. 10 czerwca 1923 złączyły się one w Zw. Pol. Tow. Szkolnych w Niemczech. Prezesem jego i duszą był przez długi czas Jan Baczewski, poseł na sejm pruski. Już w r. 1921 i 1922 towarzystwa te organizują społeczeństwo polskie do walki o język polski w szkole, składając w imieniu grupy polskiej odpowiednie wnioski w myśl rozporządzenia pruskiego Min. Nauki, Sztuki i Oświecenia Publicznego[34] z 31 grudnia 1918 r. Niezależnie od tego na forum sejmu pruskiego pos. Baczewski bez przerwy interpeluje o szkołę polską. Dopiero jednak 31 grudnia 1928 r. żądania Polaków zostały częściowo zaspokojone w formie tzw. „Ordynacji, regulującej szkolnictwo dla mniejszości polskiej“. Odtąd dopiero mówić można o założeniu fundamentów szkolnictwa polskiego w Niemczech.
W wyniku, w r. 1932/3 istniało w Niemczech 69 polskich prywatnych szkół powszechnych. Jest to okres maksymalnego rozwoju szkolnictwa polskiego w Rzeszy. Właścicielem i zarządcą szkół były odpowiednie Towarzystwa Szkolne. W szkołach tych kształciło się 1944 dzieci. Poza tym było 24 polskich publicznych szkół powszechnych z 254 dziećmi i 29 ochronek z 450 dziećmi. Ponadto w listopadzie 1932 r. udało się otworzyć pierwsze polskie prywatne gimnazjum w Bytomiu (prawo publiczności uzyskało ono jednak dopiero w r. 1935) a w listopadzie 1937 drugie i ostatnie polskie gimnazjum w Niemczech, także prywatne, w Kwidzynie. W roku 1938/9 pierwsze liczyło 184 uczniów, drugie 162[35]. Od roku 1934 zaczęto czynić starania o zezwolenie na otwarcie liceum żeńskiego w Raciborzu, a w r. 1935 przystąpiono z zezwoleniem władz do jego budowy. Wkrótce jednak zezwolenie zostało cofnięte i taki stan rzeczy utrzymał się aż do II wojny światowej. W ciągu lat 1934/8 strona polska interweniowała w tej sprawie około stu razy[36] zawsze bezskutecznie. Nie było więc w Rzeszy możliwości kształcenia polskiej młodzieży żeńskiej na poziomie wyższym niż szkoła powszechna.
Wspomniano już poprzednio o roli polskich placówek gospodarczych. Do uwag tych należało by dorzucić jeszcze kilka faktów i cyfr. O ile w innych dziedzinach życia narodowego Górny Śląsk znajdował się mimo zamieszkałej tam liczby Polaków raczej na szarym końcu, o tyle na polu gospodarczym przodował[37]. Już w r. 1923, w oparciu o stare i wypróbowane placówki gospodarcze w Opolu, Bytomiu, Raciborzu i innych powstaje tu Związek Spółdzielni Śląskich, wokół którego skupiają się potem wszystkie polskie instytucje spółdzielcze w Rzeszy. Dnia 25 czerwca 1927 r. na zebraniu w Opolu przedstawicieli wszystkich spółdzielni polskich w Rzeszy rozszerzono działalność Związku Spółdzielni Śląskich na całe Prusy, przemianowując go zarazem na Związek Polskich Spółdzielni Zarobkowych w Niemczech. Dzień ten był dniem renesansu spółdzielczości polskiej w Niemczech.
Nowozałożony Związek (z siedzibą w Opolu, później w Wrocławiu) obejmował w r. 1938 31 instytucyj gospodarczych (z czego około połowę na Śląsku), o ogólnej liczbie 7560 członków[38]. Dalszym krokiem naprzód w gospodarczym uniezależnianiu się mniejszości polskiej w Niemczech było założenie centralnej instytucji kredytowo­‑finansowej polskiej w postaci „Banku Słowiańskiego“ w Berlinie 1933 r., rozporządzającego od r. 1937 kapitałem zakładowym wysokości 500 000 marek.
