Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego/Ostatni Wtorek
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego |
Wydawca | Jan Nep. Bobrowicz |
Data wyd. | 1837 |
Druk | Breitkopf et Haertel |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Choćbym miał być łańcuchem do ściany przykuty,
Urwałbym się i jechał dzisiaj na Reduty.
Nie taniec mię tam zwabia; miłość nieszczęśliwa
Pewnie mię swą srogością na nie nieprzyzywa.
Jedźmy jednak. Bądź ze mną przyjacielu miły,
Tobie się me najskrytsze myśli wyjawiły;
Ty wiesz, jak o kim sądzę; ty mię, ja znam ciebie:
Chwalę kto wart pochwały, ale niepodchlebię.
Siądźmy tu, przypatrzmy się tym cudownym wzorom,
Ich tańcom, ich chodzeniom, ich dzikim ubiorom:
A z tych rozmaitości biorąc pochop śmiechu,
Ucieszmy się prawdziwie godzinę bez grzechu.
Otóż Turczyn; strój ci to, i postęp Turczyna
Sułtana wspaniałego, nawet wzrok i mina:
Dobrze to wszystko na dzień, ale w ciemnej nocy
Nikt nic niewart w Seraju bez Tureckiej mocy.
Huzar za nim, człek miły z figury i duszy,
Serca go otaczają gdziekolwiek się ruszy[1];
W pięknym umyśle jego jam też kiedyś gościł,
Ale mi ten ponury gilbas pozazdrościł.
Co za ścisk, co za twarze! a każdy w tym tłumie
Wszystkich na siebie oczy obracać rozumie.
A jak się masz kochanku? i tyś tu jest z nami,
Muskany kawalerze z słabemi piersiami.
Jak cię ten tłok tak wielki dzisiaj niezagniecie?
Idź raczej prawić jakie płaszczyzny kobiecie.
Ustąpmy się, niech mają miejsce te dwie Panie[2],
Teraz ledwie szanowny wzrok kto rzuci na nie.
Ach! jakże się to z wiekiem czasu odmieniły
Przed dziesięcią laty wyście rej wodziły.
Obróć koło nas kroki swe Hiszpanko żywa[3].
W tobie i dowcip bystry, i grzeczność prawdziwa.
Zrzuć maskę, nadto miła twarz się pod nią kryje;
Rozum z sercem, co rzadko, przed nią czołem bije.
Hałas jakiś. — Zapewne wąsal pełen wina
Kłótnią i pierwszą parę, lub o pannę wszczyna?
Bynajmniej. — Nowe maski wchodzą tak wesoło:
Oj! żebyśmy się mogli jak dostać w te koło.
Co za tłok! przejść niemożna, pcham się sobą całym,
Jakie to jest nieszczęście być ślepym i małym!
A tak przecie dziękuję ci Panie wysoki,
Żeś mnie raczył przed siebie puścić na dwa kroki.
Będę wielbił twą względną grzeczność, bo inaczy
Niewidziałbym tych masek i byłbym w rozpaczy.
Ktoś poprzedza! Księżniczka, dziękujmy naturze[4]
Że nam tę doskonałość dała w miniaturze.
Jak się w tak małem ciele tyle wdzięków mieści,
Będzie to swego czasu wielki dziw niewieści;
A wstępując w matczyne ślady, słane różą,
Tak podchlebne zawiązki czegóż niewywróżą?
Sześć par widzę, a wszystkie i hoże i ładne,
Suknie ich są gustowne, strojne i paradne.
Tę słodkość ujmująca, cudna świeżość lica,
Tę zaś dowcip przenikły i grzeczność zaszczyca;
Tę jeszcze wiek dziecinny milszą oku czyni;
Na końcu matka wdzięków i gustu mistrzyni[5].
Już po wszystkim... Idźmy ztąd, bo tutaj na nowe
Tany się zabierają widzę Narodowe;
A mię to nic niebawi że kto z tego tłoku,
Pójdzie za łby o taniec, lub weźmie po boku.
Teraz się przecie między szczęśliwemi liczę,
Gdy twoje Amazonko oglądam oblicze[6].
Twe oczy są twym łukiem, strzałmi twe wejrzenia,
I sposobu przed niemi niemasz ucieczenia:
A jeźli się kto śmielszy porwać na cię waży,
Czujna zazdrość przy twoich wdziękach jest na straży.
Idź sobie, a daremnie myśli mych niedraźni;
Za cząsteczkę nadziei, trzy części bojaźni!
Już jej niemasz i świece na lichtarzach gasną,
Muzykanci nad graniem ledwo co nie zasną;
Jedźmy ztąd: sny łaskawe bądźcie na pomocy,
A czegom w dzień niezyskał, nagródźcie to w nocy.