Podróże Gulliwera/Tom I/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
Galeria grafik w Wikimedia Commons Galeria grafik w Wikimedia Commons

PODRÓŻE

GULLIWERA
W NIEZNAJOME KRAJE
PRZEZ
JONATHANA SWIFTA

POLSKIE WYDANIE
ozdobione 450 drzeworytami przez J. J. Grandville,
z przydaniem krótkiej wiadomości o Swifcie
Z WALTERA SCOTTA
przez
J. N. BOBROWICZA.


LIPSK
NAKŁADEM J. BAUMGAERTNERA.
1842.





REJESTR.


Stronnica
Podrozdziały:IIIIIIIV 
 I



PODRÓŻ DO LILLIPUTU.



Autor namienia wkrótkości o swojem urodzeniu, familji i pierwszych przyczynach podróży. — Ponosi rozbicie i w pław dostaje się do Lilliputu, gdzie go związano i w głąb kraju zaprowadzono 
 1


Cesarz Lilliputu, licznym otoczony dworem, przychodzi odwiedzić więźnia. — Opis osoby i ubioru J. C. Mości. — Uczeni przydani są autorowi dla uczenia go języka krajowego. — Łagodnością swego charakteru zyskuje względy. — Rewizya jego kieszeni i odebranie szpady i pistoletów 
 20


Gulliwer bawi Cesarza i Państwo obojej płci osobliwszym sposobem. — Opis zabaw dworu Lilliputskiego.— Autor pod pewnemi warunkami otrzymuje wolność 
 38


Opisanie miasta Mildendo stolicy Lilliputu i pałacu cesarskiego. — Rozmowa między Gulliwerem i sekretarzem stanu, o interesach cesarstwa. — Gulliwer ofiaruje się służyć w wojsku cesarskiem 
 51


Autor, szczególnym wynalazkiem przeszkadza wtargnieniu nieprzyjaciół. — Zostaje zaszczycony wielkim honorowym tytułem. — Posłowie Króla Blefuscu przychodzą prosić o pokój. — Pożar w pałacu Cesarzowej. — Autor przyczynia się do ugaszenia pożaru 
 61


Obyczaje mieszkańców Lilliputu, ich nauki, prawa, zwyczaje, i sposoby wychowywania dzieci 
 72


Autor dowiedziawszy się że go chcą zapozwać o zbrodnią obrażonego majestatu, ucieka do Królestwa Blefuscu 
 89


Gulliwer, szczęśliwem zdarzeniem, znajduje sposobność opuszczenia Blefuscu i po niejakich trudnościach powraca do swej ojczyzny 
 105





PODRÓŻ DO BROBDINGNAGU.




Stronnica
Opis wielkiej burzy. Autor dla zwiedzenia kraju wsiada na statek po wodę wysadzony. Zostawiony na brzegu, schwytany został przez krajowca, i zaprowadzony do domu dzierżawcy. Przyjęcie jakiego doznał tamże i różne inne zdarzenia 
 143


Obraz córki dzierżawcy. — Autor zaprowadzony zostaje do poblizkiego miasta na jarmark, a ztamtąd do stolicy. — Zdarzenia w tej podróży 
 156


Autor przywołany do dworu. Królowa kupuje go od dotychczasowego pana i przedstawia Królowi. — Dysputuje z największemi uczonemi J. K. M. — Urządzają dla niego w pałacu mieszkanie. — Staje się faworytem Królowej. — Broni honoru swej ojczyzny. — Kłóci się z Karłem Królowej 
 169


Opis kraju. — Plan do polepszenia nowszych map krajowych. — Pałac Króla i stolica. — Sposób podróżowania autora. — Główny kościół 
 189


Niektóre awantury autora. Stracenie złoczyńcy. Autor pokazuje swoją zręczność w żeglarstwie 
 197


Niektóre wynalazki autora ku zabawie Króla i Królowej. Pokazuje swoją umiejętność w muzyce. — Król wypytuje go o stanie Anglji, o czem go autor uwiadamia. — Uwagi Króla 
 215


Autora miłość ojczyzny. — Robi Królowi propozycyą, która przez niego odrzuconą zostaje. — Niewiadomość Króla w polityce. — Naukowość w Brobdygnagu jest niedostateczną i ograniczoną. Sztuka wojenna i partye polityczne 
 232


Król i Królowa odprawiają podróż do granic państwa. Autor im towarzyszy. — Dokładny opis, jakim sposobem kraj ten opuszcza. — Powrót do Anglji 
 244











KRÓTKA WIADOMOŚĆ
O ŻYCIU I PISMACH
JONATHANA SWIFTA
z
WALTERA SKOTTA.




L
Ludzie, mający upodobanie w rozpamiętywaniu zmiennych kolei losu będącego zwykle podziałem tych, którzy znakomitemi zdolnościami sławę sobie u świata zjednali, znajdą w żywocie Swifta zajmującą i głęboką naukę. — Zrodzony w niedostatku, wychowany obojętnem i niedbałem staraniem dwóch stryjów, nie przypuszczony do stopni uniwersyteckich, przez parę lat zmuszony poprzestać na bezsilnej protekcyi Sir Williama Temple, pierwsze karty bijografji Swifta przedstawiają nam obraz gieniuszu upokorzonego i zawiedzionego w swych oczekiwaniach. Pomimo tych wszystkich niepowodzeń, stał się potem doradcą ministrów wielkiej Brytanji, najzręczniejszym obrońcą systematu ich administracyi, i żył w stosunkach ścisłej zażyłości ze wszystkiemi rodem lub zdolnościami, za klassycznego panowania królowej Anny odznaczającemi się osobami.

Ostatnie lata życia jego równie uderzającą przedstawiają nam zmienność losu. — Ogarnięty niełaską swych protektorów, prześladowany, zmuszony opuścić Anglią, żyć daleko od przyjacioł, nagle takiej potem dostąpił popularności, iż stał się bożyszczem Irlandyi, i postrachem rządców tego królestwa. Życie jego domowe nie mniej było nadzwyczajne. Kochał dwie kobiety, wdziękami i powabem pomiędzy spółczesnemi celujące, i najczulej był od nich kochany; ale przeznaczeniem jego było: z żadną z nich szczęśliwego i spokojnego niezawrzeć związku. Widział je kolejno zstępujące do grobu, z tem przekonaniem że zawiedzione nadzieje i niewzajemna miłość zgonu ich stały się przyczyną.

Zdolności umysłowe Swifta, źródło jego sławy i dumy, których blaskiem tak długo świat dziwił i czarował, przyćmione zostały chorobą, skażone namiętnościami w miarę jak się zbliżał do kresu życia, a nim skonał, tak zmarniały, że najpospolitsi ludzie o wiele go jeszcze pod tym względem przewyższali.

Żywot Swifta ważną więc jest nauką dla ludzi sławnych; pokaże im, że jeźli gieniusz pod ciężarem nieszczęść upadać niepowinien, sława, jakkolwiek wielka, nie powinna być podnietą do zarozumiałości. Czytając dzieje tego znakomitego męża, ci którym los równie świetnych odmówił przymiotów, lub nie dał sposobności rozwinięcia ich, przekonają się że szczęście, ani od wpływu politycznego ani od wielkiej nie zależy chwały.

I.

Jonathan Swift, doktor teologji i dziekan Śgo Patrycego w Dublinie, pochodził z młodszej linji rodziny Swiftów, z hrabstwa York, oddawna w tej ziemi osiadłej.

Ojcem jego był szósty czy siódmy syn wielebnego Tomasza Swift, wikarego w Goodrich: liczne jego potomstwo, przy szczupłości mienia, nie dozwala nam oznaczyć z większą dokładnością następstwa ich po sobie. Sam dziekan uwiadomia nas że ojciec jego otrzymał kilka posad i urzędów w Irlandyi.

Jonathan urodził się w Dublinie, w małym domku, który mieszkańcy tej części miasta pokazują dziś jeszcze. Wiek jego dziecinny, równie jak i ojca, szczególnem był naznaczony zdarzeniem. Kolebka Tomasza Swifta stała się łupem żołnierzy, syn zaś sam został porwany.

Mamka jego była z Whitehaven, dokąd ją nagle wezwał umierający jej krewny po którym się spodziewała zapisu, ale ona tak się przywiązała do powierzonego sobie dziecka, że niechcąc się z niem rozstać, nie ostrzegłszy matki, zabrała je z sobą. W Whitehaven pozostał trzy lata; zdrowie bowiem jego tak było wątłe, że matka nie chciała go narażać po raz drugi na podobną podróż, i zostawiła go przy kobiecie która mu dała taki dowód przywiązania. Poczciwa mamka tak starannie zajęła się wychowaniem dziecka, że wróciwszy do Dublina umiał syllabizować: w piątym roku czytał już w Biblji.

Swift dzielił niedostatek matki którą czule kochał, i utrzymywał się przytem z łaski stryja Godwina. Zdaje się że zależność ta, głębokie od dzieciństwa na wyniosłym umyśle jego uczyniła wrażenie, w owym już bowiem czasie przebijać się w nim zaczęła skłonność do mizantropji, która go dopiero wraz z utratą władz moralnych opuściła. Zrodzony po śmierci ojca, wychowany z miłosierdzia, przyzwyczaił się zawczasu dzień swego urodzenia za nieszczęsny uważać. W rocznicę dnia tego odczytywał zawsze to miejsce w piśmie świętém gdzie Job opłakuje i przeklina dzień, w którym oznajmiono w domu ojca jego „że się narodziło dziecko płci męzkiej.“

W szóstym roku posłany został do szkół w Kilkenny założonych i nadanych przez rodzinę Ormond. Pokazują w nich jeszcze pulpit Swifta, na którym wyrył nożem swoje nazwisko.

Z Kilkenny posłano Swifta, mającego w ówczas lat piętnaście, do kollegium Śtej Trójcy w Dublinie. Zdaje się podług rejestrów, że przyjętym został na bursę dn. 24. kwietnia 1682 i został oddany pod dozór nauczyciela St George Ashe. Krewny jego Tomasz Swift, przyjęty był do kollegium, około tegoż czasu, i dwa te nazwiska zapisane w rejestrach bez imion chrzestnych rzuciły niepewność na niektóre drobiazgowe szczegóły bijografji dziekana. Przyjęty będąc do uniwersytetu, żądano po nim, aby się zajął naukami, jakie w owym czasie zwykle wykładano; niektóre z nich wcale mu nie przypadały do smaku. Napróżno zalecano mu logikę którą wtedy za naukę nad naukami uważano; czuł w sobie wstręt wrodzony do sofizmatów Sznigleciusów, Keckermanusów, Burgersdiciusów i innych tym podobnych poważnych doktorów, którzy nam teraz zaledwie z nazwiska są znani. Nauczyciel jego, nie mógł go nakłonić aby przeczytał parę kart tych uczonych usów, chociaż do zdania examinu, trzeba było koniecznie przynajmniej powierzchowną znajomość kommentarzów Aristotelesa posiadać. W tenże sposób zaniedbywał wszystkie nauki które mu się niepodobały. — Jeżeli czytał, to więcej dla zabawy, lub dla rozerwania smutnych myśli, niż dla nabycia wiadomóści. Jednakże musiał wiele i w różnych czytać przedmiotach, bo w owym już czasie rzucił pierwszy rys powieści o beczce, który pokazał Waringowi. Cóż nam z tego wnosić wypada? że w siedmnastym wieku, uczeń leniwy, czytając w chwilach wolnych dla zabawy i zabicia czasu, był w stanie nabyć wiadomości, któreby w naszym wieku, ucznia pracowitego zadziwić mogły.

Nie mamy nic coby nam mogło dać miarę obszerności nauki Swifta; nie można powiedzieć żeby głębokie posiadał wiadomości, nikt jednak nie zaprzeczy żeby niebyły różnostronne. — Widziemy z pism jego że z historyą i poezyą, tak dawnych jak i nowszych wieków, bardzo był obeznany. Z wielką zawsze łatwością, na poparcie rzeczy o której mówi, najlepiej ją wyjaśnić mogące miejsca z autorów klassycznych przytacza. Chociaż sam nie wielkie miał wyobrażenie o posiadanych przez siebie wiadomościach, i oskarża się że przez lenistwo i nieustwo swoje utracił stopień uniwersytecki, choć ostro gromił zaszczycających imieniem uczonego człowieka, którego większa część życia nie nauce była poświęconą, nie wiele jednak cenił samą tyko pilnością odznaczającego się ucznia.

Kiedy więc Swift tak od niechcenia i bez gorliwości nauki swoje odbywał, byłby został zmuszony przerwać je zupełnie, gdyby po śmierci stryja swego Godwina, która odkryła smutny stan majątku tegoż, nieznalazł był opiekuna w drugim stryju swoim. Dryden William Swift serdeczniej, zdaje się, i uprzejmiej niż brat jego przyszedł napomoc młodemu synowcowi, ale ograniczone mienie nie dozwalało mu hojniejszym być od brata. — Swift wspominał go zawsze najczulej jako najlepszego z krewnych. Często opowiadał następujące zdarzenie które mu się przytrafiło, kiedy jeszcze był w kollegium, a wktórem krewny jego Willoughby Swift, syn Drydena Williama główną gra rolę.

Siedząc raz w swoim pokoju bez grosza przy duszy, ujrzał na podwórzu majtka, który, jak się zdawało szukał mieszkania jednego z uczniów. — Przyszło mu do głowy że to może być posłaniec od krewnego Willoughby wówczas dla interessów handlowych osiadłego w Lisbonie. Ledwie że to pomyślał, drzwi się otwierają, człowiek ów wchodzi do pokoju, zbliża się do Swifta, wyciąga z kieszeni duży worek skórzany pełen pieniędzy i oddaje go Swiftowi jako podarunek od krewnego Willoughby. Swift, w zachwyceniu, ofiarował posłańcowi część skarbu swojego, ale poczciwy majtek przyjąć jej niechciał.

Od owego czasu, Swift, poznawszy co jest bieda postanowił sobie skromnym swoim dochodem w ten sposób zarządzać, aby nigdy nie zostać zupełnie ogołoconym z pieniędzy i zachowane jego rejestra dowodzą, że od czasu kiedy był na uniwersytecie, aż do stracenia władz umysłowych, był w stanie zdać sobie rachunek co do grosza z każdorocznego wydatku.

W roku 1688 wojna wybuchnęła w Irlandyi; Swift miał wówczas lat dwadzieścia jeden. Bez pieniędzy, a choć nie bez nauki, uchodzący za takiego, jakoteż za człowieka niesfornego i krnąbrnego, bez przyjaciela któryby się nim zajął i opiekował, — opuścił uniwersytet Dubliński. Powodowany więcej, jak się zdaje, miłością synowską niż nadzieją polepszenia losu, udał się do Anglji, gdzie wówczas w hrabstwie Leicester matka jego mieszkała. Własne jej położenie, zawisłe było od łaski cudzej, poleciła więc synowi aby się udał pod protekcyą Sir Williama Temple, którego żona była jej krewną, i znała rodzinę Swiftów. Tomasz Swift, krewny naszego autora, był dawniej kapelanem Sir Williama.

Sir William przyjął Swifta do swego domu, ale przez pewien czas żadnego mu nie dawał dowodu zaufania i przychylności. Zawołany ten polityk i literat wykształcony, nie mógł zapewne wielkiego znajdować upodobania w drażliwym charakterze i niedokładnych wiadomościach nowego swego gościa. Ale uprzedzenia Sir Williama zmniejszyły się stopniowo i Swift zjednał sobie nareszcie przychylność jego, a ciągłą pracą, której po ośm godzin na dzień poświęcał, zbogacił zasób swych wiadomości. Pilność ta, przy wrodzonych przymiotach Swifta, uczyniła go skarbem nieocenionym dla Sir Williama przy którym dwa lata pozostał, aż nareszcie stan jego zdrowia zmusił go do przerwania swych zatrudnień. Osłabienie żołądka, i pochodzące ztąd częste zawroty głowy omało go nieprzyprawiły o życie. Skutki tej słabości nie opuściły go aż do śmierci. Będąc raz bardzo chorym udał się do Irlandyi, w nadziei że rodzinne powietrze boleściom jego ulgę przyniesie; ale nie czując żadnego polepszenia, wrócił do Moor-Park, gdzie chwile wolne od cierpień poświęcał naukom.

Wówczas to Sir William Temple wielki mu dał dowód zaufania, przypuszczając go do obecności króla Wilhelma, kiedy monarcha ten przyjeżdżał do Moor-Park: Zaszczyt który winien był Temple dawnej z królem jeszcze w Hollandyi zażyłości, a przyjmując go z uszanowaniem i godnością, wywdzięczał mu się rozsądnemi radami w duchu konstytucyjnym. Kiedy podagra niedozwalała Sir Williamowi opuścić łóżka, Swift miał zlecenie przyjmować króla; i wszyscy bijografowie poety uwiadomiają nas że Wilhelm ofiarował mu kompanią jazdy, i nauczył go krajać szparagi po hollendersku. Niesłuszną byłoby więc rzeczą gdybyśmy mieli zamilczeć ile skorzystał nauczywszy się, za własnym przykładem królewskim, jeść tę jarzynę po hollendersku, to jest zjadać ją całą z główką i łodygą. — Ważniejsze jednak dla jego ambicyi obiecywano mu korzyści; czyniono mu nadzieję awansu w stanie duchownym któremu się poświęcał i przez powołanie i dla widoków które mu stan ten na przyszłość otwierał. Wielkie zaufanie które mu okazywano, utwierdzało w nim te nadzieje. — Sir William Temple polecił mu przedstawić królowi powody które go powinny nakłonić do zezwolenia na bill trzechletności parlamentu, a Swift poparł zdanie Sir Williama dowodami wyjętemi z historyi angielskiej. Król jednak uparł się przy swojem zdaniu i bill ten za wpływem korony odrzuconym został przez izbę niższą. Było to pierwsze zetknięcie się Swifta z dworem, i często powtarzał swoim przyjaciołom że uleczyło go z próżności, rachował zapewne na pomyślny skutek negocyacyi i zmartwił się widząc że się nie udała.

Kiedy Swift wrócił do Irlandyi, opatrzony posadą sto funtów szterlingów dochodu czyniącą, biskupi do których się udawał w celu wyświęcenia się, żądali od niego świadectwa dobrego zachowania się w czasie pobytu przy Sir Williamie Temple. Warunek ten był nieprzyjemny; aby otrzymać świadectwo trzeba było uniżyć się, napisać prośbę. Nareszcie po pięcio-miesięcznem wahaniu się napisał list przepraszający, i prośba jego wysłuchaną została. — List Swifta, był zapewne pierwszym krokiem do pojednania się ze swym patronem. — W dwanaście dni otrzymał żądane świadectwo, bo akt wyświęcenia na dyakona datowany jest 18 października 1694, a na księdza 13 stycznia 1695. Zdaje się że Sir William do żądanego świadetwa przyłączył rekomendacyę do Lorda Capel, ówczesnego wice-króla Irlandyi, bo prawie zaraz po wyświęceniu się Swifta na księdza, daną mu była prebenda w Kilroot, w dyecezyi Connor, przynosząca około 100 funtów sterlingów na rok. Osiadłszy więc na swojem probostwie, prowadził życie wiejskiego plebana.

Wkrótce jednak znudziło mu się życie tak odmienne od tego do którego nawykł był w Moor-Park wśród najpierwszych w kraju rodem lub talentami osób. Z drugiej zaś strony Sir William Temple żywo czuł stratę poniesioną przez oddalenie się Swifta, i oświadczył mu chęć oglądania go znowu u siebie. Kiedy Swift wahał się jeszcze czy ma porzucić sposób życia który sobie obrał, zdaje się że skłoniła go do tego ostatecznie następująca okoliczność, malująca całą dobroć jego charakteru. Częste robiąc wycieczki w okolicy, spotkał raz jednego duchownego z sąsiedztwa, a znalazłszy w nim człowieka obszernej nauki, skromnego, i wzorowych obyczajów, ściślejszą z nim zabrał znajomość. Poczciwy ten wikary był ojcem ośmiorga dzieci i miał 40 funtów szterlingów dochodu ze swojej plebanji. Swift, nie mając konia, pożyczył jego klaczy karej, i nie uprzedziwszy go o swoim zamyśle, pojechał do Dublina, zrzekł się prebendy w Killroot, i wyrobił iż ją dano nowemu jego przyjacielowi. — Twarz dobrego starca zajaśniała radością, kiedy się dowiedział że otrzymał beneficium; ale kiedy usłyszał że to Swift własnej na rzecz jego zrzekł się prebendy, radość jego zamieniła się w najtkliwszy wyraz zadziwienia i wdzięczności, sam zaś Swift tak był wzruszony, iż mówił często, że nigdy w życiu nie był szczęśliwszy jak w owej chwili. Przy rozstaniu się, poczciwy starzec, nalegał na Swifta aby przyjął jego klacz karą, której nieodmówił bojąc się go obrazić. Pierwszy raz więc w życiu, własnego mając konia, i ośmdziesiąt funtów szterl. w kieszeni, powrócił do Anglji i zajął znowu w Moor-Park przy Sir Williamie Temple miejsce przybocznego sekretarza.

II.

Kiedy Swift oddany pracom literackim, zaszczycony tak dostojną przyjaźnią, najpiękniejsze sobie czynił na przyszłość nadzieje, nie wiedząc o tem gotował sobie troski i zmartwienia, które mu całe życie towarzyszyć miały. W czasie tego drugiego pobytu w Moor-Park, poznał Esterę Johnson, więcej znaną pod poetycznem nazwiskiem Stelli.

Pewnym będąc że wrodzona mu oziębłość i niestałość bronić go będzie od zawarcia nieroztropnego związku, postanowił sobie, wtedy dopiero myśleć o małżeństwie, kiedy będzie miał byt zapewniony; a wtedy nawet tak być trudnym w wyborze żeby mógł zamiar ten odłożyć aż do śmierci. Pozory przywiązania, w których przyjaciel jego widział oznaki namiętnej miłości, były tylko, w mniemaniu Swifta, skutkiem czynnej i niespokojnej jego natury, pragnącej pokarmu, chwytającej pierwszą jaka się nawinie sposobność zajęcia się, szukając jej często w nic nieznaczącej zalotności. — Oto jest cel jego w zbliżeniu się do tej młodej osoby. „Jest to nawyknienie“ mówił, „od którego, kiedy zechcę, wstrzymam się z łatwością, i które bez żadnego żalu złożę u progu świątyni.“

Po tej skłonności nastąpiła druga, prawdziwsza. Jane Waring siostra Waringa przyjaciela jego szkolnego, którą przez dość zimną affektacyę poetycką nazywał Variną, ściągnęła na siebie uwagę Swifta, w czasie pobytu jego w Irlandyi, po oddaleniu się z Moor-Park.

List, w cztery lata potem do tejże osoby pisany, innego jest zupełnie stylu. Już nie ma Variny: nasz autor pisze do Miss Jane Waring. W przeciągu tych czterech lat, zaszło zapewne wiele niewiadomych nam rzeczy, a niesprawiedliwością byłoby zbyt ostro sądzić postępowanie Swifta, który uporczywą obroną Variny, nie był wcale przygotowanym do nagłego zdania się na łaskę.

Zgon Sir Williama Temple położył koniec szczęśliwemu i spokojnemu pożyciu, którego Swift przez cztery lata w Moor-Park używał. Sir William czuł całą wartość szlachetnej przyjaźni Swifta, i w testamencie swoim zapisał mu pewną summę pieniężną, jakoteż rękopisma swoje, które bez wątpienia daleko więcej sobie cenił.

Wkrótce potem, Swift, udał się do Irlandyi z lordem Berkeley. Poróżniwszy się z nim później, otrzymał beneficyum w Saracor; ale niezadługo rzucił się do polityki.

W 1710 udał się do Anglji; i w ówczas to zaczęły się jego zatargi z Whigami, jakoteż związek z Harleyem i rządem.

Nominacya jego na dziekana katedry Śgo Patrycego, podpisaną była 23 lutego 1713 roku, i w pierwszych dniach czerwca pojechał objąć tę godność, którą sam uważał jako zaszczytne wygnanie. W rzeczy samej, niemożna było spodziewać się, że bezprzykładne względy, których od osób będących przy sterze rządu doznawał, posłużą mu tylko do otrzymania tego beneficyum w Irlandyi, i do oddalenia go od tychże ministrów, którzy rady jego zasięgali, posługiwali się zdolnościami jego w bronieniu swej sprawy, i z rozkoszą towarzystwa jego używali. Musiał być, bez wątpienia, równie zawiedzionym w nadziejach jak zadziwionym, kiedy ciż ministrowie, pomoc jego przed niejakim czasem za tak nieodzowną dla rządu uważali, że odmówili mu nominacyi na biskupstwo w Irlandyi.

Mistress Johnson opuściła kraj swój rodzinny, naraziła swoją reputacyą, aby dzielić los Swifta w czasie kiedy mu jeszcze żadne świetne na przyszłość nie otwierały się widoki; powinność wynadgrodzenia jej to poświęcenie się była równie świętą, jak gdyby była przyrzeczoną pod najuroczystszą przysięgą; jeźli tylko w rzeczy samej Swift jej nie obiecał pojąć ją za żonę. — Polecił on wielebnemu St George Ashe, biskupowi dyecezyi Clogher, dawnemu nauczycielowi i przyjacielowi swemu, wybadać przyczynę melancholji Stelli i odpowiedź którą odebrał, dawno już własne mogło mu dać sumienie. Jeden był tylko sposób przekonania jej że ją zawsze kocha i zasłonienia jej przed oszczerstwem. Swift odpowiedział, że pod względem małżeństwa, dwa sobie uczynił postanowienia: jedno nie żenić się aż będzie miał dostateczny majątek, drugie: nie myśleć o tem zupełnie, po czasie do którego by mógł robić sobie nadzieję że ujrzy jeszcze dzieci swoje mające zapewniony sobie los przyzwoity. Środki jego utrzymania się nie były jeszcze dostateczne, — miał długi, i minął już wiek po którym postanowił sobie nie żenić się. Jednakże, połączy się ze Stellą, byleby ten ich związek pozostał tajemnym, i pod warunkiem że będą żyli osobno, i z równą jak wprzódy ostrożnością. Stella przyjęła tak ciężkie warunki, a tak i wyrzuty jej sumienia uśmierzonemi zostały i zazdrość uspokojoną, gdyż związek Swifta z jej rywalką nie mógł już przyjść do skutku. Swift i Stella połączeni zostali węzłem małżeńskim w ogrodzie dziekanji i przez biskupa St George Ashe, w roku 1716. Bezpośrednio po tym obrządku, Swift popadł w straszliwą niespokojność umysłu. Delany, podług tego co mi przyjaciel pozostałej po nim wdowy powiadał, zapytany co myśli o tem osobliwszem małżeństwie, mówił: że w owym czasie Swift niezmiernie był ponury i do tego stopnia miotany niespokojnością iż poszedł zwierzyć się jej arcybiskupowi King. Kiedy Delany wchodził do biblioteki Swift wychodził z niej nagle, z miną obłąkanego, i przeszedł koło niego nie przemówiwszy ani słowa. Samego zaś arcybiskupa zastał we łzach, a zapytawszy go o przyczynę smutku, tę otrzymał odpowiedź: „Widziałeś wtej chwili najnieszczęśliwszego na świecie człowieka, ale nie pytaj mnie nigdy o przyczynę jego nieszczęścia.“ Delany wnosił ztąd sobie, że Swift poślubiwszy Stellę, odkrył że byli zsobą w stopniu pokrewieństwa w ktorym małżeństwo jest zakazane, i że z tem właśnie zwierzył się arcybiskupowi.

Swift przez kilka dni z nikiem się nie widywał. Wyszedłszy ze swego ukrycia, w stosunkach swoich z mistress Dingley i ze Stellą, równą jak dawniej zachowywał ostrożność, zapobiegając wszelkiemu posądzaniu o ściślejsze z nią pożycie, jakgdyby to niebyło już wtedy prawnem i godziwem. Stella była więc jak wprzódy, serdeczną i nieodstępną przyjaciołką Swifta, zarządzała domem jego, przyjmowała gości u stołu, chociaż sama zdawała się należeć do zaproszonych; była wierną jego towarzyszką, pielęgnowała go w chorobie, — ale napozór tylko była jego żoną — a i to nawet tajemnicą było dla świata.

Sprawy katedry jego, zagmatwane oporem kapituły, i wdaniem się arcybiskupa King wiele mu zabrały czasu. Ale powoli, kiedy się przekonano o prawości zamiarów dziekana, i o bezinteresownej jego gorliwości o dobro i prawa kościoła, wszelkie trudności zostały usunięte. Takiej nawet nabył w kapitule przewagi iż propozycye jego rzadko kiedy odrzucone zostały. — Poźniej wiele mu czasu zajęło uporządkowanie i odnowienie dzierżaw. Pomimo tego zdaje się że Swift nie zaniedbywał nauk wczasie tych sześciu czy siedmiu lat; znalezione uwagi jego nad Herodotem, Filostratesem i Aulusem-Geliusem, każą nam wnosić że temi pisarzami szczególnie się zajmował. Noty swoje zapisywał na papierze wprawionym pomiędzy kartki dzieł tych autorów. — Możemy się domyślać że nie zaniedbywał pisarzy klassycznych, choćby nam nawet niebyło wiadomem że w czasie pobytu swego w Gaulstown, Lukrecyusza najbardziej lubił odczytywać. Spis dzieł bibliotekę jego składających, wraz z własnoręcznemi uwagami, są najautentyczniejszym dowodem gustu jego w literaturze.

Ale te prace nie były dostatecznemi dla człowieka, który w czasie swego pobytu w Anglji tak czynny w sprawach publicznych miał udział. Jest mniemanie, i bardzo podobne do prawdy, że w owym to czasie Swift powziął pierwszą myśl Podróży Gulliwera. Pierwszy zaród tego sławnego dzieła, znajdujemy w podróżach Marcina Scriblera, których myśl była zapewne poczętą wprzód nim proskrypcye rozproszyły klub literacki. Wielka część satyrycznych uwag zawartych w Podróżach zgadza się ze sposobem zapatrywania się dziekana na sprawy publiczne, po śmierci królowej Anny. Z resztą w liście jednym do Vanessy znajduje się napomknienie o przygodzie Gulliwera z małpą w Brobdingnag, i z tejże korespondencyi dowiadujemy się że w 1722 r. Swift czytywał różne opisy podróż. Między innemi pisze do mistress Whiteway, co później często powtarzał, że z tych opisów pobrał wyrażenia żeglarskie znajdujące się w Gulliwerze. Wnosić więc możemy że pierwszy rys Podróży Gulliwera skreślony był około czasu o którym mówiemy, chociaż sprawy publiczne poźniejszej epoki są głównym celem (satyry) tego dzieła.

W r. 1720 Swift porzucił prace i zabawy swoje, i ukazuje się znowu na scenie politycznej, w prawdzie już nie jako adwokat i wychwalacz rządu, ale jako nieustraszony i uporczywy obrońca uciśnionego ludu. Nigdy naród nie potrzebował więcej takiego obrońcy. Pomyślność Jrlandyi pod Stuartami, przerwaną była wojną domową, skutkiem której wybór szlachty i wojskowych tego królestwa znalazł się zmuszonym do opuszczenia kraju. Ludność jego katolicka nieufność tylko wzbudzała i zupełnej uległa niemocy.

Parlament angielski, przywłaszczył sobie władzę stanowienia praw w Jrlandyi, i sprawował ją w zamiarze skrępowania, o ile możności handlu jej, uczynienia go zawisłym od handlu Anglji, i utrzymania go w tej zawisłości. Postanowienia z 10ego i 11ego roku panowania Wilhelma III. wzbraniały wywozu towarów wełnianych, dozwalając go tylko do Anglji i do Księztwa Walis. Tym sposobem rękodzielnie Jrlandyi pozbawione zostały dochodu, milion funtów szterlingów rocznie wynoszącego.

Ani jeden głos nie odezwał się w Jzbie niższey przeciw temu równie niepolitycznemu jak tyrańskiemu postępowaniu, godniejszemu korporacyi miasteczkowych kramarzy, niż światłego, na czele wolnego ludu stojącego senatu. Działając podług tych zasad, dodawano bezprawie do bezprawia, a przydając jeszcze zniewagę, napastnicy tę odnosili z niej korzyść, iż napełniając trwogą lud Jrlandyi zmuszali go do milczenia, powstając nań jako na buntowników i jakobinów. Swift z natury swojej do opierania się tyranji skłonny z oburzeniem na te nieszczęścia poglądał, i w owym czasie wydał Listy sukiennika, uderzające siłą rozsądku, jaśniejące dowcipem, celujące zręcznością rozumowania i trafnością satyry.

Swift, jak wszyscy ludzie, którym los ojczyznie swej, w trudnej i krytycznej epoce, przysługę wyrządzić dozwolił, niezmiernej dostąpił popularności. Dopóki mógł wychodzić z domu, błogosławieństwa ludu towarzyszyły mu wszędzie; jeźli przez jakie miasto przejeżdżał, przyjmowany był nieledwie jak monarcha. Za najmniejszą wieścią niebezpieczeństwa grożącego dziekanowi (tak go bowiem powszechnie nazywano) kraj cały spieszył na jego obronę. Walpole miał zamiar aresztować Swifta; jeden z przyjacioł ministra, roztropniejszy, zapytał go czy ma 10000 wojska, któreby rozkaz rządowy do skutku przywiodło.

Ułomności Swifta, choć były właśnie z rodzaju tych jakiemi się zwykle złośliwość gminu chętnie zajmuje, ważono z religijnem uszanowaniem na szali przywiązania synowskiego. Wszyscy wice-królowie Jrlandyi, od uprzejmego Carteneta, aż do wyniosłego Dorseta, czuli się zmuszonemi szanować wpływ jego i gorliwość o sprawę krajową. Osłabienie jego władz umysłowych, napełniło smutkiem całą Jrlandyą; żal jej ludu towarzyszył mu do grobu, i niema prawie pisarza tego kraju, któryby nie oddał tak słusznem prawem należnego mu hołdu wdzięczności.


III.

Podróże Gulliwera, wydane zostały po powrocie Swifta do Jrlandyi, ale nazwisko autora starannie było tajonem, podług zwyczaju który zawsze przy wydawaniu pism swoich zachowywał. Opuścił Anglią w sierpniu; i około tegoż czasu, księgarz Motte otrzymał rękopism, który jak mówił, z fiakra do sklepu jego wrzucono.

Gulliwer ogłoszony został drukiem tegoż roku w październiku ale drukarz przez trwożliwość niektóre w nim miejsca odmienił a nawet opuścił. Swift uskarża się na to w listach swoich, jako też w liście Gulliwera do kuzyna Sympsona umieszczonego na czele późniejszych wydań. Publiczność jednak nie widziała nic zbyt nieśmiałego w tym osobliwszym allegorycznym romansie, który wielkie na wszystkich uczynił wrażenie, i czytany był przez wszystkie klassy, zacząwszy od ministrów aż do nianiek. Chciano koniecznie wiedzieć nazwisko autora; przyjaciele nawet Swifta, Pope, Gay, Arbuthnot, pisali do niego, jak gdyby żadnej w tym względzie nie mieli pewności.

Ale chociaż niektórzy bijografowie zwiedzeni temi ich słowami, mniemali iż w rzeczy samej byli w wątpliwości, z pewnością jednak powiedzieć można iż dzieło to, znane już było mniej więcej przyjaciołom jego wprzód nim drukiem ogłoszonem zostało. Ich niewiadomość była udaną dla dogodzenia fantazyi Swifta, a może i dla obawy aby nie byli powołani do świadczenia przeciw autorowi, w razie gdyby dzieło jego ściągnęło nań gniew ministra.

Nigdy może książka niebyła równie przez wszystkie klassy czytelników poszukiwaną. Ludzie wielkiego świata znajdowali w niej osobistą i polityczną satyrę, gmin bawiące go przygody; lubownicy romansowości, cuda niestworzone, młodzi dowcip, wiek dojrzały nauki moralności i polityki, opuszczona starość i zawiedziona duma, maxymy zgryźliwej i gorzkiej mizantropji.

Cel satyry, różny jest w róznych jej częściach. Podróż do Lilliput maluje dwór i politykę Anglji; Sir Robert Walpole wystawiony jest w osobie pierwszego ministra Flimnap[2], i nie wybaczył tego Swiftowi stale się opierając wszelkim zamiarom sprowadzenia dziekana do Anglji.

Stronnictwa Whigów i Torysów skreślone są pod nazwiskami stronnictw o wysokich i o niskich korkach. — Stronnicy cienkiego i grubego końca są to katolicy i protestanci. Książę Walis, który równie był dobrze z Tory i z Whigami śmiał się szczerze z następcy tronu noszącego jeden korek wysoki a drugi niski. Blefuscu, gdzie Gulliwer przed niewdzięcznością dworu lilliputskiego szuka schronienia, kiedy mu oczy wyłupić chciano, jest to Francya, dokąd książę Ormond i lord Bolingbroke musieli się schronić przed niewdzięcznością dworu Angielskiego. Kto zna tajemne dzieje panowania Jerzego I. łatwo i inne uchwyci alluzye. Zgorszenie sprawione przez Gulliwera sposobem, którym gasi pożar pałacu cesarskiego, stosuje się do niełaski królowej Anny w którą autor nasz popadł za napisanie powieści o beczce, zapomniawszy bowiem jak wielką dzieło to w czasie swoim dla wyższego duchowieństwa było przysługą, wyrzucano mu je potem jak zbrodnią jaką. Musiemy także uważać że ustawy krajowe i system wychowania publicznego w państwie Lilliputów wystawione są jako wzorowe, i że zepsucie dworu od trzech dopiero ukazało się panowań. Jest to opinia Swifta o stanie i konstytucyi Anglji.

W Podróży do Brobdingnag satyra jest ogólniejszą, i trudno jest znaleźć w niej cośkolwiek mogącego się stosować do wypadków politycznych lub do ministrów owoczesnych. Jest to zdanie, jakieby sobie utworzyły o czynach i uczuciach człowieka, istoty charakteru zimnego, wytrawnego, filozoficznego, niezmierną przy tem obdarzone mocą. Monarcha tych dzieci Anacka, jest to personifikacya króla patryoty, obojętnego na rozkosze myśli i wyobraźni, i zajmującego się tylko rzeczami mogącemi służyć do powszechnego użytku i publicznego dobra. Intrygi i zepsucie dworu europejskiego, są w oczach takiego króla równie w skutkach swych niegodziwe jak wzgardy godne w pobudkach. Nagłe przejście Gulliwera z Lilliput, gdzie był olbrzymem, do rodu ludzi środ których karłem jest tylko, dobre sprawuje wrażenie. Też same pomysły znowu się powtarzają, ale rola opowiadającego zostawszy odmienioną, z innego na nie zapatrujemy się stanowiska, tak, iż to jest więcej rozwinięciem niż powtórzeniem.

Kilka miejsc w opisie dworu w Brobdingnag, mają być wymierzone na damy dworu Londyńskiego, dla których Swift nie miał być z nadzwyczajnem uszanowaniem.

Arbuthnot, sam uczony, ganił podróż do Laputy, dostrzegał zapewne rzuconą w niej śmieszność na towarzystwo królewskie. Pewno że są w niej miejsca wymierzone przeciw najpoważniejszym filozofom owego wieku. Utrzymują nawet iż jedno ściąga się do Newtona. — Owa przygoda z krawcem który wyrachował talią Gulliwera zapomocą półkola, i wziął mu miarę kreśląc figurę matematyczną, a potem przyniósł mu suknie bardzo źle i jak nie dla niego zrobione, ma się ściągać do omyłki drukarza, który dodawszy jedną cyfrę do rachunku astronomicznego Newtona tyczącego się odległości ziemi od słońca, powiększył ją do nieprzeliczonego stopnia. Przyjaciołom Swifta zdawało się także że myśl budziciela[3] (Flapper) podało mu zwykłe Newtonowi roztargnienie. Dziekan mówił raz do Drydena Swifta, że „sir Isaac był najnudniejszym w świecie człowiekiem w rozmowie. — Kiedy go kto o co pytał, on to pytanie kręcił i obracał w kółko po swojej głowie nim się nareszcie zdobył na odpowiedź.“[4] (Swift mówiąc to kreślił sobie kółka po czole).

Lecz, chociaż Swift ubliżył może uszanowania jakie się należało jednemu z największych gieniuszów owego wieku, i chociaż wkilku pismach swoich, lekce sobie ważyć zdaje nauki matematyczne, w Gulliwerze jednak satyra ma raczej na celu nadużycie tych umiejętności niżeli je same. — Układacze projektów, przy akademji w Laputa, są wystawieni jako ludzie którzy z powierzchownemi tylko znajomościami matematycznemi, porywają się do tworzenia i wydoskonalania planów mechanicznych już to przez fantazyą, już przez obłęd umysłu. Za czasów Swifta wiele ludzi tego rodzaju, nadużywało łatwowierności nieumiejętnych, rujnowało ich na majątku, i opóźniało postęp nauki. Okrywając śmiesznością tych układaczy projektów, z których jedni zbyt zaufani w niedokładnych swych znajomościach, sami się oszukiwali, drudzy byli po prostu oszustami, Swift nienawidzący ich, bo oni to byli przyczyną strat poniesionych przez stryja jego Godwina, wziął niektóre myśli, a może i cały pomysł, z Rabelaisa z księgi V, 23 rozdziału, w którym Pentagruel zastanawia się nad zatrudnieniami dworzan kwint-essencyi królowej Entelechji.

Swift, wyśmiał także professorów nauk spekulacyjnych, których przedmiotem badań, była tak w ówczas zwana Magia fizyczna i matematyczna, na żadnych pewnych nieoparta prawidłach, nie wskazana ani stwierdzona doświadczeniem, chwiejąca się pomiędzy umięjętnością i mistycyzmem. Do niej należała Alchimia, robienie figur bronzowych gadających, ptaków drewnianych latających, proszków sympatycznych, balsamów któremi nie ranę ale broń co ją zadała smarowano, flaszeczek essencyi którą całe morgi ziemi umierzwić można, i innych tym podobnych dziwów, pod niebiosa wynoszonych przez oszustów, którzy, na nieszczęście znajdowali takich co im wierzyli. Machina owego professora z Lagado, mająca służyć do przyspieszenia postępu nauk spekulacyjnych, i do pisania dzieł we wszelkich przedmiotach bez pomocy talentu i nauki, rzuca śmieszność na sztukę wynalezioną przez Rajmunda Lullus, a wydoskonaloną przez mądrych jego kommentatorów, lub na sposób mechaniczny za pomocą którego, podług Korneliusza Agrippy, jednego z uczniów Lullego, każdy człowiek może rozprawiać w każdym jakim bądź przedmiocie, i opatrzony w pewną liczbę wyrazów, imion i słów, utrzymywać długo dysputę z zaszczytem i subtelnością, broniąc danej sobie tezy i występując przeciw niej zarazem.