Długo wywalczanym osiągnięciem było uzyskanie prawa rewizyjnego dla Zw. Spół. Pol. w r. 1935, na razie na rok, później, od 16 grudnia 1937, na stałe. Dzięki temu uniemożliwiono czynnikom obcym ingerencję w sprawy gospodarcze Polaków. Zw. Spółdz. Pol. uzyskał dość daleko idącą autonomię. Na czele Związku stał Stefan Szczepaniak, wybitny działacz spółdzielczy.
Mimo chaosu gospodarczego pierwszych lat powojennych i poderwania zaufania także do banków polskich, już po niedługim czasie odzyskały one je w całej pełni[39], co uwidocznia się między innymi w fakcie, że mimo stosunkowo wąskiego zabezpieczenia kapitałowego w bankach polskich wkłady w r. 1929 prawie siedmiokrotnie przewyższały kapitał własny spółdzielni. Dzięki ograniczeniu dywidend, sprowadzeniu do minimum formalistyki i zmniejszeniu kosztów ogólnych banki polskie dawały nieraz wyższy procent niż banki niemieckie. Okoliczność, że banki polskie udzielały przeważnie kredytów mniejszych (poniżej 500 marek) i krótkoterminowych, pozwalała im obrócić posiadanym kapitałem kilkakrotnie. Tak np. w r. 1929 polskie placówki finansowe, posiadając zaledwie około 6 milionów marek kapitałów własnych w postaci kapitału zakładowego i depozytów, osiągnęły obrót 18 600 284,86 marek, czyli obróciły kapitałem własnym trzykrotnie[40]. Było to możliwe m. in. dzięki ścisłemu przestrzeganiu terminowego zwrotu swych wierzytelności, co było mocną stroną polskich spółdzielni kredytowych, oraz wypożyczaniu mniejszych sum bez zabezpieczenia hipotecznego, co pozwalało uniknąć przewlekłych formalności prawnych. Znamienne jest również, że polskie placówki kredytowe udzielały pożyczek w ogólnej sumie wielokrotnie wyższej niż placówki niemieckie, co było następstwem „bezsprzecznie dobrej opinii“[41], jaką cieszyły się banki polskie w wielkich bankach niemieckich (Effektenbanke), które chętnie utrzymywały z bankami polskimi stosunki finansowe.
Wymienione składniki siły narodowo­‑politycznej społeczeństwa polskiego w Niemczech, jak stopień oświecenia szerokich warstw ludowych, prężność ekonomiczna, wreszcie i ich uświadomienie narodowe, liczba, organizacja itp., nie były czynnikami jedynie decydującymi o sytuacji mniejszości polskiej w Niemczech. Elementem stępiającym ostrze tamtych walorów było ustosunkowanie się państwa i rządu niemieckiego względnie pruskiego do naszkicowanego zagadnienia. Dopiero wypadkowa tych dwu tendencyj: rozwojowej polskiej i powstrzymującej niemieckiej stanowiła o „miejscu pod niebem“ Rzeszy ludności polskiej.
Nasuwa się tu pytanie: czy rzeczywiście po stronie niemieckiej nie było żadnej siły, która by miała odwagę przeciwstawić się polityce „ausrotten“? Czy Polacy w Niemczech zawsze byli osamotnieni?
Odpowiedź twierdząca na te pytania byłaby dużą krzywdą moralną dla (nielicznej w ówczesnych Niemczech) grupy postępowej i prawdziwie demokratycznej, jaką stanowiła skrajna lewica, a zwłaszcza komuniści. Poparcie udzielone przez nich posłowi Baczewskiemu w jego sporze z przewodniczącym komisji dla spraw wschodnich Riedelem na posiedzeniu sejmu pruskiego dnia 7 października 1926 r. nie zakończyło się co prawda sukcesem. Był to jednak zadatek nadziei, że przy innych, zmienionych warunkach postulaty polskie mogłyby się spotkać ze zrozumieniem nawet wśród Niemców.
Na razie jednak zarówno Polacy jak i komuniści byli zbyt słabi, by móc się przebić przez mur szowinizmu junkrów pruskich. Toteż, zastanawiając się nad treścią niemieckiej polityki, utrudniającej rozwój społeczny i kulturalny Polonii niemieckiej, trzeba dojść do wniosku, że tak w ustroju weimarskim jak i tym bardziej w hitlerowskim nie do pomyślenia było porzucenie dawnych, uświęconych tradycją wojującej niemczyzny zasad Bismarcka i Wilhelma II.
Ale istniał jeszcze jeden czynnik polityki narodowościowej Niemiec w postaci wymogów i zamierzeń ich polityki zagranicznej. Ten drugi czynnik jest charakterystycznym novum traktowania mniejszości w okresie międzywojennym, przed pierwszą bowiem wojną nie występował on w ogóle lub przynajmniej daleko słabiej. Jest to zrozumiałe, gdy się zważy, że przed I wojną światową nie było państw i instytucyj międzynarodowych, które by chciały się bliżej zająć położeniem mniejszości narodowych w Niemczech, a i dla Niemiec problem mniejszości niemieckiej za granicą powstał dopiero po I wojnie (Niemcy w Czechosłowacji, w Polsce, na Litwie itd.). Temu novum niemieckiej polityki narodowościowej trzeba poświęcić nieco uwagi, gdyż ze względu na nie zapędy germanizacyjno­‑wynaradawiające doznawały pewnych zahamowań, co prowadziło często do daleko idących następstw.
Trzebienie polskości nie stało się pustym dźwiękiem ani w „demokratycznej“ republice weimarskiej, ani w hitlerowskiej III Rzeszy, głoszącej jako swój największy „Gedankengut“ — szacunek dla narodowości.
U samego zarania republiki zarysował się w Niemczech weimarskich program kontynuacji antypolskiej polityki sprzed I wojny. Objawiło się to już przy kładzeniu podwalin pod nowy ustrój republikańskich Niemiec w momencie uchwalania konstytucji 1919 r., ściślej, art. 113 tej konstytucji, ustalającego gwarancje swobody rozwojowej dla poszczególnych grup narodowych w Niemczech. Artykuł ten brzmiał: „Obcojęzyczne grupy narodowe w Rzeszy nie mogą być poszkodowane („beeinträchtigt“) w drodze prawodawczej i administracyjnej w swym swobodnym rozwoju narodowym, zwłaszcza w używaniu swego języka ojczystego podczas nauczania, jak również w stosunkach wewnętrzno­‑administracyjnych i ochrony prawnej“[42].
Uderza już negatywne sformułowanie tego artykułu. Ale i to tak ostrożne sformułowanie zostało uchwalone wbrew najgwałtowniejszej opozycji posłów pruskich, czyli przedstawicieli państwa, od którego właściwie zależało wykonanie tego artykułu, zważywszy, że na terenie Prus przebywały prawie wszystkie mniejszości, i to przeważnie w całości (np. najliczniejsi Polacy, Duńczycy, Litwini).
Wkrótce też teoretyczna wykładnia art. 113 przez uczonych prawników niemieckich zniweczyła wszelkie jego praktyczne znaczenie. Prof. dr Anschütz z Heidelbergu doszedł np. do wniosku, że „jakkolwiek artykuł ten zwraca się nie tylko w kierunku ustawodawstwa, ale i administracji, to przecież może on być uważany jedynie za wytyczną dla pierwszego, ale nie za bezpośrednio obowiązującą normę dla drugiej... o tym zresztą, by z art. 113 można było wywodzić jakiekolwiek prawa subiektywne, mowy być nie może...“; zaś dr Giese z Frankfurtu uznał, że art. 113 jest „tylko programem, który najpierw przez ustawodawstwo musi być wykonany, by znalazł praktyczne zastosowanie...“, zresztą, ponieważ wspomniany artykuł mówi jedynie o „obcojęzycznych“ a nie o „obconarodowych“ („fremdnationale“), nie korzystają z dobrodziejstw art. 113 takie mniejszości narodowe, które posługują się językiem niemieckim, jak Mazurzy, Kaszubi, Wendowie i Polacy[43].