Czytelnik mógł mniemać że się znajduje pośród owej wielkiej akademji w Lagado, czytając krótką i wielką sztukę inwencyi i demonstracyi zależącą na zastosowaniu danego przedmiotu do machiny złożonej z rozmaitych kół, stałych i ruchomych. Główne koło, było nieruchome; na niem były nazwy wszelkich istot i rzeczy mogących być przedmiotem rozprawy — jako to — Bóg, anioł, ziemia, niebo, człowiek, zwierze etc. — etc. W tem kole stałem znajdowało się drugie ruchome, na którem były napisane tak przez logików zwane Akcydencye: jako to: ilość, jakość, stosunek etc. Na innych kołach były attributa bezwzględne i względne etc. etc. jako też formuły pytań. Z obracania tych kół, w ten sposób, aby rozmaite attributa na daną przypadały kwestyą, wynikał pewien rodzaj logiki mechanicznej, którą Swift miał bezwątpienia na myśli opisując sławną machinę służącą do pisania książek. Przez ten sposób kompozycyi i rozumowania, starano się często posunąć do najwyższego stopnia tę Sztukę Sztuk jak ją zwano. — Kircher, który sto rozmaitych sztuk nauczał, odświeżył i wydoskonalił machinę Lullego: Jezuita Knittel, ułożył podług tegoż systematu „Trakt bity wszystkich sztuk i umiejętności.“ Brunus wynalazł sztukę logiki podług tegoż planu, a Kuhlmann przeraża nas do żywego zapowiadając wynalezienie machiny, która nietylko sztukę uniwersalnych wiadomości czyli systemat ogólny wszelkich umiejętności obejmować będzie, ale nawet sztukę umienia języków, wykładania autorów, krytykowania, nauczenia się historyi świętej i świeckiej, znania biografji wszelkiego rodzaju, nielicząc już Biblioteki Bibliotek, obejmującej extrakt wszelkich książek jakie tylko kiedy były drukowane. Kiedy taki erudyt, zapowiada, dość czystą łaciną, że można nabyć tych wszystkich znajomości za pomocą narzędzia mechanicznego, dość podobnego do zabawki dziecinnej, czas był zaiste ażeby satyra zgromiła te urojenia. Nie naukę więc, ale te sensu niemające zaciekania się, które niekiedy do godności nauki podnosić chciano, starał się Swift okryć śmiesznością. —

W karykaturze układaczy projektów politycznych, przebijają się torysowskie wyobrażenia Swifta; a smutna historya Struldbruggów przypomina nam czas kiedy nasz autor powziął ku śmierci obojętność, którą poźniej ostatnie lata jego życia, daleko słuszniej miały mu dać uczuć[5]. —

Podróż do Houyhnhmów jest to uszczypliwa satyra na naturę ludzką, i oburzenie tylko, które, jak Swift sam w swojem Epitafie przyznaje, tak długo serce jego toczyło, natchnąć mu ją było wstanie. —

Żyjący w kraju w którym ród ludzki podzielony był na małych tyranów i na schylonych pod jarzmem niewolników, miłośnik wolności i niepodległości codzień w oczach jego znieważanych, puściwszy raz wodze energji swoich uczuć, obrzydził sobie plemię mogące popełniać i znosić takie niegodziwości. Niezapominajmy, że codzień więcej upadał na zdrowiu, że szczęście jego domowe zniweczone zostało śmiercią kobiety którą kochał, i smutnym widokiem niebezpieczeństwa grożącego drugiej tyle mu drogiej osoby, własne życie jego zbyt wcześnie więdnące, pewność zakończenia go na ziemi której nie lubił, niemożność mieszkania w kraju w którym tak pochlebne otworzyły mu się nadzieje, niezapominajmy, mówię, że wszystkie te okoliczności razem złączone, wytłomaczyć mogą dostatecznie głęboką mizantropią Swifta, która wszelako nigdy dobroczynności, drogi do serca jego nie zamknęła. Uwagi powyższe, tyczą się nie tylko osoby autora, ale są zarazem usprawiedliwieniem dzieła jego. Dzieło to jakkolwiek nienawiścią ludzi natchnięte, przedstawia nam jednak naukę moralną w charakterze Jahuw. Autor nie chciał w nich skreślić ludzi oświeconych religią, lub przynajmniej światłem naturalnego rozsądku, ale znikczemniałych samowolnem skrępowaniem władz swych umysłowych i wrodzonych popędów, takich słowem, jakiemi ich, niestety, w ostatnich klassach społeczeństwa widziemy, pogrążonych w ciemnocie i z niej wypływających występkach. Pod tym względem, wstręt który obraz ten wzbudza, zbawiennym tylko być może i moralnym: czyż się bowiem nie zbliża do takiego Jahu człowiek zwierzęcej zmysłowości, okrucieństwu i chciwości oddany. —

Nie utrzymujemy, wszakże, aby cel moralny dostatecznym był do usprawiedliwienia skreślonego przez Swifta obrazu człowieka w stanie zbliżającym go do zwierząt poniżenia. Moraliści powinni naśladować dawnych Rzymian, karzących publicznie oburzające okropnością zbrodnie, tajemnie zaś, występki przeciw wstydliwości.

Pomimo owych (jakkolwiek na rozsądku lub uprzedzeniach opartych) niepodobieństw do prawdy, Podróże Gulliwera powszechną na siebie zwróciły uwagę; a zasługiwały na nią, równie nowością pomysłu jak i rzeczywistą wewnętrzną wartością. Lucian, Rabelais, Morus, Bergerae, Alletz i wielu innych, kładli już byli dawniej w usta zmyślonych podróżnych własne w idealnym świecie dotrzeżenia.

Ale wszystkie znane nam utopie oparte były na dziecinnych zmyślaniach, lub służyły tylko za ramy do systematu praw niewykonalnych w praktyce. Swift dopiero pierwszy, sens moralny swego dzieła rozweselił humorem, pozorna jego niedorzeczność zniknęła pod dowcipem i uszczypliwą satyrą, a charakter i styl opowiadającego daje w nim barwę rzeczywistości, najniepodobniejszym do prawdy zdarzeniom. Charakter urojonego podróżnika, jest zupełnie podobny do charakteru Dampiera lub któregokolwiek innego niezmordowanego żeglarza owego wieku, posiadającego odwagę i zdrowy rozsądek, przebiegającego dalekie morza, nic z angielskich swoich uprzedzeń nie tracąc, z któremi wróciwszy do Portsmouth lub Plymouth, opowiada z poważną prostotą co widział i co słyszał w cudzoziemskich krajach. Charakter ten, jest tak wyłącznie angielski, iż trudno aby go cudzoziemiec zdołał ocenić.

Spostrzeżenia Gulliwera nie są nigdy ani dowcipniejsze ani głębsze, niż którego z kapitanów okrętów kupieckich, lub chirurgów z City który odbył daleką podróż morską.

Robinson Crusoe opowiadając przygody daleko więcej do rzeczywistości zbliżone, nie przewyższa może Gulliwera w powadze i prawdopodobieństwie powieści.

Opisanie osoby samego Gulliwera tak jest pełne życia iż majtek jeden utrzymywał że znał dobrze kapitana Gulliwera, ale że on mieszkał w Wapping a nie w Rotherhithe. Ta właśnie sprzeczność pomiędzy naturalną łatwością i prostotą stylu a opowiadanemi dziwami, stanowi jeden z najczarowniejszych powabów tej pamiętnej satyry, wyszydzającej ułomności, głupstwa i występki rodu ludzkiego.

Dokładne wyrachowania znajdujące się w pierwszych dwóch częściach zwiększają jeszcze prawdopodobieństwo powieści. Powiadają, iż kiedy proporcye starannie są zachowane w opisie przedmiotu jakiego znajdującego się w naturze, cudotworność jego, czy małością czy wielkością zadziwiająca, mniej się nam czuć daje. Pewną jest rzeczą, że zachowanie proporcyi jest nieodzownym przymiotem prawdy, a tem samem i prawdopodobieństwa. Jeżeli czytelnik raz przypuści istnienie ludzi, których jak naocznie przez siebie widzianych podróżny nam opisuje, nieznajdzie już potem najmniejszej sprzeczności w całym ciągu powieści. Owszem zdaje się że Gulliwer i ludzie których widzi, postępują sobie we wszystkiem tak jak powinni znajdując się w pomyślanych przez Autora okolicznościach. Pod tym względem największą pochwałą podróży Gulliwera jest zdanie uczonego jednego prałata irlandskiego mówiącego iż są w niej takie rzeczy o których go nikt nie przekona żeby mogły być prawdziwe.

Wiele jest także sztuki w ukazaniu nam Gulliwera tracącego stopniowo, pod wpływem otaczających go w Lilliput i Brobdingnag przedmiotów, wyobrażenia swoje o proporcyach postaci ludzkiej, i przejmującego w tym względzie wyobrażenia olbrzymów i pigmeów pomiędzy któremi żyje.

Kończąc te nasze uwagi, zwróciemy jeszcze baczność czytelnika na nieporównaną sztukę z jaką podzielone są czynności ludzkie pomiędzy owe dwa plemiona urojonych istot, aby uczynić satyrę dodatniejszą i żywszą. Jntrygi i swary polityczne, te główne zatrudnienia dworzan europejskich, przeniesione do dworu drobnych sześciocalowych istot, stają się śmiesznemi, gdy tym czasem lekkomyślność kobiet i rozpusta dworów Europy, wystawione przez Autora w damach dworu Brobdingnag, stają się potwornościami wzbudzającemi obrzydzenie, w narodzie zastraszającej wysokości wzrostu. Temi to, i tysiącznemi innemi sposobami, w których zawsze rękę mistrza widziemy, a których skutek czując bezpośrednio, po długim jednak dopiero rozbiorze jesteśmy wstanie pojąć przyczynę: gieniusz Swifta utworzył z baśni o karłach i olbrzymach romans, który pod względem sztuki opowiadania, i prawdziwego ducha satyry równego sobie nie ma. Podróże Gulliwera wkrótce stały się głośnemi w Europie. Voltaire, bawiący wówczas w Anglji wychwalał je przyjaciołom swoim we Francyi i zalecał im przełożenie tego dzieła na język ojczysty. Przełożenie to wziął na siebie l’abbé Desfontaines. Wątpliwości jego, obawy, usprawiedliwiania się spisane są w ciekawej przedmowie, najlepsze mogącej dać wyobrażenie o usposobieniu umysłowem ówczesnego literata francuzkiego.

Tłomacz przyznając jako czuje że obraża wszystkie zasady, prosi o wybaczenie szalonym zmyśleniom, które starał się przebrać po francuzku, wyznaje iż w niektórych miejscach pióro wypadało mu z ręki z zadziwienia i wstrętu widząc wszelką przyzwoitość tak zuchwale przez satyryka angielskiego obrażaną. Drży z bojaźni, aby niektóre uszczypliwe pociski Swifta nie były zastosowane do dworu Wersalskiego, zapewniając najuroczyściej i rozwlekle, że wymierzone były na Torysów i Whigów (torys et whigs) burzliwego królestwa Angielskiego. Kończy nareszcie zapewniając czytelników iż nie tylko odmienił wiele pomniejszych ustępów, w celu przyprawienia ich do gustu swych ziomków, ale nawet poopuszczał wszystkie szczegóły żeglarskie i wiele innych zbytecznych drobiazgowości tak szpecących oryginał. Pomimo tej skrupulatności i affektacyi gustu, tłomaczenie nie jest najgorsze. Prawda że l’abbé wynadgrodził to sobie wydając dalszy ciąg podróży w stylu bardzo odmiennym od oryginału jak to łatwo sobie wystawić możemy[6].

I w Anglji także ukazał się dalszy ciąg Podróży Gulliwera (niby to trzeci tom). Jest to najbezwstydniejsza w świecie literackim kradzież i fałsz — bo nietylko że chciano udać ten dalszy ciąg za dzieło autora Gulliwera, ale nadto była to tylko kopia jednego bardzo mało znanego dzieła francuzkiego l’ Histoire des Sévérambes[7].

Oprócz podobnych kontynuacyi, dzieło to jak zwykle każde które tak wielkiej dostąpiło wziętości, podało myśl do naśladowania, parodyi, wydawania objaśnień, natchnęło kilku poetów, było powodem pochwał i satyr na autora, słowem pociągnęło za sobą cały orszak towarzyszący zazwyczaj tak popularnym tryumfom, niezapominając nawet o niewolniku idącym za wozem, którego zelżywe obelgi przypominały tryumfującemu autorowi że był jeszcze człowiekiem. —

Podróże Gulliwera zjednały autorowi większe jeszcze niż wprzódy względy u księcia Gallji. Odebrał uprzejme listy pełne grzeczności i żartów o Gulliwerze, Jahusach i Lilliputach. Swift opuszczając Anglią prosił księżnę i mistress Howard o mały podarunek na pamiątkę zaszczytnej dla niego różnicy którą zdawały się czynić, pomiędzy nim, a ludźmi stanu jego. Na podarunek księżnej położył cenę 10 funtów szterlingów a zaś podarunek mis Howart miał być wartości jednej gwinei. Księżna obiecała mu medale których nigdy nie ujrzał, mis Howart wierniej dotrzymała słowa, i posłała Swiftowi pierścień wraz z listem na który Swift imieniem Gulliwera odpisał, dołączając małą złotą koronę mającą wyobrażać dyadem królów Lilliputu. Księżna raczyła przyjąć łaskawie sztukę materyi jedwabnej z rękodzieł Irlandskich, i kazała sobie suknią z niej uszyć. — Swift w listach swoich trochę za często wspomina o tym prezencie. Wszystko zdawało się zapowiadać iż w razie gdyby książę na tron miał wstąpić, „Gulliwer, podług słów lorda Peterborough powinien tylko wysmarować kredą podeszwy i nauczyć się skakać na linie, aby został biskupem.“ —

IV.

Swift był wzrostu wysokiego, silnej i kształtnej budowy ciała, oczy miał niebieskie, płeć śniadą, brwi czarne i gęste, nos trochę orli, a w rysach jego malował się charakter poważny, dumny i nieustraszony.

W młodości swojej uchodził za bardzo przystojnego męzczyznę, a w podeszłym wieku wyraz twarzy jego jakkolwiek surowy, był szlachetny i nakazujący uszanowanie. — Mówił z łatwością i ogniem w obec zebranego zgromadzenia, a zręczność jego w odpieraniu przeciwnika tak silną mogła stać się bronią w sporach politycznych, że ministrowie królowej Anny żałowali nieraz zapewne że Swift niezasiadał pomiędzy biskupami izby parów. Rząd Irlandyi obawiał się równie jego wymowy jak jego pióra. —

W towarzystwie był łatwy i uprzejmy, chociaż poniekąd oryginalny; ale tak się umiał zastosować do okoliczności iż powszechnie był poszukiwanym.

Kiedy wiek i choroba przytępiły w nim żywość dowcipu i zakłóciły stateczność jego umysłu, znajdowano jeszcze upodobanie w jego rozmowie, zajmującej nietylko znajomością świata ale i satyrycznym humorem którym zaprawiał spostrzeżenia i anekdoty swoje.

W miarę jednak jak pamięć jego słabła, sam spostrzegał iż w opowiadaniach swoich zbyt często się powtarzał. — Rozmowę jego, żarty, odpowiedzi uszczypliwe, miano za niezrównane, ale, jak wszystkim którzy nawykli despotycznie rej wodzić w rozmowie, niespodziewany opór, nakazywał mu niekiedy milczenie.

Lubił bardzo igrać ze słowami. — Najlepszy może żart w tym rodzaju, było zastosowanie następującego wiersza Wirgiliusza.

“Mantua, vae! miserae nimium vicina Cremonae“

do damy, która mantylką zrzuciła na podłogę skrzypce kremońskie.

Drugi raz, zabawniej jeszcze pocieszył jednego niemłodego już człowieka, który zgubił okulary. „Jeźli noc całą deszcz padać będzie, znajdą się rano.“

Nocte pluit tota, redeunt spectacula mane.

(Okulary nazywają się spectacles po angielsku).

Na dowód wyższości jego w rzeczywistszym rodzaju dowcipu, przytoczymy tu następujące anekdoty. Człowiek jeden, wysokiej rangi, lecz nienajlepszego charakteru, wziął sobie za godło: „Eques haud male notus“ które Swift tak wyłożył: „Tak dobrze znany że mu nikt nie ufa.“ Lubił bardzo improwizować przysłowia. Chodząc raz w ogrodzie jednego ze swoich znajomych, z kilkoma innemi osobami, i widząc że pan domu ani myśli poczęstować ich owocem, rzekł, iż babka jego zwykle mówiła:

Always pull a peach
When it is in your reach.

Zawsze zerwij brzoskwinię
Kiedy ci się nawinie.

I zastosował te słowa dając przykład towarzystwu.

Drugi raz przejeżdżając się wierzchem, towarzyszący mu znajomy spadł z konia śród kałuży

The more dirt,
The less hurt;

Im błoto większe
Tem leże w niem miększe.

zawołał Swift, a leżący w błocie podniósł się na pół pocieszony; był to człowiek wielkie mający upodobanie w przysłowiach; i zdziwił się mocno iż to które diekan tak na swojem miejscu przytoczył nie było mu znane.

Dziennik Swifta pisany do Stelli, dowodem jest z jaką łatwością składał wiersze, w najmniej znaczącym przedmiocie. — Płodność jego w tym względzie była zadziwiającą. —

Niezmiernie lubił czystość, i posuwał ją aż do przysady. Lubił także wszelkie ćwiszenia ciała, a szczególniej chodził dużo. — Nasi dzisiejsi piechotnicy śmieliby się z zakładu Swifta, że pójdzie do Chester robiąc po 10 mil na dzień[8] (odległość cała wynosi około 200 mil). — Pomimo tego mniemano, iż Swift zbytniem używaniem ruchu, zdrowie swoje nadwerężył. — Dobrym był jeźdźcem i lubił jeździć konno; znał się przytem na koniach, obrał sobie to szlachetne zwierze za godło wyższości moralnej pod nazwiskiem Huyhnhnmów. Przyjaciołom swoim, a szczególniej Stelli i Vanessie zalecał używanie ruchu i agitacyi, i wystawiał im to nawet niejako za powinność. — W każdym nieledwie liscie mówi o tem jak o rzeczy koniecznie potrzebnej do swego zdrowia, które głuchotą i uderzaniem krwi do głowy bardzo było nadwerężone. —

Skrofuliczny stan ciała jego, przyczynił się może i do osłabienia władz umysłowych. Najwłaściwszą jednak tego przyczyną, było zbieranie się wody na muzgu, jak się przy otworzeniu ciała pokazało.

Dziekan był dobroczynnym, ale nieograniczał swojej, dobroczynności na zwyczajnem rozdawaniu jałmużny. Chociaż miał zawsze przy sobie pewną summę różnych pieniędzy dla rozdawania ich potrzebującym wsparcia, najwięcej uważał na to, aby prawdziwie biednym udzielać wsparcia a nie zachęcać lenistwo. — Przyjmowany był wszędzie z oznakami najgłębszego uszanowania. Zwykł był mówić iż publiczność powinna by mu się składać na kapelusze, gdyż je niszczył w momencie oddając ukłony — które ze wszystkich stron odbierał.

Wystawił raz na próbę w bardzo zabawny sposób zaufanie jakie w słowach jego pokładano. Dla widzenia zaćmienia słońca zebrało się raz mnóstwo pospólstwa około dziekanji. Swift, znudzony hałasem, kazał powiedzieć przez kościelnego sługę, że zaćmienie, z rozkazu dziekana St. Patrycego na poźniej odłożone zostało. Osobliwsze to uwiadomienie z wielkiem przyjęto poważaniem, i lud się rozszedł. W charakterze Sfifta, jako autora, trzy szczególnie uwagi godne widziemy własności.

Pierwszą jest cechująca go a tak rzadko autorom, przynajmniej od spółczesnych, przyznawana oryginalność: i najsurowszy krytyk odmówić mu jej nie może. Johnson nawet przyznaje, iż nie ma może pisarza któryby tak mało od innych pożyczył, i któryby równie słusznem prawem za oryginalnego mógł być poczytanym. W rzeczy samej nie znamy żadnego dzieła któreby Swiftowi za wzór służyć mogło, a kilka pożyczonych pomysłów, stały się jego własnością, skoro raz piętno swoje na nich wycisnął.

Drugą własnością Swifta o której wyżej już mówiliśmy, była obojętność jego zupełna na sławę literacką. Używał swego pióra jak prosty rzemieślnik używa narzędzi swego rzemiosła, wcale do niego wielkiej nie przywięzując ceny. Dbał o to ażeby zdanie jego przemogło, opór go niecierpliwił, gniewał się na zbijających jego zasady, i chcących go oddalić od celu który sobie zamierzył; ale z tem wszystkiem bardzo był obojętnym na wziętość pism swoich, i obojętność ta nosi na sobie cechę zupełnej szczerości. Rzucał je na świat jak od niechcenia, tając nazwisko swoje, i ustępując zysku jaki przynieść mogły, co dowodzi jak lekce sobie ważył rzemiosło autora z professyi. —

Trzeciem znamieniem Swifta w zawodzie literackim było, iż celował w każdym wydziale pismiennictwa w którym tylko sił swoich spróbował. Ma się rozumieć iż nie mówiemy tu o kilku odach pindarycznych i o wierszach łacinskich które zbyt małej są wartości, abyśmy je mieli do dzieł jego policzać. Można wprawdzie znajdować, iż używał niekiedy talentu swego w sposób lekkomyślny a nawet gminny; ale jego wiersze angielsko łacinskie, zagadki, niebardzo przystojne opisy, jego porywcze satyry polityczne, są wyborne oile przynajmniej tego rodzaju utwory takiemi być mogły, i każą nam tylko żałować iż tak gienialne zdatności w szlachetniejszym nie zostały użyte celu.

Posiadał w najwyższym stopniu sztukę zachowania prawdopodobieństwa w zmyśleniu, i, jakeśmy to już napomknęli mówiąc o Podróżach Gulliwera, sztukę kreślenia i stosownego przeprowadzenia zmyślonego charakteru w każdem położeniu i we wszelkich okolicznościach. Sztuka ta zależy po większej części na zachowaniu ścisłej akuratności w opisie drobnych szczegółów formujących niejako pierwszy plan powieści przez naocznego opowiadanej świadka; jako rzeczy które opowiadającego tylko żywo obchodzićby mogły. Tak kula karabinowa co gwiznie koło ucha większe na żołnierzu wczasie bitwy czyni wrażenie, niż huk nieustający całej artyleryi.

Ale dla oddalonego widza wszystkie te szczegóły stracone są w biegu ogólnym wypadków. Trzeba było posiadać rozeznanie Sfifta albo De Foe, autora Robinsona Crusoe i Pamietników Kawalera, aby uchwycić owe drobiazgowe szczegóły tak silnie uderzające widza, który obszernością swego pojęcia lub wychowaniem nie wdrożył się do ogólnego zapatrywania się na rzeczy. Dowcipny autor Historyi Fikcyi, Dunlop, uprzedził mnie w porównaniu które zamierzałem uczynić, pomiędzy Gulliwerem i Robinsonem Crusoe. Przytoczę tu parę słów jego, zupełnie własną moją myśl oddających.

Rozwinąwszy swoje założenie, wykazując jak Robinson Crusoe swój opis burzy czyni podobnym do prawdy: „Te drobne szczegóły,“ dodaje, skłaniają nas do wierzenia całej powieści. — Nie można przypuścić iżby je był wspomniał gdyby niebyły prawdziwe. Te same szczegóły drobiazgowe uderzają nas w podróżach Gulliwera; nakłaniają nas one do wierzenia na pół, najniepodobniejszym do prawdy rzeczom.“ — Niewątpiono nigdy o talencie Autora Robinsona, ale zakres znajomości jego niebył bardzo rozległy. Wyobraźnia też jego jednego tylko czy dwóch bohaterów wydać była w stanie. — Pospolity żeglarz, jak Robinson Crusoe; żołnierz prostak jak jego Kawaler; oszuści najniższego rzędu, jak niektóre z utworzonych przez niego charakterów: oto są role jakie mu zasób jego wiadomości dozwolił wystawić na scenę. Można go porównać do owego czarownika w powieści indyjskiej, co mocą swych czarów kilku tylko zwierząt mógł przybierać na siebie postać. Swift zaś jest to ów derwisz perski, którego dusza w czyje chce może przejść ciało, widzieć jego oczami, owładnąć cały jego organizm, a nawet umysł jego opanować. — Podróżny Lemuel Gulliwer, astrolog Jzaak Bickerstaff, Francuz, nowę podróż do Paryża piczący, mistress Harris, kucharka Marya, ów przyjaciel ubogich który w celu przyniesienia im ulgi, radzi aby im dzieci pozjadać, ów zapalony whig, robiący przedstawienia tyczące się szyldów w Dublinie, wszystkie te charaktery są równie różne jeden od drugich, jak się zdają być różne od dziekana świętego Patrycego. — Każdy zachowuje właściwe sobie piętno, działa w właściwej sobie sferze, i zastanawia się szczególniej nad okolicznościami które w położeniu jego społeczeńskiem, lub przez sposób widzenia najwięcej go osobiście zajmować mogą.

Z twierdzenia które powyżej założyłem o sztuce nadania prawdopodobieństwa powieści zmyślonej, wynika następujący wniosek na tejże oparty zasadzie. Jeżeli szczegóły drobiazgowe zajmują przedewszystkiem uwagę opowiadającego, i stanowią wielką część jego powieści, okoliczności większej daleko wagi, częściowo tylko uwagę jego na siebie zwracają; czyli, inaczej mówiąc, w powieści równie jak na obrazie, są przedmioty bliższe i dalsze, a w miarę ich oddalenia zmniejszają się koniecznie w oczach tego który je opisuje. I w tym względzie, Swift niepospolitą rozwinął sztukę. — Gulliwer z mniejszą opowiada dokładnością to co słyszał, niż to co sam na swoje oczy oglądał. Opis ten podróży nie jest jak inne podróże do krojów Utopji, dokładnym obrazem rządu i praw tych krajów, ale zawiera tylko wiadomości ogólne, jakie zwykle podróżny przez ciekawość stara się powziąść, przebywając kilka miesięcy pośród obcego ludu. — Słowem, opowiadający jest punktem około którego obraca się, i do którego ściąga się cała osnowa powieści, opisuje te tylko rzeczy które mu okoliczności naocznie widzieć dozwoliły, ale nieopuszcza najmniejszego wypadku, który w jego mniemaniu mógł być ważnym, bo osobiście go obchodził. —







WYDAWCA DO CZYTELNIKA.
A
Autor tych podróży Lemuel Gulliwer, jest mój dawny i poufały przyjaciel, a nawet po matce jesteśmy z sobą w pokrewieństwie. Będzie temu około trzech lat, jak Pan Gulliwer znudzony ciągłem zgromadzaniem się ciekawych przed jego domem w Redriff, kupił sobie małą majętność z gruntem i domem pod Newark, w hrabstwie Nottingham, swej ojczystej prowincyi, i teraz żyje tu, w prawdzie na ustroniu, ale szacowany od sąsiadów.

Chociaż Pan Gulliwer urodził się w hrabstwie Nottingham, gdzie ojciec jego przemieszkiwał, słyszałem jednakże mówiących że familia jego pochodzi z hrabstwa Oxford, i sam znalazłem na cmentarzu w Baubury, do tej prowincyi należącym, kilka nagrobków Gulliwerów. —

Przed oddaleniem się z Redriff, wręczył mi następujące pisma i upoważnił do rozrządzenia niemi według upodobania. — Styl w nich jest jasny, prosty, i jeden tylko mają feler, któren jednakże prawie wszystkim podróżnym właściwy, to jest, za obszerne opisywanie pomniejszych szczegółów: przez całe jednak dzieło powiewa duch prawdy i Autor tak się istotnie odznacza prawdomownością, że w okolicach Redriff, jeżeli kto chce komu co zapewnić, zwykle mówi: „To tak jest prawda, jak żeby sam Pan Gulliwer powiedział.“

Po zasiągnieniu rady wielu osób, którym z pozwoleniem Autora, papiery te pokazałem, odważam się dzisiaj ukazać je światu, w nadziei, że przynajmniej na niejaki czas będą przyjemniejszą rozrywką dla naszej szlachetnej młodzierzy, jak ramoty stronniczych pisarzy.

Ten tom byłby zapewne jeszcze raz tak obszernym, gdybym sobie nie był pozwolił, opuścić wiele miejsc opisujących wiatr, przypływ i upływ morza, meteorologiczne postrzeżenia w różnych podróżach, i ruchy okrętowe w czasie burzy, a wszystko to w stylu żeglarskim. Opuściłem także wszystkie podania wymiarów, i obawiam się, że może Pan Gulliwer niekontent będzie z tych wypuszczeń; lecz ja postanowiłem, ile być może dzieło to dla ogółu przystępnem uczyni. — Jeżeli z nieświadomości mej w żeglarstwie błędy jakie popełniłem, sam tylko za to jestem odpowiedzialnym: z resztą, gdyby kto z podróżnych, życzył sobie zobaczyć text oryginalny w całej swej obszerności, tak jak z rąk Autora wyszedł, do zadosyćuczynienia zawsze znajdzie mię gotowym.

Co się dotycze bliższych wiadomości o życiu Autora, te znajdzie czytelnik na pierwszych kartach tej książki.

RYSZARD SYMPSON.







LIST
KAPITANA GULLIWERA
DO SWEGO KUZYNA
RYSZARDA SYMPSON.
J
Jeżeli się kiedy sposobność nadaży, to mam nadzieję że nieomieszkasz publicznie oświadczyć, iż tylko twoje usilne i ponawiane prośby spowodowały mię, błędnie napisaną historyą moich podróży, drukiem ogłosić, przyczem zobowiązałem cię, wezwać z którego z naszych Uniwersytetów kilku młodych akademików na pomoc, do uporządkowania materyałów i poprawy stylu, tak jak na moją radę uczynił kuzyn mój Dampier z swoją książką, pod tytułem: Podróż około świata. Lecz jeżeli sobie dobrze przypominam, to niepozwoliłem ci nic wypuszczać, a jeszcze mniej dodawać. Zmuszony więc jestem co do ostatniego przypadku, nieprzyznać tego wszystkiego co nie jest mojem, a szczególniej ustępu o ś. p. Najjaśniejszej Królowej Annie najpobożniejszej i najchwalebniejszej Pani. Lubo ją więcej szacowałem i uwielbiałem jak kogo kolwiek z jej płci, powinniście byli jednak rozważyć, ty lub któren z twych współpracowników co sobie pozwolił wsunąć ten ustęp, najprzód: że nie jest moim zwyczajem pochlebiać sobie równym, potem że nieprzyzwoicie było, stworzenie tego co ja gatunku, chwalić przed moim nauczycielem Houyhnhnm; lecz co więcej, jest to zupełnie fałszem, bo ja większą część panowania Jej Królewskiej Mości żyłem w Anglji, i oile wiem, rządziła ta Pani ciągle przez pierwszego ministra, w początku Lorda Godolphin, poźniej Lorda Oxford, a tak umieściliście na mój karb fałsz oczywisty. A nawet w wystawieniu mojem Akademji Projektarzów i w niektórych miejscach mojej mowy do nauczyciela Houyhnhnm, powypuszczaliście główne zdarzenia, alboście je tak poobcinali i poodmieniali, że mi z trudnością przychodziło poznać własne moje dzieło. Jeżeli ci czyniłem wyrzuty w którym z moich listów, odpowiadałeś mi, iż się lękasz obrazić władzę publiczną, która co do wolności w druku ciągle baczna i wszystko cokolwiek pozór ma przymówki (sądzę że to wyrażenie stosowne) gotowa nietylko wykładać ale i karać. Ale, proszę cię, jak można to, co ja napisałem przed tylą laty i w oddaleniu 2500 mil, stosować do którego z Jahus, którzy dziś, jak powiadają, rządzą naszą trzodą; zwłaszcza że to wszystko pisałem w czasie, kiedym się nie mógł obawiać powrotu pod ich panowanie? Czyliż nie mam przyczyny dręczyć się na widok tych samych Jahus ciągnionych w powozach przez Huyhnhnm, jak gdyby ostatni bydlęta a tamci rozumne byli stworzenia? Prawdziwie, dla tego tylko tu się usunąłem, ażeby uniknąć tego szkaradnego widowiska.

To jest, co mniemałem być koniecznem powiedzieć, tak ze względu na ciebie, jako i zadania które ci powierzyłem.

Co do drugiego: wyrzucam sobie słabość moją, iż na prośby i fałszywe powody, przez ciebie i niektórych innych użyte, zezowoliłem na ogłoszenie moich Podróży. Przypomnij sobie, jak często cię prosiłem, kiedy chcąc niechęć moją przezwyciężyć, przedstawiałeś mi powody dobra powszechnego: jak często, mówię, prosiłem cię byś rozważył, że Jahus są zwierzęta zupełnie niezdolne do poprawy ani nauką ani przykładem. Wypadki stwierdziły tę opinią, gdyż, zamiast coby moja książka ich nauczyła, przynajmniej na tej małej wyspie usunąć nadużycia i zepsucie, jak się nadzieją cieszyłem, widzisz że po sześciomiesięcznem jej ogłoszeniu, żadnego z tych skutków nie przyniosła. Prosiłem cię uwiadomić mię listownie, kiedy stronnictwo zniknie, sędziowie będą oświeceni i nieprzedajni: pieniacze poczciwi, umiarkowani i niezupełnie z rozumu obrani; kiedy równina Smithfield zajaśnieje pożarem stósów ksiąg prawniczych; lekarze wygnani; żony Jahus zbogacone w cnoty, honor, szczerość, zdrowy rozsądek; dwory i sale posłuchalne ministrów oczyszczone z plugawstwa; zasługa i nauki wynagrodzone; a ci co wierszem lub prozą druk hańbią, skazani zostaną za jedyne pożywienie mieć swój papier, a za napój atrament. Po twoich zachęcaniach, rachowałem na te zmiany i na tysiąc innych, które tam jasno były wytknięte. I trzeba przyznać że siedm miesięcy wystarczały na poprawę tych wszystkich przywar i słabości którym Jahus są poddani, gdyby choć trochę mądrości i cnoty posiadali. Przeciwnie jednak oczekiwaniom moim, przynosił mi każden twój posłaniec z listem paki małych pism, uwag nad drugą częścią, w których mię oskarżano, żem spotwarzył urzędników stanu, rodzaj ludzki poniżył (mają bowiem bezczelność przywłaszczania sobie tego nazwiska), i płeć niewieścią osławił. Poznałem zaraz że pisarze tych ramot nie są z sobą w zgodzie, jedni bowiem niechcą przyznać żebym ja był autorem moich podróży, drudzy zaś wmawiają we mnie pisma zupełnie mi obce.

Muszę także napomknąć że twój drukarz pokładł fałszywe daty niektórych moich podróży i czasu mego powrotu, i ani roku ani miesiąca ani dnia nie podał dokładnie: dosłyszałem przytem że rękopism mój po ogłoszeniu dzieła zniszczonym został: a że nie mam żadnej kopji onego, przesyłam ci przeto niektóre sprostowania, które przy drugiem wydaniu umieścić możesz, nie zaręczam jednak za nie, i zostawuję rozsądnym i słusznym czytelnikom staranie, tak te rzeczy uważać, jak uważanemi być powinny. —

Powiedziano mi że nasi Jahuscy żeglarze mowę moją żeglarską, w niektórych miejscach zestarzałą znajdują. W pierwszej mojej podróży będąc jeszcze bardzo młodym, uczony byłem od starych żeglarzy i tak się nauczyłem mówić jak oni mówili. Poźniej widziałem, że Jahus na morzu tak są skłonni do przyjmowania nowych słów, jak Jahus na lądzie, którzy co rok prawie tak mowę swą odmieniają, że ile razy do mej ojczyzny wróciłem, zawsze znalazłem dyalekt tak zmienionym, iż go zaledwie mogłem zrozumieć. Podobnie, gdy mię kto z ciekawych z Londynu odwiedzi, nigdy się niemożemy zrozumieć, bo do wyrażenia swych myśli, zupełnie innych słów używamy.

Gdyby mię krytycy Jahusów choć najmniej interesowali, to miałbym zupełną słuszność na wielu z nich się użalać, którzy tyle byli bezczelni, naprzód zaraz utrzymywać, że podróże moje są czystą bajką w mózgu moim wylęgłą, a nawet tak dalece zuchwałość swą posunęli iż ośmielili się powiedzieć, że równie niema Houyhnhnmów i Johusów jak i mieszkańców Utopji.

Wyznaję jednak, że co się tyczy narodów Lilliputów, Brobdingrag (tak powinno być pisane, a nie Brobdingnag, jak to błędnie czynią) i Laputa, żaden z naszych Jahus nie był tyle śmiałym choćby najmniejszą czynić wątpliwość, jako też i w wypadkach które o tych narodach przytoczyłem: tu bowiem, prawda tak jest jasna, że przekonanie gwałtem za sobą pociąga. Ale czyż powieść moja o Houyhnhnmach i Jahusach mniej jest prawdziwą? czyliż i w tym kraju nie ujrzy tysięcy tych ostatnich, ktorzy tylko szwargotaniem i że niezupełnie nago chodzą, różnią się od swych zwierzęcych braci w kraju Houyhnhnmów? Pisałem dla ich poprawy ale nie dla ich pochwał. Jednogłośne pochwały całego ich rodu mniejby znaczyły u mnie, jak rżenie dwóch wyrodków Houyhnhnmów w mej stajni trzymanych; ponieważ, mimo całego ich poniżenia, mogę w nich jeszcze znaleźć niejakie oznaki cnoty wolnej od zbrodni.

Czyż śmieją mniemać te nędzne stworzenia, że się tyle poniżę i bronić będę mej prawdomówności? Lubo i ja Jahu jestem, wiadomo jednak, że przez naukę i przykład mego szanownego nauczyciela w przeciągu dwóch lat (jak wyznać muszę nie bez trudności) do tego doprowadziłem, że się pozbyłem tych piekielnych nałogów, które, szczególnie w Europie w mym rodzaju, tak są wkorzenione, to jest, kłamać, chełpić się, oszukiwać, dwuznacznie mówić.

Mógłbym jeszcze więcej uczynić żalów z tego powodu, lecz i ciebie i mnie nie chcę dłużej męczyć. Przyznaję, że od ostatniego mego listu, przez spółeczeństwo z małą liczbą indiwiduów twojego gatunku, a szczególnie z temi z mej familji, z któremi związków unikać niemogę, reszta złych zarodów mojej Jahusowej natury znowu we mnie odżyła; gdyby nie to, pewnobym tak niedorzecznego planu, jak jest chęć zreformowania rodzaju Jahus w tem królestwie, nigdy niebył uczynił. Lecz teraz, odstępuję już na zawsze od tego urojenia. —

2. Kwietnia 1727.






ROZDZIAŁ I.

Autor namienia wkrótkości o swojem urodzeniu, familji i pierwszych przyczynach podróży.
— Ponosi rozbicie i w pław dostaje się do Lilliputu, gdzie go związano i w głąb kraju zaprowadzono.



M
Mój ojciec miał szczupły majątek położony w prowincyi Nottingham. Z pięciu jego synów ja byłem trzeci. W czternastym roku posłał mię do szkół w Kambridge, gdzie trawiąc czas pożytecznie, przez trzy lata zostawałem.
— Ale że pomimo wszelkiej oszczędności, wydatki na utrzymanie mnie w tych szkołach zbyt były wielkie, przeto oddano mię na naukę do Pana Jakóba Bates sławnego chirurga w Londynie u którego zostawałem przez cztery lata. Nadsyłane mi od ojca mojego szczupłe zasiłki pieniężne, obracałem na uczenie się żeglugi i umiejętności matematycznych potrzebnych dla tych którzy chcą odbywać morskie podróże, a co ja, czy prędzej czy poźniej, za przeznaczenie moje uważałem. Porzuciwszy Pana Bates, wróciłem do mego ojca, i tak od niego jako też od mego stryja Jana i od niektórych moich krewnych, zebrałem czterdzieści funtów szterlingów, z zapewnieniem trzydziestu funtów szterlingów co rok na utrzymanie moje w Leydzie. Tam przybywszy, oddałem się nauce medycyny, będąc przekonanym, że ta umiejętność czasu swego, bardzo mi się przyda w moich podróżach. —

W krótce po powrocie moim z Leydy, na zalecenie mego zacnego nauczyciela Pana Bates otrzymałem urząd chirurga na okręcie Jaskółka, na którym zostając przez półczwarta roku pod komendą kapitana Abrahama Panell, odprawiłem podróże na Wschód i do innych krajów.

Za moim powrotem postanowiłem osięść w Londynie. Pan Bates zachęcał mię do tego przedsięwzięcia i zdał mi niektórych swoich chorych. Nająłem mieszkanie w jednym małym domu położonym w części miasta zwanej Old-Jewry i wkrótce potem ożeniłem się z Panną Maryą Burton drugą córką Pana Edwarda Burton kupca z Ulicy Newgate, która mi wniosła w posagu czterysta funtów szterlingów: lecz gdy we dwa lata potem umarł mój kochany nauczyciel P. Bates, nie wielu mając przyjacioł, dochody moje poczęły się znacznie zmniejszać, zwłaszcza że i sumienie moje niepozwalało mi w leczeniu udawać się do środków, których wielu z moich kollegów używało. Naradziwszy się przeto z żoną i niektóremi mojemi przyjaciołmi, przedsięwziąłem jeszcze jedną morską podróż. Byłem raz poraz chirurgiem na dwóch okrętach i przez sześć lat odbyłem rozmaite podróże do Indyi wschodnich i zachodnich, przez co powiększyłem trochę mój szczupły majątek. Godziny wolne od zatrudnień poświęcałem na czytanie najlepszych dawnych i nowszych autorów, będąc zawsze dostateczną liczbą książek opatrzony, a jeżeli się znajdowałem na lądzie, uważałem obyczaje i charaktery różnych narodów i uczyłem się ich języków, co mi z wielką łatwością przychodziło, bo miałem bardzo dobrą pamięć.

Gdy mi ostatnia podróż niebardzo udała się szczęśliwie, zbrzydziłem morze, i umyśliłem osiąść przy mojej żonie i dziatkach. Z Old-Jewry wyprowadziłem się na ulicę Fetter-lane a z tamtąd na Wapping, w nadziei że pomiędzy tamtejszemi majtkami znajdę dostateczną sposobność do leczenia; lecz ta zmiana niebardzo mi była korzystną.

Po trzech latach próżnego oczekiwania poprawy mojego losu, otrzymałem od Kapitana Wilhelma Prichard korzystne miejsce na jego okręcie Antylopa mającym właśnie płynąć na morze południowe. Ruszyliśmy z Bristol dnia 4. maja 1699 roku, i początek żeglugi był bardzo szczęśliwy.

Próżną byłoby rzeczą nudzić czytelnika szczegółami przypadków które się nam na tych morzach przytrafiły, dosyć jest powiedzieć, że płynąc do Indyi wschodnich, przez burzę zostaliśmy zapędzeni między zachód i północ ziemi Van-Diemen — i znajdowaliśmy się pod trzydziestym stopniem i dwoma minutami szerokości południowej. Dwunastu z pomiędzy naszych żeglarzy umarło ze zbytecznej pracy i złego pożywienia. Piątego listopada, który był początkiem lata w tamtym kraju, czas był pochmurny i majtkowie ujrzęli skałę wtedy dopiero, gdy już niewięcej jak na połowę długości liny od okrętu była oddaloną — a wiatr był tak gwałtowny, że nas prosto na nią pędził: jakoż w momencie rozbił się nasz okręt. Sześciu z nas pospieszyło do szalupy usiłując oddalić się od skały i okrętu. Płynęliśmy podług mojego rachunku, trzy morskie mile robiąc ciągle wiosłami, aż nakoniec sił nasze zwątlone długiem natężeniem, zmusiły nas oddać się mocy wałów, i w przeciągu może półgodziny szalupa nasza uderzona wiatrem od północy wywróconą została.