Od takiej interpretacji teoretycznej niedaleko już było do zużytkowania jej w życiu. W orzeczeniu sądowym z 12 grudnia 1930 r. w sprawie skargi polskiej o niezatwierdzenie Polskiego Towarzystwa Szkolnego na Dolnym Śląsku czytamy m. in. z powołaniem się na wspomnianych już uczonych niemieckich, że „...nie tworzy ten artykuł (sc. 113) nadającej się do bezpośredniego zastosowania normy prawnej, lecz stanowi tylko wskazówkę dla ustawodawstwa...“[44]. Tak więc w ciągu 10 lat jedyna konstytucyjna podstawa ochrony prawnej mniejszości jeszcze przez ten sam ustrój została praktycznie zniweczona. Dodajmy do tego tajne rozporządzenia, skutecznie zastępujące prawa wyjątkowe, jak np. zarządzenie nadprezydenta prowincji Górny Śląsk z 9 kwietnia 1925 r., wydane „w celu przeszkodzenia przechodzeniu gruntów miejskich w ręce polskie“, lub inne tajne rozporządzenia nadprezydenta prowincji brandenburskiej i Pogranicza z 17 listopada 1934 r. o odbieraniu koncesji restauracyjno­‑alkoholowych Polakom[45] — a wtedy proces przenikania zasad hakaty do świadomości nowych władców Niemiec stanie się jaskrawo widoczny.
Reżim hitlerowski przez usta swego „wodza“ bardziej niż jakikolwiek inny podkreślał, że „my nie znamy pojęcia germanizacji“ (mowa Hitlera w Reichstagu 17 maja 1933 r.) a i później wielokrotnie (np. 24 stycznia 1935, 7 marca 1936, 31 stycznia 1937 r. itd.) zaznaczał swój szacunek dla odrębności narodowych. Tym wyraziściej odbija praktyka wszystkich przymusowych i pseudo­‑dobrowolnych landjahrów, arbeitsdienstów itp. Na naczelne jednak miejsce wśród tego rodzaju złowrogich dla Polaków zamierzeń wysuwa się sprawa podciągania ich pod ustawę o tzw. zagrodach dziedzicznych i ustawa o spisie ludności z 1937 r. Ta druga stała na stanowisku, że subiektywne oświadczenie woli decyduje o przynależności narodowej, przeprowadzając w ten sposób zmniejszenie liczby Polaków do granic śmieszności. Pod pierwszą natomiast, która stanowić miała gwarancję zdrowego rozwoju i źródło „zdrowej krwi“ dla narodu niemieckiego, podciągnięto wbrew zażartemu oporowi również chłopów polskich, stosując przy tym obiektywne kryterium tzw. jednolitej szczepowo krwi u Polaków i Niemców. Chodziło o to, że ustawa dawała obfite możliwości germanizacji, tak iż wyrzeczenie się ich pozbawiłoby Niemców skutecznego i szybkiego środka pozbycia się lub przynajmniej wydatnego nadszarpnięcia polskiego stanu posiadania narodowego. Nie jest pozbawione sui generis pikanterii, że pogardzani Polacy sięgnęli po uciążliwych szczeblach aż do najwyższych władz sądowych i administracyjnych, aby uzyskać orzeczenie, iż nie są jednolitej szczepowo krwi z tak ekskluzywnymi poza tym nordykami...; ci ostatni jednak wprost przez siłę zaliczyli Polaków do swojej rasy.
Zasada germanizacji per fas et nefas obowiązywała w Niemczech weimarskich i hitlerowskich w całej pełni. Jak już wspomniałem jednak, w okresie międzywojennym powstał nowy czynnik polityki narodowościowej Niemiec — w postaci polityki zagranicznej. Dowodów jej wpływu na traktowanie obcych narodowości w Niemczech nie trzeba szukać daleko. Jest charakterystyczne, że kwestia mniejszości dyskutowana była w parlamencie Rzeszy nie przy resorcie spraw wewnętrznych (jak w Polsce i innych, krajach), lecz przy resorcie spraw zagranicznych. Ważniejsze, że i merytorycznie rzecz biorąc problemy mniejszościowe stawiane były i rozwiązywane dopiero pod naciskiem wymogów polityki zagranicznej. W głośnej mowie majowej 1925 r. w Stuttgarcie, będącej punktem zwrotnym w polityce mniejszościowej Niemiec weimarskich, Stresemann oświadczył, ze „..możemy występować w obronie niemieckich mniejszości..., jeśli damy mniejszościom w naszej niemieckiej ojczyźnie to, czego żądamy dla Niemców za granicą“[46]. Kwestię szkolnictwa dla mniejszości duńskiej uregulowano natychmiast po ostrych wystąpieniach za granicą, w których zaatakowano w gwałtowny sposób Niemcy za panujący tam ucisk mniejszości narodowych. Premier zaś pruski Braun, tłumacząc się z wydania przez rząd ordynacji szkolnej dla Polaków z 1928 r., oświadczył 7 marca 1932 r., że ordynacja ta została stworzona „na żądanie Niemców zagranicznych, wbrew moim ostrym protestom“[47].
W programie upolitycznienia zagadnienia mniejszościowego niepoślednią rolę odgrywały tzw. kongresy mniejszościowe, zakrojone na skalę międzynarodową a zainicjowane przez mniejszości niemieckie w Europie. Ze względu na wyraźną zależność od Berlina, już w r. 1927 przestali w nich uczestniczyć Polacy a z nimi i inne mniejszości z Niemiec, tak iż straciły one mocno na znaczeniu. Kiedy w r. 1933 to samo zrobili Żydzi (ponieważ kongres nie chciał potępić dyskryminacji Żydów przez Hitlera) instytucja ta słusznie zaczęła uchodzić za sprawny instrument rządu niemieckiego a nie wolny głos mniejszości europejskich.
Wpływ niemieckiej polityki zagranicznej na traktowanie narodowości obcych wprowadził doń cały szereg nowotworów złośliwych i dobrotliwych. Wyraziło się to najpełniej w przyjętej jako dogmat zasadzie odwetowości do tego stopnia, że nawet jedna z ustaw hitlerowskich z 9 marca 1937 r. — bardzo zresztą niebezpieczna dla Polaków — nosiła oficjalną nazwę „ustawa o zabezpieczeniu granic Rzeszy i zarządzeniach odwetowych“. Wszechwładna zasada odwetu stosowana była, gdy chodziło o wydalenia, zezwolenia na otwarcie szkół polskich, czy wystawienie jasełek. I nawet narodowy socjalizm, po którym z tytułu jego rzekomego szacunku dla wszystkiego, co narodowe, można się było spodziewać przyjęcia nowych wytycznych polityki narodowościowej, postulowanych przez jego program, nawet on do końca swoich dni — jak to 30 marca 1939 r. oświadczył Frick — nie wytworzył żadnego systemu w tym względzie.
Ten stan rzeczy uczynił niemiecką politykę narodowościową giętką i elastyczną nie w jej tradycyjnych zasadach, lecz w ich praktycznym aplikowaniu — łagodniejszym lub surowszym. Narody, nie posiadające państw macierzystych, odczuły to — jak Serbo­‑Łużyczanie — boleśnie. Nie miał się kto za nimi ująć, gdy reżim hitlerowski pozbawił ich najstarszych i najszanowniejszych instytucyj, jak np. Domowiny, nie miał kto zaprotestować, gdy skrupulatnie zacierano ślady ich bytności w kraju ojczystym. To była jeszcze jedna konsekwencja współzależności dwóch polityk: zagranicznej i narodowościowej i — gdyby szczegółowiej w problem się zagłębić — pewnie nie ostatnia.
Rozumiejąc, że walka o polskość Ziemi Złotowskiej sprawiałaby wrażenie czegoś oderwanego i może nawet wyjątkowego, gdyby nie dać jej szerszego tła — poświęciłem obszerniejsze uwagi wstępne całokształtowi sprawy polskiej w Niemczech. Również rozdział o szkolnictwie potraktowany musiał być szerzej, niejednokrotnie rozciągnięty na ogólne kwestie oświatowe społeczeństwa polskiego w Niemczech, ponieważ szkolnictwo polskie w pow. złotowskim dzięki ilości szkół i dzieci do nich uczęszczających stanowiło ośrodek zagadnienia oświatowego mniejszości polskiej w Niemczech w ogóle.
Na końcu pracy zamieściłem kilka aneksów, ilustrujących specjalnie ważne kwestie pracy narodowej w powiecie. Przeważnie są one kopiami dokumentów, znalezionych w archiwum pilskim. Stanowią niejako odbitkę fotograficzną — b. ułamkową zresztą — ludzi, czasów i problemów w pracy niniejszej przedstawionych.