Niewiem co się stało z towarzyszami mojemi którzy byli w szalupie, ani z temi co się ratowali na skałę albo się na okręcie zostali, mniemam, że wszyscy zginęli. Co do mnie, płynąłem na los szczęścia, gdzie mię pęd morza i wiatru unosił. Często opuszczałem nogi, lecz nie mogłem zgruntować; nakoniec, kiedy się już prawie miałem za zgubionego, bom już ustawał na siłach, dostałem dna, i nawałność zmniejszać się poczęła. Musiałem iść blizko milę nim się do lądu dostałem, około godziny ósmej wieczór, według mojej rachuby. Szedłem dalej może pół mili, lecz ani śladu mieszkańców lub domów niepostrzegłem. Zmordowanie, upał i pół kwarty wódki, którą wypiłem opuszczając okręt do snu mię wzbudzały; położywszy się przeto na trawie, którą bardzo miętką znalazłem, zasnąłem mocniej jak kiedy w mojem życiu: tak spałem może przez dziewięć godzin. Dzień już był jasny gdy się obudziłem: chciałem wstać, lecz ruszyć się niemogłem. Leżałem wznak: postrzegłem że moje ręce i nogi były do ziemi po przywięzywane, toż samo i włosy, — dojrzałem nawet cieniutkie sznurki, które mnie od piersi aż do nóg opasywały. Nie mogłem patrzeć tylko w górę, a słońce zaczęło mocno dopiekać i światłem swojem raziło mnie w oczy.

Jakiś szmer na około dochodził moje uszy, ale w położeniu w jakiem się znajdowałem, tylko niebo widzieć mogłem. Wtem poczułem że się coś rusza po mojej lewej nodze, i lekko postępując po piersiach zbliżyło się aż ku brodzie. Co za podziwienie moje było, gdym ujrzał jakąś malutką postać ludzką, niewięcej jak sześć calów wysoką, z łukiem, strzałą w ręku, i z kołczanem na ramieniu, przy tem postrzegłem może ze czterdzieści podobnych postaci za pierwszą postępujących. Zdziwiony, zacząłem głośno krzyczeć, tak, że wszystkie te drobne stworzenia przejęte bojaźnią uciekły, i niektóre z nich, jak się potem dowiedziałem, uciekając spiesznie i skacząc ze mnie na ziemię, niebezpiecznie szwankowały. Wkrótce jednak wrócili, i jeden z nich który miał odwagę tak się do mnie zbliżyć, aż mógł całą moją twarz zobaczyć, podniósłszy z podziwienia ręce i oczy, cichym ale wyraźnym głosem zawołał: Hekinach Degul. Inni też same słowa pokilkakrotnie powtórzyli, ale ja naówczas nierozumiałem ich znaczenia.

Czytelnik łatwo sobie wystawi że położenie moje było nienajwygodniejsze. Dobyłem więc wszystkich sił moich na uwolnienie się z tych więzów i potargałem szczęśliwie owe sznurki czyli nici, powyrywałem kołki do których moja prawa ręka była przywiązaną, ponieważ podniósłszy ją nieco, zobaczyłem co mnie więziło. Skręciwszy mocno głową, chociaż z niemałym bolem, naciągnąłem nieco sznurków któremi włosy moje z prawej strony były przywiązane, tak, że mogłem cokolwiek ruszyć głową. Co ujrzawszy te człowieczki, krzycząc przeraźliwie pouciekali, wprzód, nim mogłem którego z nich uchwycić. Gdy krzyk ustał, usłyszałem że jeden z nich zawołał Tolgo Phonac; i wnet uczułem że więcej stu strzał padło na moją lewą rękę, i jak szpilki kłóły. Poczem nastąpił jeszcze drugi strzał w powietrze, tak jak my w Europie bomby puszczamy; pewno wiele strzał musiało paść na mnie, ale ich nieczułem, inne zaś padały mi na twarz, którą zaraz prawą ręką zasłoniłem. Gdy ten grad strzał przeminął, począłem na nowo próbować czybym się nie mógł uwolnić z mych więzów, ale natychmiast zaczęto jeszcze rzęsiściej strzelać niż pierwej, a nawet niektórzy poczęli mię kłóć swojemi kopiami; szczęściem że miałem na sobie kaftan bawoli, którego nie mogli przekłóć. Poznałem przeto że najlepszy sposób, zostawać spokojnie w tym stanie aż do nocy, że w ten czas wywikławszy lewą rękę potrafię zupełnie się uwolnić: co zaś do tych mieszkańców, to czułem się na siłach iż potrafię wyrównać najpotężniejszemu ich wojsku, któreby na attakowanie mnie wysłać mogli, jeźliby wszyscy tego byli wzrostu, jak ci, których do tego czasu widziałem. Lecz szczęście inszy mi los przeznaczało.

Kiedy postrzegli żem się uspokoił, zaprzestali strzelać, ale z wzmagającego się gwaru poznałem, że liczba tego ludu znacznie się powiększała. Słyszałem także, w odległości może czterech łokci odemnie, prosto mego ucha prawego, więcej jak przez godzinę, szelest ludzi jakby około czegoś pracujących: obróciwszy więc na tę stronę głowę, ile mi włosy i sznurki pozwoliły, ujrzałem może na półtory stopy wysokie wzniesienie, z poprzystawianemi dowchodu drabinami, na którem czterech z tych ludzi mogło się pomieścić. Jeden z nich, co mi się zdawał być jakąś znaczną, osobą, miał z tamtąd do mnie długą mowę, której i słowa nierozumiałem. Muszę jednak napomknąć, że nim ta zacna osoba mówić poczęła, potrzykróc zawołała: Langro dehul san. (Te słowa wraz z pierwszemi, zostały mi poźniej powtórzone i objaśnione).
Natychmiast zbliżyło się z pięćdziesięciu tych ludzi i pourzynali sznurki, któremi głowa moja z lewej strony była przywiązana, tak, że mogłem obrócić ją na prawą stronę, i uważać postać i czynności człowieczka, chcącego do mnie mówić. Był to mąż średniej postaci i szczuplejszy jak inni trzej którzy mu towarzyszyli. Jeden z tych był paź i trzymał mu ogon od sukni który był cokolwiek dłuższy jak mój średni palec: inni dwaj stali obok tego znacznego męża i trzymali go pod boki. Rolę mowcy dobrze odgrywał, i mogłem w wielu miejscach groźby, obietnice, litość i grzeczność rozróżnić. Dałem odpowiedź w kilku wyrazach, jednak jak najuniżeńszych, a lewą rękę i oczy podniósłem ku słońcu, jak by go na świadectwo wzywając żem umierał z głodu, niejadłszy od dawnego czasu.

Jakoż tak mi się jeść chciało, iż niemogłem się wstrzymać (może przeciw ustawom obyczajności) od okazania niecierpliwości mojej, wkładając często palec w usta, ażeby dać do zrozumienia że posiłku potrzebowałem. Hurgo (tak oni zwali, jak się potem dowiedziałem, tego wielkiego Pana) dobrze mnie zrozumiał. Zstąpił z wzniesienia i rozkazał do boków moich poprzystawiać drabiny, po których zaraz wlazło więcej stu ludzi, idąc do ust moich z koszami pełnemi potraw, które z rozkazu cesarskiego, na pierwszą wiadomość o mojem przybyciu zgromadzili. Uważałem że wiele było mięsiwa różnych zwierząt, których po smaku nie mogłem poznać. Były tam łopatki i udźce niby skopowe dobrze urządzone, ale mniejsze od skrzydełka skowronkowego. Połykałem na raz po dwie i po trzy z sześciorgiem chleba wielkości kuli karabinowej: wszystkiego mi dostarczali, wielkie po sobie z przyczyny mojej ogromności i niesłychanego żarłoctwa, pokazując zadziwienie. Po tem dałem im inny znak, że pić pragnę. Z sposobu mojego jedzenia wnieśli, że mało napoju nie wystarczyłoby dla mnie: a że to lud dowcipny, przeto przyciągnęli i podnieśli z wielką łatwością, jednę z największych beczek wina i przytoczywszy ją do ręki mojej, odszpuntowali. — Wypiłem ją duszkiem, co było bardzo naturalnie, bo ledwo pół kwarty zawierała, a wino było podobne do Petit Bourgogne, nawet daleko smaczniejsze. Natychmiast przytoczono drugą beczkę, którą w podobnyż sposób wypróżniłem, dając im przez znaki do zrozumienia, żeby mi jeszcze parę beczek dostawili — lecz więcej nie było na pogotowiu.

Przypatrzywszy się tym wszystkim cudom, wydali okrzyki radości, i zaczęli tańczyć po moich piersiach, powtarzając często Hekinah Degul. Potem dali mi przez znaki do zrozumienia ażebym wypróżnione beczki rzucił na ziemię, pierwej jednak zapowiedzieli baczność stojącym na około, a gdy ujrzeli beczki w górę wyrzucone, znowu powszechny okrzyk nastąpił.

Muszę się przyznać, że miałem chęć, trzydziestu lub czterdziestu, z tych ichmościów co się po moich piersiach przechadzali na ziemię zrzucić; wspomnienie jednak na udręczenia które już zniosłem a które zapewne jeszcze niebyły z ostatecznych będących w ich mocy, także na moją obietnicę gestami im uczynioną, że się spokojnie zachowam i siły mej przeciw nim nieużyję, spowodowało mię do zaniechania tego. Oprócz tego uważałem się być obowiązanym prawami gościnności przeciw ludowi który mię traktował z taką wspaniałością. Niemogłem się jednak dosyć wydziwić odwadze tych człowieczków, którzy się ważyli po mnie chodzić, chociaż moja lewa ręka zupełnie była wolna.

Kiedy się przekonali że już więcej jeść nie żądam, przyprowadzili do mnie osobę wyższej rangi, przysłaną od Jego Cesarskiej Mości. Jego excellencya wstąpił na moją prawą nogę niżej kolana i postępował z tuzinem może swojej świty ku mej twarzy, okazał mi list wierzytelny z pieczęcią królewską, i trzymając go tak przed oczami mojemi, mówił może z dziesięć minut spokojnie lecz z wyrazem i determinacyą, często pokazując w jedną stronę, wktórej, jak wkrótce zmiarkowałem, leżała stolica państwa, może o pół mili oddalona, tam bowiem Jego Cesarska Mość postanowił mię przetransportować. Odpowiedziałem w kilku słowach, które niezrozumiano: musiałem przeto znowu udać się do znaków, kładąc wolną rękę lewą na prawą, a potem na głowę i piersi. To miało znaczyć, że sobie życzę być wolnym. Jego excellencya zrozumiał mię zupełnie, lecz wstrząsł głową z nieukontentowaniem i dał mi do zrozumienia, że tak jak jestem mam być transportowanym, dając jednak poznać innemi znakami że mi wszystkiego będą dostarczać czego tylko będę potrzebować. Począłem więc znowu próbować potargać moje więzy, lecz natychmiast poczułem kłócie ich strzał na twarzy i rękach, które już i tak bąblami były okryte, czułem rownie że niektóre z tych strzał tkwiły w mojem ciele, a liczba moich nieprzyjacioł coraz się zwiększała. Zmuszony więc byłem dać im znak, że mogą ze mną robić co się im podoba. Wtenczas Hurgo ze swoją świtą, oddalił się z wielką grzecznością i oznakami ukontentowania.

Wkrótce potem usłyszałem powszechny odgłos z częstem powtarzaniem słów Peplum selan, i postrzegłem jak wielu z nich popuszczało mi sznurki wten sposób, że się mogłem obrócić na prawą stronę i wypuścić wodę, w czem sprawiłem się z wielkiem podziwieniem ludu, który domyślając się czynności mojej, czem prędzej i w prawo i w lewo rozstąpił się dla uniknienia potopu. Nieco w przódy namaszczono mi przez litość twarz i ręce jakimś przyjemnego zapachu balsamem, który w krótkim czasie pokłócia od strzał uleczył. Nieczując więcej bolu i zaspokoiwszy głód potrawami istotnie pożywnemi, zacząłem być śpiącym. Jakoż, sen mój, jak mi potem powiedziano, trwał przez ośm godzin, co było rzeczą bardzo naturalną, lekarze bowiem z rozkazu cesarskiego — wmięszali do wina lekarstwa sen sprawujące.

Pokazuje się, że jak tylko mnie śpiącego na brzegu znaleziono, natychmiast Cesarz został o tem zawiadomiony przez kuryerów, i na radzie stanu postanowiono, ażeby mię, w sposób przezemnie opisany, związać i aresztować, co też w czasie snu mego uskuteczniono; także jadła i napoju miano mi dostatecznie dostarczyć, i machina na przewiezienie mię do stolicy miała być natychmiast sporządzoną.

Zamysł ten może się zdawać zbyt śmiały i niebezpieczny, i pewny jestem że żaden z monarchów europejskich, w podobnym przypadku, nieuczyniłby takiego postanowienia. Według mego zdania jednak, było to przedsięwzięcie równie rozsądne jak wspaniałe; w przypadku bowiem, gdyby naród ten powziął był chęć, wczasie mego snu, zamordowania mnie swemi strzałami i dzidami, zapewne za pierwszem uczuciem boleści, obudziwszy się i wpadłszy w złość, potargałbym łatwo więzy mnie krępujące, a naród ten cały nie zdolny przeciw mnie do obrony, nie mógłby wtedy na żadne względy rachować.

Lud ten odznacza się szczególniej w matematyce i mechanice, umiejętnościach wielce szacowanych i protegowanych przez Cesarza. Monarcha ten posiada bardzo zmyślnie urządzone machimy do przewożenia drzewa i innych ciężarów: często największe okręta wojenne, z których niektore mają do dziewięć stóp długości, budowane są w miejscu gdzie rośnie drzewo do ich budowy, i potem trzysta do czterysta łokci, do morza odwożone.

Pięćset cieślów i inżynierów zostało wyznaczonych do przysposobienia największej z machin które posiadali, i uczynienia jej do przewiezienia mnie sposobną. Był to wóz wysoki na trzy cale, długi stóp siedm, szeroki stóp cztery, i na dwudziestu dwóch kołach spoczywający. Radość była powszechna gdy wóz przyprowadzono i równolegle do mnie postawiono: ale największa trudność była, jak mnie podnieść i na nim położyć? Tym końcem wkopano obok mnie ośmdziesiąt słupów na dwie stopy wysokich; obwiązano mi wokoło szyję, ręce, nogi i całe moje ciało, do tych obwiązek przymocowano sznury grubości szpagatu, i przewleczono je przez kółka na słupach będące. Dziewięćset najsilniejszych ludzi użyto do ciągnienia tych sznurów i tym sposobem może we trzy godziny byłem podniesiony, w machinę złożony i przywiązany. Wszystko to później mi powiedziano, spałem bowiem mocno, wypiwszy dużo zaprawnego wina. Pięćset koni, największych jakie Cesarz posiadał, bo każdy miał wzrostu około półpięta cala, założono do wozu dla zawiezienia mię do stolicy o pół mili oddalonej.

Już może cztery godziny upłynęło w tej podróży, gdy nagle, bardzo śmiesznym przypadkiem obudziłem się. Dla naprawienia czegoś, zatrzymano się; a wtem dwóch czy trzech krajowców ciekawością zdjęci i chcąc mi się spiącemu przypatrzyć, weszli na wóz, potem na mnie, i na palcach zbliżyli się aż do mojej twarzy. Jeden z nich, kapitan gwardyi, włożył mi ostrą pikę w lewe nozdrze, co tak mię w nosie załechtało żem się obudził i trzy razy kichnął. Po czem panowie ci oddalili się i dopopiero później we trzy tygodnie dowiedziałem się o przyczynie mego obudzenia. Ujechaliśmy dosyć dnia tego, i stanęliśmy na noc pod strażą pięciuset gwardyi, której połowa była z pochodniami a połowa w łuki i strzały uzbrojona. Nazajutrz, o wschodzie słońca ruszyliśmy dalej w drogę i około południa stanęliśmy może o dwieście łokci od bram miasta. Na widzenie mnie wyszedł Cesarz z całym swoim dworem, lecz jego wielcy urzędnicy niechcieli dozwolić, żeby J. C. Mość, wstępując na mnie, osobę swoją na niebezbieczeństwo narażał.

Nie daleko miejsca, gdzie się wóz zatrzymał, stał starożytny kościół, miany za największy budynek w całem Państwie. Ten, przed kilką laty zmazany został morderstwem w nim popełnionem, przeto podług zasad religji ludu tego, miany był za sprofanowany i po usunięciu z niego wszelkich religijnych sprzętów, przeznaczony został do różnego użytku. Wielka jego brama od strony północnej, była wysoka na cztery, szeroka na dwie stopy; z każdej strony bramy były okna wysokie na sześć cali: do tego co było z lewej strony, slusarze cesarscy przykuli dziewięćdziesiąt łańcuszków, podobnych do tych jakie damy europejskie przy zegarkach noszą, i drugi koniec tychże przymocowali mi do lewej nogi na trzydzieści sześć kłotek. Naprzeciw kościoła, po drugiej stronie drogi, w odległości może dwudziestu stóp, stała wieża przynajmniej na pięć stóp wysoka: na tę wstąpił Cesarz z pierwszemi dygnitarzami państwa, ażeby mi się przypatrzyć. Liczono więcej jak na sto tysięcy mieszkańców, którzy wyszli z miasta ciekawością zdjęci, a pewny jestem że ich z dziesięć tysięcy, weszło na mnie po drabinach różnemi czasy, niezważając na warty wzbraniające tego; aż nareszcie wyszła proklamacya, ciekawości tej pod karą śmierci zakazująca.

Ciężko sobie wystawić wrzawę ludu, gdym powstał i począł się przechadzać. Łańcuch, którym byłem przykuty był może na sześć stóp długi, a że był przymocowany blizko bramy, przeto mogłem nietylko chodzić w półkole, ale nawet położyć się i nogi za bramę wyciągnąć. —



ROZDZIAŁ II.

Cesarz Lilliputu, licznym otoczony dworem, przychodzi odwiedzić więźnia.

— Opis osoby i ubioru J. C. Mości.
— Uczeni przydani są autorowi dla uczenia go języka krajowego.
— Łagodnością swego charakteru zyskuje względy.

— Rewizya jego kieszeni i odebranie szpady i pistoletów.


S

Stanąwszy na nogi, obejrzałem się na około, i wyznać muszę, żem jeszcze nigdy niemiał tak pięknego widoku. Cała okolica miała postać ogrodu, a opłocone pola, które prawie ogólnie zajmowały po czterdzieści stóp kwadratowych, jak grzędki kwiatów wyglądały. Niektóre z tych pól przeplatane były lasami: największe z drzew zdawały się mięć około siedmiu stóp wysokości. W lewo spostrzegłem stolicę państwa, wielkie mającą podobieństwo, do miasta na dekoracyach teatralnych malowanego.

Już od kilku godzin, poczuwałem oznaki strawności żałądka, która przez kilka dni wstrzymaną była. Ztąd w nienajprzyjemniejszem znajdowałem się położeniu, między konieczną potrzebą a wstydem. Osądziłem więc za najlepszy środek, pozbyć się tej konieczności w mojem mieszkaniu. I tak też uczyniłem. Zamknąłem bramę i postąpiwszy tak daleko, jak mi długość łańcuchów dozwalała, uwolniłem się z tej naturalnej potrzeby. Lecz żeby czytelnik nie miał złego wyobrażenia o mojej czystości, namienić tu muszę, że ten raz tylko w taki sposób się obeszłem: a kto raczy zważyć okoliczności położenia mego, ten mnie i uniewinni. Od tego czasu, odbywałem podobne czynności zawsze rano wstawszy, na wolnem powietrzu, i co rano także, nim jeszcze kto z publiczności nadszedł, dwóch ludzi przeznaczonych do tego, wywozili te nieczystości na taczkach.

Po tej awanturze, wyszedłem znowu przed dom ażeby użyć świeżego powietrza, gdy niespodzianie ujrzałem Cesarza konno ku mnie jadącego, co o mało że drogo nieprzypłacił: koń bowiem cesarski, lubo bardzo dobrze ujeżdżony, na widok tak nadzwyczajny jakim ja byłem dla niego, bo mu się pewno wydawać musiało, że to góra jaka się porusza, począł się wspinać. Ale Cesarz będąc doskonałym jeźdźcem, trzymał się mocno w siodle, aż póki nieprzyskoczyli dworscy i konia przytrzymali, poczem J. C. Mość zesiadł i obglądał mię na około z wielkiem podziwieniem, zawsze jednak ostrożnie i w takiej odemnie odległości, jaką po długości moich łańcuchów, za bezpieczną być sądził. Potem rozkazał swoim kucharzom i piwnicznym, którzy już byli przygotowani, ażeby mi jeść i pić podano. To pożywienie podsuwali mi na pewnym rodzaju wózków, tak blizko, aż go rękami dosięgnąć mogłem: ja też wziąłem się do nich i wkrótce wszystkie wypróżniłem. Dwadzieścia z nich naładowane były mięsem, dziesięć trunkami. Każdy dostarczył na dwa lub trzy dobre kęsy, a trunki ze wszystkich dziesięciu wozów wlałem w jeden i duszkiem go wypróżniłem.

Cesarzowa, Księżęta i Księżniczki, z wielą damami siedziały w krzesłach w niejakiej odległości. W czasie przypadku Cesarza z koniem, powstały wszystkie, i zbliżyły się do monarchy, którego opis muszę tu umieścić. — Cesarz jest wzrostu daleko wyższego od któregokolwiek z swoich dworzan, co już jest dostatecznem do zjednania mu szczególnego uszanowania: twarz jego pełna i męzka, usta wielkie, nos orli, kolor śniady, spojrzenie poważne, kształt ciała proporcyonalny, poruszenia przyjemne i wspaniałe. Już nie był w pierwszej młodości, miał bowiem lat dwadzieścia ośm i trzy kwartały, a około siedmiu lat szczęśliwie i zwycięzko panował. Żebym się lepiej mógł J. C. Mości przypatrzyć, położyłem się na bok, tak, że twarz moja była równo z twarzą jego, a on stał o trzy łokcie odemnie. Poźniej miałem go często w ręku, dla tego w opisaniu niemogę się mylić. Odzienie było jednostajne i proste, kroju częścią azyatyckiego, częścią europejskiego, na głowie zaś miał lekki hełm złoty, ozdobiony kleinotami i powiewającem piórem. W ręku trzymał dobytą szpadę dla obrony, jeźlibym łańcuchy pokruszył. Ta szpada była blizko na trzy cale długa, pochwa i rękojeść złote dyamentami wysadzane. Głos jego był cienki ale jasny i wyraźny, że go nawet stojąc mogłem dobrze słyszeć. Damy i panowie dworscy byli bogato postrojeni, tak, że miejsce które zajmowali, miało podobieństwo do sukni damskiej na ziemi rozciągnionej, z haftowanemi srebrem i złotem figurami. J. C. Mość czynił mi honor często mówiąc do mnie, na co ja odpowiadałem, aleśmy jeden drugiego nic nierozumieli. Byli także przytomni księża i prawnicy (jak ich z ubioru łatwo mogłem poznać), ci mieli rozkaz explikowania mi ich mowy, lecz pomimo, żem we wszystkich znanych mi językach chciał z niemi rozmawiać, jako to: w Niemieckim, Hollenderskim, Łacińskim, Francuzkim, Hiszpańskim, Włoskim, jednak usiłowania moje były daremne.

Po dwóch godzinach dwór odjechał. Dla zabezpieczenia mię od grubiaństw a może i złości pospólstwa, które ażeby mnie blizko zobaczyć, tłumem się cisnęło, zostawiono przy mnie liczną straż. Pomimo tego, byli jednak niektórzy tak bezczelni iż strzelali do mnie z łuków, i omało że jedna strzała lewego oka mi nie wykłóła; ale pułkownik kazał schwytać sześciu z przywódców tego hultajstwa, i za najsłuszniejszą karę ich występku osądził, związanych w ręce moje oddać. Rozkaz jego natychmiast został przez żołnierzy wykonany. Wziąłem więc ich w rękę, pięciu włożyłem do kieszeni, a szóstego udawałem jakobym chciał zjeść żywcem. Biedny człowiek krzyczał przeraźliwie, czem tak pułkownik jako i drudzy oficerowie, mocno zostali przelęknieni, szczególnie gdy z kieszeni dobyłem scyzoryka: ale wkrótce uśmierzyłem ich bojaźn, kiedy łagodnie na niego spojrzawszy i poprzecinawszy sznurki któremi był związany, postawiłem go zlekka na ziemi. Naturalnie, spiesznie uciekł. Tym sposobem i z drugiemi, postąpiłem wyciągając jednego po drugim z kieszeni i postrzegłem z ukontentowaniem, że tak żołnierzy jak i pospólstwo ujął ten krok ludzkości, o którym zaraz doniesiono dworowi, w sposób dla mnie bardzo pożyteczny.

Ku wieczorowi, wcisnąłem się znowu do mego domu i położyłem się na ziemi: tak przez dwa tygodnie prawie sypiałem, aż póki mi na rozkaz cesarski nie sporządzono proporcyonalnego łóżka. Sześćset zwykłych pościeli zniesiono i w domu moim przyrządzano; stopięćdziesiąt z tych pozszywanych tworzyły rodzaj materaca długości szerokości dla mnie stosownej, a cztery warstwy takie, niebyły jeszcze dostateczne do wygodnego leżenia na twardej z ciosanego kamienia posadzce. W podobnej proporcyi zaopatrzono mię w poduszki, prześcieradła, kołdry, które dosyć mi były przyjemne, po tylu doznanych niewygodach.

Wieść o przybyciu nadzwyczaj wielkiego człowieka, rozgłoszona po całem państwie, niezliczone mnóstwo ciekawych próżniaków sprowadzała, tak dalece, że wsie stały prawie opuszczone, i zaniedbana uprawa roli pewnoby nie małe przyniosła szkody, gdyby temu J. C. Mość różnemi proklamacyami i ustawami niebył zapobiegł. Nakazano więc, ażeby ci wszyscy którzy mnie już widzieli, bezzwłocznie do domów wracali, i nigdy nieważyli się do mieszkania mego zbliżać, bez wyraźnego od dworu pozwolenia. Zakaz ten przyniósł sekretarzom stanu niemałe dochody. —

Tym czasem Cesarz częste składał rady, dla postanowienia co ze mną zrobić miano. Jeden, szczególnie mnie przyjazny, a przytem człowiek wysokiego stanu, znający wszystkie tajemnice dworu, uwiadomił mię poźniej i zapewnił, że z mojej przyczyny dwór, w niemałym był ambarasie. Obawiano się żebym nie potargał więzów: mówiono, że z powodu mojej żarłoczności, łatwo głód nastąpić może. Niektórzy sądzili być najlepszem, głodem mię umorzyć, albo poranić zatrutemi strzałami: lecz rozważywszy znowu, lękali się, że fetor z tak ogromnego trupa może powietrze w całym kraju sprawić. Wczasie tych narad, kilku z oficerów zażądali wejścia do rady cesarskiej, i gdy za danem pozwoleniem dwóch z nich weszło i donieśli o mojej wspaniałości względem sześciu złoczyńców o których wyżej nadmieniłem, tak to przychylne na umyśle Cesarza i całej rady uczyniło wrażenie, że natychmiast wyszedł rozkaz cesarski, żeby wszystkie wsie, aż do dziewięćset łokci w odległości od stolicy leżące, codziennie dostarczały po sześć wołów, czterdzieści baranów, i innej dla mnie żywności, toż w proporcyi chleba, wina i innych napojów. W zapłacie za te dostawy, J. C. Mość wydał assygnacye do skarbu swego: innych bowiem dochodów monarcha ten nie ma jak z dóbr królewskich, i chyba tylko w bardzo ważnych okolicznościach, wkłada na swoich poddanych podatki; lecz ci za to swoim własnym kosztem na wojnę iść muszą. Na usługi moje sześćset osób wyznaczono: tym, dano żołd stosowny na utrzymanie, i z obu stron drzwi mieszkania mego, wygodne dla nich rozbito namioty. Rozkazano także, żeby trzystu krawców zajęło się sporządzeniem dla mnie ubioru podług mody krajowej: żeby sześciu najuczeńszych w kraju ludzi uczyli mnie języka: nakoniec, żeby konie cesarskie i szlacheckie, tudzież gwardye częste przedemną odbywały ćwiczenia dla przyzwyczajenia się do osoby mojej. Wszystkie te rozkazy należnie były wykonane, i w przeciągu trzech tygodni wielkie uczyniłem postępy w języku Lilliputskim. Przez ten czas Cesarz zaszczycał mię częstemi odwiedzinami, a co większa, sam do uczenia mnie języka nauczycielom moim pomagał.

Najpierwsze słowa których się nauczyłem, były do wyrażenia życzeń uzyskania wolności; co każdego dnia powtarzałem klęczący przed Cesarzem. — Odpowiadał mi, że to trzeba czasowi zostawić, że tego nie może uczynić bez usłyszenia zdania tajnej rady, i że koniecznie trzeba żebym wprzód przyrzekł i przysięgą stwierdził pokój z nim i z jego poddanemi, tym czasem zaś ze wszelką uczciwością miano się ze mną obchodzić. Radził mi także, żebym cierpliwością i dobrem postępowaniem, u niego i ludu jego, szacunek sobie jednał. Przestrzegł, bym mu tego nie brał za złe, jeźliby niektorym oficerom kazał mnie zrewidować, ponieważ, według wszelkiego podobieństwa, mogłem mieć przy sobie broń bezpieczeństwu państwa szkodliwą. Odpowiedziałem, iż gotów byłem rozebrać się i wypróżnić kieszenie moje w przytomności jego. Oświadczenie to uczyniłem częścią słowami, częścią gestami. Rzekł mi na to: iż podług prawa krajowego, muszę zezwolić na zrewidowanie mnie przez dwóch komissarzy: że to dobrze wie, iż to się niemoże stać bez mego zezwolenia, ale tak dobrze trzyma o mojej wspaniałości i poczciwości że bez wszelkiej obawy w ręce moje osoby ich powierzy, a cokolwiekby mi zabrano, będę miał wrócone, gdy się z kraju oddalę, albo też zapłacone podług ceny, którąbym sam ustanowił.

Gdy ci dwaj komissarze przyszli mnie rewidować, wziąłem ich na ręce, wsadziłem do kieszeń sukni, a potem do wszystkich innych kieszeń, ominąwszy jednak kieszonki w spodniach, w których miałem niektóre drobiazgi mnie potrzebne a dla nich nic nieznaczące. W jednej miałem srebrny zegarek, w drugiej woreczek z pieniędzmi. Panowie komissarze mieli z sobą papier, pióra i atrament, spisali przeto dokładny inwentarz tego wszystkiego co tylko widzieli, a gdy spis ten ukończyli, prosili mię, bym ich spuścił na ziemię, żeby się J. C. Mości z urzędu swego sprawili.

Poźniej przetłomaczyłem dla siebie ten inwentarz słowo w słowo, był on jak następuje:

„Najprzód w kieszeni prawej w sukni wielkiego Człowieka-Góry (tak tłomaczę słowa quinbus flestrin) po pilnem zrewidowaniu, nie znaleźliśmy tylko kawał płótna grubego, tak wielki, że mógłby służyć za kobierzec pod nogi w najpierwszym paradnym pokoju J. C. Mości. W kieszeni lewej, znaleźliśmy kufer srebrny, z wiekiem tegoż metalu, którego my, wizytatorowie niemogliśmy podnieść. Prosiliśmy wspomnionego Człowieka-Góry, żeby go nam otworzył, co gdy uczynił, jeden z nas wchodząc w ten kufer, wpadł w jakiś proch po kolana, który mocnego i kilkakrotnego nabawił nas kichania.
W kieszeni prawej w kamizelce znaleźliśmy niezmiernej wielkości pakę rzeczy białych, cienkich, mocnym powrozem obwiązanych, jedne na drugie poskładanych, grubości może trzech ludzi, rzeczy te miały na sobie jakieś czarne figury: zdaje się nam, że to muszą być pisma, którego litery są wielkości na pół naszej dłoni. W lewej kieszeni, była jakaś wielka machina płaska, uzbrojona dwudziestą bardzo długiemi zębami, podobnemi do palisady przed pałacem J. C. Mości: wnosiemy że Człowiek-Góra używa tej maszyny do czesania się, widząc jednakże jak nam trudno porozumieć się ze sobą, niechcieliśmy nadaremnie trudzić go naszemi pytaniami.
W wielkiej kieszeni po prawej stronie w pokryciu środka (tak ja tłomaczę słowo ranfulo którem spodnie moje wyrażali) ujrzeliśmy żelazną kłodę wewnątrz okrągło wydrążoną, długą na wysokość człowieczą, osadzoną w wielkiej sztuce drzewa, grubszej niż ta kłoda żelazna. Przy jednym boku tej kłody znajdowały się inne sztuki żelazne wypukło wyrabiane, i zamykające w sobie krzemień płasko rznięty: coby to było, niemogliśmy dociec. W lewej kieszeni była druga podobnaż maszyna. W małej kieszeni z prawej strony, znajdowały się rozmaite sztuki okrągłe z białego i czerwonego metalu, różnej wielkości; niektóre z tych sztuk białe, a jak nam się zdaje srebrne, tak były duże i ciężkie, że ledwo obydwa i to z wielką trudnością mogliśmy je podnieść. W lewej kieszonce znaleźliśmy dwie szable kieszonkowe, których żelaza wchodziły w szpary w rogu wielkim wycięte. Do dwóch kieszonek, które były w górze jego pokrycia środka, a które on kieszonkami skrytemi nazywał, niemogliśmy się dostać, gdyż otwory ich brzuchem jego bardzo były ściśnione. Z prawej z tych kieszonek wisiał wielki łańcuch srebrny, na końcu z osobliwszą jakąś maszyną. Kazaliśmy mu żeby ją wyjął i nam pokazał.
Była to kula, jedna jej połowa srebrna, druga z jakiegoś przezroczystego metalu. Z przezroczystej strony, widzieliśmy jakieś osobliwsze wyobrażenia naokoło, i mniemaliśmy że się ich dotknąć możemy, ale palce nasze zatrzymały się na tym przezroczystym metalu. Gdy nam maszynę tę przytknął do uszów, słyszeliśmy z niej huk nieustanny jakby z młynu wodnego: wnieśliśmy przeto, że to jest albo jakie nieznajome zwierze, albo bóstwo czczone przez niego. To drugie mniemanie bardziej zdaje się być do prawdy podobnem, gdyż on sam nas zapewniał, (jeźli go tylko dobrze zrozumieliśmy, bo się bardzo źle tłomaczy) iż rzadko kiedy co czyni bez porady tej machiny. Nazywał ją swoją wyrocznią i mówił, że ona mu przepisuje czas na wszystkie sprawy jego życia. Z lewej kieszonki wyciągnął sieć, tak wielką żeby mogła naszym rybakom do łowu służyć: on jednak otwierał i zamykał ją jakby woreczek na pieniądze a nawet istotnie do tego jej używał. Znaleźliśmy w niej wiele sztuk odlewanych okrągłych z żółtego metalu, i jeżeli one są ze złota, to niesłychaną wartość mieć muszą.

„Tak rozkazom W. C. Mości zadosyć uczyniwszy i zrewidowawszy wszystkie jego kieszenie, spostrzegliśmy na nim pas, ze skóry jakiegoś osobliwszego zwierza sporządzony, przy którym z lewej strony wisiała szpada długości pięciu ludzi, a z prawej strony torba na dwie podzielona przegródki, mogące w sobie pomieścić po trzech poddanych W. C. Mości. W jednej z tych przegródek były kule z bardzo ciężkiego metalu, wielkie jak głowy nasze, do których dźwigania silnej by ręki potrzeba. W drugiej przegródce było dużo jakiegoś czarnego piasku, ale ten był lekki i niezbyt wielki, bo może więcej jak pięćdziesiąt ziarn jego mogliśmy trzymać na dłoni. —

„Ten jest dokładny spis tego wszystkiego, cokolwiek znaleźliśmy przy Człowieku Górze, który nas z ludzkością i uszanowaniem dla rozkazów W.  C. Mości przyjął. Podpisano i pieczęcią stwierdzono, dnia czwartego, ośmdziesiątego dziewiątego Księżyca, najszczęśliwszego panowania W. C. Mości.

Helsen Frelock Marsi Frelock
Helsen Frelock Marsi Frelock

Gdy ten inwentarz w przytomności Cesarza przeczytano, rozkazał mi w grzecznych wyrazach abym mu te wszystkie rzeczy oddał. Najprzód żądał mojej szpady, którą mu z pochwą i wszystkiemi należnościami złożyłem. Tym czasem kazał, ażeby 3000 wyborowego żołnierza w koło mię okrążyli, łuki i strzały mieli w pogotowiu; czego wszystkiego nieuważałem bo oczy moje ciągle na Cesarza były zwrócone.
Potem prosił mię ażebym dobył szpady, która chociaż od wody morskiej zardzewiała, dosyć jednak błyszczała. Gdy ją dobyłem wojska krzyknęły z przestrachu: kazał mi ją więc schować do pochew, i rzucić jak tylko mogłem najlżej o kilka stóp odemnie. Druga rzecz o którą mię zapytał, były te kłody żelazne wywiercone, przez które oni rozumieli moje krucice. Podałem mu je i tłomaczyłem ich użycie, a nabiwszy prochem tylko i przestrzegłszy J. C. Mość ażeby się niezląkł, wystrzeliłem w powietrze. Zadziwienie jakie nastąpiło, było bez porównania większe niżeli na widok mej szpady: wszyscy w znak popadali jakby piorunem uderzeni, i sam Cesarz, lubo najodważniejszy, nie mógł aż po niejakim czasie przyjść do siebie. Oddałem obydwie krucice tym sposobem jak i szpadę, także pulwersak z kulami i prochem, ostrzegając, ażeby worka z prochem strzeżono od ognia, bo cały pałac J. C. Mości mógłby być w powietrze wysadzony; co J. C. Mość mocno zadziwiło. Oddałem także i zegarek, na który Cesarz ciągle z wielką ciekawością spoglądał i kazał, ażeby dwóch największych i najsilniejszych gwardzistów, nieśli go na ramionach zawiesiwszy na wielkim drągu, tak, jak piwowarscy parobcy w Londynie beczki z piwem noszą.
Dziwował się nieustannemu szemraniu zegarka i ruszaniu się indexu minutowego, którego ruch łatwo mógł dojrzeć, bo wzrok tego narodu nierównie jest od naszego bystrzejszy. Pytał się mędrców swoich, coby o tej machinie rozumieli; i łatwo się domyślić, że zdania ich bardzo były różne.

Nakoniec oddałem moje pieniądze miedziane i srebrne, woreczek z dziewięcią wielkiemi pieniędzmi złotemi i z kilką mniejszemi, scyzoryk, brzytwy, srebrną tabakierkę, grzebień, chustkę od nosa i dziennik. Szpada, pistolety i woreczek z prochem i ołowiem przewieziono do arsenału cesarskiego, a resztę mojej własności oddano mi napowrót.

Jak już wspomniałem, miałem był jeszcze jedną kieszeń, której nie postrzeżono przy rewizyi. W niej były okulary (których, mając wzrok słaby, często potrzebowałem), teleskop kieszonkowy i inne drobiazgi, które Cesarzowi na nic niemogły się przydać, i dla tego o nich nieswspomniałem. —




ROZDZIAŁ III.

Gulliwer bawi Cesarza i Państwo obojej płci osobliwszym sposobem.

— Opis zabaw dworu Lilliputskiego.

— Autor, pod pewnemi warunkami otrzymuje wolność.


M


Moja dobra konduita i powolność, zjednały mi przychylność tak Cesarza jako też wojska i pospólstwa; począłem więc mieć nadzieję że wkrótce wolność otrzymam, i używałem wszelkich sposobów do utrzymania ich w tem dla mnie usposobieniu. — Powoli, bojaźń krajowców zmniejszała się: często położywszy się pozwalałem młodym chłopcom i dziewczętom grać w krycie w moich włosach: uczyniłem też znaczne postępy w mowie krajowej. Jednego dnia Cesarz powziął myśl, dla rozrywki mojej dać widowisko, w czem naród ten, wszystkie które mi się widzieć zdarzyło tak zręcznością jak wspaniałością przechodzi. Nic jednak tyle mnie nieubawiło, jak taniec na linie, któren wykonany był na cienkiej białej nitce, około czterech stóp długiej, a na dwanaście cali wysoko od ziemi wyprężonej. Czytelnik raczy przebaczyć że zabawę tę cokolwiek obszerniej opiszę. —

Należący do tych cwiczeń, są osoby ubiegajace się o znaczniejsze urzęda w kraju i o łaskę monarchy. Od dzieciństwa zaraz wprawiani są do tej szlachetnej zabawy. Gdy jaki wielki urząd, bądź przez śmierć, bądź przez popadnienie w niełaskę (co się bardzo często zdarza) zawakuje, natychmiast pięciu lub sześciu kandydatów, podaje do Cesarza prośby, ażeby im dozwolono bawienia J. C. Mości i dwór jego tańcowaniem na linie. Kto najwyżej skacze a niespadnie, ten otrzymuje urząd. Często się zdarza, że niektórzy z ministrów, dostaną rozkaz pokazania swej zręczności, dla przekonania Cesarza, że talentów swoich nie stracili. Flimnap, wielki podskarbi, ma przywilej, że może na wyciągnionej linie o cal wyżej skakać jak którykolwiek z panów w całem Cesarstwie. Widziałem go nieraz robiącego bardzo niebezpieczne skoki na deszczułce drewnianej, przywiązanej na sznurze nie grubszym od nici zwyczajnej. Przyjaciel mój Reldresal, pierwszy sekretarz rady przybocznej, jeżeli mię wzrok mój jemu przychylny nie myli, jest pierwszym po podskarbim. Inni znaczniejsi urzędnicy, są sobie prawie równi co do talentu.

Rozrywki te, bywają często przyczyną smutnych przypadków, które po większej części, zapisane są w archiwach cesarskich. Ja sam widziałem dwóch albo trzech kandydatów, że sobie połamali nogi. Daleko większe jednak jest niebezpieczeństwo, kiedy ministrowie odbiorą rozkaz popisywania się ze swoją zręcznością, ponieważ wtedy usiłując przewyższyć nie tylko siebie samych, ale i wszystkich innych, zawsze prawie bywają przypadki, i wielu dwa i trzy razy spadają. Mówiono mi że rokiem przed mojem przybyciem, Flimnap spadłszy, byłby niezawodnie kark skręcił, gdyby jedna z poduszek cesarskich, przypadkiem na ziemi leżąca, niezmniejszyła upadku.