Ogólny rzut oka na genezę i koncepcję poniższej monografii byłby niekompletny gdyby nie wspomnieć z głęboką wdzięcznością nazwisk tych moich Profesorów, których pomocy i radzie w głównej mierze zawdzięczam właściwy kierunek badań naukowych i — w ostatnim stadium — wydanie pracy drukiem. Mam tu na myśli przede wszystkim Panów Prof. dra Kazimierza Piwarskiego i Doc. dra Kazimierza Lepszego: ich to cenne i zawsze chętne rady często wykorzystywałem a doznana życzliwość była mi najlepszą zachętą i bodźcem w wysiłkach naukowych.
Serdeczne podziękowanie kieruję ponadto pod adresem p. mgra Andrzeja Żakiego za jego koleżeńską pomoc zarówno pod względem naukowo­‑metodologicznym jak i za żmudny trud w technicznym przygotowywaniu pracy.

Autor

Kraków, w lipcu 1948 r.





  1. Jeden z takich sporów o wpisy do niem. szkół mniejszościowych na polskim G. Śląsku, oddany do rozstrzygnięcia Międzynarodowemu Trybunałowi w Hadze, zakończył się wyrokiem (26 kwietnia 1928 r.), w którego sentencji m. in. czytamy: „Trybunał uważa, że Polska jest uprawniona do interpretowania traktatu o mniejszościach w tym sensie, że kwestia, czy ktoś należy lub nie należy do mniejszości... jest kwestią rzeczywistości a nie czystej woli“ (Str. Zach. nr 2/28 r. str. 404). Inne oświadczenie w tej samej materii padło w sejmie pruskim (!) w związku ze scysją o dzieci niemieckie garnące się do mających powstać szkół duńskich, w czasie tzw. „debaty duńskiej“: „Jedynie język decyduje (o narodowości), nastawienie (Gesinnung) da się kupić, wyłudzić, wymusić“ (Kulturwille, r. 1925).
  2. Teoretyk narodowego socjalizmu, dr Hellmuth Nicolai w swym dziele „Państwo w światopoglądzie narodowo­‑socjalistycznym“ stwierdza: „Narodowość jest historycznie dokonaną wspólnotą krwi, której węzłami są wspólna rasa, wspólny język, wspólna historia, wspólna kultura, wspólne osiedla“, co uzupełnia jeden z najwybitniejszych statystyków Niemiec i Europy, Wilhelm Winkler słowami: „Jedynym zewnętrznym znamieniem przynależności narodowej okazuje się być zatem język. Uzasadnia on zupełnie niezawiśle od zmiennych politycznych nastawień obiektywną wspólnotę kulturalną“ (P. w N. nr 5—6/38 r. str. 13 i Kw. nr 7—8/26 r. str. 293 i n.).
  3. Warto zaznaczyć, że i Niemcy odmawiali wszelkiej wartości spisowi czeskiemu z r. 1930, w którym również wprowadzono rubrykę „narodowość“, ponieważ obrócił się on dotkliwie przeciw Niemcom czeskim, wykazując w niektórych okręgach kilka — a nawet dziesięciokrotnie mniej Niemców niż w tajnych wyborach (np. okręg Hulczyn według spisu z 1930 r. posiadał 7,5% Niemców, a wedle wyniku wyborów z 1935 r. — 73,2%) (P. w N. nr 5—6/38 r. str. 9).
  4. Wszystkie cyfry z urzędowych statystyk niemieckich. Obejmują one także tzw. dwujęzycznych, „Mazurów“ i „Kaszubów“, nie obejmują natomiast obywateli polskich, przebywających na terenie Rzeszy.
  5. Liczba ta nie obejmuje Polaków Westfalii i Niemiec Środkowych, którzy według spisu z r. 1925 stanowili z górą 15% ogółu Polaków w Niemczech, mimo że publikacja wyników z r. 1933 nastąpiła dopiero po 4 latach.
  6. Jako przykład siły sugestywnej wzorców posłużyć może praktyka spisowa na Łużycach w r. 1910 i 1925. Łużyczanie w części podlegali państwu pruskiemu, w części saskiemu. Wzorce „dwujęzycznego“ wypełnienia rubryk spisowych zastosowano w r. 1910 w Saksonii, w Prusach nie, w r. zaś 1925 na odwrót. Wynik był taki, że „dwujęzycznych“ było w r. 1910 w Saksonii 55,6%, gdy w Prusach tylko 3,7%, natomiast w r. 1925 w Saksonii było 2,2%, a w Prusach 27,5% „dwujęzycznych“ (Spr. Nar. nr 4—5/38 r., str. 384 i n.).
  7. Cytowany już W. Winkler zauważa w związku z tym: „Ubytek liczbowy obcojęzycznych w Rzeszy niemieckiej jest zbyt uderzający, aby nie miało się nasuwać pytanie, czy też w tym jest wszystko w porządku“ — i stara się ten ubytek uwiarygodnić przez zestawienie z liczbami głosujących na polskie listy w wyborach. W końcu jednak mimo wszystko dochodzi do wniosku, że „niewątpliwie kryterium języka ojczystego dałoby dużo wyższe liczby dotyczące mniejszości narodowych“. (Statistisches Handbuch der europäischen Nationalitäten, Wien, Leipzig, 1931, str. 71).
  8. „Polacy w Niemczech w urzędowych spisach ludności“ (Spr. Nar. nr 4—5/38 r., str. 384 i n.).
  9. W artykule omyłkowo 1 467 155.
  10. W artykule omyłkowo 1 687 229.
  11. Akcja weryfikacyjna objęła bez Westfalii i Nadrenii oraz Niemiec środkowych 932 300 osób. Po dodaniu do tej liczby Polaków z terenów nie objętych akcją tudzież licznych ofiar wojny — przekroczyłaby ona z pewnością 1 milion. Jeśli chodzi zaś o ilość nabożeństw polskich, to posiadane dane dotyczą Śląska (pochodzą ze statystyki sporządzonej przez Bund Deutscher Osten) i wykazują, że na przełomie 1934 i 1935 r. 57,1% nabożeństw popołudniowych i wieczornych odbywało się w języku polskim, co przy ówczesnym zaludnieniu G. Śląska (wg spisu z 1933 r.) 1 482 700 osób daje ok. 845 000 Polaków) (Przegląd Zach., A. Targ, „Polska ludność rodzima na Z. O.“, nr 6/47 r.)
  12. Dane o wyborach są częstokroć sprzeczne z sobą (patrz np. Str. Zach. nr 3/32 r. str. 388 i Mł. P. w N. nr 1—2/3 r. str. 32), lecz różnice te nie są duże.
  13. Np. w r. 1933 bezpośrednio przed wyborami zawieszono na tydzień wszystkie gazety polskie z wyj. „Katolika Trzyrazowego“ na Śląsku i dywersyjnego „Głosu Polskiego“ w Berlinie.
  14. Istniała jeszcze kategoria polskich robotników sezonowych, którzy jednak krótko na terenie Rzeszy przebywając nie byli w większym stopniu ani podmiotem, ani przedmiotem poważniejszej walki narodowej.
  15. Por. Przegl. Zach. art. Leszka Gustowskiego pt. „Pomorze Zachodnie między pierwszą a drugą wojną światową“ w nr. 4—5 45 r., str. 244.
  16. Pierwsze polskie gimnazjum powstało na Śląsku nie tylko dla tego, że było to największe skupisko Polaków, ale i wskutek obowiązywania tam konwencji genewskiej polsko­‑niemieckiej oraz istnienia na Śląsku Komisji Mieszanej, dzięki czemu było trochę łatwiej usuwać rozliczne trudności, wysuwane przez władze niemieckie.
  17. R. Schatton: „Die Finanzpolitik der polnischen Minderheit in Deutschland“, str. 68.
  18. W tym względzie niezwykle znamienny wypadek zaszedł w Ugoszczy na Kaszubach: nowy proboszcz, ks. Weiland, Niemiec, rozpoczął wygłaszać kazanie w języku niemieckim na nabożeństwie wielkanocnym, mimo że do tej pory na tymże nabożeństwie wygłaszane było z reguły kazanie po polsku i mimo że parafianie w ogromnej większości byli Polakami. Niejaki Żywicki zaczął w odpowiedzi na to głośno odmawiać po polsku pacierz przed głównym ołtarzem. Ponieważ Żywicki na wezwanie księdza nie zaprzestał odmawiać pacierza, przeto na interwencję księdza wkrótce został aresztowany i osadzony w więzieniu w Lęborku (Spr. Nar. r. 1931, str. 214).