Drugi rodzaj rozrywki odbywa się tylko w obec Cesarza, Cesarzowej i pierwszego ministra. Cesarz kładzie na stole trzy tasiemki jedwabne rozciągnione, na sześć calów długie, jedna czerwona, druga zółta, a trzecia biała. Te tasiemki są przeznaczone jako nagrody tym, którym Cesarz chce dać dowód swojej szczególniejszej łaski. Obrządek ten odprawia się w wielkiej audyencyonalnej sali cesarskiej, gdzie kandydaci obowiązani są złożyć próby swojej zręczności, której rodzaj od wzwyż opisanych bardzo jest różny, i tak osobliwy, że o niczem podobnem ani w starożytności ani w tych czasach nie słyszałem.

Cesarz trzyma kij tak, że oba jego końce w równej są od ziemi odległości, a tym czasem konkurenci jeden za drugim przez ten kij w tył i naprzód skaczą, lub popodniego pełzają, w miarę tego, jak kij zniżany lub podnoszony bywa. Często także jeden koniec kija trzyma Cesarz a drugi jego pierwszy minister, nawet trafia się że samemu ministrowi trzymanie to powierzonem bywa. Ten który największą zwinność i zręczność tak w skokach jak podłażeniu okaże, dostaje w nagrodę niebieską tasiemkę; czerwona wynagradza tego który po pierwszym najlepiej się odznaczył, a następnie białą trzeciemu oddają: wszyscy noszą te odznaczenia jak pasy, i mało ujrzy osób z wyższego stanu którzyby pasem takim niebyli zaszczyceni.

Konie wojskowe i ze stajni cesarskich, codziennie przejeżdżano przedemną, i wkrótce tak się do mnie przyzwyczaiły, że bez obawy aż do nóg moich przychodziły. Jeźdźcy skakali często przez moją rękę, gdy ją na ziemi położyłem, a jeden ze strzelców cesarskich przeskoczył mi przez nogę: był to skok istotnie nadzwyczajny. — Na drugi dzień, miałem to szczęście bawić Cesarza. Prosiłem, ażeby rozkazał dostawić mi kilka kijów długich na dwie stopy a grubych jak trzcina zwyczajna: J. C. Mość wydał natychmiast rozkazy dozorcom lasów i nazajutrz przybyło dziewięciu leśniczych z tyląż ośmiokonnemi wozami. Wziąłem dziewięć kijów i powtykałem je w ziemię w kwadrat obszerny na dwie i pół stopy, cztery inne kije przywiązałem na tych horyzontalnie, potem rozłożyłem chustkę od nosa na tych dziewięciu kijach, wyprężyłem ją mocno, tak, że jak skóra na bębnie wyglądała. Te cztery kije które choryzontalnie leżały i nad chustkę może na 4 cale występowały, formowały baryerę. Tak przyrządziwszy, prosiłem Cesarza, żeby kazał dwudziestu czterem najlepszym ze swoich kawalerzystów manewrować po tej sztucznej płasczyznie. Myśl ta podobała się Cesarzowi, wydał stósowne rozkazy, i wkrótce własną ręką powsadzałem jeźdźców z końmi, uzbrojonych i z dowodzącemi oficerami. Jak tylko uformowali się w szeregi, rozdzielili się na dwie partye i rozpoczęli strzelać tępemi strzałami, nacierać i ustępować: słowem udaną prowadzili wojnę, we wszystkiem nadzwyczajną karność wojskową okazując. Ta zabawa nadzwyczaj spodobała się Cesarzowi i potem kilka razy musiałem ją powtarzać; raz nawet tyle był łaskaw że mi się kazał podnieść i sam ewolucyami komenderował. Z wielką trudnością namówił potem Cesarzową że pozwoliła bym ją w jej lektyce o pare łokci od tej wystawy trzymał, ażeby mogła widzieć dokładnie wszystkie te manewra. Szczęściem żaden przypadek nieprzerwał zabawy J. C. Mości, raz tylko wierzgnął koń pod jednym kapitanem, rozdarł chustkę, i utknąwszy w rozdarciu nogą, padł z jeźdźcem. Zaraz ich podniosłem, dziurę zasłoniłem ręką, i całe wojsko jakem wstawił tak i napowrót zsadziłem. Koń któren padł, wywichnął sobie lewą tylną nogę, jeździeć jednak niedoznał żadnego szwanku. Naprawiłem chustkę jak mogłem, lecz trwałości jej nieśmiałem już więcej na próbę wystawiać.

Pare dni poźniej Cesarz był w bardzo wesołym humorze. Wydał rozkazy ażeby wszystkie wojska w stolicy i jej okolicach rozłożone, w pogotowiu były do rewji, mnie zaś prosił ażebym stanął jak kolos, rozkraczywszy nogi jak mogłem najszerzej. Potem kazał swemu generałowi, sędziwemu i doświadczonemu żołnierzowi, ażeby wojska uszykował jak do boju i maszerował pomiędzy moje nogi: piechota po dwudziestu czterech, a jazda po szesnastu w szeregu, z bębnieniem, rozwiniętemi chorągwiami, i podniesionemi pikami. Wojsko to, złożone było z trzech tysięcy piechoty i tysiąca jazdy. Pod karą śmierci przykazane było, ażeby żołnierze w czasie marszu jak najprzyzwoiciej względem mnie zachowywali się: to jednak nieprzeszkodziło niektórym młodym oficerom do patrzenia w góre wczasie przechodu, a wyznać muszę, że moje spodnie w nienajlepszym były stanie, i dały im powód do częstego śmiechu.

Tyle podawałem przedstawień i próśb o uwolnienie mnie z więzienia, że nakoniec Cesarz podał rzecz tę do Rady stanu, gdzie nikt niebył przeciwny prócz ministra Skyresch Bolgolam, któremu podobało się bez żadnej przyczyny, przeszkadzać mi do wolności, reszta jednak Rady przychylna była prośbie mojej i Cesarz dał swoje zezwolenie. Ten minister, który był Galbet, to jest, wielkim admirałem cesarstwa, posiadał zaufanie monarchy w wysokim stopniu, i był bardzo zdatnym w sprawowaniu interesów publicznych, charakteru jednak przykrego i dziwacznego. Niemogąc opierać się sam jeden zdaniom całej rady, musiał ustąpić, wymógł przecież, że on ułoży artykuły i warunki pod któremi miałem wolność odzyskać. — Przyniósł mi te Artykuły Skyresch Bolgolam sam w assystencyi dwóch sekretarzy i wielu innych znakomitych osób. Gdy te zostały mi przeczytane, kazano mi na zachowanie ich przysiądz, najprzód zwyczajem kraju mego, a potem w sposób przez ich prawa przepisany, to jest: lewą ręką trzymać za palce u prawej nogi, palec zaś średni prawej ręki trzymać na czole a wielki na końcu ucha prawego. — Lecz może czytelnik ciekawy będzie poznać styl i sposób wyrażenia się tego ludu, jako też i warunki pod jakiemi nadano mi wolność; przeto cały ten akt umieszczam tutaj słowo w słowo przetłomaczony.






Golbasto momaren eulame gurdilo shefin mully ully gue najpotężniejszy Cesarz Lilliputu, rozkosz i postrach świata, którego Państwo rozciąga się na 5000 blustrugs (to jest blizko sześciu mil) aż do końca okręgu ziemskiego, Monarcha wszystkich Monarchów, wyższy od synów ludzkich, którego nogi deptają aż do środka ziemi, którego głowa sięga słońca, na którego spojrzenie drżą mocarzów kolana, miły jak wiosna, luby jak lato, obfity jak jesień, straszny jak zima: wszystkim poddanym naszym wiernym i miłym zdrowia życzy. — Jego najwyższy majestat podaje przybyłemu w prowincye nasze Człowiekowi-Górze następujące artykuły, których zachowanie obowiązany jest przysięgą stwierdzić.

I.  Człowiek-Góra nie opuści obszernych Państw naszych, bez pozwolenia naszego, wielką pieczęcią zaopatrzonego. —

II.  Niebędzie mu wolno wchodzić do naszej stolicy, bez wyraźnego naszego rozkazu, o czem dwoma godzinami wprzódy uwiadomieni będą mieszkańcy, żeby z domów swoich niewychodzili. —

III.  Rzeczony Człowiek-Góra, będzie miał wolność chodzenia tylko po wielkich gościńcach, i ma się wystrzegać przechadzać lub kłaść się po łąkach i zbożach. —

IV. Przechadzając się po drogach publicznych, ma się strzedz ile możności, ażeby niezdeptał którego z naszych wiernych poddanych, ani ich koni lub wozów, i nie ma brać żadnego z wspomnionych poddanych na ręce swoje, chyba za wyraźnem ich zezwoleniem. —

V.  Gdy zajdzie potrzeba, że kuryer gabinetowy będzie miał bieżeć z poleceniem jakiem nadzwyczajnem: Człowiek-Góra obowiązany jest nieść go w kieszeni swojej przez sześć dni, raz każdego Księżyca, a w razie potrzeby i stawić go zdrowego i całego przed naszą cesarską obecnością. —

VI.  Będzie naszym sprzymierzonym przeciw naszym nieprzyjaciołom z wyspy Blefusku, i wszelkich użyje sposobów do zniszczenia flotty, którą oni właśnie uzbrajają dla wkroczenia w Państwo nasze. —

VII.  Rzeczony Człowiek-Góra będzie czasem dopomagał rzemieślnikom naszym w dźwiganiu niektórych wielkich kamieni, dla dokończenia murów zamku i innych budowli cesarskich. —

VIII. Także winien jest w przeciągu dwóch Księżyców złożyć dokładny opis obszerności naszego Państwa, licząc swemi krokami w około ponadmorze. —

IX.  Gdy rzeczony Człowiek-Góra złoży uroczystą przysięgę wykonania wszystkich tych wzwyż wyrażonych artykułów, dostawać będzie codziennie żywności i napoju tyle, ileby dla tysiąca ośmset siedmdziesięciu czterech naszych poddanych mogło wystarczyć, i będzie miał wolny przystęp do naszej cesarskiej osoby, wraz z innemi oznakami naszej dla niego przychylności. — Dano w Pałacu naszym w Belsaborak, dwunastego dnia, dziewięćdziesiąt pierwszego Księżyca, panowania naszego. —

Wykonałem przysięgę i podpisałem z wielką radością te wszystkie Artykuły, lubo niektóre z nich niebyły dla mnie z honorem, nie tak, jakbym był sobie życzył; co było skutkiem złości wielkiego Admirała Skyresch Bolgolam. Zdjęto mi natychmiast łańcuchy i zupełną otrzymałem wolność. Cesarz zaszczycił mię przy tej czynności obecnością swoją. Złożyłem J. C. Mości jak najgłębsze podziękowanie upadłszy mu do nóg, lecz kazał mi wstać, a to w jak najgrzeczniejszych wyrazach.

Czytelnik raczył uważać że w ostatnim artykule aktu mojej wolności, obowiązał się Cesarz dostarczać mi tyle żywności i napoju ileby mogło wystarczyć na tysiąc ośmset siedmdziesięciu czterech Lilliputyanów: gdym się poźniej spytał jednego z dworzan, poufałego mego przyjaciela, dla czego dla mnie taką żywności i napoju wyznaczono kwotę? odpowiedział mi: iż ponieważ matematycy cesarscy, zmierzywszy moją wysokość za pomocą kwadranta i policzywszy grubość, znaleźli proporcyą mnie do siebie jak 1874. do 1. wnieśli przeto, że ja powinienem potrzebować żywności tysiąc ośmset siedmdziesiąt cztery razy więcej niż który z nich. Z tąd może czytelnik wnosić, jaki dowcip posiada ten naród, jak mądra, przezorna i dokładna ich Cesarza ekonomika. —




ROZDZIAŁ IV.

Opisanie miasta Mildendo stolicy Lilliputu i pałacu cesarskiego. —

Rozmowa między Gulliwerem i sekretarzem stanu, o interesach cesarstwa. —

Gulliwer ofiaruje się służyć w wojsku cesarskiem. —



N
Najpierwsza prośba którą po uzyskaniu wolności podałem, była o pozwolenie mi widzenia Mildendo stolicy tego Państwa. Cesarz przychylił się do mej prośby z zastrzeżeniem jednakże, żebym nic złego obywatelom, ani żadnej szkody ich domom nieuczynił. Lud przestrzeżony został obwołaniem o zamyśle moim zwiedzenia miasta. Mury opasujące miasto, wysokie są na półtrzeci stopy a grube przynajmniej na 11. cali, tak, że po nich na około miasta można powozem wygodnie jeździć. Przy tych murach, są wieże bardzo mocne, co 10. stóp jedna od drugiej.
Wszedłem przez zachodnią bramę i postępowałem bardzo powoli przez dwie największe ulice, będąc ubrany w kamizelce tylko, bo się obawiałem, żebym połami sukni zwierzchniej dachów i rynien nieuszkodził. Szedłem więc z jak największą ostrożnością, ażebym niezdeptał którego z ludzi pozostałych jeszcze na ulicach, mimo wyraźnego rozkazu wszystkim zalecającego, żeby się podczas mego przechodu do domów schronili. Balkony i okna na pierwszem, drugiem, trzeciem i czwartem piętrze, dachy nawet napełnione były tłumem patrzących, zkąd wnosiłem o wielkiej ludności miasta. Zbudowane jest w zupełny kwadrat, a każda ściana ma pięćset stóp długości. Te dwie wielkie ulice któremi przechodziłem są na pięć stóp szerokie, przecinają się i dzielą miasto na cztery równe części. Mniejsze ulice i przecznice, któremi nie mogłem chodzić i tylko z daleka przechodząc widziałem, szerokie są dwanaście do ośmnastu cali. Miasto może w sobie pięćkroćstotysięcy dusz pomieścić. Domy są o trzech, czterech i pięciu piętrach: w sklepach i na rynkach podostakiem towarów.

Pałac cesarski stoi w samym środku miasta, gdzie się schodzą dwie wielkie ulice: opasany jest murem na dwie stopy wysokim a o dziesięć stóp oddalonym od budynków. Cesarz Jmść pozwolił mi przejść przez ten mur dla obaczenia jego pałacu, a że przestrzeń między murami i pałacem dosyć była obszerna, mogłem go przeto ze wszystkich stron obejrzeć. Dziedziniec zewnętrzny jest kwadratowy na czterdzieści stóp rozległy, i mieści w sobie dwa inne. W środkowym dziedzińcu są pokoje cesarskie, które tak wielką miałem chęć zobaczyć: ale to bardzo było trudno, gdyż największe bramy niebyły wyższe jak ośmnaście, a szerokie siedm cali: nadto budynki w dziedzińcu zewnętrznym miały przynajmniej pięć stóp wysokości, niepodobna mi więc było przeleźć przez nie bez niebezpieczeństwa połamania dachówek i dachów, bo co do murów, te były mocno budowane z kamienia ciosowego, na cztery cale szerokiego. Cesarz wielce pragnął, żebym widział okazałość i bogactwa jego pałacu, nie mogłem jednak tego zrobić mu ukontentowania, aż po trzech dniach, w których uciąłem sobie moim nożem kilka najwyższych drzew z parku cesarskiego, odległego od miasta może na stóp dwieście. Z tych drzew zrobiłem dwa stołki, po trzy stopy wysokie i tak mocne, żeby mnie mogły utrzymać. Gdy lud powtórnie ostrzeżono, szedłem znowu przez miasto ku pałacowi, niosąc w ręku dwa moje stołki. Przyszedłszy do jednej strony zewnętrznego dziedzińca, wstąpiłem na jeden stołek, a drugi wziąłem, przez dach przeniosłem i spuściłem na drugą stronę na ziemię na plac będący między dziedzińcem zewnętrznym i wewnętrznym, szeroki na stóp ośm. Przechodziłem potem wygodnie przez budynki za pomocą tych dwóch stołków, dostając hakiem (który na to wziąłem) stołek na drugiej stronie zostawiony. Tym wynalazkiem dostałem się aż do dziedzińca środkowego, gdzie położywszy się na bok, przykładałem twarz do wszystkich okien na pierwszem piętrze, które umyślnie otwarte zostawiono. Ujrzałem pokoje wspanialsze niżeli w myśli wystawić sobie można. Widziałem Cesarzową i Cesarzowne w swych apartamentach otoczone świtą, a Cesarzowa Jmość zaszczyciła mię łaskawym uśmiechem i podaniem przez okno do ucałowania ręki swojej.

Niebędę wyszczególniać osobliwości znajdujących się w tym pałacu, zachowując je do innego dzieła, które już prawie jest w pogotowiu do druku, i będzie zawierać w sobie: ogólne opisanie Państwa Lilliput od założenia swego: historyą ich Cesarzów przez wiele wieków: uwagi nad wojną, polityką, prawami, naukami i religią kraju: opisanie roślin i zwierząt które się tam znajdują: obyczaje narodu, i wiele innych dziwnie ciekawych i nader pożytecznych rzeczy. Zamiarem moim teraz, jest tylko opisać to co mi się przez dziewięć prawie miesięcy pobytu mego w tym osobliwszym kraju przytrafiło. —

Dnia jednego, może we dwa tygodnie po uwolnieniu mojem, Reldresal sekretarz stanu w departamencie spraw prywatnych, przyszedł do mnie z jednym tylko sługą. Kazał, żeby kareta na niego czekała o podal, i prosił mię o godzinkę rozmowy ze mną. Chętnie na to zezwoliłem, tak ze względu osobistych przymiotów i stanu Reldresala, jako też dla wielu przysług, które mi na dworze cesarskim wyrządził, gdy o wolność prosiłem. Chciałem się położyć żeby miał bliżej moje ucho, lecz wolał żebym go trzymał na ręce, przez ciąg naszej rozmowy.

Zaczął od winszowania mi wolności i powiedział, iż mógł sobie pochlebiać, że się do tego cokolwiek przyłożył. Potem przydał, iż „gdyby był dwór nie miał w tem swego interesu, nieuwolnionoby mię tak prędko, ponieważ, jakkolwiek państwo nasze obcym zdaje się być kwitnące, mamy jednak przeciw dwom plagom do walczenia: bunt wewnętrzny i zewnętrzny najazd, którym zagrożeni jesteśmy od największego naszego nieprzyjaciela. Co do pierwszego, trzeba mi wiedzieć, że więcej jak od siedmiudziesiąt księżyców, były w tem Państwie dwie partye sobie przeciwne, Tramecksan i Slamecksan, tak nazwane od wysokich i nizkich korków czyli obcasów u trzewików, któremi się odróżniali.

„Dowodzą wprawdzie: że wysokie korki bardziej się zgadzają z naszą dawną ustawą; ale cóżkolwiek bądź, Cesarz Jmć postanowił nieużywać tylko nizkich korków, tak w sprawowaniu rządu, jako też we wszystkich od woli monarszej zależących urzędach. Możesz nawet uważać że korki J. C. Mości są przynajmniej o Drurr niższe, niżeli któregokolwiek z dworskich. (Drurr, jest prawie czternastą częścią cala.)

„Niechęci tych dwóch partyi, mówił dalej, do tego wzrosły stopnia, że ani jedzą, ani piją, ani mówią z sobą. Podobno że Tramecksani czyli wysokie korki, przechodzą nas liczbą, ale w naszych ręku jest władza: obawiamy się jednak żeby syn cesarski, podług wszelkiego podobieństwa następca tronu, niemiał skłonności do wysokich korków, zwłaszcza, gdy łatwo tego dostrzedz, że korek jego jeden, wyższy niż drugi, dla czego idąc trochę kuleje.

„Pomimo tych wewnętrznych zamieszek, zagrożeni jesteśmy najazdem od wyspy Blefuscu, która jest drugiem wielkiem państwem w świecie, prawie tak obszernem i mocnem, jak jest nasze państwo. Bo co się tycze opowiadań twoich, jakoby znajdowały się na świecie inne państwa, królestwa, zamieszkane od ludzi tak wielkich i ogromnych jak ty jesteś, to filozofowie nasi bardzo o tem wątpią, i zdaje się im być podobniejszem do prawdy, żeś spadł z księżyca lub jakiej gwiazdy; ponieważ niezawodną rzeczą jest: że sto ludzi twojej wielkości, w krótkim czasie, wszystkie owoce, bydlęta, wszystką żywność wyjedli by w państwie J. C. Mości. Nadto, dziejopisowie nasi, od sześciu tysięcy Księżyców, o żadnych innych krajach prócz państw Lilliputu i Blefuscu, wzmianki nie czynią. Te dwa straszne mocarstwa, jakem ci namienił, przez trzydzieści sześć Księżyców uporczywą toczyły z sobą wojnę, której powód był następujący. Wszyscy się na to zgadzają, że początkowy sposób tłuczenia jaj przed jedzeniem, jest, tłuc je z grubszego końca: ale dziad Cesarza dziś panującego, będąc jeszcze dziecięciem, miał nieszczęście przy jedzeniu jaja skaleczyć sobie palec, zkąd poszło: że J. C. Mość ojciec jego pod surowemi karami przykazał, żeby od owego czasu jaja z cieńszego końca tłuczono. Lud tak był tem postanowieniem oburzony, że dziejopisowie nasi o sześciu z tej okoliczności wspominają rozruchach, w których jeden Cesarz utracił życie a drugi koronę. Te zamieszki i niezgody wewnętrzne wzniecali zawsze królowie Blefuscu, a kiedy bunt był przytłumiony, winowajcy do ich kraju uciekali. Na jedenaście tysięcy liczą ludzi, którzy różnemi czasy woleli śmierć ponieść, aniżeli poddać się prawu tłuczenia jaj z cieńszego końca. Kilkaset grubych tomów w tej okoliczności napisano i na publiczny widok wydano, ale księgi Grubokońców zakazane są od dawnego czasu, a ich partya uznana za niegodną posiadania urzędów. W czasie tych ustawicznych zamieszek, Królowie Blefuscu, czynili nam przedstawienia przez swoich posłów, zarzucając nam zbrodnią, jakobyśmy gwałcili główne przepisy naszego wielkiego Proroka Lustrogga, w pięćdziesiątym czwartym rozdziale Blundecral (to jest Alkoranu). Ztemwszystkiem uznawano to tylko za przekręcenie textu, który jest w te słowa: Wszyscy wierni będą tłuc jaja z końca wygodniejszego. Według mnie, powinno być każdego sumieniu zostawione, który koniec do tłuczenia wygodniejszym być sądzi, a przynajmniej, ustanowienie tego, powinno być najwyższej władzy magistratu zostawione. Jednakże Grubokońcowi tyle względów u Króla Blefuscu, tyle pomocy i wsparcia w swoim własnym kraju znaleźli, że z tej okoliczności między dwoma państwami, już przez trzydzieści i sześć Księżyców, zacięta i krwawa panuje wojna. W tej z różnem szczęściem prowadzonej wojnie, straciliśmy czterdzieści okrętów liniowych i 30,000 najlepszych majtków i żołnierzy. Liczą, że i nieprzyjaciel nie mniejszą poniósł stratę. Pomimo tego uzbraja teraz straszną flottę, końcem wkroczenia do kraju naszego. Przeto J. C. Mość pokładając w męztwie twojem zaufanie i wysokie o twojej sile mając rozumienie, zlecił mi, ażebym ci w szczególności przełożył stan państwa, i dowiedział się, czego w tej mierze Cesarz Jmść od ciebie ma się spodziewać.“ —

Odpowiedziałem sekretarzowi, że go proszę ażeby upewnił J. C. Mość o mojem najpokorniejszem uszanowaniu, i oznajmił mu, iż w obronie jego poświęconej osoby i państwa jego, gotów jestem przeciw wszelkim nieprzyjacioł zamachom i najazdom życie moje poświęcić. — Odszedł kontent z mojej odpowiedzi.




ROZDZIAŁ V.

Autor, szczególnym wynalazkiem przeszkadza wtargnieniu nieprzyjacioł.

— Zostaje zaszczycony wielkim honorowym tytułem. —
Posłowie Króla Blefuscu przychodzą prosić o pokój.
— Pożar w pałacu Cesarzowej. —

Autor przyczynia się do ugaszenia pożaru. —
L

Lilliput oddzielone jest kanałem na 800 łokci szerokim, od Państwa Blefuscu, które jest wyspą na północ od Lilliputu położoną. Niewidziałem jej jeszcze, a przestrzeżony o blizkim z tamtąd na Lilliput napadzie, strzegłem się pokazywać z tamtej strony, obawiając się, żeby mię niepostrzeżono z okrętów nieprzyjacielskich, które dotąd żadnej o mnie niemiały wiadomości; bo od dawnego czasu, wszelkie związki między temi obudwoma państwami, jak najsurowiej były zakazane.
Odkryłem Cesarzowi plan mój ułożony na opanowanie całej flotty nieprzyjacielskiej, która podług doniesień wysłanych od nas szpiegów, stała w porcie, gotowa za pierwszym pomyślnym wiatrem wyjść pod żagle. Radziłem się najdoświadczeńszych żeglarzów dla zasiągnienia od nich wiadomości, jaka była głębokość kanału, a ci zapewnili mię: że na środku podczas najwyższego wezbrania morza jest siedmdziesiąt glumgluffs (to jest około sześć stóp miary Europejskiej) a w innych miejscach najwięcej pięćdziesiąt. Poszedłem sekretnie ku stronie północnej, naprzeciw samego Blefuscu a położywszy się za jednym pagórkiem, patrzałem przez moją perspektywę i ujrzałem flottę nieprzyjacielską z pięćdziesiąt okrętów liniowych i z wielkiej liczby statków przewozowych złożoną. Powróciwszy do domu, kazałem zrobić wielką ilość lin jak można najmocniejszych, także tyle szyn żelaznych. Liny były grubości szpagatu, a szyny długości i grubości drutów od pończoch. Liny powzmacniałem splatając trzy w jednę, i z szynami toż samo uczyniwszy końce ich jak haki pozakrzywiałem. Pięćdziesiąt takich haków umocowawszy do tyluż lin, powróciłem znowu do brzegów północnych, zrzuciłem obuwie, pończochy, suknie i wszedłem w morze. Z początku szedłem jak tylko mogłem najprędzej, potem na środku płynąłem może przez trzydzieści łokci, aż póki dna niedostałem. W mniej jak w pół godziny przybyłem do flotty. Nieprzyjaciele na widok mój przestraszeni, jak żaby z okrętów powyskakiwali i na ląd się schronili: sądzę, że ich było blizko 30,000. — Wtedy wziąłem moje liny, a zaczepiwszy hakiem za dziurę przodku każdego okrętu, wszystkie drugie końce lin razem związałem.

W czasie tego zatrudnienia, nieprzyjaciel grad strzał na mnie wypuścił, z których wiele padło mi na twarz i na ręce, i nietylko że mi ból sprawiały, ale i przeszkadzały w robocie. Najwięcej obawiałem się o moje oczy, które nieochybnie byłbym postradał, gdyby mi nieprzyszedł na myśl sposób, prędkiego zapobieżenia temu: miałem w jednej kieszonce okulary, które dobywszy, wsadziłem na nos jak mogłem najmocniej. Tak uzbrojony, jakby jakim szyszakiem, kończyłem dalej robotę, niezważając na grad strzał padających na mnie. Zachaczywszy wszystkie okręta, począłem ciągnąć, lecz nadaremnie gdyż stały na kotwicach. Czemprędzej przeto poprzerzynałem nożem wszystkie liny od kotwic, i po uskutecznieniu tego, pięćdziesiąt największych okrętów, bez żadnej trudności za sobą pociągnąłem.

Blefuskianie, którzy zamysłu mego bynajmniej niedociekali, zostali rownie zdziwieni jak przerażeni. Widzieli jak liny przeżynałem i mniemali, że myślałem puścić ich flottę na igrzysko wiatrów, alboteż jeden okręt o drugi poroztrącać: lecz gdy ujrzeli, żem całą flottę ciągnął za sobą, krzyczeli z złości i rozpaczy.

Gdym się już tak oddalił, że mię strzałami dosięgnąć nie mogli, zatrzymałem się nieco dla powyciągania tych które mi w twarzy i rękach tkwiły, poczem, zdobycz moją prowadząc, dążyłem do portu Cesarstwa Lilliputu.

Cesarz oczekując skutku przedsięwzięcia mego, stał na brzegu z całym dworem swoim. Widzieli z daleka zbliżającą się flottę, ale że byłem w wodzie po szyję, niepostrzegli że to ja ku nim ją prowadziłem, i Cesarz mniemał żem zginął, i że flotta nieprzyjacielska ciągnęła dla wylądowania: ale ta bojaźń wkrótce ustała; bo jak tylko dna dostałem, zaraz zobaczono mię na czele wszystkich okrętów, i usłyszano moje głośne wołanie: „Niech żyje najpotężniejszy Cesarz Lilliputu.“

Za mojem przybyciem, monarcha ten obsypał mię pochwałami i natychmiast mianował Nardakem, co jest największym honorowym tytułem w tym kraju.

Jego Cesarska Mość, prosił mnie potem, ażebym użył sposobów na sprowadzenie do portów jego wszystkich nieprzyjacielskich okrętów. Duma monarchy tego, podżegała go do opanowania całego Blefuscu, zrobienia go prowincyą swego cesarstwa, i rządzenia przez swego wice króla, a wygubiwszy wszystkich wygnańców Grubokońców, przymusić poddane sobie narody, do tłuczenia jaj z cieńszego końca, coby go do powszechnej monarchji przywiodło. Ale ja wielą uwagami, na polityce i słuszności gruntującemi się, usiłowałem go odwieść od tego przedsięwzięcia, i powiedziałem: że nigdy niebędę narzędziem do pognębienia narodu wolnego, szlachetnego i odważnego. Kiedy poźniej rzecz tę roztrząśniono w radzie, większa część poszła za mojem zdaniem.

Otwarte i śmiałe sprzeciwienie się moje polityce i zamysłom monarchy, tak go obraziło, iż mi tego niemógł przebaczyć. Dał to poznać na radzie w mowie swojej bardzo sztucznej. Powiadano mi, że wielu z radców rozsądniejszych, milczeniem zdanie moje potwierdzali, lecz drudzy, skryci moi nieprzyjaciele, niezaniedbali niechęci cesarskiej na zgubę moją użyć. Od tego czasu rozpoczął się szereg intryg między Cesarzem i związkiem wielu niechętnych mnie ministrów, które w przeciągu dwóch miesięcy wybuchnęły i o mało mię o zgubę nieprzyprawiły. Tak to mało u monarchów znaczą największe dla nich wykonane usługi, gdy po nich nastąpi wzbranianie się ślepego ich namiętnościom służenia.

W trzy tygodnie, po mojej sławnej wyprawie, przybyło uroczyste z Blefuscu poselstwo z propozycyą pokoju. Traktat został wkrótce zawarty pod kondycyami dla Lilliputu bardzo korzystnemi. Poselstwo było złożone z sześciu Panów, mających świtę z 500 osób, i trzeba przyznać, że wjazd ich był taki, jak wielkości ich monarchy i ważności negocyacyi przystało.

Po zawarciu pokoju, w czem wpływ mój nie był obcym, Posłowie, dowiedziawszy się o uczynionej przezemnie ich narodowi przysłudze, oddali mi ceremonialną wizytę: zaczęli od pochwał mego męztwa i wspaniałości; zapraszali mię imieniem swego monarchy do odwiedzenia jego królestwa, i nakoniec prosili ażebym im raczył pokazać próbę mej nadzwyczajnej siły, o której tyle zadziwiających opowiadań słyszeli. Zrobiłem o co prosili i zyskałem ich zupełne zadowolenie; poczem prosiłem, aby mi uczynili honor i oświadczyli moje najgłębsze uszanowanie Królowi Jmci Blefuscu, którego znakomite cnoty całemu światu były znane, objecałem także stawić się u tronu J. K. Mości, pierwej, niżelim miał do kraju mego powrócić.

W kilka dni potem prosiłem Cesarza Jmci, żeby mi pozwolił zobaczyć wielkiego Króla Blefuscu: na co bardzo oziembłe otrzymałem pozwolenie, a jeden z przyjacioł moich doniósł mi sekretnie, że Cesarz rozmowę moją z posłami za znak wiarołomstwa poczytuje. — Wtedy to po raz pierwszy, o dworze i ministrach powziąłem wyobrażenie.

Zapomniałem powiedzieć, że posłowie przez tłomaczów ze mną rozmawiali. Języki tych dwóch narodów bardzo są różne od siebie i każdy z nich wychwala dawność, piękność i moc swojego, sąsiedzki mając w pogardzie. Tym czasem Cesarz pyszny z przemocy nad Blefuscu, którą zyskał przez zabranie ich flotty, rozkazał posłom okazać swoje listy wierzytelne, i mieć mowy w języku Lilliputskim. Jakoż trzeba przyznać, że z przyczyny związków handlowych między temi dwoma państwami, z przyczyny wzajemnego zbiegów przyjmowania i zwyczaju Lilliputyanów posyłania do Blefuscu swej młodzieży, dla nabycia poloru i umiejętności; mało jest osób znacznych a mniej jeszcze kupców i żeglarzów, którzyby nieumieli obudwu języków. Tę wspólną znajomość języków, pomiarkowałem dopiero pare tygodni poźniej, gdy Królowi Blefuscu moje uszanowanie oddawałem, i okoliczność ta, wśrod mego nieszczęścia, przez złość nieprzyjacioł zdziałanego, stała się dla mnie bardzo szczęśliwą; o czem poźniej, na swojem miejscu wspomnieć nieomieszkam.

Czytelnik raczy sobie przypomnieć, że pomiędzy warunkami pod któremi wolność otrzymałem, były i takie, które tylko okoliczności mego położenia, przyjąć mię zmusiły. Godność Nardaka którą zaszczycony byłem, uwalniała mię od tego, i muszę oddać słuszność J. C. Mości, iż nigdy o tem niewspomniał. — Niedługo potem, miałem sposobność uczynienia J. C. Mości znakomitej przysługi. Jednego razu obudzony zostałem o północy krzykiem kilkuset mieszkańców pod drzwiami mieszkania mojego, co mię niemało przestraszyło. Słyszałem wielokrotnie powtarzane słowo burgum, a niektórzy z dworu cesarskiego przecisnąwszy się przez tłum, prosili mnie, żebym czem prędzej spieszył do pałacu, gdzie w pokojach Cesarzowej wszczął się pożar przez nieostrożność pewnej damy honorowej, która nad czytaniem jednego Blefuskiańskiego poematu usnęła. Natychmiast wstałem i udałem się do pałacu z jak największą ostrożnością, żeby kogo nie zdeptać w tem powszechnem zamięszaniu. Kiedy na miejsce przyszedłem zastałem już poprzystawiane do pokojów drabiny i niemałą liczbę wiader przygotowanych, ale woda była znacznie opodal od miejsca pożaru. Wiadra te były wielkości naparstka i chociaż lud biedny z wielkim pospiechem wody dostarczał, ogień jednak tak był gwałtowny że to nie wiele pomagało. Jabym łatwo ten ogień suknią moją przytłumił, ale na nieszczęście nie miałem na sobie jak tylko mój kaftan skórzany, a pożar tak się zaczął szerzyć, że wspaniały ten pałac nieochybnie zostałby w perzynę obrócony, gdyby mi, niepospolitą umysłu mego przytomnością, nieprzyszedł na myśl sposób prawie niezawodny. Wieczoru poprzedzającego piłem bardzo wiele wina białego, nazywanego glimigrin, które pochodzi z jednej prowincyi Blefuscu i bardzo pędzi urynę. Zacząłem więc operacyą tak obficie i tak zręcznie kierując na miejsca ratunku potrzebujące, że w trzech minutach, ogień ugasiłem i resztę tego pysznego budynku, który ogromne kosztował summy, od zupełnego zachowałem spłonienia.

Dzień zaczynał świtać, wróciłem więc do siebie, nieczekając na podziękowania cesarskie, zwłaszcza, że jakkolwiek przysługa moja niemałej była wagi, nie byłem pewny, jak rodzaj jej wykonania przyjętym zostanie. Podług praw krajowych, każden, jakiego bądź stanu, czyniący podobną nieczystość w obrębach pałacu cesarskiego, winien być śmiercią karany: z tej bojaźni wkrótce zostałem uwolniony przez posłańca cesarskiego, któren od tego monarchy przysłany został zdoniesieniem; że J. C. Mość rozkazał ministrowi sprawiedliwości wygotować podług wszelkich formalności dokument przebaczający. Ten jednak mnie niedoszedł, a wkrótce z boku dowiedziałem się, że Cesarzowa, niewymowną z postępku mego powziąwszy obrzydliwość, przeniosła się w najodleglejsze części pałacu, i postanowiła nigdy niemieszkać w pokojach, które śmiałem zmazać uczynkiem tak nieuczciwym i bezwstydnym, za co nawet, w obecności najpoufalszych dam swoich, zemścić się poprzysięgła. —



ROZDZIAŁ VI.

Obyczaje mieszkańców Lilliputu,
ich nauki, prawa, zwyczaje,
i sposoby wychowywania dzieci. —



L

Lubo przedsięwziąłem opisać to państwo w osobnej książce, sądzę jednak za rzecz potrzebną, na tem miejscu, dać czytelnikowi ogólne o niem wyobrażenie.

Jak pospolity wzrost mieszkańców Lilliputu jest niezupełne sześć calów, tak we wszystkich innych zwierzętach, tudzież roślinach i drzewach zupełna panuje proporcya. Naprzykład, konie i woły najroślejsze, mają wysokość cztery, pięć calów, barany około półtora cala, gęsi tak duże jak nasze wróble, i tak dalej aż do owadów których dojrzeć niemogłem; ale natura, tak umiała oczy Lilliputyanów zastósować do tych widoków zgadzających się z ich wzrostem, że wszystkie te najmniejsze przedmioty dokładnie widzieć mogą. Żeby pokazać jak bystry ich wzrok względem przedmiotów blizkich, przytoczę tylko, że raz z podziwieniem widziałem jak kucharz zręcznie skubał skowronka mniejszego od pospolitej muchy, a dziewczynka młoda, niedojrzaną nitką jedwabną, także niedojrzaną igiełkę nawlekała.

Drzewa ich mają około siedmiu stóp wysokości a inne rośliny są podobnej proporcyi.

O naukach które od wieków u nich kwitnęły, niechcę tu nic mówić, wspomnę tylko o dziwnym rodzaju pisania: nie piszą bowiem ani z strony lewej ku prawej jak my czyniemi, ani z prawej ku lewej jak Arabowie, ani z góry na dół jak Chińczykowie, ale ukośnie, od jednego rogu papieru ku drugiemu, jak piszą niektóre damy Angielskie.

Umarłych grzebią prosto głową na dół, ponieważ utrzymują, że po jedenastu tysiącach Księżyców, wszyscy umarli mają zmartwychwstać; że naówczas ziemia, którą rozumieją być płaską, przewróci się na drugą stronę, i że tym sposobem w czasie swego zmartwychwstania wszyscy się znajdą stojący. Uczeni między niemi, uznali oddawna niedorzeczność tego mniemania, ale zwyczaj trwa, bo jest dawny, i na przesądach narodu oparty.

Prawa i zwyczaje mają osobliwsze: te możebym przedsięwziął usprawiedliwić, gdyby prawom i zwyczajom mojej kochanej ojczyzny niebyły nazbyt przeciwne. Pierwsze prawo o którem namienię, ściąga się do oskarżycieli. Wszystkie zbrodnie stanu, karane bywają w tym kraju z nadzwyczajną surowością, lecz jeżeli oskarżony niewinność swoją wykaże, natychmiast oskarżyciela karzą śmiercią haniebną i wszystkie jego dobra na niewinnie oskarżonego spadają. Jeżeli fałszywy oskarżyciel był bez majątku, natenczas Cesarz ze swego własnego skarbu nagradza oskarżonego, jeżeli ten więzienie lub jaką inną poniósł obelgę: nadto po całem państwie, niewinność fałszywie obwinionego ogłaszaną zostaje.

Zdradę mają za obrzydliwszą zbrodnią niż kradzież i zwykle śmiercią bywa karana. Lilliputyanie bowiem utrzymują, że przy rozsądku, staraniu i ostrożności można się złodzieja uchronić, gdy tym czasem uczciwość przeciw zdradzie niczem nie jest zabezpieczoną. Prosiłem raz Cesarza, o przebaczenie dla jednego winowajcy który znaczną summę Pana swego, powierzoną mu z pewnem przeznaczeniem, dla siebie zatrzymał i z nią uciekł. Gdy przy prośbie mojej Cesarzowi przypadkiem napomknąłem, że to jest tylko nadużyciem zaufania, odpowiedział mi z oburzeniem: że to jest szkaradziejstwem chcieć bronić zbrodni najniegodziwszej. Nie mogłem na to żadnej znaleźć odpowiedzi, jak tylko znane powszechnie przysłowie: „co kraj to obyczaj:“ — a przyznaję się, żem był zawstydzony. —

Chociaż kary i nagrody za największe mamy rządu podpory, śmiało jednak mógę powiedzieć, że ustawy karania i wynagradzania nie tak mądrze w Europie jak w państwie Lilliputu są zachowywane. Ktokolwiek może udowodnić że przez siedmdziesiąt i trzy Księżyce, krajowe ustawy dokładnie zachowywał, ma prawo dopomnienia się o niektóre przywileje podług swego urodzenia i stanu, i o pewną summę pieniężną z dóbr umyślnie na to przeznaczonych: zyskuje nadto tytuł snill-pall, albo prawy, który się przydaje do jego nazwiska, ale nie spływa na potomstwo. Lilliputyanie poczytują za straszny błąd polityki naszej, że prawa nasze są tak groźne, i że przestępstwo ich surowo bywa karane, gdy tym czasem zachowywanie onych, nie ma żadnej dla siebie przeznaczonej nagrody: z tych to przyczyn wyobrażają oni Sprawiedliwość z sześcią oczami, dwa z przodu, dwa z tyłu a po jednem z każdego boku (dla wyrażenia baczności), trzymającą worek pełny złota w prawej ręce a miecz w pochwie w lewej, dając przez to poznać, że prędsza jest do nagrody jak do karania.

W obieraniu osób na urzęda, więcej uważają na poczciwość, niżeli na wysoką zdatność. Utrzymują, że gdy koniecznie rząd dla ludzi jest potrzebnym, przeto Opatrzność nie miała zamiaru, zawiadywanie interessami publicznemi uczynić umiejętnością trudną i mało komu dostępną, którą tylko szczególne dowcipy mogłyby posiadać, dowcipy, jakich dwóch lub trzech ledwo wiek cały wyda; ale rzetelność, sprawiedliwość, wstrzemięźliwość i inne cnoty, dla wszystkich nie są trudne, a ćwiczenia się w tych cnotach z doświadczeniem i dobrą chęcią złączone, każdego mogą uczynić zdolnym do usług swej ojczyzny. Tak są dalecy od mniemania, żeby niedostatek cnót moralnych mogły zastąpić inne przymioty rozumu, iż chętniej zgadzają się na to; że urzęda najniebezpieczniejsze są w ręku tych mędrków którzy niemają żadnej cnoty, i że błędy z niewiadomości ministra poczciwego pochodzące, nigdy niebędą dobru powszechnemu tak szkodliwe, jak skryte czynności ministra charakteru zepsutego, którego zamiary są niegodziwe, ale który znajduje w sprycie swoim sposoby czynienia złego bezkarnie.