  19. Na Warmii i Mazurach oraz Kaszubach do dwujęzycznych zaliczono także osoby z jednym jęz. ojczystym: „mazurskim“ lub „kaszubskim“, jako nie lepiej narodowo uświadomione niż dwujęzyczni.
  20. Przytoczona tabelka sporządzona jest na podstawie niem. spisu z r. 1933.
  21. R. Schatton: „Die Finanzpolitik der polnischen Minderheit in Deutschland“, str. 72 i 107.
  22. Po plebiscycie wyemigrowało z niemieckiego G. Śląska do Polski 58 polskich księży.
  23. Por. R. Schatton: „...robotnik stanowił bazę dla polskiego ruchu narodowego“ („Die Finanzpolitik...“, str. 40).
  24. Arch. w Pile.
  25. A. Targ: „Polska ludność rodzima na Z. O.“, Przegl. Zach. nr 6/47 r., str. 491.
  26. Nawiasem mówiąc, jest to jeszcze jeden — pośredni — dowód, jak sfałszowane były statystyki niemieckie. Trudno bowiem wyobrazić sobie, aby 25% ludności polskiej na Górnym Śląsku, czy 8% w Prusach Wschodnich, czy wreszcie niecałe 3% na Pograniczu (wg niem. spisu z 1933 r.) było w stanie tak decydująco wpłynąć na obraz populacyjny całej prowincji, jak to wynika z załączonej tabelki. Musiało tam być polskiej krwi nie tylko wiele: musiała ona tam dominować.
  27. Leszek Gustowski w swym jasnym, przekonywającym artykule w „Przeglądzie Zachodnim“, nr 4—5/45 r. pt. „Pomorze Zachodnie między pierwszą a drugą wojną światową (1918—1945)“ udowadnia to szczegółowo, przytaczając m. in. ciekawe cyfry, opracowane przez Wernera Witta z uniwersytetu w Gryfii, który obliczył, że w latach 1840—1910 Pomorze opuściło 744 000 osób, tj. 52,7% przyrostu naturalnego w tym okresie.
  28. Ze sprawozdania „Dziesięciolecie Zw. Polaków w Niemczech“, „Młody Polak w Niemczech“, nr 1—2/33 r. str. 2 i nast.
  29. P. w N. nr 4/39 r. str. 36—40.
  30. Tamże, l. c.
  31. „Sprawozdanie Św. Zw. Polaków z Zagranicy“, W‑wa, 1935.
  32. P. w N. nr 1/39 r., str. 7.
  33. Dr. F. Wertheimer: „Deutschland, die Minderheiten und der Völkerbund“, Berlin 1926 (cyt. w Kw., zesz. 1/27 r.).
  34. Min: Nauki, Sztuki i Oświecenia Publicznego będziemy w przyszłości dla skrócenia nazywać Min. Oświaty.
  35. P. w N. nr 4/39 r., str. 23—4.
  36. P. w N. nr 2/39 r., str. 10—20.
  37. Por. str. 19.
  38. P. w N. nr 4/39 r., str. 21.
  39. R. Schatton: „Die Finanzpolitik...“, str. 88: “...zręczne kierownictwo polskich Spółdzielni podniosło zaufanie do nich...“
  40. R. Schatton: „Die Finanzpolitik...“, str. 98.
  41. R. Schatton: „Die Finanzpolitik...“, str. 100.
  42. J. Skala: „Die nationalen Minderheiten im Deutschen Reich und ihre rechtliche Situation“, Berlin 1929, str. 14.
  43. J. Skala: „Die nationalen Minderheiten...“, str. 14—15.
  44. Kw. nr 1/31 r., str. 9.
  45. Arch. w Pile.
  46. Eug. Zdrojewski: „Szkolnictwo polskie w Niemczech“, Warszawa 1934, str. 54.
  47. Andrzej Krajna-Wielatowski: „Miejscowości Pogranicza“, Poznań 1932, str. 27.





Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.