Ktokolwiek z Lilliputyanów niewierzy Opatrzności Boskiej, każdy taki ogłoszony zostaje za niezdolnego do posiadania jakiegokolwiek urzędu publicznego. Lilliputyanie utrzymują, że nic nie ma dzikszego i nierozsądniejszego, jak kiedy monarcha, który się podaje za namiestnika Opatrzności, używa do rządów ludzi bez religji i w wątpliwość podających tę władzę, na której jego własna polega.

Opisując wkrótkości prawa te i następujące, mówię tylko o prawach Lilliputu początkowych i pierwiastkowych, a nie o teraźniejszych przez które lud ten wpadł w wielkie zbytki i zepsucie, czego najlepszym dowodem jest ów sromotny zwyczaj otrzymywania najwyższych urzędów tańczeniem na linie, i jednania sobie znaków dystynkcyi skakaniem lub podchodzeniem przez kij: donieść jednak muszę czytelnikowi, iż te niegodne zwyczaje, dopiero ojciec dziś panującego Cesarza wprowadził.

Niewdzięczność jest u Lilliputyanów szkaradną zbrodnią, jak wiemy z dziejów, że była niegdyś u niektórych cnotliwych narodów. „Człowiek, mówią oni, który złe wyrządza nawet swemu dobroczyńcy, koniecznie musi być nieprzyjacielem wszystkich innych ludzi, — a więc żyć niegodzien.“ — To jest zdanie Lilliputyanów. —

Wyobrażenia ich o wzajemnych obowiązkach dzieci i rodziców, zupełnie są różne od naszych. Utrzymują, że rodzice niepowinni być obciążani wychowywaniem swych dzieci. Dla tego w każdem mieście są domy publiczne, do których wszyscy rodzice, wyjąwszy wieśniaków i rzemieślników, obowiązani są dzieci swoje obojej płci na wychowanie posyłać, gdy te przyjdą do wieku dwudziestu Księżyców, w którym wieku, jak wnoszą, są już zdolne do nauk. Szkoły te są podług różności urodzenia i płci urządzone. Biegli nauczyciele sposobią dzieci stósownie do ich urodzenia, talentów i skłonności.

Szkoły dla chłopców wysokiego urodzenia opatrzone są sławnemi i światłemi professorami. Odzież i pokarm dzieci są proste. Wszczepiają w ich serca chęć sławy, sprawiedliwość, odwagę, skromność, litość, religią i miłość ojczyzny. Zawsze są zatrudnieni wyjąwszy krótki czas na jedzenie i spanie, i dwie godziny rekreacyi, które jednakże ćwiczeniom ciała są poświęcone. Ubierają ich aż do czterech lat, potem muszą się sami ubierać, chociażby najznakomitszego byli urodzenia. Nie wolno im żadnej używać zabawki, tylko w przytomności nauczyciela, jakoteż wzbronione mają rozmawianie ze służącemi, przez co unikają nieszczęsnego pochwytu głubstw i zdrożności, które tak wcześnie zaczynają psuć obyczaje i skłonności młodzieży. Rodzice mają wolność widzenia swych dzieci dwa razy do roku, ale te odwiedziny nie powinny trwać dłużej nad godzinę: wolno im pocałować dziecię swoje wchodząc i wychodząc, ale nauczyciel, który zawsze jest przytomny, niepozwala im mówić sekretnie z dziecięciem, pieścić go, albo mu dawać zabawki i łakotki.

Koszta edukacyi i żywności płacą rodzice za swoje dzieci, których wypłata gdy przez kogo wstrzymaną zostanie, natychmiast ją exekwują urzędnicy cesarscy. —

Szkoły dla dzieci średniego stanu, kupców, kramarzy, rzemieślników podobnie są urządzone, z różnicą zastosowaną do ich stanu. Ci jednak już w jedenastym roku oddawani bywają do rzemiosł lub kunsztów którym się poświęcają, gdy tym czasem dzieci wyższych stanów prowadzą w tych szkołach nauki swoje do piętnastego roku, co równa się wiekowi dwudziestu pięciu lat naszych. W ostatnich trzech latach, otrzymują trochę więcej wolności.

W domach kobiecych, dziewczęta tym samym prawie sposobem chowają się co i chłopcy, tylko że je ubierają kobiety służące, zawsze jednak w przytomności ochmistrzyni, aż do lat pięciu, po których same ubierać się muszą. Jeżeli się pokaże że która ze służących poważyła się opowiadać dzieciom jakie nierozsądne albo straszące powieści (co robią bardzo często guwernantki w Anglji); taka zostaje w mieście trzy razy rózgami ćwiczona, poczem zamykają ją do więzienia na rok lub więcej i nakoniec wysyłają na wygnanie w najodleglejsze kąty swego kraju. Tym sposobem dziewczęta u nich: równie jak i męzczyzni, wstydzą się być trwożliwemi, gnuśnemi, głupiemi, pogardzają wszelką ozdobą powierzchowną i starają się o ochędóztwo i przystojność. Cwiczenia ich są nie tyle pracowite jak chłopców lubo podobnej natury: przydane mają niektóre nauki do zarządu domowego potrzebne. Ich zdaniem, kobieta ma być dla męża swego towarzyszką miłą i rozsądną, powinna zatem kształcić swój rozum, który się nigdy niestarzeje. Gdy dziewczyna skończy lat dwanaście, staje się podług nich zdatną do małżeństwa, rodzice przeto, albo opiekunowie biorą ją do domu, oświadczając jak największą wdzięczność dla nauczycieli. Rozstanie podobne zawsze prawie jest przyczyną łez odchodzącej dziewczynki i jej towarzyszek.

W szkołach dziewcząt niższego stanu, uczą się dzieci wszystkich robót stósownych do ich stanu: te które do terminu iść mają wypuszczane zostają w siódmym roku, inne w jedenastym. —

Familie uboższe, których dzieci uczą się w tych szkołach, oprócz kosztu na ich utrzymanie, któren jest bardzo mały, muszą także składać cząstkę swoich dochodów, co jest na wyposażenie dzieci przeznaczonem. Dla tego wydatki wszystkich rodziców są prawem przepisane: bo uznają to Lilliputyanie za wielką niesprawiedliwość, gdy rodzice spłodziwszy dzieci zostawiają je ciężarem dla kraju. Majętniejsi dają zaręczenie na pewną summę dla swego dziecka, stósownie do ich stanu i zamożności, ta staje się własnością dziecięcia i bywa z jak największą oszczędnością przez dyrektora szkoły zawiadowaną.

Ubożsi Chłopi i najemnicy, zatrzymują dzieci w domu, bo gdy ich jedyne zatrudnienie ogranicza się na rolnictwie i domowem zatrudnieniu, przeto wychowanie ich nie ma wielkiego znaczenia dla publiczności, w poźnej zaś starości udają się do szpitalów, żebractwo bowiem nie jest znanem u tego ludu.

Może zrobię przyjemność ciekawemu czytelnikowi, gdy mu opiszę rodzaj życia które prowadziłem przez dziewięć miesięcy i dni trzynaście, pobytu mego w tym kraju. Mając zdatność do prac mechanicznych, zrobiłem sobie z największych drzew jakie mogłem znaleźć w parku cesarskim, krzesło i stół. Dwieście szwaczek trudniło się szyciem koszul dla mnie, prześcieradeł i chustek do nosa, z najgrubszego płótna jakie tylko dostać mogli, a i tak musieli je podwójnie a czasem i potrójnie składać; bo najgrubsze ich płótno zwykle bywa szerokie na trzy cale, a trzy stopy wzdłuż stanowią sztukę. Miarę brały szwaczki gdy na ziemi leżałem: jedna stanęła mi na szyi, druga na kolonach i trzymały wyprężony sznurek, gdy tym czasem trzecia, miarą na cal długą, mierzyła długość sznurka: potem wzięły mi miarę prawego wielkiego palca u ręki, i więcej już niewymagały: dowiedzione bowiem jest rachunkiem matematycznym, że podwójna miara palca wielkiego jest miarą pięści, a tę podwoiwszy otrzymuje się miarę szyi, te zaś ostatnią znowu zdwoiwszy okaże się miara w stanie. Rozłożyłem im potem moją starą koszulę podług której mi nową robili. Trzysta krawców podobnie zatrudnionemi byli, ci jednak przy braniu miary inaczej postępowali: musiałem klęknąć a oni przystawili wielką drabinę aż do szyi mnie dostającą, jeden z nich wyszedł na górę i spuścił na dół od mego kołnierza sznurek na końcu z kulką ołowianą, co właśnie odpowiadało długości mej sukni: potem sam wziąłem miarę moich rąk i grubości. Suknie te robiono u mnie, gdyż największy dom w Lillipucie nie mógłby w sobie ich pomieścić, a gdy już w części były pozszywane, bardzo podobnie wyglądały do kołder z kawałków pozszywanych, tak powszechnie przez damy angielskie robionych.

Trzystu kucharzy gotowali dla mnie jedzenie w domkach niedaleko mnie dla nich zbudowanych, gdzie wraz z familiami mieszkali. Każden kucharz przyrządzał mi dwie potrawy, dwudziestu lokai podnosiłem na stół, sto innych stało na dole z mięsnemi potrawami, drudzy z winem i likworami. Wszystko to, służący będący na stole bardzo sztucznie windowali z dołu sznurkami, podobnie jak u nas ciągną wodę ze studni. Każde mięsne danie i beczka wina, dostarczały na jeden kęs i jedno połknięcie. Baranina nie jest u nich tak dobra jak u nas, ale za to wołowina jest przedoskonałą. Raz dostałem tak wielki udziec wołowy że na trzy kęsy był dostatecznym. Służący moi niemogli się dosyć wydziwić, gdy to wszystko z kościami jadłem, podobnie jak u nas skrzydełko skowroncze jedzą. Gęsi i Jendyki brałem na raz do gęby, i przyznać muszę że są daleko delikatniejsze niżeli nasze, a z ich drobnego ptastwa, zwykle dwadzieścia do trzydziestu, na raz brałem na koniec mego noża.

Jego Cesarska Mość dosłyszawszy o sposobie mego jedzenia, zaszczycił mię dnia jednego wraz z Cesarzową i młodemi Książętami oświadczeniem, że będzie jadł ze mną obiad. Gdy przybyli, posadziłem ich na stole w dworskich krzesłach, wstawiłem także gwardyą przyboczną, wszystkich naprzeciw mnie. Flimnap, wielki podskarbi, towarzyszył im także i uważałem że na mnie niechętnem spoglądał okiem, udawałem jednak że tego niewidzę, i jadłem więcej niż zwykle, dla uczynienia honoru mojej ojczyznie i dla zadziwienia dworu. Mam powody do wnioskowania, że te cesarskie odwiedziny dodały sposobności Flimnapowi do szkodzenia mi u Cesarza. Ten minister był zawsze nieprzyjacielem moim, lubo mi więcej czynił słownych oświadczeń niżby po jego zrzędnym charakterze oczekiwać wypadało. Przedstawiał Cesarzowi smutny stan finansów cesarstwa, który go zmusi do pożyczki na wysokie procenta; że papiery skarbowe spadły o 9 procent niżej nominalnej wartości; że kosztuję już skarb cesarski półtora milliona Sprugów (jest to największa złota moneta Lilliputska): i że jest rzeczą konieczną, dołożyć wszelkich starań do pozbycia się mnie przy najpierwszej wydarzonej sposobności.

Tu, obowiązany jestem stanąć w obronie reputacyi pewnej szanownej damy, która z mojej przyczyny, najniewinniej, bardzo wiele miała nieprzyjemności. Panu podskarbiemu uroiło się być zazdrosnym, a to w skutek złośliwych języków, które mu doniosły, że ta szanowna dama mocno się we mnie rozkochała. Na dworze nawet biegała plotka że sama jedna odwiedza mię w mojem mieszkaniu. To wszystko ogłosiłem za szkaradną potwarz, bo szanowna ta osoba raczyła tylko łaskawie w najniewinniejszym sposobie przychylność swoją oświadczyć. Przyznaję, że często raczyła mię odwiedzać, ale zawsze otwarcie i w towarzystwie trzech innych dam w karecie: to jest siostry, córki i dobrej przyjaciółki, co bardzo wiele i innych dam dworskich robiło. Wszyscy służący moi mogą to zaświadczyć, że nigdy nie zajechał do mnie powóz jaki, żeby oni niewiedzieli nazwiska osób w nim będących. W takim razie jak tylko służący zameldował mi odwiedziny, udawałem się do drzwi, i po należnych ukłonach, brałem powóz z parą końmi na rękę (bo jeżeli powóz był cztero lub sześcio konny, to resztę koni odprzęgali), i stawiałem go na stół, który dla bezpieczeństwa, miał wkoło listwę może na pięć cali wysoką.

Często stały tak, trzy i cztery powozy wraz z końmi na moim stole, a ja siedziałem wtedy na krześle i rozmawiałem z damami siedzącemi w ich powozach. Gdy tak zabawiałem jedno towarzystwo, woźnice z drugiemi powozami jeździli wkoło po stole. Niejedno popołudnie w taki sposób przyjemnie przepędziłem: ale wzywam tu podskarbiego z jego dwoma donosicielami Clustril i Drunlo żeby mi udowodnili, czyli kto sekretnie do mnie przychodził, wyjąwszy sekretarza Reldresal, który przysłany był z rozkazu J. C. Mości, jak to już wyżej opisałem. Nie wchodziłbym w te szczegóły, gdyby reputacya dystyngwowanej damy, nie mówię już moja, zagrożoną niebyła. Nadto w randze, byłem wyższy jak podskarbi wielki, bo ja byłem Nardak gdy on tym czasem był tylko Glumglum, lubo wskutek swego urzędu, w znaczeniu wyżej był odemnie. O wszystkich tych plotkach dowiedziałem się poźniej przypadkiem (którego tu ani chcę, ani mogę wspominać), i te miały następność, że Pan podskarbi kwaśnym był dla swej żony a dla mnie jeszcze bardziej, i lubo się poźniej przekonał o niesłuszności swoich posądzań, i z żoną pogodził; dla mnie jednak niezmienił się w swej zawziętości, co wkrótce poznałem, gdy mój wpływ coraz się zmniejszał u Cesarza, nad którym ten faworyt wielką miał władzę.



ROZDZIAŁ VII.

Autor dowiedziawszy się że go chcą zapozwać
o zbrodnią obrażonego majestatu,
ucieka do Królestwa Blefuscu.



P

Pierwej niżeli powiem o wyjściu mojem z państwa Lilliputu, nieodrzeczy podobno będzie, odkryć czytelnikowi jedną intrygę, którą już od dwóch miesięcy przeciwko mnie knowano.

Nie byłem zdatnym do intryg dworskich: nizkość mego urodzenia, niepozwalała mi obeznać się z niemi. Czytałem wprawdzie i słyszałem wiele o różnych charakterach książąt i ministrów, niespodziewałem się jednak nigdy, ażebym w tak odległym kraju, rządzonym przez prawa, które zupełnie prawie europejskim przeciwne, tak smutnego ze skutków ich nabył doświadczenia.

Właśnie gdy się wybierałem w podróż do Króla Blefusku, pewna osoba wielkiej u dworu powagi, której znaczne uczyniłem przysługi, przyszła do mnie potajemnie w nocy, i nie mianując się weszła z lektyką do mego mieszkania. Lektykarzy odesławszy, lektykę z Jego Excellencyą schowałem w kieszeń mojej sukni, i kazałem jednemu poufałemu służącemu drzwi dobrze zamknąć a gdyby się kto o mnie pytał powiedzieć, żem słaby i spać się położyłem; poczem postawiłem lektykę na stole i sam przy nim usiadłem. Po zwyczajnych przywitaniach, postrzegłem że twarz Jego Excellencyi była bardzo smutna i niespokojność zdradzała. Gdy spytałem o przyczynę, odpowiedział mi prosząc, abym go cierpliwie posłuchał w pewnym interesie, w którym honor i życie moje zagrożone.

„Dowiedz się — rzekł mi — że od niedawnego czasu, złożono względem ciebie wiele rad sekretnych, i że od dwóch dni J. C. Mość surowe przedsięwziął zamysły.

„Wiesz dobrze, że Skiresch Bolgolam (galbet albo wielki admirał) od czasu twego tu przybycia, wielkim jest twoim nieprzyjacielem. Nie wiem zkąd tego początek, lecz nienawiść jego powiększyła się po wyprawie twojej przeciw Blefuscu, przez co jego sława, jako Admirała, znacznie ucierpiała. Ten Pan, wraz z Flimnapem wielkim podskarbim, Limtokiem generałem, Lalkonem wielkim szambelanem i Balmuffem wielkim sędzią, ułożyli akt zaskarżenia przeciw tobie o zbrodnią obrażonego majestatu i inne wielkie przestępstwa.“ —

Ta przedmowa tak mnie przeraziła że miałem mu przerwać mowę, lecz mnie prosił, żebym mu nieprzerywał ale dalej słuchał; i tak kończył.

„Zawdzięczając wyświadczone mi przez ciebie przysługi, starałem się dowiedzieć o całym procesie, i dostałem kopią zaskarżenia: jest to interes, w którym głowę moją na niebezpieczeństwo podaję.



ARTYKUŁY OSKARŻENIA
przeciw
Quinbus Flestrin (Człowiekowi Górze).

Jako Quinbus Flestrin, otwarcie zgwałcił prawo ustanowione za panowania J. C. Mości Kabin Deffar Plune, które na każdego, ktokolwiek by się ważył wypuszczać urynę w obrębach cesarskiego pałacu, rozciąga też kary co są z na zbrodniów obrażonego majestatu przepisane; gdy pod pozorem zgaszenia wznieconego w pokojach najwierniejszej i najukochańszej małżonki J. C. Mości pożaru, złośliwie, zdradliwie i djabelsko, przestąpieniem prawa wyż zacytowanego, zgasił pomieniony pożar w rzeczonych pokojach, znajdujących się w dziedzińcu pałacu Cesarskiego.

Jako tenże Quinbus Flestrin, gdy do naszego cesarskiego portu przyprowadził flottę Króla Blefuscu, a J. C. M. zlecił mu, żeby i inne wszystkie pomienionego Królestwa Blefuscu okręta z żaglami, masztami i t. d. opanowawszy, państwo to w prowincyą obrócił, któreby przez wicekróla naszego narodu było rządzone, i żeby nietylko wszystkich Grubokońców na wygnaniu tam znajdujących się, ale też wszystkich mieszkańców tego państwa, którzyby nieodwłocznie herezyi grubokońców porzucić nie chcieli, wytępił i wygubił; rzeczony Quinbus Flestrin jako zdrajca i buntownik przeciw J. C. Mości, podał notę prosząc o uwolnienie od tej usługi, a to pod nikczemnym i fałszywym pretextem, że nie mógł w sobie przezwyciężyć wstrętu do przymuszania sumienia i gnębienia wolności niewinnego narodu.

Jako wkrótce potem, gdy od dworu Blefuscu przyszli posłowie do J. C. Mości prosić o pokój, rzeczony Quinbus Flestrin jako niewierny poddany, wspierał, wspomagał, ratował i obdarzał pomienionych posłów, choć wiedział, że to byli ministrowie monarchy, który świeżo ogłosił się nieprzyjacielem, i otwartą przedsięwziął wojnę przeciw J. C. Mości.

Jako tenże Quinbus Flestrin przeciw powinności wiernego poddanego, istotnie przygotowuje się w podróż do dworu Blefuscu, chociaż na to, słowne tylko od J. C. Mości ma pozwolenie, a pod pozorem wspomnionego pozwolenia, zdradliwie i zuchwale układa tę podróż ażeby Królowi Blefuscu dał pomoc i posiłki.


„Są jeszcze — przydał — i inne Artykuły, ale te są większej wagi, które ci wkrótkości zebrane przełożyłem.

„Pod czas różnych nad tem oskarżeniem deliberacyi, przyznać trzeba, że J. C. Mość, wiele pokazał pomiarkowania, łagodności i słuszności przekładając twoje usługi i zmniejszając szkaradności twych zbrodni. Podskarbi i admirał zawsze przy tem obstawali, że cię należy ukarać śmiercią okrutną i haniebną podpalając mieszkanie twoje w nocy, a generał miał czekać z dwudziestu tysięcami ludzi uzbrojonemi w zatrute strzały, dla strzelania do twoich rąk i twarzy. Niektórym z twoich służących miały być wydane tajne rozkazy, ażeby koszule twoje namaczali trucizną, któraby wkrótce poszarpała twoje ciało i w okropnych męczarniach śmierć ci przyniosła. Generał przystąpił także do tego zdania, tak że przez niejaki czas, większość głosów przeciw tobie była, ale Cesarz Jmść postanowiwszy ocalić twoje życie, pozyskał kreskę szambelana.

„Gdy się to działo, Reldresal pierwszy sekretarz stanu interesów prywatnych, odebrał od Cesarza rozkaz ażeby oznajmił swoje zdanie: jakoż dał ję stósownie do zdania J. C. Mości, i prawdziwie okazał się być godnym szacunku którym go zaszczycasz. Przyznał, że zbrodnie twoje są wielkie, ale i zasługują na niejakie przebaczenie. Mówił, że przyjaźń między nim a tobą tak jawna była, iż może go wysoka rada o stronnictwo posądzi; lecz że będąc posłusznym woli J. C. Mości, chce szczerze i otwarcie zdanie swoje wynurzyć: że jeżeliby J. C. Mość, przez wzgląd na usługi twoje, i z skłonności swej do litości chciał ci ocalić życie i przestać tylko na wyłupieniu ci oczów, sądzi że tym sposobem stałoby się zadosyć sprawiedliwości, i że łaskawość Cesarza, jako też słuszne i wspaniałe postąpienie tych, co mieli honor być jego radcami, całyby świat sławił: że utrata twoich oczów, niebyłaby przeszkodą sile którą, mógłbyś jeszcze być użytecznym monarsze; że oślepienie powiększa odwagę, zakrywając przed nami niebezpieczeństwa; że bojaźń utraty wzroku największą sprawiała ci trudność przy zbieraniu flotty nieprzyjacielskiej, i że dosyć byłoby dla ciebie patrzeć cudzemi oczami, ponieważ najpotężniejsi monarchowie nieinaczej patrzą.

„Ta propozycya od całego zgromadzenia z nadzwyczajnem była przyjęta nieukontentowaniem. Admirał Bolgolam niemógł wstrzymać się od gniewu, porwał się uniesiony złością i rzekł: że się mocno dziwuje, iż sekretarz stanu śmie radzić zachowanie życia zdrajcy: że usługi które wyliczył, są podług prawdziwych zasad polityki, szkaradne zbrodnie: że ty, któryś uryną mógł od razu zgasić pożar w pałacu cesarskim (czego nie mógł wspomnieć bez wzdrygnienia), mógłbyś innym razem, tymże samym sposobem powódź sprawić, i pałac z całem miastem zalać: że ta sama siła, którąś przyciągnął nieprzyjacielską flottę, za pierwszą urazą, mogłaby ci służyć do odprowadzenia jej znowu na miejsce zkąd była zabraną: że ma mocne powody do myślenia, iż w gruncie serca twego jesteś Grubokońcem, a ponieważ zdrada poczyna się w sercu, nim się w uczynkach okaże: więc jako Grubokońca, ogłosił cię zdrajcą i buntownikiem, nalegając, żebyś bez zwłoki został na śmierć skazanym.

„Podskarbi był tegoż zdania. Wykazał, do jakiego stanu przez wydatki na utrzymywanie ciebie, przyszedł skarb cesarski, który się wkrótce zupełnie wyniszczy: że podany przez sekretarza stanu projekt wyłupienia ci oczów, nietylko to złe nieuleczy, ale go jeszcze podług wszelkiego podobieństwa powiększy, jak się pokazuje z doświadczeń na oślepionych ptakach, które tem więcej jeszcze jedzą, i prędzej się tuczą: że J. C. Mość i Rada, którzy są twemi sędziami, o zbrodniach twoich są zupełnie przekonani, co jest więcej niż dostatecznem do wskazania cię na śmierć, bez odwoływania się do dowodów formalnych których wymaga surowe rozumienie prawa.

„Mimo tego wszystkiego Cesarz postanowiwszy koniecznie życie ci ocalić, rzekł łaskawie: że kiedy wyłupienie ci oczów zdawało się radzie nadto lekką karą, możnaby inaczej postąpić; a twój przyjaciel sekretarz, uprosiwszy głos, ażeby mógł odpowiedzieć na zarzuty podskarbiego, tyczące wielkich kosztów na utrzymanie twoje, rzekł: że jego excellencya, który sam cesarskiemi zawiaduje dochodami, mógłby temu złemu łatwo zapobiedz, ujmując ci powoli pokarmów, a tym sposobem nie mając dostatecznego pożywienia, wpadłbyś w osłabienie, utraciłbyś apetyt, a wkrótce potem i życie. W takim razie i odor z trupa twego niemógłby być tak niebezpiecznym, bo przez podobne postępowanie objętość jego zmniejszy się przynajmniej o połowę. Natychmiast po twojej śmierci można pięć do sześciu tysięcy poddanych J. C. Mości wyznaczyć do obkrajania z mięsa twych kości, takowe na takach wywieźć w odległe okolice i zagrzebać dla uniknienia powietrza, a szkielet zachować dla potomności, jako pomnik podziwienia godny.

„Tak tedy przez wielką sekretarza przyjaźń, cały interes zgodnie został ukończony. Wydano rozkazy ażeby postanowienie umożenia cię zwolna głodem, w ścisłym sekrecie zostało, dekret jednak wyłupienia ci oczów, zapisany jest w protokół Rady i nikt się temu nieprzeciwiał, tylko jeden admirał Bolgolam. Po trzech dniach, sekretarz twój przyjaciel, odbierze rozkaz ażeby udawszy się do ciebie przeczytał ci artykuły twego oskarżenia i potem dał ci poznać wielką łaskawość J. C. Mości i Rady, że cię tylko na stracenie oczów wskazano, czemu nie wątpi J. C. Mość że się z przyzwoitą pokorą i wdzięcznością poddasz. Dwudziestu chirurgów J. C. Mości przyjdą za nim, dla wykonania operacyi przez zręczne puszczenie wielu ostrych strzał w źrenice twych oczów gdy się na ziemię położysz.

„Do ciebie teraz należy przedsięwziąść środki, jakie rozum twój uzna za najlepsze. Ja, dla uniknienia podejrzenia, muszę się ztąd oddalić tak sekretnie, jak tu przyszedłem.“ —

Jego Excellencya zostawił mię pogrążonego w najżywszej niespokojności.

Dziś panujący Cesarz i jego minister wprowadzili zwyczaj, jak mi mówiono, bardzo różny od zwyczajów dawnych: że kiedy dwór dla dogodzienia urazie monarchy, albo złości faworytów, osądzi kogo na stracenie, Cesarz winien mieć do całej Rady mowę, sławiąc litość swoją i łagodność jako przymioty znane w nim całemu światu. Mowa Cesarska z mojej przyczyny, wkrótce rozgłoszoną była po całem cesarstwie i lud przeląkł się bardzo temi pochwałami litości Cesarza, gdyż przekonano się wielorako że im więcej rozwodził się z takiemi dla siebie pochwałami, tem kara była zwykle okrutniejsza i niesprawiedliwsza. Co do mnie, przyznać się muszę, że ani z urodzenia ani z edukacyi nie byłem usposobionym na dworaka i tak się mało znałem na interesach, iż nie umiałem sądzić, czy dekret na mnie wydany był łagodny lub surowy, sprawiedliwy lub niesprawiedliwy. Nie prosiłem żeby mi na obronę moją mówić pozwolono; wolałem być skaranym niebędąc wysłuchanym, ponieważ napatrzywszy się dawniej wielu podobnym sprawom, widziałem, że się zawsze kończą podług danych sędziom instrukcyi i ku woli możnych oskarżycieli.

Niekiedy przychodziła mi myśl bronienia się, ponieważ, będąc wolnym nieobawiałem się całej tego Państwa potęgi, i mógłbym łatwo kamieniami całą stolicę w ruinę obrócić: ale natychmiast z wzdrygnieniem zamiar ten porzuciłem gdy wspomniałem na przysięgę, którą J. C. Mości złożyłem; dobrodziejstwa które odebrałem, i wysoką godność Nardaka, którą zaszczycony zostałem. Przytem, nie byłem dosyć dworsko rozumnym, żebym sobie wyperswadował, że surowość J. C. Mości uwalniała mnie od wszystkich względem niego obowiązków.

Nakoniec uczyniłem przedsięwzięcie, które może od niektórych zganionem zostanie, ponieważ sam wyznaję, że to był bardzo zły z mej strony postępek, chcieć zachować oczy, wolność i życie przeciw wyraźnej woli dworu. Gdybym był znał lepiej charakter monarchów i ich ministrów, których potem dobrze uważałem po różnych dworach, i gdybym lepiej wiedział ich sposób postępowania z oskarżonemi, mniej niżeli ja winnemi, byłbym się bez szemrania tak łagodnemu poddał ukaraniu. Ale zapałem młodzieńczym uniesiony, i mając pozwolenie J. C. Mości złożenia mego uszanowania Królowi Blefuscu, korzystałem z tej okoliczności i pospieszyłem nim trzy dni upłynęły z przesłaniem listu przyjacielowi memu sekretarzowi, w którym mu doniosłem: że, stósownie do pozwolenia od J. C. Mości otrzymanego, przedsięwziąłem tegoż samego dnia płynąc do Blefuscu; i nieczekając na odpis udałem się w stronę wyspy gdzie flotta stała. Pochwyciłem jeden wielki wojenny okręt, przywiązałem do przodu linę, podniosłem kotwicę, zdjąłem z siebie odzienie i położyłem na okręcie wraz z kołdrą którą z sobą przyniosłem, i ciągnąc go raz w bród drugi raz w pław, przybyłem do królewskiego portu Blefuscu, gdzie na mnie już od dawnego czasu lud czekał. Dano mi dwóch przewodników dla pokazania mi drogi do stołecznego miasta, które tegoż co i kraj było nazwiska. Trzymałem ich na ręce aż pókiśmy na 200 łokci od bram miasta nieprzyszli. Natenczas prosiłem ich ażeby donieśli któremu z ministrów o mojem przybyciu, i oznajmili, że tu oczekuję dalszych rozkazów J. Kr. Mości. W godzinę odebrałem odpowiedź że Król Jmść szedł na spotkanie mnie z całym swoim domem i dworem królewskim. Postąpiłem może pięćdziesiąt kroków: Król i dworzanie zsiedli z koni, a Królowa i damy dworskie wysiadły z karet: nigdzie najmniejszej obawy niepostrzegłem: poczem położyłem się na ziemi dla ucałowania rąk obojga Królestwa. Powiedziałem J. K. Mości, że czyniąc zadosyć obietnicy mojej, przyszedłem za pozwoleniem Cesarza Pana mego, ażeby mieć honor widzieć tak potężnego monarchę, i ofiarować mu wszystkie odemnie usługi, któreby się obowiązkom winnym monarsze mojemu niesprzeciwiały, ale o nieszczęściu mojem nic niewspomniałem.

Nie chcę trudzić czytelnika, opisywaniem przyjęcia mego na tym dworze, które odpowiadało wspaniałości tak wielkiego Króla. Niebędę wyliczał niewygód które znosiłem; to tylko namienię, że niemając mieszkania ani łóżka, musiałem sypiać na ziemi, kołdrą moją okryty. —



ROZDZIAŁ VIII.

Gulliwer, szczęśliwem zdarzeniem,
znajduje sposobność opuszczenia Blefuscu
i po niejakich trudnościach
powraca do swej ojczyzny.


T


Trzeciego dnia po mojem przybyciu, przechadzając się, częścią z ciekawości, częścią nudów, przy brzegach wyspy od strony zachodniej, spostrzegłem w odległości pół mili na morzu, coś podobnego do łodzi przewróconej. Zdjąłem trzewiki i pończochy, poszedłem wodą może 200 do 300 łokci, i ujrzałem wyraźnie łódź, jak się domyślam, zapewne burzą ku brzegom przypędzoną. Natychmiast wróciłem do miasta i prosiłem Króla, żeby mi porzyczył dwadzieścia okrętów większych, które od utraconej flotty pozostały, tudzież trzy tysiące majtków pod rozkazami viceadmirała. Ta flotta wyszedłszy pod żagle, krążyła około brzegów, gdy ja tymczasem pospieszyłem krótszą drogą w tę stronę, gdzie pierwszy raz łódź zobaczyłem. Pęd morza jeszcze ją bliżej ku brzegom zapędził. Wszyscy majtkowie opatrzeni byli mocnemi linami, które wprzód sam dla mocy poskręcałem. Gdy okręty nadeszły, zdjąwszy z siebie odzienie wszedłem w wodę i tak może o 100 łókci zbliżyłem się do łodzi, potem musiałem płynąć dopóki się do niej niedostałem. Majtkowie rzucili mi linę, którą jednym końcem przywiązałem do łodzi a drugim do okrętu. Wszystkie jednak moje usiłowania były daremne, gdyż niemogąc zgruntować, niemogłem roboty mej kończyć. Popłynąłem więc w tył łodzi i zacząłem ją ręką jedną popychać przed sobą, i tym sposobem za pomocą przypływu morza, tak ją blizko ku brzegom przypchałem, że dostałem gruntu, chociaż wodę jeszcze aż po brodę miałem. Odpocząłem przez pare minut i znowu łódź pchałem do póty, aż mi woda tylko po ramiona dostawała. Wtedy przebywszy najtrudniejszą część pracy, wziąłem insze liny które na okręcie były złożone, i poprzywiązywawszy je do łodzi a potem do dziewięciu okrętów które mi towarzyszyły: za pomocą wiatru i majtków, przyciągnęłem ją aż do czterdziestu łokci od brzegu. To uczyniwszy czekałem aż morze ustąpi, co gdy się stało, poszedłem suchą nogą do łodzi i przy pomocy dwóch tysięcy ludzi z linami i machinami, zdołałem ją podnieść i znalazłem że niebardzo była popsutą.

Dziesięć dni czasu potrzebowałem na przeprowadzenie łodzi do królewskiego portu Blefuscu, gdzie na widzenie i podziwianie tak ogromnego statku, mnóstwo zgromadziło się ludu.

Doniosłem J. K. Mości, że przychylne szczęście dało mi znaleźć ten statek, ażeby mię zaniósł do jakiego kraju, z kądbym mógł wrócić do ojczyzny mojej — przy tem prosiłem go ażeby raczył rozkazać statek ten wyreparować, przysposobić do podróży, i żeby pozwolił wyjechać z państwa swego, na co w bardzo grzeczny sposób zezwolił.

Mocno mię dziwiło, że Cesarz Lilliputu, od czasu mego oddalenia się, dotąd mię nieścigał; ale dowiedziałem się, że J. C. Mość niewiedząc, żem o zamysłach jego był przestrzeżony, pewnym był, że za otrzymanem pozwoleniem udałem się do Blefuscu, tylko dla uiszczenia się w obietnicy, i że po kilku dniach powrócę: przez niejaki czas jednak napróżno oczekując mego powrotu, począł być niespokojnym, i złożywszy z podskarbim i innemi intrygantami radę, wysłał jednego znakomitego urzędnika z kopią zaskarżenia przeciw mnie uczynionego. Poseł miał instrukcye, ażeby przełożył Królowi Blefuscu wielką monarchy swego łagodność, który przestał na ukaraniu mnie wyłupieniem oczów; że się uchyliłem od sprawiedliwości, i że, jeżeli we dwóch dniach nie wrócę, utracę tytuł Nardaka i będę zbrodniarzem i zdrajcą ogłaszonym. Poseł przydał jeszcze: iż monarcha jego spodziewa się, że dla zachowania między dwoma państwami pokoju i przyjaźni, Król Blefuscu rozkaże mnie związanego do Lilliputu odprowadzić, ażebym jako zdrajca był ukarany.

Król Blefuscu namyśliwszy się przez trzy dni, dał odpowiedź pełną grzeczności i rozumu. Przełożył, że co do odesłania mnie związanego, Cesarz Jmść wie dobrze, że to jest rzeczą niepodobną: a chociażem mu porwał flottę, wszelako winien mi wdzięczność za wielkie przysługi którem mu wyświadczył przy zawarciu pokoju; lecz obadwa monarchowie będą wkrótce odemnie uwolnieni, gdyż znalazłem przy brzegu, dziwnej wielkości okręt, którym mogę się puścić na morze, i że wydał rozkazy do naprawienia go przy mojej pomocy i podług moich przepisów, tak, iż w kilku tygodniach, spodziewa się, że oba państwa od tego nieznośnego ciężaru zostaną uwolnione. —

Z taką odpowiedzią poseł powrócił do Lilliputu a Król Blefuscu opowiedział mi całe to zdarzenie, ofiarując przy tem, ale pod wielkim sekretem, swoją dla mnie protekcyą, jeżelibym chciał pozostać w jego usługach. Lubo sądziłem że to szczerze mówił, przedsięwziąłem jednak nieoddawać się łasce ani monarchów ani ministrów, skorom się bez nich mógł obejść. Dla tego oświadczywszy J. K. Mości należytą wdzięczność za jego łaskawe na mnie względy, prosiłem pokornie, żeby na wyjazd mój pozwolił, przydając: że ponieważ, dobre lub złe zdarzenie ofiaruje mi okręt, postanowiłem raczej puścić się na Ocean, aniżeli być pobudką do zerwania przyjaźni między dwoma tak potężnemi monarchami. Król nie zdawał się być urażonym tą mową, owszem dowiedziałem się, że tak on jako i większa część ministrów, kontenci byli z mego postanowienia.

Te okoliczności spowodowały mię do prędszego niżeli sobie zamierzyłem odjazdu, a dwór który tego równie sobie życzył, usilnie się przykładał do przyspieszenia mej podróży. Pięćset rzemieślników użyto do zrobienia podług moich przepisów dwóch żagli do mej łodzi, najgrubsze płótno w trzynaścioro zszywając. Sam zatrudniłem się robieniem lin i sznurów, dziesięć, dwadzieścia i trzydzieści ich lin skręcając w jedną. Kamień wielki, który po długiem szukaniu szczęściem znalazłem nad brzegiem morza, służył mi za kotwicę. Łoju miałem z trzechset wołów na smarowanie łodzi i inne potrzeby. Nieskończoną miałem pracę w wycinaniu najgrubszych i największych drzew na wiosła i maszty, w czem mi jednak pomagali cieśle okrętowi królewscy.

Przy końcu prawie miesiąca, gdy już wszystko było skończone, poszedłem do J. K. Mości po dalsze jego rozkazy donosząc przytem, żem gotów do podróży. Król Jmść otoczony swoją królewską familią wyszedł z pałacu. Położyłem się na ziemi, ażebym mógł mieć honor ucałowania ręki królewskiej, którą mi raczył podać łaskawie, podobnież jak Królowa i młodzi Książęta i Księżniczki. J. K. Mość darował mi pięćdziesiąt sakiewek zawierających po dwieście Spruggów, i portret swój naturalnej wielkości, który natychmiast dla większego bezpieczeństwa, w rękawiczkę schowałem.

Wprowadziłem na łódź sto wołów, trzysta baranów, i w proporcyą chleba, napoju i mięsiwa pieczonego tyle, ile stu kucharzów mogło przygotować. Wziąłem z sobą sześć krów, sześć byków, tyleż owiec i baranów, mając zamiar dla rozmnożenia tej rasy, zawiezienia ich do mego kraju. Ażeby bydło które zabierałem mieć czem żywić wziąłem stósowną ilość siana i worek pełny zboża. Wielką miałem ochotę wywieźć z sobą z tuzin krajowców, ale Król żadnym sposobem niechciał na to zezwolić, i po ścisłem zrewidowaniu mych kieszeń, kazał mi dać słowo honoru że żadnego z jego poddanych nie wezmę, chociażby który sam tego chciał i o to prosił.

Tak wszystko przygotowawszy, wyszedłem pod żagle o godzinie dziesiątej z rana dnia 24. września 1701 roku. Upłynąwszy cztery mile ku północy, za powstaniem wiatru od wschodu, około godziny szóstej w wieczór, postrzegłem między północą i wschodem wyspę małą, może na pół mili długą. Zbliżyłem się do niej i rzuciłem kotwicę z tej strony która była od wiatru bezpieczna. Zdała mi się być niezamieszkaną. Zjadłszy cokolwiek położyłem się na spoczynek i spałem około sześciu godzin, gdyż we dwie godziny dopiero po mojem obudzeniu się, rozedniało. Po śniadaniu, mając wiatr pomyślny, podniosłem kotwicę i płynąłem w tęż stronę co i dnia poprzedzającego, za przewodnią mego kieszonkowego kompasu. Zamiarem moim było dostać się do tych wysp, które sądziłem że leżą ku północy od ziemi Van Diemen, ale nazajutrz o trzeciej po południu, gdy podług rachunku mego około ośmdziesiąt mil upłynąłem, postrzegłem okręt płynący ku stronie wschodnio-południowej. Natychmiast wszystkie podniosłem żagle, i w pół godziny postrzeżono mię z okrętu, wywieszono banderę i z działa wystrzelono.

Nie łatwo wyobrazić sobie radość jakiej doznałem z powziętej nadziei zobaczenia jeszcze raz kochanej ojczyzny i drogich zakładów które w niej zostawiłem. Okręt ściągnął żagle i doścignąłem go o piątej lub szóstej w wieczór dnia 26. Września. Serce biło mi z radości gdym na okręcie ujrzał flagę angielską. Owce i krowy zabrałem do kieszeni i z całym moim niewielkim ładunkiem przeniosłem sie na okręt.

Był to statek kupiecki angielski powracający przez morza północne i południowe z Laponji, dowodzony przez kapitana Jana Biddel Deptford, człowieka zacnego i doświadczonego żeglarza. Na okręcie znajdowało się do pięćdziesiąt osób, między któremi napotkałem jednego z dawnych towarzyszów moich Piotra Williams, który mię dobrze kapitanowi zarekomendował. Zacny ten mąż przyjął mię bardzo uprzejmie i prosił abym mu opowiedział zkąd i dokąd płynąłem, co mu też w krótkich słowach uczyniłem; lecz on mniemał, że prace i niebezpieczeństwa w których zostawałem, rozum mi pomięszały. Postrzegłszy to, dobyłem z kieszeni moje owce i krowy, na ktorych widok w wielkie wpadł podziwienie, przekonawszy się o prawdzie tego co odemnie słyszał. Pokazałem mu także pieniądze złote które na odjezdzie dostałem od Króla Blefuscu, tudzież wiele innych kraju tego osobliwości. Dałem mu dwie sakwy, każda z dwieście Spruggów i obiecałem oprócz tego za naszem do Anglji przybyciem, darować mu jednę krowę cielną i jednę owcę kotną.

Nie chcę nudzić czytelników opisywaniem szczegółów mej podróży. Stanęliśmy w Dunes trzynastego Kwietnia 1702. Jedno tylko miałem nieszczęście, że mi szczury okrętowe jednę owcę zjedli. Resztę mego bydła dowiozłem szczęśliwie i puściłem na pastwisko przy Greenwich, gdzie im trawa bardzo służyła.

Przez czas pobytu mego w Anglji, zyskałem znacznie, pokazując bydlątka moje różnym dystyngwowanym osobom, a nawet i pospólstwu: nim zaś drugą podróż przedsięwziąłem, sprzedałem je za sześćset funtów szterlingów. Za moim z ostatniej podróży powrotem, napróżno szukałem rasy, którą, mianowicie owiec, znacznie rozmnożoną być sądziłem. Pewny byłem, ze osobliwsza delikatność ich run, będzie korzystną dla naszych fabryk wełnianych.

Nie zabawiłem jak tylko dwa miesiące z moją żoną i dziećmi, nienasycona bowiem chęć widzenia obcych krajów, niedozwalała dłużej siedzieć na miejscu. Zostawiłem żonie mojej tysiąc pięćset funtów szterlingów i nająłem jęj piękne pomieszkanie w Redriff. Resztę mych kapitałów, częścią w gotowiznie częścią w towarach wziąłem ze sobą, w nadziei powiększenia mego majątku. Najstarszy mój stryj Jan, zostawił mi grunta blizko Epping, przynoszące rocznego dochodu trzydzieści funtów szterlingów, a z arendy Czarnego Wołu w Fetterlane miałem drugie tyle, tak więc nieobawiałem się, żeby żona moja i dzieci od gminy wsparcia potrzebowały. Syn mój Jan, tak jak stryj nazwany, uczęszczał do elementarnej szkoły, a córka Elżbieta (dziś już zamężna i matka dzieciom), uczyła się szycia.

Pożegnałem żonę i dzieci z wielkiem łez z jednej i drugiej strony wylaniem, i wszedłem odważnie na okręt, zwany Awanturnik, kupiecki, z ładunkiem trzystu beczek, dowodzony przez kapitana Jana Nichlas z Liwerpoolu.


DODATEK
DO

PODRÓŻY DO LILLIPUTU.


DODATEK
DO
PODRÓŻY DO LILLIPUTU.

L

Lilliputyanie inaczej jak my w Europie trzymają o wychowaniu dzieci. My sądziemy, że nic tak niewymaga starania, pieczołowitości i trosków jak, ich edukacya; oni zaś mówią, że to jest tak łatwo, jest siać i szczepić. Ale zachować te latorośle, dopomódz im do szczęśliwego wzrostu, ochronić je od srogości zimy, od upałów i burz lata, od napaści robactwa, i dokazać żeby obfite wydawały owoce: to jest skutek prac i usilności biegłego ogrodnika.

Starają się, żeby nauczyciel miał raczej rozum gruntowny, niżeli dowcip bystry, raczej obyczaje, niżeli umiejętność. Nie mogą cierpieć takich nauczycieli, co ustawicznie pakują uszy swoim uczniom składami grammatycznemi, roztrząśnieniami, i uwagami dziecinnemi: co dla nauczenia ich dawnego swego kraju języka, który bardzo mało ma podobieństwa z tym którym dzisiaj mówią, obarczają ich umysł prawidłami i wyjątkami, a pamięć zapełniają zbytecznemi zasadami i przepisami. Żądają, żeby nauczyciel był z uczniem w poufałości, nietracąc powagi; gdyż nic dobrej edukacyi nie jest przeciwniejszego, jak pedantyzm i zmyślona surowość. Według nich, powinien się raczej do ucznia swego zniżać, niżeli się przed nim wynosić, i sądzą że pierwsze jest trudniejsze niż drugie; ponieważ, częstokroć więcej potrzeba usiłowań i mocy, a zawsze więcej ostrożności, żeby bezpiecznie zejść z góry na dół, niżeli wejść z dołu do góry.

Utrzymują, iż nauczyciele powinni więcej sposobić umysł młodzieńca, do dobrego w życiu postępowania, niżeli go wiadomościami ciekawemi, a zawsze prawie niepożytecznemi wzbogacać. Dla tego wcześnie ich uczą być mądremi i filozofami, ażeby w porze rozkoszy, umieli ich rozumnie używać. Nie jestże to, mówią, rzecz godna śmiechu, niepoznawać istoty i prawdziwego jej użycia, aż w ten czas, gdy się do niej niezdolnemi stajemy? Uczyć się żyć, gdy się prawie życie kończy? Zaczynać być człowiekiem, gdy wkrótce ma nadejść moment, wktórym nim być przestaniemy?

Dają im nagrody za rzetelne i szczere wyznanie swych błędów, a którzy o swych zdrożnościach, lepiej jak drudzy umieją mówić, odnoszą łaski i zaszczyty. Chcą żeby młódź była ciekawa, żeby badała wszystko to co widzi i słyszy, a gdy na widok jakiej niezwyczajnej rzeczy, mało okaże zdziwienia i ciekawości, ostro ją gromią.

Zalecają młodzieży wierność, podległość i przychylność ogólną, powinną, nie zaś przychylność szczególną i osobistą, która często sumienie, a zawsze wolność ich nadweręża, i wielu nieszczęść bywa przyczyną.

Nauczyciele historyi, mniej starają się nauczyć uczniów swoich, w którym wieku, roku i miesiącu, ten lub inny zaszedł wypadek: ale raczej malują im złe i dobre przymioty Królów, ministrów i wodzów. Utrzymują, że mniej ważnem jest wiedzieć, iż w tym a w tym roku albo miesiącu, taka a taka była stoczona bitwa; jak uważać, wiele we wszystkich wiekach było ludzi okrutnych, niesprawiedliwych, na krew ludzką chciwych, życie swoje marnotrawnie bez żadnej potrzeby szafujących i rownie bez żadnej przyczyny na cudze nastawających: jak wielką na rodzaj ludzki niesławę ściągają wojny i jak mocnych potrzeba pobudek, żeby się tego opłakanego jąć środka. Historyą umysłu i serca ludzkiego mają za najlepszą ze wszystkich, i nie tak wprawują młodzież do pamiętania o wypadkach, jak żeby o nich sądzić umiała.

Miłości do nauk zakładają granice i chcą, żeby każdy obierał sobie ten umiejętności rodzaj, który się bardziej zgadza z jego skłonnością i przymiotami. Tego, który się za wiele uczy, tyle szacują ile tego, który wiele jada, będąc przekonani, że rozum równie jak i ciało miewa swoje niestrawności. Sam tylko Cesarz ma obszerną i liczną bibliotekę. Co się tycze niektórych prywatnych, wielkie zbiory książek posiadających; tych mają za osłów księgami obciążonych.

Filozofia tego narodu jest bardzo wesoła i niezależy na ergotizmach jak w naszych szkołach. Nie wiedzą, co to jest Baroco i Baralipton, co kategorye, co rzecz sama a co znaki rzeczy i inne zawiłe w Dyalektyce głupstwa, które nie więcej uczą rozumu jak tańcu. Ich Filozofia zasadza się na gruntowaniu prawd niemylnych, które prowodzą umysł człowieka do przekładania pomiernego uczcziwych ludzi stanu, nad dostatki, nad okazałość bogaczów; a zwycięztwa odniesione nad własnemi namiętnościami, nad zwycięztwa wojowników. Ona ich uczy żyć ostro, a cokolwiek zmysły do rozkoszy przyucza, cokolwiek duszę wprawia w podległość ciała i wolność jej osłabia, tego wszystkiego troskliwie unikać. Zresztą, wystawiają młodzieży cnotę jako rzecz łatwą i przyjemną.

Upominają młodzież do przezorności w obieraniu sobie stanu życia, i starają się nakłonić do tego, który najlepiej im służy, mniej mając względu na dostatki rodziców, jak na bogactwa ich własnej duszy, tak dalece; że często syn kmiecia bywa ministrem, a kupcem syn wielkiego pana.

Fizykę i Matematykę tyle tylko szacują ile te umiejętności do wygód życia i do wydoskonalenia pożytecznych wiadomości służyć mogą. Ogólnie, bardzo mało starają się o to, żeby wiedzieć o wszystkich częściach świata; nie zastanawiają się nad składem i ruchem ciał fizycznych, ale starają się używać natury bez dociekania jej tajemnic. Co do Metafizyki, mają ją za źródło przywidzeń i dziwactw.

Nanawidzą przysady w mowie i wytworności w stylu, czy to w prozie, czy w wierszach; i według nich, równie jest nierozsądnem odrożniać się mową jak strojem. Autor, co porzuca styl czysty, jasny, prosty, poważny, a chwyta się, wyrażeń niezrozumiałych, wyniosłych i wyszukanych podobieństw, bywa u nich wytykanym po ulicach, tak, jak maska pod czas karnawału.

U nich grunt ciała i duszy razem uprawiają, ponieważ tu idzie o formowanie człowieka, a tego, zaniechawszy jedno lub drugie, dokazać nie można. Jest to podług nich para koni sprzężonych, któremi równym krokiem kierować potrzeba. Jeżeli, mówią, będziecie kształcić tylko rozum dziecięcia, powierzchowność jego niezgrabną i grubiańską zostanie; a jeżeli na samo tylko kształcenie ciała baczyć będziecie, niewiadomość i głupstwo umysł jego opanują.

Niewolno jest nauczycielom karać dzieci cielesnie, ale tylko ujęciem im jakiej przyjemności, albo też zawstydzeniem a najczęściej ujęciem dwóch lub trzech lekcyi, co ich niewymownie martwi; gdyż przez to zostawieni zostają sobie samym, jak gdyby niegodni byli żeby ich uczono. Boleść, ich zdaniem, niesłuży tylko do uczynienia dziecięcia lękliwym, co jest wadą bardzo szkodliwą i prawie nigdy nieuleczoną.






ROZDZIAŁ I.

Opis wielkiej burzy.
Autor dla zwiedzenia kraju
wsiada na statek po wodę wysadzony.
Zostawiony na brzegu, schwytany został przez krajowca,
i zaprowadzony do domu dzierżawcy.
Przyjęcie jakiego doznał tamże
i różne inne zdarzenia.



O

Od natury i losu do czynnego i mozolnego życia skazany, opuściłem znowu, dnia 20go czerwca 1702 r. po dwumiesięcznym pobycie w domu mój kraj rodzinny, i wsiadłem na okręt Awanturnik, dowodzony przez kapitana Jana Nichlas, z Kornwallis do Suraty w Indyach wschodnich przeznaczony. Z pomyślnym ciągle wiatrem płynęliśmy aż do przylądku Dobrej Nadziei, gdzie dla opatrzenia się w wodę przybiliśmy do brzegu: znaczne jednak uszkodzenie okrętu, zmusiło nas dłużej się zatrzymać. Tym czasem kapitan nasz mocno zachorował na febrę, przezco przymuszeni byliśmy całą tam przepędzić zimę i dopiero przy końcu marca mogliśmy to miejsce opuścić.

Pomyślną mieliśmy żeglugę aż do cieśniny Madagaskar, lecz przybywszy na północ tej wyspy, wiatr, który po tych morzach od grudnia do maja jednostajnie północno-zachodni ma kierunek, stał się gwałtowniejszym i wyłączniej zachodnim; a gdy przez 20 dni ciągle trwał, zapędzeni zostaliśmy na wschód wysp Moluckich: podług obserwacyi naszego kapitana, o 3. stopnie na północ równika, gdzie ustał nagle i cisza morska nastała. Kapitan doświadczony w żegludze po tych morzach, przepowiedział nam wielką nastąpić mającą burzę, i rozkazał czynić potrzebne ku temu przygotowania. Już dnia następującego ziściła się ta jego przepowiednia, gdyż wiatr południowy monsum zwany, z gwałtownością nadzwyczajną wiać począł.

Widząc że wiatr stawał się coraz mocniejszym, spuściliśmy żagiel sztabowy, przymocowaliśmy działa, żagiel zaś na tylnym małym maszcie rozwinęliśmy. Gdy lądu ani wystających haków skalistych w blizkości nie było a wiatr okropnie i z nadzwyczajną mocą okrętem na wszystkie strony miotał, przeto osądziliśmy za rzecz najbezpieczniejszą i dla okrętu najnieszkodliwszą, płynąć raczej z wiatrem, jak walczyć przeciw niemu dla dania sobie pewnego kierunku. Zwinęliśmy zatem wszystkie żagle całą masztowinę spuściliśmy i jeden ster ze wszystkich okrętowych kierowników został czynny, chociaż i on mało nam mógł służyć.

Burza była straszna, bałwany morskie z okropnym i przerażającym trzaskiem się rozbijając, bezustannie uderzały o nasz dziko pędzony okręt i już to na kształt ogromnych gór, przed nim i koło niego się wznosiły jakoby mu drogę zagrodzić usiłowały: już na grzbiet swój go porywały i do niezmiernej wysokości podnosiły. Podczas całej tej burzy nie ruszyliśmy wielkiego masztu, gdyż mimo swą ciężkość bardziej był dla okrętu pożytecznym niż szkodliwym, stanowiąc jakoby punkt środkowy, przechylenia się okrętu niedopuszczający. Po niejakim czasie burza zwolniała, choć wiatr dosyć silnie powiewał, a znajdując się jeszcze na otwartem morzu, podnieśliśmy wszystkie żagle, uporządziliśmy mało uszkodzoną masztowinę, i daliśmy kierunek wschodnio północny, wiatr zaś być południowo zachodni.

Przez tę straszną burzę i po niej gwałtowny wiatr zachodnio południowy, zapędzeni zostaliśmy podług moich dostrzeżeń na pięćset mil morskich ku wschodowi, tak, że najstarsi i najdoświadczeńsi nawet z majtków nie mogli powiedzieć w której stronie swiata się znajdujemy. Żywności mieliśmy jeszcze podostatkiem, okręt w dosyć dobrym był stanie, ludzie przy dobrem zdrowiu i tylko brak wody do picia mocno nam dokuczał. W takiem położeniu postanowiliśmy płynąć ciągle za raz wziętym kierunkiem, i nie zbliżać się jeszcze więcej ku północy z obawy ażebyśmy nie zostali zapędzeni na wschód Wielkiej Tartaryi do morza lodowatego.

Szesnastego czerwca, chłopiec na głównym maszcie się znajdujący odkrył ląd, i już nazajutrz zobaczyliśmy wszyscy wielką wyspę, albo stały ląd (istotnie czem było nie wiedzieliśmy): na zachodniej stronie tego kraju było wązkie międzymorze, z małą przytem zatoką, lecz niedosyć głęboką by okręt mógł wpłynąć. Zarzuciliśmy więc kotwicę w niejakiej od zatoki odległości, a kapitan nasz wysłał kilkunastu ludzi uzbrojonych i naczyniami opatrzonych dla wyszukania wody do picia. Wyrobiłem sobie u kapitana pozwolenie udania się tamże z nimi, celem zwiedzenia kraju i zrobienia może ważnych jakich odkryć. Przybywszy na ląd, nie znaleźliśmy ani rzek ani zdrojów, ani nawet śladu mieszkańców. Majtkowie nasi trzymali się ciągle brzegu, szukając wody w poblizkości morza, ja zaś wierny mojemu zamiarowi, puściłem się w przeciwległą stronę, i więcej w głąb kraju; lecz znalazłszy go zupełnie pustym, niezmiernie skalistym i nic takiego coby moją ciekawość wzbudzić mogło, wróciłem się do zatoki.

Jużem tam dochodził, gdy z wielkiem mojem zadziwieniem zobaczyłem że ludzie nasi już na statku się znajdując, z największą prędkością jakby dla ocalenia swego życia do okrętu spieszyli. Chciałem wołać na nich, chociażby mi to mało co pomogło, gdy w tem spostrzegłem goniące ich stworzenie, w kształcie człowieka tak nadzwyczajnej wielkości, że morze, po którem ogromnemi krokami za statkiem gonił, nawet do kolan mu nie sięgało. Lecz ludzie nasi wyścignęli go o pół mili, morze było pełne skał, więc nie mógł ich dopędzić. Te szczegóły opowiadano mi potem, gdyż skorom go zoczył, zacząłem z największym pospiechem uciekać i wdrapałem się na spadzisty pagórek, zkąd miałem widok na znaczną część kraju. Doskonale był uprawionym: lecz nadzwyczaj mnie zadziwiła wielkość niezmierna trawy, przynajmniej dwadzieścia stóp wysokości mającej.

Wyszedłem potem na bardzo wielki, jak mnie się zdawał, gościniec; lecz w rzeczy samej była to dla mieszkańców ścieszka do przechodzenia przez pole jęczmienne. Szedłem przez niejaki czas tą drogą, ale nic widzieć nie mogłem, bo blizko było żniwa, a jęczmień był na czterdzieści stóp wysoki. Po upłynieniu godziny doszedłem nareszcie końca tego pola samorodnym płotem 120 stóp wysokim ogrodzonego: co do drzew, te były wysokości nie do wyrachowania. Tu były schody prowadzące z jednego pola do drugiego, składające się z czterech stopni, dwadzieścia cztery stóp wysokich i z jednego w końcu, jeszcze większej wysokości kamienia. Nie będąc w stanie wyjść na te schody, szukałem w płocie otworu dla przemknienia się; gdym spostrzegł krajowca zbliżającego się do schodów: ten w wielkości nie ustępował bynajmniej onemu, któregom widział goniącego za statkiem. Miał bowiem wysokość zwyczajnej wieży kościelnej, każden krok jego wynosił, jak mogłem w prędkości dostrzedz, najmniej 10 łokci. Trwogą zdjęty, czem prędzej uciekłem i schowałem się w jęczmieniu. Ztamtąd widziałem go stojącego na szczycie schodów, i ze zdrętwieniem usłyszałem wołającego głosem daleko mocniejszym od trąby głosowej, a że z nadzwyczajnej dochodził mnie wysokości, myślałem z początku że zagrzmiało. Natychmiast przyszło 6ciu jemu podobnych, a każden z nich miał w ręku sierp, jak szęść kos naszych wielki. Ci nie byli tak dobrze ubrani jak tamten pierwszy, i zdawali się być jego sługami, gdyż na rozkaz jego zaczęli żąć jęczmień w którym ja ukryty leżałem. Chciałem wprawdzie trzymać się od nich w największej jak tylko być może odległości, lecz nie mogłem prawie z miejsca się ruszyć, bo źdźbła były często tylko o jedną stopę od siebie oddalone, i mimo największe usiłowania nie mogłem się przecisnąć przez ten las osobliwszy. Zebrałem wszystkie siły aby choć cokolwiek od niebezpieczeństwa się oddalić, ale ledwo uszedłem kawałeczek, gdy się dostałem na miejsce gdzie deszcz i wiatr obaliły jęczmień. Tu już ani na krok dalej nie mogłem, bo źdźbła tak gęste na ziemi leżały, że żadnym sposobem przecisnąć się nie można było, a ości spadłych kłosów tak były grube i ostre że mi odzież darły i ciało kaleczyły. W tem usłyszałem że żniwiarze już może o sto łokci są odemnie. Wycieńczony zupełnie na siłach i do rozpaczy przywiedziony, położyłem się w brózdzie życząc sobie zakończyć tak życie. Ubolewałem nad losem wdowy i sierot nieszczęśliwych, żałowałem niezmiernie, że mimo rady przyjacioł i ostrzeżenia krewnych puściłem się w tę nieszczęsną podróż.

W takiem zostając położeniu, myśli o Lillipucie mimo woli mi się nasuwały; gdzie mnie mieszkańcy za najcudowniejszy twór natury uważali; gdziem potrafił jedną ręką całą uprowadzić flotę, i inne wielkie wypełnić czyny które wiecznie w historyi tego narodu świetnieć będą i którym może nawet potomność mimo świadectwa całego narodu, niezechce uwierzyć: a tu, o bolesne i straszne upokorzenie! może za najnędzniejsze ze wszystkich stworzeń być uważanym, tak, jakby Lilliputanin nam się wydawał! Lecz daleko większe od tego groziło mi nieszczęście: bo gdy ludzie zawsze w równi swojej wielkości i siły, są srodzy i dzicy, więc mogłem się z pewnością spodziewać, stać się zakąskiem pierwszego który mnie znajdzie z tych barbarzyńców.

Filozofowie mają słuszność, utrzymując, że wielkość i małość, są to tylko przypuszczenia porównawcze: być może że Lilliputyanie znajdą naród daleko od siebie drobniejszy, niż oni w porównaniu ze mną: a któż wie, czy ten straszny i olbrzymi naród nie byłby Lilliputem w porównaniu z jakim innym narodem któregośmy jeszcze nie od kryli.

Tym myślom, mimo największą trwogę się oddając, ledwom nie zginął, bo jeden ze żniwiarzy był już tylko o dziesięć łokci od tej brózdy gdziem ja leżał, i jeszcze krok jeden a zostałbym stratowany lub sierpem wskróś przecięty. Najgłośniej jak tylko mogłem zacząłem krzyczeć widząc że podnosi nogę, na co olbrzym się zatrzymał, oglądał się na około, patrzał długo na ziemię, aż nareszcie spostrzegł mnie leżącego. Chcąc mnie podnieść, przypatrywał mi się pierwej z ostrożnością, z jaką człowiek podnosi małe niebezpieczne zwierzątko by nie być podrapanym lub ugryzionym i jak ja sam nieraz z łasicami robiłem. Odważył się nareszcie ująć mnie z tyłu dwoma palcami i trzymał mnie przez niejaki czas w odległości 3ech łokci od oczów swoich, dla lepszego mnie przypatrzenia się. Domyślałem się jego zamiaru, i wisząc w wysokości sześćdziesiąt stóp w powietrzu nie ruszyłem się bynajmniej, chociaż z obawy abym się z ręki nie wyśliznął mocno mi boki ściskał. Wszystko na com się odważył było, że podnosząc oczy do nieba i składając ręce jak do modlitwy, wyrzekłem w najżałośniejszym tonie kilka słów do mojego położenia stósownych, gdyż lękałem się mocno ażeby mnie nie zgruchotał rzucając na ziemię, jak my nieraz z nielubionemi zwierzątkami czynić zwykliśmy. Lecz szczęściem głos i postawa moja podobały mu się: przypatrywał mi się z największą uwagą, i zdawał się dziwić słowom przezemnie wyrzeczonym acz jemu zupełnie niezrozumiałym. Tym czasem nie mogłem się wstrzymać od mocnego jęczenia i kiwania głową, chcąc mu tem oznaczyć boleść którą mi jego ściskające palce sprawiały. Zdało mi się że mnie zrozumiał, bo jak najłagodniej włożył mnie do kieszeni i udał się do swego pana, bogatego dzierżawcy, któregom przedtem widział na polu.

Ten skoro mnie zobaczył, uciął kawałek źdźbła, grubości najmocniejszej trzciny, podniósł nim poły mej sukni, trzymając ją za naturalną skórę, odmuchnął mi włosy, dla lepszego przypatrzenia się mojej twarzy, a zwoławszy swoich ludzi pytał się ich, jakem się domyślał, czy więcej takich zwierzątek na ziemi nie znaleźli. Potem położył mnie powoli na ziemię, a to na czworak, lecz ja natychmiast wstałem, i przechadzałem się przed nim, dla pokazania że nie myślę im uciekać. Usiedli na około mnie, przypatrując się z największą uwagą moim poruszeniom. Zdjąłem kapelusz, ukłoniłem się i padłem na kolana, a podniósłszy oczy i ręce do góry wymówiłem kilka słów jak najgłośniej. Wyjąłem potem sakiewkę z kieszeni, i podałem mu z największą pokorą. Wziął ją odemnie położył na swej dłoni, końcem igły ciągle na wszystkie strony ją obracając, lecz nie mógł, jakem widział, pojąć coby to było.

Dałem mu znak, ażeby rękę na ziemi położył: wziąłem zatem sakiewkę i wysypałem wszystkie pieniądze do jego ręki; a było ich, cztery poczwórne pistole Hiszpańskie i dwadzieścia do trzydzieści drobniejszych monet. Widziałem jak namoczył mały palec na języku, i takim sposobem podniósł jednę największą z tych monet, patrzał długo na nią, aż nareszcie dał mi znak ażebym pieniądze nazad włożył do worka i do kieszeni schował, com też z wielkiem ukontentowaniem uczynił.

To wszystko przekonało zapewne dzierżawcę, że jestem małem jakiemś stworzeniem rozumem obdarzonem. Przemówił kilka razy do mnie, lecz dźwięk jego głosu, chociaż z wyraźnych słów się składający, zagłuszył mnie, jak gruchotanie młynu wodnego; odpowiedziałem mu jak najgłośniej w kilku językach, a on trzymał wtedy ucho swoje tylko o dwa łokcie od moich ust: lecz wszystko było nadaremnie, nie mogliśmy się zrozumieć. Odesławszy swoich ludzi do roboty, wyjął z kieszeni chustkę do nosa, rozpostarł ją na dłoni swojej ręki którą na ziemi położył, i dał mi znak ażebym wstąpił na nią: bez wielkiej bardzo trudności mogłem to uczynić, bo miała tylko grubość dwóch stóp, dla większego jednak bezpieczeństwa, położyłem się wzdłuż na niej, a on związawszy ją, zaniósł mnie do domu. Tam przywołał swoję żonę i pokazał mnie jej, lecz ona zobaczywszy mnie wydała krzyk przeraźliwy i uciekła, jak Damy u nas na widok pająka lub żaby czynić zwykły. Przypatrzywszy się jednak przez niejaki czas mojemu postępowaniu i z jaką akuratnością rozkazy jej męża wypełniałem, straciła prędko odrazę, i nawet bardzo dla mnie łaskawą się zrobiła.

Około godziny dwunastej, służący przyniósł jedzenie: była to potrawa mięsna, do stanu i zatrudnień rolnika stósowna, miska zaś w której ją przyniesiono miała przynajmniej dwadzieścia i cztery stóp średnicy. Towarzystwo składało się z dzierżawcy, jego żony, trojga dzieci i starej babki. Skoro wszyscy do stołu 30 stóp wysokiego zasiedli, wziął i mnie dzierżawca i postawił nie daleko od siebie na stole, gdzie z obawy ażebym nie spadł jak najdalej od brzegu się trzymałem. Żona dzierżawcy pokrajała dla mnie kawałeczek mięsa, rozdrobiła chleba i postawiła na drewnianym talerzu przedemną; zrobiłem jej za to najgrzeczniejszy ukłon, a wyjąwszy z kieszeni noża i widelca zacząłem jeść, nad czem się wszyscy mocno dziwowali. Na jej także rozkaz, przyniosła dla mnie służąca mały kieliszek do likieru, wielkości czterech naszych garncy, i podała mi go napełniony napojem. Z natężeniem wszystkich sił moich potrafiłem ledwo podnieść ten kieliszek, i piłem najniżej się kłaniając, za zdrowie całego towarzystwa, przy czem gdy kilka słów po angielsku jak najgłośniej wymówiłem, powstał śmiech tak gwałtowny, żem mało nie został ogłuszony.

Napój był dosyć przyjemny, miał smak podobny do jabłecznika. Dzierżawca dał mi znak ażebym przyszedł do jego talerza, lecz gdym prędko po stole do niego dochodził, potknąłem się o skórkę chleba i upadłem na twarz bez żadnego jednak uszkodzenia. Widząc że ci dobrzy ludzie są w wielkiej o mnie niespokojności, podniósłem kapelusz do góry i zawołałem kilka razy hurra, aby oznaczyć im, żem sobie upadnięciem nie uczynił żadnej szkody.

Wstawszy, zbliżałem się do mojego pana (tak go będę zwać na przyszłość), gdy w tem syn jego najmłodszy, lat może dziesięć mający, porwał mnie za nogi, i do takiej wysokości podniósł, żem z bojaźni zdrętwiał; lecz ojciec rozgniewany o to, wyrwał mnie z jego ręki, i przy tem tak gwałtownie go w twarz wyciął, że cały szwadron kawaleryi europejskiej takim zamachem zostałby wywrócony; kazał mu też natychmiast odejść od stołu. Ja bojąc się, ażeby chłopiec nie powziął za to przeciw mnie zawiści, i nie starał mi się odsłużyć, i przypomniawszy sobie u nas dzieci, nielitościwie małe zwierzątka, wróbli, królików, małych piesków i kotków traktujących; padłem przed moim panem na kolana, prosząc go znakami, ażeby synowi przebaczył. Zrozumiał mnie i usłuchał prośby pozwalając synowi siąść znowu do stołu, któregom na znak zupełnej zgody w rękę najpokorniej pocałował.

Pod czas jedzenia wskoczył kot, faworyt mojej pani na jej krzesło. Usłyszawszy za sobą straszny hałas, jaki u nas tuzin pończoszników ledwo by narobiło, obróciłem się, i zobaczyłem że to kot mruczał, ten zaś trzy razy większym był od wołu, jak to mogłem sądzić po jego głowie i jednej łapie, które zobaczyłem gdy mu Pani jeść dawała. Dzikość zwierza niezmiernie mnie przestraszyła, i lubom stał na drugim końcu stołu, pięćdziesiąt stóp od niego oddalony, i pani moja trzymała go mocno, obawiałem się jednak ażeby się na mnie nierzucił. Lecz bojaźń moja była zupełnie bezzasadną, bo kot wcale na mnie nie uważał, chociaż pan mój posadził mnie w małej tylko od niego odległości; a wiedząc dobrze że ucieczka lub okazana lękliwości, wszystkie dzikie zwierzęta jeszcze bardziej do napadu pobudza, całą mą odwagę wezwałem na pomoc i stałem albo przechadzałem się przed nim z największą spokojnością, ośmieliłem się nawet o pół łokcią do niego przystąpić, czem on zmięszany usunął się. Psów daleko mniej się bałem: weszło ich kilka do pokoju: jeden brytan jak cztery słonie wielki, a chart jeszcze większy ale cieńszy.

Przy końcu obiadu, przyszła do pokoju mamka z małem dziecięciem, które skoro mnie na stole spostrzegło, zaczęło tak przeraźliwie krzyczeć, że o pół mili można było słyszeć; trzymało mnie bowiem za lalkę i chciało ażebym mu był podany do zabawki.

Troskliwa matka, natychmiast mnie wzięła i dziecięciu podała, które mnie w momencie do gęby włożyło: lecz ja tak mocno zawrzeszczałem, że dzieciak przestraszony upuścił mnie, przyczem głowę bym sobie nie zawodnie strzaskał, gdyby mnie mamka w fartuch nie pochwyciła. Dla uspokojenia dziecięcia, miała piastunka grzechotkę, to jest wielkie naczynie napełnione dużemi kamieniami, przywiązane liną do jego ciała, którą okropnego narobiła wrzasku, a gdy i to niepomogło, dała mu nareszcie pierś do ssania. W całem mojem życiu, nic takiego jeszcze nie widziałem coby podobną odrazę we mnie wzbudziło, jak widok tych ogromnych na sześć stóp wystających piersi. Brodawka była gruba jak połowa mojej głowy, a jej kolor rownie jak całych piersi, tak był plamami i krostami upstrzony, że nic nie mogło być bardziej odrażającego; miałem bowiem sposobność oglądać je w blizkości, stojąc na stole, kiedy ona usiadła, dla wygodniejszego karmienia dziecięcia. Myślałem wtedy o delikatnem ciele naszych dam europejskich, które nam się tylko takiem wydaje, będąc proporcyonalnej względem nas wielkości; lecz mikroskopem, najdelikatniejszego nawet nie moglibyśmy bez wstrętu oglądać. Przypominam sobie, że w Lilipucie drobni ludzie tameczni wydawali mi się być najpiękniejszemi; a gdym o tem z jednym tamtejszym uczonym, przyjacielem moim rozmawiał, powiedział mi, że twarz moja piękną i delikatną jest, gdy ją z ziemi ogląda, lecz zblizka, stojąc na ręce mojej, okropne na nim czyni wrażenie. W skórze widzi wielkie dziury, włosy mojej brody, mają być grubsze, jak szczeciny dzikiej świni, a od twarzy mojej pstrego koloru, nie ma nic nieprzyjemniejszego; chociaż, niech mi wolno będzie to o sobie mówić, w mojej ojczyznie byłem za przystojnego i bardzo podobać się mogącego człowieka poczytany, a w podróżach bardzo się mało opaliłem. O damach zaś dworu cesarskiego, miał przeciwne mojemu zdanie; jednej bowiem twarz wydawała mu się być pełną krostek, usta drugiej za wielkie i szerokie, innej nos za długi lub gruby, a tego wszystkiego ja nic dostrzedz nie mogłem. Nie chciałem tych uwag pominąć acz zbytniemi się zdawać mogą, ażeby łaskawy czytelnik nie powziął mniemania, iż olbrzymi ten naród, był istotnie brzydkim: przeciwnie, przypatrując się rysom mojego pana któren tylko był dzierżawcą, stojąc na ziemi, w odległości 60 stóp od jego twarzy, wydawały mi się być proporcyonalne i kształtne.

Po jedzeniu, pan mój poszedł do swoich robotników, i ile z jego głosu i poruszeń dorozumiewać się mogłem, zalecił żonie swojej mieć o mnie troskliwe staranie. Będąc bardzo znużonym, spać mi się zachciało: skoro to pani moja spostrzegła, wzięła mnie i położyła na własnem swem łóżku, przykrywając białą chustką do nosa, która większa i grubsza była od głównego żagla okrętu wojennego.

Przez dwie godziny przeszło spałem, ale bardzo niespokojnie: śniło mi się o żonie mojej i dzieciach. Obudziwszy się byłem bardzo smutny, a nadzwyczajna obszerność pokoju w którym się znajdowałem, jeszcze bardziej smutek mój powiększała: miał bowiem dwieście do trzysta stóp szerokości a dwieście wysokości. Łóżko na którem leżałem miało dziesięć stóp szerokości. Pani moja poszła do swych zatrudnień domowych i zamknęła mnie tym czasem na klucz. Łóżko było na ośm łokci wysokie: naturalna potrzeba nagliła mnie do zejścia. Choćbym się był odważył na głośne wołanie, cóżby mi to pomogło: odległość pokoju od kuchni była dla mojego głosu zanadto wielka. W takiem położeniu, nie do wyobrażenia przykrem, napadnięty zostałem przez dwa ogromne szczury, które wdrapawszy się po firankach na łóżko, ze wściekłością się na mnie rzuciły; jeden z nich już zbliżał się do mojej twarzy, gdy niezmiernie przestraszony porwałem się do szpady. Natarły na mnie z przodu i z tyłu, a jeden już nawet ciągnął mnie za kołnierz: lecz odebrał za tę bezprzykładną zuchwałość zasłużoną karę, bo szpadą moją przebiłem mu brzuch na wylot i padł martwy u nóg moich; co towarzysz jego spostrzegłszy, uciekł, otrzymawszy jednak już w ucieczce znaczną ranę w grzbiet, tak, że podłogę krwią zbroczył. Po tak rycerskim czynie, przechadzałem się trochę po łóżku, dla ochłonienia ze strachu. Żarłoczne te zwierzęta były wielkości najroślejszych brytanów, ale dziksze i obrotniejsze, a gdybym idąc spać, szpadę moją był odpasał, niezawodnie bym został pożarty. Widząc że ten którego śmiertelnie zraniłem, jeszcze cokolwiek oddycha, a nie mogąc się odważyć ująć go i wyrzucić z łóżka, które krwią broczył; dobiłem go więc mocnem cięciem w gardło, po czem zmierzyłem jego ogon; był długi blizko na trzy łokcie.

Gdy wkrótce potem pani moja nadeszła i zobaczyła mnie krwią zbroczonego, zlękła się niezmiernie, i przybiegłszy do mnie wzięła mnie troskliwie na rękę. Pokazałem jej z dumą zamordowanego szczura i znakami dałem jej do zrozumienia, że mnie nic złego się nie stało, tylko że mam potrzebę i na ziemię muszę być zsadzonym: co też uczyniła. Zbliżyłem się do drzwi i pokazałem ręką że chciałbym wyjść: nie zrozumiała mnie z początku; bo powiedzieć jej czego chcę nie mogłem, a znak dosyć przyzwoity wynaleźć trudno mi było: nareszcie domyśliła się; wzięła mnie więc, zaniosła do ogrodu i na ziemię posadziła. Oddaliłem się prędko, dając jej znak ażeby za mną nie szła ani się oglądała, ukryłem się w szczawiu — i lżej mi się zrobiło.

Łaskawy czytelnik wybaczy że się zatrzymuję nad szczegółami na pierwszy rzut oka małej wagi wydawać się mogącemi, lecz pospolity tylko człowiek za czcze i niepotrzebne osądzić je może; dla filozofa zaś będą wielką pomocą do rozszerzenia swych myśli, i wyobraźni ku polepszeniu stanu spółeczeństwa. Było to też głównym moim zamiarem wydając te i inne moje podróże, unikałem wszelkich upiększeń tak co do języka jak i naukowości, i tylko li prawdę najściślejszą miałem na celu.

Podróż ta, tak wielkie i głębokie na mnie zrobiła wrażenie, tak mocno się wszelkie jej okoliczności w pamięć moją wbiły, że opisując ją, nic prawie nie opuściłem. Przy przejrzeniu jednak rękopismu, wykreśliłem niektóre miejsca z obawy abym nie nudził drobiazgowością czytelnika, co niektórym podróżującym słusznie zarzucić można.






ROZDZIAŁ II.


Obraz córki dzierżawcy.
— Autor zaprowadzony zostaje do poblizkiego miasta na jarmark,
a ztamtąd do stolicy. — Zdarzenia w tej podróży.



M


Moja pani miała dziewięcioletnią córeczkę z bardzo pięknemi zdolnościami; gdyż z wielką już zręcznością umiała igłą robić, i swoją lalkę jak najładniej ubierać. Tak mi była przychylną, że przy pomocy matki, urządziła dla mnie w lalki kolebce bardzo wygodne posłanie, wsadzono ją do szuflady, a tę do wiszącej tarcicy przymocowano, dla zabezpieczenia mnie przeciwko szczurom. Łóżko to zatrzymałem przez cały pobyt mój w domu dzierżawcy. Roztropna ta dziewczynka, widziała tylko dwa razy jakem się rozbierał, i już z największą zgrabnością potrafiła uczynić mi tę przysługę; na co tylko zezwalałem na jej konieczne żądanie. Uszyła mi sama sześć koszul i inną bieliznę, z najdelikatniejszego płótna jakie można było dostać (które jednak tak było grube jak żaglowe), i sama mi zawsze tę bieliznę prała. Była też moją nauczycielką języka

krajowego, powiadając mi zawsze nazwisko rzeczy której od niej żądałem, tak, że w krótkim czasie mogłem się dosyć dobrze wysłowić. Miała serce prawdziwie dobre, a nawet wielkość jej, nie była proporcyonalnie tak uderzającą jak innych jej współziomków, gdyż wysokość jej tylko czterdzieści stóp wynosiła. Dała mi imie Grildrig, wyraz ten jest blizkoznaczącym z łacińskim homunculus, włoskim uomicciuolo, co znaczy człowieczek. Nigdyśmy się nie rozłączali, i jej winienem ocalenie moje w tym kraju. Dałem jej imie Glumdalklitch co znaczy, mała piastunka: najtroskliwsze też miała o mnie staranie, i byłbym najniewdzięczniejszym, gdybym o jej poświeceniu się dla mnie nie wspomniał. Najgorętszem jest mojem życzeniem, być kiedyś w stanie odwdzięczyć się jej za wyświadczone mi dobrodziejstwa, zamiast, czego się bardzo obawiam, że się stałem niewinną przyczyną jej niedoli.

Tym czasem rozgłosiło się że mój pan znalazł na polu małe zwierzątko wielkości Splaknoka (zwierzę na 6 stóp wielkie) mające zupełny kształt i budowę człowieka, jego działania naśladujące, mówiące swoim małym osobliwym językiem, i które nawet kilka wyrazów języka krajowego się nauczyło; do tego prosto chodzi, jest łaskawe i grzeczne, na każde zawołanie posłuszne, wszystkie rozkazy najdokładniej wykonywające, a twarz jego i budowa ciała mają być tak subtelne, jak najdelikatniejszej i najlepszego urodzenia trzechletniej dziewczynki.

Przyjaciel mojego pana, także dzierżawca, mieszkający w sąsiedztwie, odwiedził go umyślnie aby się osobiście o tem wszystkiem mógł przekonać. Przyniesiono mnie więc i na stole postawiono, po którym maszerując, szpadę wyjmowałem i wkładałem, przyczem ciągle mu się kłaniałem. Pytałem się go w jego własnym języku jak się ma, i witałem najgrzeczniej: to wszystko podług rozkazów i przepisów mojej małej nauczycielki. Człowiek ten stary i osłabionego wzroku, włożył okulary dla lepszego przypatrywania się, z czego niezmiernie smiać się musiałem, gdyż jego oczy szkłami jeszcze powiększone, wydawały mi się jak dwa księżyce w pełni. Żona i dzieci mego Pana, z tej samej przyczyny nie mogli się wstrzymać od śmiechu, co go mocno rozgniewało. Wyglądał jak ukończony sknera, i był nim też na moje nieszczęście w całem znaczeniu, dając mojemu panu podłą radę, pokazywania mnie publicznie za pieniądze, a to na jarmarku w miasteczku poblizkiem, dwadzieścia i cztery mile tylko od naszego mieszkania odległem. Widząc że mój pan z wielkiem zajęciem mówi z tym człowiekiem, domyślałem się że ze mną coś przedsięwziąść zamierzają.

Nazajutrz dowiedziałam się od Glumdalklitch, że niespokojność moja nie była bezzasadną. Dobra ta dziewczyna z matki swej wszystko wybadała, niezmiernie przeto była zasmuconą; położyła mnie na swej piersi i rzewnie płakała, mocną trwogą przejęta, aby mnie ogromni i nieokrzesani widzowie nie zgnietli lub pokaleczyli, obchodząc się ze mną po swojemu. Poznała też moją skromność i miłość honoru, i pojęła łatwo moje oburzenie, widzieć się być wystawionym na widok najpodlejszego pospólstwa. Rodzice, mówiła, przyrzekli mi, że Grildrig ma wyłącznie do mnie należeć, ale widzę że mi pójdzie jak roku przeszłego, kiedy przyrzeczone mi jagnię, skoro stłuściało rzeźnikowi sprzedano. Więcej ją nawet los mój smucił niżeli mnie samego, gdyż nadzieja odzyskania wolności nigdy mnie nie opuściła, co zaś do hańby, być jak potwora traktowanym i pokazywanym; pocieszałem się myślą, że jestem w tym kraju zupełnie nieznajomy, i że nawet w mojej ojczyznie nie może mojego honoru splamić, gdyby się o tem dowiedziano, bo i król wielkiej Brytanji, znajdując się w podobnem położeniu, na toż samo byłby wystawiony.

Pan mój usłuchał rady swego przyjaciela, i zapakowawszy mnie w pudło, zawiózł na jarmark; wziął też na konia po za siebie, moją małą piastunkę Glumdalklitch. Pudło było ze wszystkich stron zamknięte, i tylko małe drzwiczki miało do wyjścia i kilka dziur dla powietrza. Dobra moja piastunka, była tak o mnie troskliwą, że mi włożyła do pudła materac, dla wygodniejszego leżenia; lecz mimo to zostałem mocno potłuczony i zbity w tej podróży, chociaż pół godziny tylko trwała. Każden krok olbrzymiego konia wynosił przynajmniej czterdzieści stóp, a kłus był tak wysoki, że najgwałtowniejsza burza na morzu większego wstrząśnienia nie sprawia. Podróż ta trwała tak długo, jak droga z Londynu do St. Albans. Mój pan wstąpił na drodze do oberży, gdzie często zapewne bywał, a naradziwszy się z gospodarzem, dobrym swoim znajomym, najął Gultruda czyli Wywoływacza, ażeby ten obwieścił w mieście, że w oberży pod zielonym orłem wystawione jest na widok publiczny bardzo rzadkie stworzenie, wielkości Splaknoka, mające zupełny kształt człowieka, umiejące kilka wymówić wyrazów, i niezliczone bardzo ucieszne sztuki pokazujące.

Postawiono mnie na stole, w największym pokoju oberży, trzysta stóp kwadratowych objętości mającym. Moja piastunka stała na krzesełku przy stole, aby baczność na mnie dawać mogła, jako też rozkazywać mi co mam czynić. Dla unikania wielkiego natłoku, pan mój nie wpuszczał więcej jak trzydzieści osób do pokoju. Przechadzałem się po stole, stósownie do rozkazów mojej piastunki; zadawała mi też kilka nietrudnych dla mnie pytań, na które ile możności najlepiej i najgłośniej odpowiadałem. Obracałem się często do widzów i witałem ich grzecznie. Wziąłem naparsztek wina, który mi Glumdalklitch zamiast kubka podała, i wypróżniłem go za ich zdrowie. Wyjąłem moją szpadę i machałem nią jak nasi fechtmistrze. Piastunka dała mi kawałek źdźbła, którym miasto piki excercytowałem, dobrze się bowiem tego nauczyłem w młodości. W tym dniu pokazywano mnie, dwunastu takim towarzystwom, a przed każdem musiałem powtórzyć wszystkie te ćwiczenia i głupoty, co mnie tak zmęczyło i zmartwiło, że się prawie ruszać więcej nie mogłem.

Ci, którzy mnie byli widzieli, tak dziwne o mnie opowiadali rzeczy, a osobliwie o niezmiernej małości mojego wzrostu w porównaniu ze swoim, że lud z niecierpliwości chciał drzwi wysadzić dla dostania się do mnie.

Przez wzgląd na własny interes pan mój nie pozwolił, ażeby się mnie kto, oprócz mojej piastunki dotykał, dla tego otoczył stół ławkami w tak znacznej od tegoż odległości, że mnie nikt dosięgnąć nie mógł. Lecz złośliwy jeden student, rzucił mi orzech laskowy na głowę, i smierć moja byłaby nieochybna gdyby mnie był trafił, bo orzech był wielki jak bania, i z tak nadzwyczajną siłą został rzucony, że byłby mi niezawodnie czaszkę zgruchotał. Miałem jednakże to zadowolnienie, że widzowie rozgniewani o to, wyszturkali go porządnie i z sali wyrzucili.

Pan mój ogłosił że na przyszły jarmark znowu mnie będzie pokazywał, tymczasem wystarał się o wygodniejsze dla mnie pudełko, bo pierwsza podróż i bezustanne natężania ku zabawie licznych widzów, tak mnie osłabiły, że ani mówić, ani na nogach więcej trzymać się nie mogłem.

Po trzech dniach dopiero przyszedłem cokolwiek do siebie, ale we własnem nawet mieszkaniu nie miałem spokojności, bo znaczniejsi mieszkańcy, do których sława moja w odległość trzystu mil doszła, przyjeżdżali i przychodzili do mieszkania mojego pana, dla widzenia mnie. Jednego dnia przynajmniej trzydzieści takich osób przyszło z żonami i dziećmi, a od każdej takiej familji brał mój pan zapłatę, jakby za pełną widzownię. Przez niejaki czas ani jednego dnia nie miałem odpoczynku (wyjąwszy środę, która u nich niedzielę stanowi), chociaż mnie do miasta nie zaniesiono. —

W nadziei wielkiego zysku, postanowił mój pan, pokazywać mnie we wszystkich znaczniejszych miastach królestwa.

W tym celu, opatrzył się we wszystkie rzeczy potrzebne do wielkiej podróży, uporządził sprawy domowe, a pożegnawszy się z żoną; dnia 17 sierpnia 1703 r. blizko we dwa miesiące po mojem przybyciu, wyjechaliśmy do stolicy w środku kraju leżącej, i 500 mil od naszego mieszkania odległej.

Wziął też ze sobą na konia córeczkę swoją, która mnie w pudełku do ciała przywiązanem nosiła. Z wielką troskliwością obłożyła ściany najmiększem suknem jakie dostać mogła, abym nie tyle przez trzęsienie cierpiał. Mieliśmy też ze sobą chłopca, który z pakunkiem za nami jechał.

Pan mój zamierzył sobie pokazywać mnie nie tylko we wszystkich miastach, znaczniejszych miasteczkach i wsiach, ale nawet nie opuścić zamków szlacheckich niedaleko drogi leżących: słowem, wszędzie gdzie tylko dochodu mógł się spodziewać.

Nie bardzo wiele na dzień jechaliśmy, najwięcej 80 do 100 mil, gdyż Glumdalklitch, dla uchronienia mnie od zanadto wielkiego utrudzenia, skarżyła się często, że kłusowania konia znieść nie może. Czasem wyjęła mnie z pudełka, ażebym mógł świeżego używać powietrza i kraj wygodniej oglądać, przyczem jednak zawsze mnie na sznurku trzymała. —

Przeprawiliśmy się przez pięć lub sześć rzek, daleko szerszych i głębszych od Gangezu i Nilu a żaden strumień nie był tak mały jak Tamiza przy moście londyńskim. Dziesięć tygodni trwała ta podróż, i przez ten czas w ośmnastu wielkich miastach publicznie byłem pokazywany, nie rachując wsi i prywatnych mieszkań wiejskich.

Dnia 26 października, przybyliśmy do stolicy, w ich języku Lorbruldrud czyli Duma świata zwanej. Pan mój najął sobie mieszkanie na głównej ulicy niedaleko pałacu; i kazał natychmiast poprzylepiać afisze obejmujące szczegółowy opis mojej osoby i moich talentów.

ZA POZWOLENIEM
WIELKIEGO SLARDRALA.

DZIŚ DNIA 27. KOMETY
BĘDZIE
WIELKIE PRZEDSTAWIENIE

LUDZKIEGO SPLAKNOKA
CZYLI
KARŁA NAD KARŁAMI
TUDZIEŻ
ZADZIWIAJĄCYCH ĆWICZEŃ GIMNASTYCZNYCH
TEGO OSOBLIWEGO STWORZENIA.

Dzieci niedorosłe 35. stóp płacą połowę.
Mikroskopów dostać można w Kassie.
Sala przez pana mojego najęta, była blizko 300 do 400 stóp szeroka, a stół na którym miałem występować, miał 60 stóp średnicy; ten obtoczył palisadami, ażebym nie spadł. Dziesięć razy na dzień pokazywano mnie, i zawsze z wielkiem zadziwieniem i ukontentowaniem od publiczności byłem przyjmowany. Znałem już dosyć dobrze język krajowy i rozumiałem prawie wszystko co do mnie mówiono. I czytać cokolwiek nauczyłem się u Glumdalklitch która i w domu i w podróży, tak gorliwą była moją nauczycielką, że już cały peryód mogłem zrozumieć i wytłomaczyć. Miała zawsze przy sobie małą książeczkę, nie większą jak u nas atlas: był to mały katechizm dla młodych panien, zawierający główniejsze zasady religji: na tej książce uczyła mnie czytać i tłomaczyła wyrazy.


ROZDZIAŁ III.

Autor przywołany do dworu.
Królowa kupuje go od dotychczasowego pana i przedstawia Królowi.
— Dysputuje z największemi uczonemi J. K. M. —
Urządzają dla niego w pałacu mieszkanie. —
Staje się faworytem Królowej.
— Broni honoru swej ojczyzny.
— Kłóci się z Karłem Królowej.



C


Cierpienia i bezustanne uciążliwości mocno moje zdrowie nadwerężyły; im więcej pan mój przezemnie zarabiał, tem bardziej powiększało się jego nienasycone łakomstwo. Straciłem zupełnie apetyt, i tak strasznie schudłem, że jak szkielet wyglądałem. Spostrzegł to mój pan, a sądząc że pewno wkrótce umrę, postanowił korzystać jeszcze z krótkiego czasu, zarobić mną ile tylko być może. Tym czasem przyszedł do niego Slardral, czyli szambelan dworu, z rozkazem przyniesienia mnie natychmiast do pałacu, dla rozrywki Królowej i dam dworskich.

Niektóre z nich już mnie były widziały, i dziwne rzeczy opowiadały o mojej piękności, grzeczności i zdrowym rozsądku. Królowa i cały dwór, byli niezmiernie ze mnie zadowoleni. Padłem na kolana, chcąc pocałować nogę Królowej, lecz łaskawa Monarchini, podała mi stojącemu na stole, mały swój palec. Ubjąłem go obydwoma rękami i z największą pokorą przyłóżyłem koniec jego do ust moich. Zadała mi kilka ogólnych pytań o mojej ojczyznie i podróżach które odprawiłem; odpowiedziałem ile możności najwyraźniej i najkrócej. Pytała mnie się, czybym sobie nie życzył zostać na zawsze u dworu. Ukłoniwszy się tak, że aż głowa moja ze stołem na którym mnie postawiono zetknęła się, odpowiedziałem: że jestem niewolnikiem mojego pana; gdyby to jednak od woli mojej zależało, szczęśliwym byłbym, mogąc usługi moje Jej Królewskiej Mości ofiarować. —

Spytała się potem mojego Pana, czyby nie chciał mnie sprzedać. Ten sądząc że mu wkrótce niezawodnie umrę, był bardzo z tej propozycyi ukontentowany i tylko tysiąc sztuk złota za mnie żądał, które mu natychmiast odliczono.

Natenczas zbliżyłem się do Królowej i rzekłem z pokorą; że gdy teraz jestem najniższym jej sługą i niewolnikiem, ośmielam się prosić Jej Królewskiej M. aby i Glumdalklitch, która przez ten cały czas najtroskliwsze miała o mnie staranie, w swoją służbę przyjęła i chciała dozwolić, aby ta i nadal moją była piastunką. Królowa przychyliła się do mojej prośby, dzierżawca zaś, chętnie dał swoje na to przyzwolenie, ciesząc się niezmiernie, że córka umieszczoną została u dworu. Co zaś do mojej dobrej piastunki, tej radość była nieograniczona. Poczem pan mój oddalił się i żegnając się ze mną, życzył mi szczęścia w nowej służbie o którą się dla mnie, jak mówił, wystarał; lecz ja mu zimnym tylko ukłonem na to odpowiedziałem.

Zadziwiła ta obojętność Królową, która, skoro dzierżawca wyszedł, o przyczynę tego się pytała. Z otwartością odpowiedziałem jej: że mój dotychczasowy pan, niczem mnie więcej nie zobowiązał, jak tylko, że niewinnemu przez siebie na polu znalezionemu zwierzęciu głowy nie strzaskał; ta przysługa sowicie wynagrodzoną została, wielkim zyskiem który miał z pokazywania mnie po całem kraju za pieniądze i summą którą od J. K. M. dostał; życie zaś moje, przez czas pobytu mego u niego było tak nędzne, tak uciążliwe, zdrowie moje przez bezustanne trudy i natężenia ku zabawie pospólstwa tak dalece nadwerężone zostało, że jedynie z obawy abym wkrótce nie umarł, za tak umiarkowaną cenę mnie sprzedał. Lecz zostawając teraz pod wysoką opieką tak wielkiej i łaskawej Monarchini, będącej ozdobą natury, ulubienicą świata, rozkoszą poddanych, fenixem między stworzeniem; mam niepłonną nadzieję, że obawa dotychczasowego mego pana, bezzasadną się okaże, i że już nawet przez wpływ Jej prześwietnej przytomności, siły moje czuję znacznie pokrzepione.

To było treścią mojej do Królowej przemowy, w której wiele popełniłem błędów, i nie bardzo płynnie się wyraziłem.

Mimo to Królowa mnie wysłuchała z łaskawem pobłażaniem, i mocno była zdziwioną, widząc w tak małem stworzeniu tyle dowcipu i rozsądku. Wzięła mnie na rękę, i zaniosła do Króla, który wtenczas w swoim gabinecie się znajdował. —

Był to poważnego charakteru i surowej twarzy monarcha, który nie dojrzawszy na pierwszy rzut oka mojej postaci, spytał się ozięble Królowej, jak dawno tyle w Splaknoku znajduje upodobania (za takie bowiem zwierzę mnie trzymał). Lecz dowcipna i rozumna Królowa, postawiwszy mnie łagodnie na królewskim stoliku do pisania, rozkazała ażebym sam opowiedział czem jestem; co też wyraźnie i krótko uczyniłem. Przywołano też potem i Glumdalklitch, która przy drzwiach gabinetu czekała wielką niespokojnością o mnie przejęta. Opowiedziała i ona królowi co się ze mną w domu jej ojca od czasu znalezienia mnie na polu zdarzyło. —

Król, chociaż uczony więcej jak który z jego poddanych, a szczególnie doskonały w filozofji i matematyce, sądził jednakże, przypatrzywszy mi się uważniej i nimem jeszcze był mówił, że jestem gatunkiem automatu, przez biegłego bardzo sztukmistrza sporządzonym (mechanika albowiem do wielkiego stopnia doskonałości doszła w tym kraju): lecz usłyszawszy mój głos, i znajdując w mojej mowie myśli rozsądne, był niezmiernie zdziwiony. Opowiadanie moje jakim sposobem dostałem się do kraju, zdawało mu się być niedostatecznem, i nawet mniemał, że to jest wynalazkiem mojego dotychczasowego pana, który mnie tego na pamięć nauczył. W takiem o mnie uprzedzeniu, zadawał mi różne pytania, na które mu do rzeczy odpowiadałem, wyjąwszy niektóre błędy, i wyrażenia chłopskie, których się w domu dzierżawcy nauczyłem, a nie pasujące wcale do języka dworskiego. —

Przyzwał potem do sobie trzech sławnych uczonych, którzy podług krajowych zwyczajów, służbę w tym tygodniu u dworu odbywali. Ci po długiem rozpoznawaniu mojej postaci, zupełnie odmiennego byli o mnie zdania. W tem jednak wszyscy trzej się zgodzili, że podług zwyczajnych praw natury nie zostałem stworzony, bo nie jestem wcale usposobiony do utrzymania mojego życia, ani szybkością, ani możnością drapania się na drzewa, ani kopaniem dziur w ziemi na kryjówki. Z zębów moich które oglądali z największą uwagą, osądzili że jestem zwierzęciem mięsożernem; ale, ponieważ wszystkie zwierzęta silniejsze są odemnie, myszy zaś polne prędsze; nie mogli sobie wystawić z czego żyję, jeżeli się owadami, ślimakami nie żywię; że zaś to ostatnie być nie może, podjęli się wszyscy trzej nader uczonemi dowodami wykazać.

Jeden z tych filozofów utrzymywał że jestem zarodkiem lub niedonoszonym płodem, lecz to zdanie odrzucone zostało przez drugich, którzy dowodzili że moje członki są zapełnie wykształcone, i że już nawet przez znacznie długi czas żyć musiałem, co poznać z włosów mojej brody, które mikroskopem dobrze widzieć można. Nie chcieli nawet przypuścić że jestem karłem, bo małość moja jest zupełnie bez porównania, i karzeł najmniejszy w kraju, faworyt Królowej, ma 30 stóp wysokości. Po długich sporach, jednomyślnie rozstrzygnęli, że jestem Replum-Scalcath, wyraz równoznaczący co lusus naturae (igrzysko natury). Ta decyzya odpowiada też zupełnie nowej filozofji europejskiej, której professorowie, gardząc wykrętami naśladowców Arystotelesa, usiłujących swoją niewiadomość niemi pokrywać, wynaleźli to dla wszelkiej umiejętności ludzkiej, a szczególnie dla nauk przyrodzonych, tak pożyteczne rozwiązanie.

Po tem, przez uczonych tak stanowczo wyrzeczonem zdaniu, prosiłem i ja o wolność mówienia, i obróciwszy się do Króla, przedstawiłem mu: że w kraju z którego przybywam wiele milionów mnie podobnych się znajduje, że zwierzęta, rośliny i domy tejże proporcyonalnej są wielkości, i że zatem niemniej jestem w stanie bronić się i żywić w moim kraju jak każden poddany Jego Królewskiej Mości. Wzgardliwym uśmiechem odpowiedzieli mi na to uczeni dodając, że się dobrze lekcyi u dzierżawcy nauczyłem. Król rozsądniejszy od tych mędrców, odprawił ich, i kazał przywołać dzierżawcę, który szczęściem jeszcze miasta nie był opuścił. Pomówiwszy z nim na osobności i porównawszy jego odpowiedź z tem co Glumdalklitch i ja powiedzieliśmy, zaczął większą dawać wiarę moim słowom. Prosił potem Królowej aby rozkazała mieć o mnie najtroskliwsze staranie i chciał ażeby Glumdalklitch i nadal przy mnie została, w przekonaniu, że wielkie mamy do siebie przywiązanie.

Urządzono dla niej osobne w pałacu mieszkanie, przyjęto guwernantkę, pokojówkę, i dwie służące do jej usługi; ja zaś wyłącznie jej staraniom powierzony zostałem.

Królowa dała rozkaz nadwornemu stolarzowi, ażeby podług modelu przezemnie i Glumdalklitch ułożonego zrobił pudło, mające mi służyć za sypialnią. Z największą biegłością wykonał dane sobie zlecenie, sporządziwszy mi w przeciągu trzech tygodni drewniany pokój szesnaście stóp kwadratowych objętości a dwanaście stóp wysokości mający, z oknami, drzwiami i dwoma przybocznemi gabinecikami, wielkości zwyczajnej sypialni w Londynie; powała była tak kunsztownie zrobiona że można ją było odemknąć; tym sposobem mogła Glumdalklitch co dzień wyjąć moje łóżko, a usławszy je nazad włożyć i powałę znowu nademną zamknąć. Ściany były jak najwykwintniej i najwygodniej przez tapicera królowej obite, ażebym przez niezręczność nosicieli lub trzęsienie powozu nie został uszkodzony. Stolarz jeden bardzo biegły w sporządzaniu najdrobniejszych bawidełek, zrobił dla mnie dwa krzesła z kości słoniowej, jako też dwa stoły i szafę dla rzeczy. Prosiłem też o zamek do drzwi, ażeby szczury i myszy nie wlazły. Z największą pracą zrobił mi slósarz zamek tak mały, jakiego w tym kraju dotychczas jeszcze nie widziano, ja zaś większego u największych bram pałaców londyńskich nie widziałem. Królowa kazała sprawić mi odzież z najdelikatniejszej materyi, tak delikatnej jak najgrubsza kołdra angielska: te z początku były mi nieznośne, i ledwo dużo poźniej przyzwyczaiłem się do nich. Krój sukien, był podług najnowszej mody krajowej, mieszaniny chińskiej z perską; w ogóle jednak był to ubiór przystojny i poważny.

Królowa tak sobie upodobała w mojem towarzystwie, że bezemnie nawet obiadować nie mogła. Stół i krzesło dla mnie, umieszczono na stole przy którym Jej Królewska Mość siedziała, Glumdalklitch stała też koło stołu i dawała baczność na mnie. Miałem kompletny serwis srebrny, zawierający wszystkie naczynia i narzędzia do jedzenia, które w porównaniu z narzędziami przez Królową używanemi, wydawały się jak cacka dla dzieci: cały ten mój serwis nosiła zawsze Glumdalklitch w kieszeni. Z Królową nikt więcej nie obiadował, jak księżniczki jej córki; jedna mająca lat blizko 16 druga 13. — Królowa sama kładła mi zawsze kawałek mięsa na mój talerz, który sam krajałem, co niezmiernie Królową i księżniczki bawiło, widząc mnie w miniaturze jedzącego. Każden kęs Królowej (przy najdelikatniejszym żołądku) był tak ogromny, że dwunastu angielskich dzierżawców nie potrafiłoby go zjeść, co z początku wielką odrazę we mnie wzbudzało. Całe skrzydło skowronka, kość i mięso zjadała, chociaż daleko większe było od skrzydła tuczonego indyka; kawałek zaś chleba do tego, był większy jak dwa bochenki czterofuntowe. Nóż jej był wielki jak sprostowana kosa, widelce i inne narzędzia były też proporcyonalnej wielkości. Piastunka moja, zaniosła mnie raz do pokoju gdzie dworzanie obiadowali, i wyznać muszę że widok mnóstwa nożów i widelców w ruchu będących, trwogą mnie wskróś przejął.

W każdą środę, która u nich niedzielę stanowi, Król, Królowa i cała familia królewska, obiadowali w pokojach Króla, który upodobawszy mnie sobie, rozkazał ażeby stół mój i krzesło postawiono niedaleko niego na stole, koło solniczki. Lubił rozmawiać ze mną, dowiadywać się o obyczajach, religji, prawach, rządzie, i naukach w Europie, a ja ile możności starałem się odpowiadać jak najlepiej. Rozum jego był tak jasny, rozsądek tak przenikający, że uwagi które robił nad tem co ja mu opowiadałem, były prawdziwie roztropne. Lecz muszę wyznać, że gdym razu jednego zanadto szczegółowo mówił o mojej kochanej ojczyznie, o naszych wojnach lądowych i morskich, sporach religijnych, politycznych partyach; Król, przesądami swej edukacyi przejęty, wziął mnie w jedną rękę, a drugą łagodnie uderzywszy, spytał śmiejąc się, czy jestem Whig czy Tory. Obrócił się potem do stojącego za sobą pierwszego ministra, mającego w ręku białą laskę, prawie tak wielką, jak główny maszt angielskiego wojennego okrętu Royal Sovereign, i rzekł: „Jakże wielkość ludzka jest marną, kiedy tak nędzne owady mogą ją naśladować: i oni mają zapewne swoje rangi i tytuły, swoje gniazda i klatki królicze które pałacami nazywają, swoje odznaczające się ubiory któremi się szczycą, ekwipaże któremi paradują; kochają się, walczą, kłócą się, oszukują i zdradzają jak u nas.“ —

Tak filozofował nad tem co ja mu o Anglji opowiadałem; lecz któż może sobie wyobrazić moje zmartwienie i oburzenie widząc moją ukochaną ojczyznę, celującą w kunsztach, panią morza, plagę Francyi, władczynią Europy, sławę świata, tak wzgardliwie traktowaną i najdotkliwiej obrażaną. Zemścić się, gdybym nawet chciał, nie mogłem; lecz po niejakiem zastanowieniu się, przyznać sobie musiałem, że wcale nie zostałem obrażony. Przepędziwszy bowiem niejaki czas między temi ludźmi, tak się do nich przyzwyczaiłem, że nakoniec wszystkie przedmioty które widziałem, wydawały mi się być proporcyonalne i żadnego na mnie nieprzyjemnego wrażenia nie sprawiały z powodu swej wielkości; i zdaje mi się, że gdybym wtedy ujrzał był towarzystwo lordów i dam angielskich, w swych wykwintnych strojach, rozmawiających ze sobą, komplementujących i pyszniących się jak doskonali dworacy, śmiałbym się z nich, tak jak Król śmiał się ze mnie. Często nawet, gdy mnie Królowa wzięła na rękę i przed zwierciadłem trzymała, z siebie samego śmiać się musiałem: bo nie było nic śmieszniejszego nad porównanie naszych postaci, tak, że mi się zdawało, iż ciało moje istotnie się skurczyło.

Nikt mnie jednak tak nie gniewał i martwił, jak karzeł Królowej, który dotychczas za najmniejszego człowieka w królestwie miany, skoro zobaczył jeszcze mniejszego od siebie, stał się niezmiernie wyniosłym. Obchodził się ze mną z największą pogardą, i zawsze kiedy mnie widział stojącego na stole, i rozmawiającego z panami i damami dworu, szydził z mojej drobnej figury. Mściłem ja się tego nazywając go bratem, wyzywając do passowania się ze mną, lub dawając mu uszczypliwe odpowiedzi, jak to służalcy dworu czynić zwykli. Jednego dnia tak go na siebie rozgniewałem, że wdrapawszy się na poręcze krzesła Królowej, porwał mnie wpół, wrzucił w filiżankę mleka i uciekł. Utonąłbym niezawodnie, gdybym nie był doskonałym pływaczem, bo aż po za uszy się zanurzyłem. Glumdalklitch nie była w bizkości, a Królowa tak ze strachu przytomność straciła, że nie mogła mnie ratować. Na krzyki moje, piastunka przybiegła i wyciągnęła mnie z filiżanki, gdzie z kwartę mleka połknąłem.

Zaniesiono mnie do łóżka, lecz żadnej mi ta kąpiel nie sprawiła szkody, tylko ubiór mój kompletnie został zepsuty. Karzeł został za to obity, i musiał to wszystko mleko wypić do którego mnie wrzucił. Stracił też łaskę Królowej która go podarowała jednej damie dworskiej, co mnie mocno ucieszyło, bo pierwej czy poźniej zemścił by się tego na mnie.

Już i przedtem przysłużył mi się dobrą sztuczką, za co jeszcze surowsza spotkałaby go kara, gdybym za nim nie był prosił. Królowa miała na swym talerzu wielką kość, z której szpik wyjąwszy, znowu na półmisek położyła. Karzeł zobaczywszy to, korzystał prędko z nieobecności mojej piastunki, porwał mnie, nogi mocno mi przycisnął, w kość całą siłą aż po za szyję wpakował i uciekł. Siedziałem w niej przez niejaki czas, bo nikt nie wiedział, gdziem się podział, a krzyczeć wstydziłem się, nie chcąc ściągnąć uwagi na to śmieszne widowisko. Szkody żadnej nie doznałem, rzadko bowiem ciepłe potrawy na stół królewski dawano, więc nie mogłem się sparzyć, ubiór tylko mój bardzo źle wyglądał. Karłowi tą razą na moją prośbę przebaczono i tylko kilku plagami ukarano.

Nieraz Królowa naśmiewała się z mojej wielkiej bajaźliwości i pytała się mnie, czy wszyscy w mojej ojczyznie są tak lękliwi. Powodem do tego były nieznośne przykrości które od much wycierpieć musiałem. Brzydkie te owady, duże jak skowronki, ciągłem swojem zagłuszającem mnie brzęczeniem ani na chwilę pokoju mi nie dawały. Kiedym jadł rzucały się z zaciętością na mój pokarm i zostawiały mi tam swoje jajka i inne nieczystości dla mnie tylko widzialne, bo krajowcy tak drobnych rzeczy dojrzeć nie mogli. — Czasem siadały mi na nos lub czoło, i dręczyły mię tem nielitościwie, gdyż przytem czuć je było nieprzyjemnie. Mógłem też wyraźnie widzieć klejowatą materyą, za pomocą której, jak naturaliści utrzymują, te zwierzęta wiszącem ciałem mogą po powale chodzić. Z wielkiem tylko usiłowaniem mogłem je od siebie odstraszyć, a karzeł łapał często mnóstwo tych much i wypuszczał je wszystkie hurmem pod mój nos, chcąc mnie tem trwożyć a księżniczki bawić. Jedyny mój ratunek był, walczyć formalnie z temi nienawistnemi zwierzętami, a to nożem, którym je latające w powietrzu przecinałem; i wszyscy się dziwili nad wielką zręcznością którą przytem okazywałem.

Razu jednego piastunka postawiła mieszkanie moje przy otwartem oknie, dla nabrania swieżego powietrza (nigdy bowiem nie pozwalałem ażeby je jak klatkę wieszano na gwoździu): otworzyłem okno mojego pokoju i chciałem jeść kawałek ciasta na śniadanie, gdy ze dwadzieścia os wleciało do mojego mieszkania, brzęcząc jak tuzin muzykantów. Jedne rzuciły się na ciasto unosząc je kawałami, inne koło twarzy i głowy mojej chciwie się uwijały i swemi strasznemi żądłami wielkiego strachu mnie nabawiały. Wstawszy, wyjąłem noża i śmiało atakowałem je w powietrzu. Cztery z nich zabiłem, a gdy drugie uciekły okno moje zamknąłem. Te owady były wielkie jak kuropatwy: wyciągnąłem zabitym żądła, które miały długość 1½ cala i proporcyonalną grubość. Schowałem je troskliwie i z innemi osobliwościami pokazywałem je potem w Europie. Trzy z nich podarowałem szkole w Gresham, czwarte dla siebie zatrzymałem.


ROZDZIAŁ IV.

Opis kraju.

— Plan do polepszenia nowszych map krajowych,
— Pałac Króla i stolica.
— Sposób podróżowania autora.

— Główny kościoł.



C


Chcę dać czytelnikowi krótki opis Brobdingnagu, o ile go mogłem poznać towarzysząc zawsze Królowej w jej podróżach, która jednak nie oddalała się więcej z okręgu swej stolicy Lorbrulgrud, jak na 700 mil, oczekując potem powrotu Króla granice swego państwa zwiedzającego. Rozległość, tego kraju wynosi 6000 mil długości a 5000 mil szerokości. Ztąd wniosłem że geografowie nasi zupełnie błądzą utrzymując, że między Kalifornią i Japonią samo tylko jest morze. Ja zawsze byłem zdania, że wielki kraj musi być między niemi, dla trzymania równowagi przeciw wielkiej Tartaryi. Geografowie więc powinni karty poprawić, dołączając ten obszerny kraj do północno-zachodniej ameryki, i ja jestem gotów być im ile możności w tem pomocnym.

Królestwo to jest półwyspą, graniczącą na północnowschodniej stronie łańcuchem gór na dziesięć mil wysokich, które z powodu wulkanów na ich szczycie będących zupełnie są niedostępne. Najwięksi nawet uczeni nie wiedzą jaka rasa ludzi za górami mieszka, ani też czy tam kraj jest zamieszkany. Z drugich trzech stron otoczone jest morzem. W całem królestwie nie ma żadnego portu, a ujścia rzek do morza, tak pełne są skał wysterczających i morze jest tak burzliwe, że żaden mieszkaniec nie odważa się wypłynąć. Przez to kraj ten z wszelkiej komunikacyi z resztą świata jest wyłączony. Rzeki zaś okryte są zawsze statkami i mają wielką obfitość ryb najwyborniejszych. Rzadko też mieszkańcy łowią ryby w morzu, bo te nie są większe od europejskich, więc dla nich bez najmniejszego znaczenia. Pokazuje się ztąd, że natura wyłącznie ten kraj obdarzyła zwierzętami i roślinami tak ogromnej wielkości. Przyczynę zaś tego bardzo osobliwego zjawiska zostawiam filozofom do wynalezienia.

Około brzegów mieszkańcy łowią czasami wieloryby, które są ulubioną żywnością pospolitego ludu, raz nawet widziałem tak wielkiego, że go człowiek ledwo udźwignąć zdołał. Niekiedy i do stolicy dla osobliwości przywożą, a nawet na stole królewskim jednego widziałem: zdawało mi się jednak, że Król nie bardzo lubił tę potrawę: może wielkość zwierza odrazę w nim wzbudziła, lubo daleko większe widziałem w Grenlandyi.

Kraj jest bardzo zaludniony, ma bowiem pięćdziesiąt głównych miast, sto mniejszych murami opasanych i wielką ilość wsi. Opis miasta Lorbrulgrud będzie może dostatecznym do zaspokojenia ciekawości czytelnika. Miasto to leży nad rzeką, która przechodząc przez nie, dzieli je na dwie równe części. Ma 8000 domów i 600,000 mieszkańców. Długość jego wynosi trzy glomglung (około 54 mil angielskich) a dwa i pół glomglung szerokości, podług wymiaru przezemnie uczynionego na karcie z rozkazu Króla dla mnie sporządzonej. Karta ta miała 100 stóp długości: chodziłem na niej gołemi nogami, liczyłem stopy i tym sposobem dosyć ścisłego doszedłem rezultatu.

Pałac królewski nie jest regularną budową, ale raczej zbiorem wielu gmachów zajmujących przestrzeń dwóch mil; główne sale są na 240 stóp wysokie przy proporcyonalnej szerokości i długości.

Ja i moja piastunka mieliśmy zawsze do dyspozycyi naszej powóz, dla zwiedzenia miasta i obejrzenia publicznych placów, pałaców i wielkich sklepów. Trzymała mnie zwyczajnie przy sobie w mojem pudle, lecz na prośbę moją często mnie wyjmowała, ażebym mógł wszystko lepiej oglądać. Powóz nasz miał tak wielką powierzchnią kwadratową jak kościół w Westminster, ale nie był tak wysoki; być jednak może że się w tem omyliłem. Jednego dnia zatrzymywaliśmy się przed niektóremi sklepami; żebracy korzystając z tej sposobności, cisnęli się hurmem do drzwiczek powozu, przedstawiając mi widok jakiego jeszcze nigdy europejskie oko nie miało.

Kobieta jedna miała raka na piersi okropnie zapuchłej i tak ogromnych dziur pełnej, że w niektórych cały mógłbym się wygodnie zmieścić. Jeden miał wole wielkie jak pięć wańtuchów, drugi chodził na drewnianych nogach 20 stóp wysokich. —

Najobrzydliwszem zaś ze wszystkiego był niezliczony owad uwijający się na odzieży tych nieszczęśliwych; członki tego owadu mógłem gołem okiem doskonalej rozpoznawać niżeli europejskich za pomocą mikroskopu, i wyraźnie widziałem że pysk mają podobny do ryja świni. Były to pierwsze które tu widziałem i miałem wielką chęć anatomicznie je rozbierać; ale nieszczęściem zostawiłem był instrumenta na okręcie; widok zaś tych zwierząt był tak odrażający, że mi się aż mdło zrobiło.

Oprócz wielkiego pudła zwyczajnego mojego mieszkania, kazała Królowa zrobić dla mnie mniejsze 12 stóp kwadr. objętości i dziesięć wysokości mające, które w podróży było daleko wygodniejsze i na kolanach mojej piastunki lepiej pomieścić się mogło. Zrobił go ten sam rzemieślnik co się sporządzeniem pierwszego tak zaszczytnie był odznaczył. Miało formę czworoboku; trzy jego ściany miały po jednem oknie dla bezpieczeństwa opatrzonem kratami, a w czwartej były dwa skóble do przeciągnienia rzemieni, któremi służący co mnie nosił, pudło do swego ciała przywiązywał. Tym sposobem towarzyszyłem Królowi i Królowej, oglądałem ogrody i oddawałem wizyty, kiedy Glumdalklitch nie była przy zupełnem zdrowiu. Dworzanie bowiem bardzo mnie szacowali i kochali, co przychylności Króla ku mnie, nie zaś moim zasługom winien byłem. I w podróżach wolałem być tak wożonym; kiedy mi bowiem trzęsienie wozu dokuczać zaczynało, służący wyjmował mnie, brał na konia i stawiał przed sobą na poduszce, gdzie wyborny miewałem widok na całą okolicę.

Miałem w tem pudełku łóżko i wiszącą u powały matę, dwa krzesła i stół do podłogi przyśrubowane; a że do podróży morskich byłem przyzwyczajony, ta agitacya żadnego szkodliwego wpływu na moje zdrowie nie wywierała.

Jeżeli chciałem miasto oglądać, noszono mnie zawsze w tem pudełku; Glumdalklitch zaś trzymała je na kolanach sama w otwartej siedząc lektyce, przez czterech ludzi królewskiej liberyi noszonej. Lud który słyszał o mnie, cisnął się do nas pragnąc mnie widzieć, Glumdalklitch była też zawsze tak grzeczną że mnie wyjmowała i stawiała na swem ręku abym lepiej mógł być widziany.

Mocno byłem ciekawy widzieć główny kościół a osobliwie jego wieżę, mającą być najwyższą w całym kraju. Zaniosła mnie tam moja piastunka; lecz muszę wyznać, że zupełnie omylony zostałem w moich oczekiwaniach, bo wysokość jej nawet 3000 stóp nie dochodziła; a jeżeli weźmiemy pod uwagę różnicę zachodzącą między wielkością tych ludzi a naszą, wysokość tej wieży nie tylko na zadziwienie nie zasługuje, ale nawet nie odpowiada stosunkowo wysokości wieży kościoła w Salisbury. Nie chcąc wszelako uwłaczać narodowi, któremu największą wdzięczność winienem, muszę dodać: że co tej wieży na wysokości brakuje, pięknością i gruntownością budowy sowicie jest wynagrodzonem. Mury z ciosowych kamieni wielkości 40 stóp kwadratowych, mają 100 stóp grubości i są ozdobione kolosalnemi z marmuru posągami bogów i cesarzów rzęsisto w niszach ustawionemi. Zmierzyłem mały palec jednego z tych posągów, który się był odłamał i leżał między gruzami i znalazłem, że był na cztery stopy i jeden cal długi. Glumdalklitch obwinęła go w chustkę, wzięła ze sobą do domu i schowała między inne bawidełka, w których, jak każde dziecię, miała wielkie upodobanie.

Kuchnia królewska jest pyszną sklepioną budową, mającą 600 stóp wysokości. Największy piec jest o dziesięć kroków mniejszy w obwodzie, niżeli kopuła kościoła Śgo. Pawła w Londynie, którą dla porównania za powrotem moim zmierzyłem. Ale gdybym chciał opisać roszt kuchenny, ogromne garnki i kotły, sztuki mięsa na rożnach, nie dano by mi wiary, lub posądzono o przesadę podróżującym właściwą. Dla uniknienia tego zarzutu, zanadto może daleko ostrożność posunąłem i w drugą ostateczność wpadłem; a w razie gdyby to moje dzieło na język brobdygnański zostało przetłomaczone, król i naród czytając je, mieliby obawiam się słuszną przyczynę uskarżać się, że przez fałszywe wszystkiego zmniejszanie krzywdę im wyrządziłem.

Król nie ma więcej jak 600 koni w swojej stajni, są one 50 do 60 stóp wysokie. Jeżeli podczas uroczystości jakiej wyjeżdża, natenczas towarzyszy mu gwardya z 500 do 600 kawalerzystów, od której, z początku myślałem, że nie ma nic wystawniejszego; lecz widok jednej części armji w szyku bojowym ustawionej, daleko większe zrobił na mnie wrażenie.


ROZDZIAŁ V.

Niektóre awantury autora.

Stracenie złoczyńcy.

Autor pokazuje swoją zręczność w żeglarstwie.



P


Przyjemne miałbym w tym kraju życie, gdyby małość moja nie wystawiała mnie ciągle na przykre i śmieszne przygody, z których kilka czytelnikowi opowiem. Często brała mnie Glumdalklitch ze sobą do ogrodu dworskiego, wyjmowała mnie z pudła, trzymała na ręku lub sadzała na ziemię ażebym się przechadzał. Jednego dnia karzeł Królowej (przed utratą jeszcze jej łaski) znajdował się razem z nami w ogrodzie, i gdy

mnie piastunka na ziemię puściła, zszedłem się z nim przypadkiem pod karłowatą jabłonią. Chcąc pokazać mój dowcip, nie mogłem się wstrzymać abym mu nie przyciął porównywając go z tem drzewem (które i w języku brobdygnańskim odpowiednie ma nazwisko). Złośliwiec nie zaniechał zemścić się tej mojej przymówki, i zobaczywszy mnie przechadzającego się pod tem drzewem, zatrząsł jedną gałęzią tak mocno, że z tuzin jabłek, jak beczki brystolskie dużych na mnie spadło. Jedno, jakem się schylił, trafiło mnie w grzbiet i obaliło na ziemię. Nie odniósłszy ztąd wielkiej szkody i będąc sam do tego przyczyną, nie oskarżyłem Karła.

Innego razu piastunka moja posadziła mnie na trawniku, a sama bawiła się ze swojemi towarzyszkami w niejakiej odległości. W tem nagle powstała gwałtowna burza z takiem gradobiciem, że w momencie na ziemię powalony, strasznie przez grad zbity zostałem. Z największem usiłowaniem czołgając się na czworakach, lędwo zdołałem schronić się pod macierzankę: tak jednak okropnie stłuczony zostałem żem przez dziesięć dni nie mógł wychodzić. Zadziwiającem to wcale być nie powinno; bo wszystkie rzeczy w tym kraju mają wielkość gigantyczną w stosunku do nas, tak też i grad, który gdy dla przekonania się zmierzyłem i odważyłem, był dziesięć razy większy niż u nas w Europie.

Piastunka moja zaniosła mnie razu jednego do ogrodu, ale dla oszczędzenia sobie trudu nie wzięła ze sobą pudła, i posadziła mnie na bezpieczne i spokojne miejsce; bom jej często o to prosił, abym się mógł bez przeszkody oddać moim myślom. Podczas jej nieobecności, mały wyżeł, należący do jednego z ogrodników, wleciał do ogrodu, zaczął się kręcić w tej stronie w której ja siedziałem, a prowadzony swoim węchem przybiegł prosto do mnie, wziął mnie w pysk, zaniósł do swego pana machając ogonem i położył mnie przy nim najostrożniej na ziemię. Pies był tak wyuczony że mi żadnej boleści ni szkody w ubiorze nie sprawił, ale ogrodnik zobaczywszy mnie, którego dobrze znał i niezmiernie lubił, mocno był przestraszony. Podniósł mnie więc łagodnie i pytał się z największą troskliwością jak się mam, ale ja ze strachu i przez nadzwyczajną prędkość z jaką mnie pies niósł, nie mógłem ani słowa wymówić. Zaniósł mnie natychmiast do mojej piastunki, która nie zastawszy mnie w miejscu gdzie mnie zostawiła, wielką trwogą była przejęta. Gniewała się mocno na ogrodnika będącego przez swego psa przyczyną jej strachu, a bojąc się bardzo gniewu Królowej zupełnie o tem zdarzeniu zamilczała; ja zaś także przed nikim o tem wspomnieć nie chciałem w przekonaniu, że to mi wielkiego honoru zrobić nie może. —

Z powodu tego przypadku postanowiła Glumdalklitch nie puszczać mnie więcej od siebie za domem. Już dawno takiego postanowienia się lękałem, ukryłem więc przed nią wiele przygód które mi się zdarzały. — Razu jednego kania lecąc ponad ogrodem rzuciła się na mnie, i pewno by mnie porwała i uniosła, gdybym się nie bronił szpadą i ukrył w gęstym szpalerze. Innego razu wpadłem aż po za szyję w dziurę przez kreta wykopaną, ledwo mogłem z niej wyleźć, a odzież moją całkiem zwalałem. Raz małom nogi sobie nie złamał; gdy myśląc głęboko o drogiej ojczyznie, potknąłem się o ślimaczą skorupę.

Nie mogę istotnie powiedzieć czy mi to przyjemność czy zmartwienie sprawiało, widząc że ptaki zupełnie mnie się nie lękały i w mojej obecności z największą spokojnością za żywnością się uganiały, jakby żadnego stworzenia w blizkości nie było. Jeden drozd był nawet tak zuchwały, że wyrwał mi kawałek ciasta z ręki, co mi Glumdalklitch na śniadanie dała. Jeżeli chciałem złapać którego ptaka, śmiało się do mnie obrócił i dziubem mi groził, a potem jakby się nic nie stało, najspokojniej koło mnie skakał szukając robaków lub innego pożywienia. Lecz raz rzuciłem wielki kij tak zręcznie na czeczotkę że ją obaliłem; wziąłem ją zatem za szyję i wlokłem do miejsca gdzie moja piastunka była; ale ptak który tylko był zagłuszony, ocucił się i tak mocno zaczął mnie bić skrzydłami, iż pewno musiałbym go puścić, gdyby mi służący w pomoc nie przyszedł. Nazajutrz dostałem na obiad kawałek z mojego połowu. Czeczotka ta była wielka jak łabędź angielski.

Panny honorowe dworskie prosiły często Glumdalklitch ażeby ze mną przychodziła do nich, chcąc się mną bawić i oglądać mnie z blizka. Rozbierały mnie czasami do naga i kładły całego na swych piersiach, co mi wielką nieprzyjemność sprawiało, z powodu mocnego odoru ich ciała: nie mówię o tem, aby uwłaczać tym damom które bardzo szacuję; lecz mniemam, że proporcyonalna moja małość czyniła zapewne zmysł mój powonienia zanadto delikatnym, i że te damy nie były pod tym względem krajowcom lub sobie mniej przyjemne od naszych dam angielskich. Przy tem wszystkiem; odór ich naturalny nie miał tyle dla mnie nieprzyjemności ile perfumy przez nich czasem używane, których zapach zawsze mi straszne mdłości sprawiał. Przypominam sobie że w Lillipucie dobry jeden mój przyjaciel uskarżał się jednego dnia letniego, w którym przez mocną agitacyą ciało moje było rozgrzane, na nieznośny odor mojego ciała, lubo na czystość więcej może uważam niż większa część mojej płci. Pochodziło to niezawodnie ztąd, że jego węch był w stósunku do mnie, jak mój do tego narodu. Muszę jednak wyznać że Królowa i piastunka moja miały najdelikatniejsze i najpiękniejsze ciało i pachnęły jak która z pięknych moich rodaczek.

Największe nieprzyjemności sprawiały mi te damy przez to, że się ze mną obchodziły jakbym zupełnie nic nie znaczył. Rozbierały się w mojej obecności, i nawet koszulę zdejmowały, a ja stojąc na toalecie musiałem je tak oglądać. Był to widok dla mnie okropny widzieć skórę ich chropowatą, podziurawioną, z włosami jak najmocniejszy szpagat grubemi, opuszczając inne szczegóły. Nawet nie wstydziły się przedemną zadosyć czynić pewnej naturalnej potrzebie, przyczem napełniały naczynie jak trzy beczki wielkie. Najpiękniejsza z tych dam, panienka lat najwięcej 16 mająca, bawiła się mną sadzając mnie na końcu jednej piersi, robiąc ze mną i inne podobne sztuczki któremi nie chcę nudzić czytelnika, tak, żem prosił Glumdalklitch aby mnie do tej damy więcej nie nosiła.

Jednego razu kuzyn guwernantki prosił jej i Glumdalklitch, ażeby były obecne przy traceniu złoczyńcy, który przyjaciela jego był zamordował. Piastunka moja dobrego i czułego serca z trudnością dała się do tego nakłonić; ja zaś chociaż nie jestem lubownikiem podobnych widowisk, nie mogłem jednak przewieźć na sobie, abym tak nadzwyczajnej rzeczy nie widział i dałem się namówić. Przywiązano zbrodniarza do krzesła na szafocie, i jednem cięciem pałasza czterdzieści stóp długiego głowę mu ucięto. Krew z arteryi i wen w tak wielkiej massie i do takiej wysokości wytrysnęła, że fontanna wersalska wcale w porównanie z tem iść nie może, a głowa z tak okropnym trzaskiem na rusztowanie spadła, żem struchlał, chociaż może w odległości mili angielskiej ztamtąd się znajdowałem.

Królowa, która mocno lubiła rozmawiać ze mną o moich podróżach morskich, i zawsze kiedy mnie smutnego obaczyła, rozerwać się starała, pytała się mnie raz: czy umiem robić wiosłem lub kierować żaglem, i czyby takie ćwiczenie nie służyło mojemu zdrowiu. Odpowiedziałem jej: że chociaż z zatrudnienia byłem lekarzem okrętowym, jednakże odbywając niekiedy w potrzebie służbę majtka, znam się cokolwiek na tem, lecz wątpię, czy będę mógł w tym kraju żeglować, gdzie najmniejszy bacik jest większy jak okręt liniowy u nas i czy statek do mojej wielkości i sił stósowny będzie mógł długo płynąć na tutejszej rzece. —

Królowa powiedziała mi na to: że jeżeli mogę dać model do potrzebnego mnie statku, to ona każe natychmiast zrobić takowy stolarzowi nadwornemu, i sama wynajdzie miejsce gdzie będę mógł bezpiecznie żeglować. Stolarz bardzo biegły w swem rzemiośle, zrobił podług instrukcyi przezemnie mu dawanych w przeciągu jedenastu dni mały statek z żaglami i powrozami, mogący w sobie pomieścić ośmiu europejczyków.

Jak był gotowy, królowa tak się z tego cieszyła, że wziąwszy go w swój fartuszek zaniosła do Króla; ten kazał ażeby na próbę wsadzić go do cisterny wodą napełnionej; lecz nie mógłem nim tam kierować, bo zanadto wielka płytkość robieniu wiosłami przeszkadzała. Królowa jednak już przedtem inny plan sobie w tym celu była ułożyła. Kazała bowiem swojemu stolarzowi zrobić koryto 300 stóp długie, 50 szerokie, 81 głębokie, które ażeby nie ciekło, dobrze smołą wylane i tak przy ścianie jednego z przedpokojów pałacu na jej rozkaz umieszczone zostało. Na spodzie był kurek do wypuszczania wody, i dwaj służący mogli go w przeciągu pół godziny znowu napełnić. Tu więc żeglowałem często dla mojej, Królowej, jako też jej dam rozrywki, które z największem zajęciem przypatrywały się temu, dziwiąc się nad moją zręcznością. Rozwinąłem też czasami żagle i nie potrzebowałem jak tylko sterem kierować, bo damy swemi wachlarzami robiły dostateczny wiatr; a jeżeli tą pracą znużone zostały, służące dmuchały mi w żagle tak, że najłatwiej mogłem statkiem podług upodobania manewrować. Po zabawie, brała Glumdalklitch statek, niosła do swego pokoju i dla wysuszenia na gwoździu zawieszała.

Razu jednego miałem podczas takiego ćwiczenia przypadek który o śmierć mnie mało nie przyprawił. Gdy paź włożył mój statek do koryta, wzięła mnie guwernantka mojej piastunki, i chciała do statku wsadzić: lecz nieszczęściem prześliznąłem się jej pomiędzy palce, i spadłbym niezawodnie z wysokości 40 stóp, gdybym przez szpilkę tkwiącą w gorsecie tej damy nie został wstrzymany. Głowa szpilki wcisnęła się między moje spodnie i koszulę, i tak wisiałem w powietrzu aż mnie piastunka odhaczyła.

Innego dnia służący, który co trzy dni napełniał koryto swieżą wodą, nie spostrzegł że żaba z wiadra do koryta wskoczyła. Leżała spokojnie na spodzie, aż statek w którym się znajdowałem został tam wsadzony. Natychmiast wybrała go sobie za wygodne miejsce do odpoczynku i zaczynała wdrapywać się przechylając statek tak mocno, że ja stanąwszy na drugiej stronie ledwo mogłem zupełnemu wywróceniu się onego zapobiedz. Wlazłszy na statek zaczęła skakać po nim i przez moją głowę, zarzucając mi twarz i całe ciało swą brzydką flegmą. Lubo ogromna wielkość zwierza strachem i odrazą mnie przejęła, prosiłem jednak Glumdalklitch aby mi w pomoc nie przychodziła chcąc sam sobie z nią poradzić; co mi się też szczęśliwie udało, bijąc ją bezustannie wiosłem aż ją wypędziłem ze statku.

Najniebezpieczniejsza jednak przygoda którą w tym kraju miałem jest następująca: Glumdalklitch wyszła razu jednego za interesami lub dla oddania wizyty i zamknęła mnie tymczasem na klucz w swoim pokoju. Dzień był gorący, a przeto okna pokoju jako też mojego pudła były otwarte. Siedząc zamyślony przy stole usłyszałem, że coś przez okno do pokoju wskoczyło i po nim biegało. Mocno przestraszony, odważyłem się jednak wyjrzeć z pudła i zobaczyłem skaczącą po pokoju małpę i robiącą różne grymasy.

Ta po niejakim czasie do mojego pudła się zbliżywszy, z ciekawością je ze wszech stron obejrzała i przez okna i drzwi ciągle do mnie zaglądała. Schowałem się w najodleglejszy kącik pudła, lecz z wielkiego strachu tak przytomność straciłem, żem się pod łóżko nie schował. Małpa grymasując przez niejaki czas, skacząc i zaglądając, wypatrzyła mnie nareszcie: wsadziła przez drzwi łapę do pudła, jak kot bawiący się z myszą, i mimo moich usiłowań aby jej umknąć, dostała mnie za połę mojej sukni (z mocnej krajowej materyi zrobionej), wyciągnęła mnie i posadziła na prawej łapie, jak mamka chcąca dziecię karmić, lub jak nieraz widziałem w Europie małpy bawiące się kotkami. Jeżeli chciałem się jej sprzeciwić, to tak mocno mnie przyciskała, żem postanowił poddać się zupełnie jej woli. Tak mnie trzymając, drugą łapą łagodnie mi twarz głaskała i pieściła najtkliwiej, mając mnie, jak mi się zdawało, za młodą małpę. W tem usłyszała szelest przy drzwiach pokoju, jakby kto drzwi chciał otworzyć; w mgnieniu oka wyskoczyła przez okno którem weszła i po rynnach i cegłach wdrapała się trzema łapami w czwartej mnie trzymając, aż na dach poblizkiego domu.

Biedna moja piastunka, zobaczywszy mnie w objęciach małpy z największą prędkością mnie unoszącej, przeraźliwy krzyk wydała. Wielki rozruch powstał w całym pałacu, służący polecieli po drabiny, i niezliczona massa ludzi przyglądała się siedzącej na dachu małpie, trzymającej mnie na jednej łapie a drugą mnie karmiącej: wyjmowała bowiem z zaliczek niektóre żywności i do ust mi pakowała. Pospólstwo nie mogło się na ten widok od śmiechu wstrzymać, co mu za złe brać nie można; bo wyjąwszy mnie, widok ten musiał być dla każdego najśmieszniejszym. Niektórzy rzucali kamieniami dla spędzenia małpy, ale tego surowo zakazano, z obawy aby mi głowy nie strzaskali.

Przyniesiono drabiny, po których wielu ludzi na dach wlazło. Małpa widząc się otoczoną, puściła mnie na dach i uciekła. Siedziałem przez niejaki czas w wysokości 500 łokci, największą trwogą przejęty, aby mnie wiatr nie zdmuchnął, lub żebym niespadł dostawszy zawrotu głowy; lecz jeden żwawy chłopiec, służący mojej piastunki, przylazł do mnie i włożywszy mnie do kieszeni swych spodni, szczęśliwie na dół przyniósł.

Pokarmem który mi małpa do ust wpychała mało się nie zadusiłem; piastunka moja wyczyściła mi więc usta małą igłą i dała mi na womity, poczem lepiej mi się zrobiło. Byłem tak osłabiony i pełen guzów od serdecznych uścisków małpich, że przez kilkanaście dni musiałem leżeć w łóżku. Król, Królowa i dworzanie dowiadywali się często o mojem zdrowiu; Królowa odwiedziła mnie nawet kilka razy. Małpę zabito i dano rozkaz, ażeby odtychczas żadnego takiego zwierza w poblizkości pałacu nie trzymano.

Gdy pierwszy raz po wyzdrowieniu udałem się do Króla dla podziękowania mu za jego dobroć, był bardzo łaskaw i żartował ze mnie z powodu mojej awantury. Pytał się mnie: co myślałem znajdując się w łapach małpy? jak mi pokarm przez nią dawany smakował? czy świeże powietrze na dachu mojego apetytu nie zaostrzyło? i życzył sobie wiedzieć, cobym w takim razie w mojej ojczyznie był uczynił. Odpowiedziałem mu: że w Europie nie ma żadnych małp, oprócz z zagranicy przywożonych które są tak małe że się ich lękać nie trzeba. Co się zaś tycze tej ogromnej bestyi z którą miałem do czynienia (w rzeczy samej była tak wielka jak słoń), to gdybym z wielkiego strachu nie był zapomniał wziąść się do broni (przy tych słowach dumną przyjąłem postawę i uchwyciłem za rękojeść szpady) zadałbym jej w łapę tak bolesną ranę, że prędzejby jeszcze ją wyjęła niżeli wsadziła.

Wymówiłem to z wielką energią, jako człowiek troskliwy o swój honor i nie dający sobie ubliżać. Mimo to wszyscy śmiać się zaczęli i nawet obecność Króla nie mogła ich od tego wstrzymać. Ta okoliczność naprowadziła moją uwagę na nieroztropność człowieka, któren usiłuje chełpić się w obecności takich z któremi w żadnym względzie nie może się mierzyć. Podobne postępowanie miałem sposobności widzieć często w Anglji, gdzie ludzie ani urodzeniem, ani rozumem, ani nawet przyjemną powierzchownością nie odznaczający się, ważną i dumną przybierają postać przeciwko najpierwszym państwa osobom.

Codzień nowa jaka śmieszna o mnie powiastka krążyła u dworu, i Glumdalklitch chociaż niezmiernie mnie kochała, była tak lekkomyślną, że o każdej głupocie Królową natychmiast uwiadamiała, chcąc jej tem przyjemność sprawić. Razu jednego, piastunka moja cokolwiek słaba pojechała z guwernantką i ze mną na spacer za miasto, dla używania świeżego powietrza. Wysiadły na łące, i Glumdalklitch wyjęła mnie z pudła i posadziła na ziemię ażebym się przechadzał. Na ścieszce którą chodziłem leżała kupa krowiego gnoju; chciałem się z zręcznością moją przed damami popisać i przeskoczyć. Rozpędziłem się z daleka, skoczyłem i wpadłem w gnój aż po za kolana. Z największą trudnością potrafiłem się wydostać, i służący musiał mię obetrzeć chustką z tej brzydkiej nieczystości. Królowa wkrótce została o tem uwiadomioną, lokaje rozgłaszali też wszędzie, tak, że przez kilka dni wyłącznie moim kosztem się bawiono.


ROZDZIAŁ VI.

Niektóre wynalazki autora ku zabawie Króla i Królowej.

Pokazuje swoją umiejętność w muzyce.
— Król wypytuję go o stanie Anglji,
o czem go autor uwiadamia.

— Uwagi Króla.



K


Kilka razy w tydzień byłem zwykle przy wstawaniu Króla i miałem sposobność widzieć jak go cyrulik golił; okropne to wrażenie na mnie sprawiało, bo brzytwa była dwa lub trzy razy większa jak kosa. Wyprosiłem sobie razu jednego u cyrulika kilka włosów z ogolonej brody królewskiej, a podziurawiwszy igłą wązki kawałek drzewa, wsadziłem je i przymocowałem: takim sposobem najlepszy grzebień sobie sporządziłem; gdyż mój zupełnie już był zepsuty i zużywany, a w całym kraju nie mógłbym znaleźć rzemieślnika, któryby potrafił grzebień dla mnie zrobić.

Pamiętam także i inną którą sobie sprawiłem rozrywkę. Prosiłem jedną z pokojówek Królowej, aby włosy przy czesaniu królowej wypadające darować mi chciała. Zebrawszy znaczną ilość, poleciłem nadwornemu stolarzowi — co miał rozkaz zrobić mi wszystkie meble jakich tylko będę żądał — sporządzić kilka krzeseł nie większych jak w pudle stojące, i ramy poręczy i siedzenia cienkiem szydłem podziurawić. W tych dziurkach przymocowałem włosy i uplotłem je na sposób krzeseł trzcinowych w Anglji używanych. Gdy były skończone, podarowałem je Królowej a ta je w gabinecie swoim umieściła i wszystkim jako wielką osobliwość pokazywała.

Życzyła sobie raz ażebym na jednem z nich usiadł; lecz ja żadnym sposobem nie dałem się do tego nakłonić przysięgając, że wolałbym tysiąc razy śmierć ponieść, niżeli tak nieszlachetną część mego ciała na wspaniałych włosach Jej Król. Mości umieścić. Zrobiłem też, mając wiele zdatności do mechanicznych robót, z takich samych włosów sakiewkę, blizko dwóch łokci długą, z imieniem Jej Król Mości złotemi literami wyrobionem. Podarowałem ją za pozwoleniem Królowej mojej piastunce, jednak gdy za szczupłą była nawet dla złotych monet, włożyła do niej różne bawidełka, tyle dla młodych dziewcząt powabu mające.

Król był wielkim miłośnikiem muzyki, często przeto były koncerta u dworu przy których i ja w mojem pudle bywałem obecny: ale wrzask był tak okropny, że żadnej melodyi rozróżnić nie mogłem. Wszystkie bębny i trąby jakiej Królewskiej armji, tuż przy naszych uszach bite i trąbione, nie narobiłyby takiego hałasu jak ta muzyka. Trzymałem się przeto w znacznej odległości od niej, zamykałem okna i drzwi mojego pudła, spuszczałem firanki i natenczas dosyć przyjemną mi się być zdawała.

W młodości mojej nauczyłem się grać cokolwiek na fortepianie. Glumdalklitch miała taki instrument w swoim pokoju, i dwa razy na tydzień nauczyciel do niej przychodził. Przyszło mi na myśl zagrać angielską piosenkę na tym instrumencie, dla zabawy Króla i Królowej. Ale to bardzo trudną było dla mnie rzeczą, bo instrument był blizko 60 stóp długi a każden klawisz miał szerokość jednej stopy, tak, że z dobrze rozciągnionemi ramionami, ledwo 5 klawiszów dosięgnąć mogłem, a chcąc ton wydać, całą pięścią w klawisz uderzać potrzebowałem.

Wynalazłem więc nowy sposób grania. Sporządziłem sobie dwa okrągłe kije, których końce powlokłem mysią skórką, abym klawiszów i tonu nie zepsuł. Przy instrumencie umieszczono ławkę na którą mnie postawiono. Latając więc na niej z największą prędkością, biłem kijami w klawisze i tym sposobem byłem w stanie zagrać Ich Król. Mościom angielskiego walca. Lubo nigdy jeszcze ciała mojego tak mocno i ciężko jak przy tem nie natężyłem, nie mogłem jednak więcej jak 6 klawiszów dosięgnąć, a zatem basu i dyszkantu razem grać nie potrafiłem, przez co gra moja wiele na przyjemności straciła.

Król, który jak już wzmiankowałem, bardzo był uczony i rozumny, kazał często przynosić mnie w pudle do swego gabinetu i stawiać na stole. Raz rozkazał mi wyjąć krzesło z mojego pudła i usiąść na swoim pulpicie, tak żem się w równej linji z jego twarzą znajdował.

Tak miałem z nim kilka rozmów. Jednego razu ośmieliłem się powiedzieć mu, że jego lekceważenie Europy i reszty świata, nie odpowiada wcale tak jasnemu jak on ma rozumowi. Wielkość rozsądku nie zależy bynajmniej od wielkości ciała; przeciwnie, w moim kraju, mówiłem, uważano że ludzie wielkiego wzrostu nie są najrozsądniejszymi, a nawet między zwierzętami mrówki i przczoły więcej daleko posiadają roztropności i pracowitości, niż większe od nich rodzaje, i że chociaż Jego Królewska Mość mnie za nic nieznaczące trzyma stworzenie, mógłbym mu może, mimo moją małość, znaczne uczynić przysługi. Król słuchał mnie z uwagą i zaczął lepsze niż przedtem mieć o mnie mniemanie.

Rozkazał mi ażebym mu dokładne rządu w Anglji uczynił opisanie, i lubo książęta zwykle uprzedzeni są na stronę swoich maxym i zwyczajów (co wnosi z moich opowiadań), będzie mu jednak bardzo przyjemnem usłyszeć coś godnego naśladowania.

Łatwo sobie łaskawy czytelnik wyobrazić może, jak gorąco życzyłem sobie mieć talent i język Demostenesa lub Cycerona, ażebym był w stanie głosić sławę mojej drogiej ojczyzny, w stylu jej zasług i szczęścia godnym.

Zacząłem moją mową do Króla opisując, że nasz kraj składa się, wyjąwszy liczne kolonie, z trzech Królestw pod jednym monarchą. Długo też mówiłem o żyzności ziemi i temperaturze naszego klimatu.

Potem nastąpił opis parlamentu angielskiego, składającego się z dwóch ciał prawodawczych. Izby wyższej i niższej. Że Izba wyższa, nazwana Izbą parów, składa się z najszlachetniejszego pochodzenia osób, najpiękniejsze posiadających dobra w całem państwie: że im najtroskliwszą dawają edukacyą tak w naukach jak w sztuce wojennej, aby się stali godnymi radzcami Króla, prawodawcami państwa, członkami najwyższego sądu, od którego nie można apelować: ażeby walecznością, postępowaniem i wiernością, byli zawsze obrońcami swego Króla i ojczyzny. Że ci mężowie są ozdobą i obroną państwa, godnymi następcami sławnych swych przodków, których dostojeństwa były nagrodą szczytnej cnoty od której i oni jeszcze nie odstąpili. Z nimi zasiada w tejże Izbie wyższej wielu mężów świętych biskupami zwanych. Ich obowiązkiem jest, czuwać nad religią i nad jej nauczycielami. Król i najmędrsi jego radzcy wybierają ich z pomiędzy duchownych odznaczających się czystością obyczajów i biegłością w naukach.

Druga część parlamentu, mówiłem dalej, Izba niższa, składa się z mężów oświeconych, którzy przez wzgląd na ich miłość ojczyzny, zdolności i niepospolite talenta, wolno przez lud wybrani, reprezentują mądrość całego narodu. Te dwie Izby prawodawcze są najwznioślejszem zgromadzeniem w całej Europie, któremu wraz z Królem prawodawstwo jest poruczone.

Potem opisałem nasze sądy, gdzie zasiadają czcigodni wykładacze prawa, rozstrzygający w sprawach tyczących się praw własności obywateli, karzących występek i opiekujących się niewinnością. Wspomniałem o ekonomicznem i mądrem zawiadowaniu naszych finansów, o waleczności i doskonałej dyscyplinie naszych wojsk lądowych i morskich. Porachowałem liczbę moich współobywateli, podając wiele milionów liczy każda sekta religijna i partya polityczna. Nie pominąłem nawet naszych zabaw i widowisk publicznych, słowem nic coby mojej ojczyznie honoru przyczynić mogło, i skończyłem krótkim rysem historycznym ostatnich wypadków, od lat blizko 100 w Anglji zaszłych.

Całe sprawozdanie moje pięć audyencyi zajęło. Król słuchał z największem zastanowieniem się, notując swoje nad tem uwagi i pytania które mi czynić zamyślał.

Gdym zupełnie skończył, przejrzał przy szóstej audyencyi swój wyciąg i zadał mi wiele kwestyi, zarzutów i powątpiewań.

Chciał wiedzieć jaką dawają edukacyą młodzieży szlacheckiego urodzenia dla wykształcenia jej ciała i duszy? Czem ona się zajmuje podczas pierwszej i wykształceniu najbardziej odpowiadającej części swego życia? Jak postępują przy wymieraniu starej jakiej familji para, dla skompletowania parlamentu? Czy humor Króla, przekupienie dworskiej damy lub faworyta, albo też chęć wzmocnienia partyi dobru publicznemu nieprzyjaznej, na podobny obiór nie wpływają? Jakie ci lordowie posiadają wiadomości ustaw krajowych? jakim sposobem ich nabywają, aby być zdolnymi do ostatecznego wyrokowania nad prawami swoich współobywateli? Czy są zawsze wolni od łakomstwa, przesądów i stronnictwa?

Czy ci święci lordowie o których mówiłem, dostępują tej godności jedynie przez głębokie swoje wiadomości teologiczne i czystość obyczajów, i czy nie intrygowali, będąc jeszcze prostymi księżami? Czy nigdy taki święty lord nie był protegowany przez jakiego para, za którego pomocą stał się biskupem, a wybrany do tego zgromadzenia idzie niewolniczo za zdaniem swego dobrodzieja, i staje się ślepem narzędziem jego przesądów i namiętności?

Chciał wiedzieć jak postępują przy wybieraniu członków Izby niższej, czy obcy z dobrze napełnionym workiem, nie może za pomocą przekupstwa prędzej zostać od ludu wybranym, jak własny ich pan lub jaki znaczny posiadacz dóbr w sąsiedztwie. Pytał się, czemu tak mocno starają się być wybranymi do izby, kiedy ten wybór z wielkiemi kosztami i trudami jest połączony i nic nie przynosi? Czy wybrani są w tem zupełnie bezinteresowani i czynią to jedynie z wielkiej miłości ojczyzny, a nie starają się być za to wynagrodzonymi przez Króla lub ministrów poświęcając im dobro publiczne? Tyle mi zresztą J. Kr. Mość pytań nad tym przedmiotem zadawał, tyle zarzutów czynił, iż nieroztropnością byłoby wszystkie je powtarzać.

Co do sądów, chciał także ażebym mu niektóre dawał objaśnienia, co z wielką dokładnością uczynić mogłem, bo sam zostałem przez proces bez zwrotu kosztów wygrany, zupełnie zniszczony. Dowiadywał się Król jak długiego potrzeba czasu ażeby sprawa rozstrzygniętą została? Czy wolno adwokatom bronić spraw oczywiście niesprawiedliwych? Czy stronnictwo religijne lub polityczne na to wpływu nie wywiera? Czy adwokaci znają gruntownie ogólne i pierwsze zasady sprawiedliwości, i nie ograniczają się na wiadomości narodowych, prowincyonalnych i miejscowych zwyczajów? Czy adwokaci i sędziowie mają udział w prawodawstwie, czy mogą prawa podług swego upodobania tłomaczyć i wykładać? Czy się nie zdarza, że za i przeciw jednej i tej samej rzeczy występują? Czy ten stan jest bogaty, czy ubogi? Czy za obronę lub konsultacyą biorą zapłatę, i czy mogą być wybranymi na członków Izby niższej?

Co do zawiadowania finansów, powiedział mi, że się w tym względzie niezawodnie omyliłem, podając dochody na 5 lub 6 milionów, kiedy wydatki dwa razy tyle wynoszą. Jeżeli zaś tak jest w istocie, to żadnym sposobem wystawić sobie nie może, jak państwo, na wzór lekkomyślnego człowieka, może większe od swych dochodów robić wydatki. Pytał się, jacy ludzie są naszymi wierzycielami i zkąd bierzemy pieniądze aby im zapłacić. Mocno się dziwił nad tem co mu opowiadałem o naszych wojnach tyle kosztów i ludzi wymagających. Musicie być, mówił mi, najkłótliwszym i najniespokojniejszym na świecie narodem, lub mieć bardzo złych sąsiadów, a wasi generałowie muszą być bogatsi od waszych Królów. Co was obchodzą, mówił dalej, interesa obcych krajów, jeżeli nie mają żadnej styczności z waszym handlem i bezpieczeństwem waszych portów? Najbardziej zastanowiło go to, że utrzymujemy ciągle wielkie armie w czasach zupełnego pokoju i wśród wolnego narodu. Jeżeli się sami, przez wybranych reprezentantów rządzicie, powiedział, kogóż się lękacie, i z kim walczyć chcecie? Któż, dodał, jest lepszym obrońcą domu obywatela, czy on sam, jego dzieci, familia i czeladź; czy banda płatnych z pomiędzy najpodlejszego pospólstwa ślepo wybranych, którzy zarzynając was, daleko więcej zyskać by mogli.

Śmiał się z mej osobliwszej, jak mu się zwać podobało, arytmetyki, gdy mu wyrachowałem wiele każda z partyi religijnych i politycznych liczy stronników. Czemu, powiedział, mający opinie przeciwne dobru publicznemu, mają być zmuszeni takowe zmienić, a nie zmuszeni je ukrywać? Pierwsze jest tyraństwem, gdy niedokazanie drugiego słabością: nie można nikomu bronić, trzymać trucizny w swoim domu, ale sprzedawanie jej publicznie, koniecznie zakazać należy.

Przy opisaniu zabaw naszych wspomniałem o grze: zapytał więc Król, w którym wieku można być przypuszczonym do tej zabawy, i wiele czasu na to się poświęca; czy ona nie staje się czasem przyczyną zniszczenia majątku; czy ludzie podli i występni nie mogą się dorabiać za pomocą tej gry wielkich bogactw, i trzymać tym sposobem nawet naszych parów w niejakiej od siebie zawisłości, przyzwyczajać ich do podłego towarzystwa, odwodzić ich od wykształcenia rozumu i zarządzania swego majątku, a przez straty doznane zmuszać ich do używania przeciwko drugim tej bezecnej zręczności do wygrania, za pomocą której ich samych do szczętu zrujnowano.

Krótki rys historyczny Anglji z ostatniego stulecia w niewypowiedziane wprawił go zadziwienie. Jest to, powiedział, zbiór sprzysiężeń, powstań, zabójstw, rewolucyi, wygnań, i tego wszystkiego co łakomstwo, stronnictwo, obłuda, wiarołomstwo, okrucieństwo, zapalczywość, szaleństwo, nienawiść, zazdrość, rozpusta, złość i pycha wywołać mogą.

W czasie drugiej audyencyi, Jego Kr. Mość powtórzył znowu wszystko to co mu powiedziałem, porównał zapytania które mi czynił z odpowiedziami które mu dawałem, a potem wziąwszy mię na ręce swoje i łagodnie głaszcząc, odezwał się w następujących słowach, które równie jak i ton z jakim były wyrzeczone, nigdy z pamięci mej nie wyjdą.

„Mój mały przyjacielu Grildrygu, przedziwną miałeś mowę na pochwałę twej ojczyzny: wykazałeś najlepiej, że niewiadomość, lenistwo i występek są przymioty stósowne do wykształcenia prawodawcy; że prawa są najdokładniej używane i tłomaczone przez tych, których interesem i dążnością jest przekręcić je, zawikłać i podejść. Pierwotne zasady instytucyi waszego rządu mogłyby jeszcze uchodzić, ale widzę że już wszystko skażone. Wątpię nawet czy jakich dobrych przymiotów wymagają po ubiegających się o wyższe urzęda, czy za cnoty dawają szlachectwo, czy duchowni za pobożność i naukowość wyniesieni zostają, żołnierze za waleczność i dobre postępowanie, sędziowie za poczciwość, senatorowie za miłość ojczyzny, najwyżsi zaś radcy dla wielkiej ich mądrości. Co się tycze ciebie, sądzę, że gdy większą część twego życia przepędziłeś na podróżach, nie jesteś zarażony niecnotami twoich współziomków. Z tego zaś wszystkiego coś mi opowiadał, z odpowiedzi na moje pytania i zarzuty, muszę wnosić: że twoi współziomkowie są najszkodliwszym rodzajem robaków, jakiemu natura na powierzchni ziemi czołgać się pozwoliła.


ROZDZIAŁ VII.

Autora miłość ojczyzny.

— Robi Królowi poropozycyą, która odrzuconą zostaje.
— Niewiadomość Króla w polityce.
— Naukowość w Brobdygnagu jest niedostateczną i ograniczoną.

Sztuka wojenna i partye polityczne.



P


Przez miłość jedynie prawdy nie chciałem zataić mojej z Królem rozmowy; lecz nieroztropnością byłoby z mojej strony, gdybym mu dał poznać wielkie oburzenie moje z powodu wyrządzonej zniewagi mojej ojczyznie: śmiech szyderski byłby nie zawodnie takiego postępowania skutkiem; słuchałem więc cierpliwie tych mój kraj rodzinny tak mocno obrażających uwag. Że ja byłem tego przyczyną, bardzo mnie martwiło, ale Król był tak niezmiernie ciekawym, pytania jego były tak liczne i trafne: że nietylko wdzięczność, ale już nawet sama grzeczność wkładała na mnie obowiązek odpowiadać mu z największą dokładnością. Dla lepszego jednak usprawiedliwienia się z tego, mogę zapewnić: że wielkiej części jego pytań starałem się ile możności zręcznie unikać, i każdej rzeczy najlepszy i najpochlebniejszy dawać obrót i barwę; gdyż stronność szlachetna dla mojej ojczyzny, którą Dyonizyusz z Halikarnasu dziejopisarzom tak mocno zaleca, była zawsze moim przymiotem. Nic nie opuściłem coby mogło wady i ułomności mojej ojczyzny ukrywać a jej cnotę i zasługi w najwdzięczniejszem świetle wystawiać. Lecz niestety, usiłowania moje pomyślnym nie zostały uwieńczone skutkiem.

Trzeba to wybaczyć Królowi od reszty świata zupełnie odosobnionemu, niemającemu sposobności poznania zwyczajów i obyczajów innych narodów. Brak tych wiadomości będzie zawsze przyczyną wielu przesądów i pewnej ograniczoności w sądzeniu, od których kraje europejskie więcej oświecone, zupełnie są wolne. Byłoby to więc śmieszną nieroztropnością, sposób myślenia obcego, gdzieś tam na wyspie mieszkającego monarchy, uważać za maxymy naśladowania godne.

Celem lepszego przekonania o tem com właśnie powiedział i o nieszczęśliwych skutkach ograniczonej edukacyi, chcę opowiedzieć jedną rzecz o której prawdziwości nie jeden i słusznie powątpiewać będzie. Dla zjednania sobie przychylności Jego Król M. uwiadomiłem go o wynalazku przed 300 lub 400 laty u nas zrobionym, sporządzania pewnego czarnego prochu, którego największe nawet kupy, jedna iskierka zapala i z większym od grzmotu hukiem w powietrze wysadza.

Uwiadomiłem go, że pewna ilość tego prochu do żelaznej lub miedzianej rury wsypana, może żelazną, lub ołowianą kulę z taką siłą i prędkością wyrzucić, że nic jej oprzeć się nie zdoła. Wielkie takie kule przez zapalenie prochu ciskane, niszczą całe szeregi wojska, rujnują najmocniejsze mury, zatapiają największe okręta; dwie łańcuchem związane kule, przerzynają w swym pędzie maszty, wywracają całe budynki i wszystko co tylko napotykają w niwecz zostaje obróconem. Znając, mówiłem dalej, kompozycą tego prochu, składającego się z rzeczy bardzo pospolitych i niekosztownych, jestem gotów nauczyć kilku poddanych J. K. M. sposobu robienia go, jako też wspomnionych rur, wielkości stosunkowej do innych rzeczy krajowych. Że największe z tych rur nie będą nad 100 stóp długie, a dwadzieścia lub trzydzieści takich rur naładowanych, mogłyby mury największego miasta w królestwie skruszyć, a nawet i samej stolicy, gdyby ta kiedy chciała się sprzeciwiać jego najwyższej i nieograniczonej woli. Na znak wdzięczności za wyświadczone mi dobrodziejstwa ofiaruję mu tę małą przysługę.

Okropne wrażenie zrobił na Królu opis mój tych narzędzi morderczych i propozycya którą mu uczyniłem. Nie może wyrazić swego zadziwienia — są jego własne słowa — widząc że tak słaby i pełzający owad jak ja jestem, z taką obojętnością mówi o strasznych i krwawych scenach spustoszenia i zabójstw z skutku tych maszyn pochodzących. Złym geniuszem, mówił dalej, nieprzyjacielem Boga i całego jego stworzenia musiał być ich wynalazca; a chociaż wiadomość nowych odkryć w kunsztach i umiejętnościach, największe sprawia mu ukontentowanie, wolałby jednak koronę stracić, niż używać kiedy tych narzędzi, o których nawet mówić, pod karą śmierci mi zakazuje!

Opłakany skutek ograniczonego i małodusznego sposobu myślenia! Monarcha, obdarzony wszelkiemi przymiotami, miłość, szacunek i uszanowanie wzbudzającemi: mądry, oświecony, pełen najpiękniejszych talentów, od swego ludu prawie ubóstwiany; odrzuca przez nierozsądne skrupuły najlepszą sposobność stania się nieograniczonym panem życia, wolności i majątków swoich poddanych!

Nie wzmiankuję ja o tem w zamiarze poniżenia cnót i umiejętności tego szanownego monarchy, który przez to w opinji angielskiego czytelnika wiele niezawodnie straci; lecz jestem przekonany że to jedynie pochodzi z niewiadomości w polityce, której naród brobdygnański do stopnia umiejętności nie wykształcił, jak się stało to u nas przez mężów wielkiego i przenikliwego rozumu.

Przypominam sobie że w jednej rozmowie którą z Królem miałem, powiedziałem mu przypadkiem, iż u nas bardzo wiele książek o sztuce rządzenia czyli polityce traktujących napisano, i nad moje spodziewanie najniepochlebniejsze powziął przez to o naszym rozsądku mniemanie, mówiąc: że wszelką tajemniczością, wybiegami i intrygami w sprawach monarchy lub ministra brzydzi się i pogardza: że podług jego zdania, umiejętność rządzenia zasadza się na zdrowym rozsądku, roztropności, sprawiedliwości, łagodności, na prędkiem załatwianiu wszelkich spraw cywilnych i kryminalnych i na innych tym podobnych rzeczach, o których z powodu ich pospolitości wspominać nie warto. Na ostatek powiedział, że ten który sprawia, aby na kawałku ziemi zamiast jednego źdźbła trawy dwa wyrosły, większą rodzajowi ludzkiemu czyni przysługę i pożyteczniejszym się staje swojej ojczyznie, niż cały ród polityków.

Literatura tego narodu jest niedostateczną, i

składa się tylko powiększej części z dzieł o moralności, historyi, jako też z poetycznych i matematycznych; lecz w tych czterech umiejętnościach wielkiego doskonałości stopnia dosięgli. Ostatniej zaś z tychże używają wyłącznie na wydoskonalenie kunsztów mechanicznych, polepszenie rolnictwa i innych potrzebnych w życiu rzeczy; taka umiejętność byłaby u nas bardzo małej wagi. O naszych zaś jestestwach metafizycznych, abstrakcyach i kategoryach żadnego im nie mogłem zrobić wyobrażenia.

Żadne prawo tego kraju nie obejmuje więcej słów nad liczbę liter alfabetu, których jest dwadzieścia i dwie, i rzadko nawet które jest tak długie. Prawa są w najwyraźniejszych i najprostszych wyrazach pisane, a mieszkańcy nie są tak przenikliwi i dowcipni aby więcej nad jedno dawać im znaczenie; nadto, pisać wykład prawa, byłoby u nich gardłowym występkiem. Co się tycze spraw cywilnych i kryminalnych, tak mało mają precedencyi, iż wielką w obydwóch biegłością szczycić się nie mogą.

Drukarstwo jest u tego narodu, równie jak u Chińczyków, od niepamiętnych czasów znane, jednak biblioteki ich nie są bardzo wielkie. Królewska jest najobszerniejsza a nie składa się z więcej jak 1000 tomów w galeryi 1200 stóp długości mającej ustawionych: w tej miałem pozwolenie czytać wszystkie książki jakie tylko chciałem.

Stolarz Królowej zrobił dla mnie składaną drabinę na 28 stóp wysoką, ze stopniami 50 stóp szerokiemi. Tę maszynę postawiono w odległości 10 stóp od ściany, a książkę którą chciałem czytać, oparto o ścianę. Właziłem na najwyższy szczebel i czytałem chodząc z lewej na prawą, z góry na dół i tak na powrót, ażeby się każden wiersz który chciałem czytać w równej linji z mojemi oczami znajdował. Tak byłem w stanie całe dwie stronnice przeczytać, poczem przewracałem kartę obydwoma rękami, bo papier był jak najgrubsza tektura, a karty miały 18 do 20 stóp długości.

Styl ich jest jasny, mocny i płynny, ale nie

nadęty; unikają bowiem skupienia wielu wyrazów i różnych na oznaczenie jednej i tej samej rzeczy wyrażeń. Przeczytałem wiele książek, osobliwie o moralności i historyi, i między innemi tego rodzaju znalazłem w sypialni mojej piastunki książkę która mi wiele przyjemności sprawiła. Tytuł jej był „słabości rodzaju ludzkiego,“ i szczególnie u dam i niższej klassy ludu, była w wielkiem poważaniu. Ciekawy byłem wiedzieć, co autor o tym przedmiocie powiedzieć może.

Rozszerzał się nad komunałami naszych europejskich moralistów, pokazując, jak słabem i ułomnem jest człowiek stworzeniem, nie mogącem się ani przeciwko srogości powietrza ani zapalczywości dzikich zwierząt bronić, które go w mocy, prędkości, przezorności a nawet pracowitości daleko przewyższają. W tym wieku, mówi autor, natura zwyrodniała, i same tylko w porównaniu z przeszłemi czasami nędzne potwory wydaje. Ludzie byli pierwej daleko więksi, o czem nas historya, tradycya i znalezione olbrzymiej wielkości szkielety dostatecznie przekonywają.

Prawa nawet natury, utrzymuje autor, wymagały abyśmy początkowo byli daleko większymi niż teraz, gdzie najmniejszy przypadek, spadająca z dachu cegła, kamień przez dziecię rzucony lub niepomyślny przewóz przez nędzną rzeczkę, o śmierć nas przyprawić może.

Z tych uwag wywodzi autor niektóre moralne przestrogi, w zwyczajnem pożyciu mogące być użyteczne, ale których powtórzenie nie jest tu potrzebne. Mnie dowodzenie to naprowadziło mimowolnie na myśl: że ludzie wszędzie mają tę nieprzezwyciężoną skłonność uskarżania się ciągle na naturę, chociaż gruntownie rzecz roztrząsnąwszy, te skargi nie mniej u nas jak u nich są zupełnie bezzasadne i niesłuszne.

Co do wojskowości w Brobdygnagu, słyszałem że armia Królewska składa się z 176000 piechoty, i 32000 jazdy; jeżeli zbiór chłopów i kupców przez ludzi wyższego stanu bezpłatnie dowodzony, armią nazwać można. Są wprawdzie doskonale w mustrze wyćwiczeni i bardzo dobrą zachowują karność; lecz temu nie ma się co dziwić, bo każden rolnik stoi pod dowództwem własnego swego pana, a obywatele pod przewodnictwem znakomitych swego miasta, większością głosów podobnie jak w Wenecyi wybranych.

Widziałem nieraz jak milicyą z Lorbrulgrudu, mustrowano na wielkiej za miastem równinie 20 mil kwadr. obszerności mającej. Składała się z blizko 25,000 piechoty i 6000 kawaleryi, lecz z przyczyny ogromu przestrzeni przez nich zajmowanej, ściśle ich liczby oznaczyć nie mogłem. Kawalerzysta nakoniu miał wysokość dziewięćdziesięciu stóp. Na jedno słowo komenderującego, cała kawalerya wyjęła w mgnieniu oka swoje szable i machała niemi w powietrzu. Imaginacya nie może sobie nic nad to większego i bardziej uderzającego utworzyć: był to widok, jak gdyby tysiące błyskawic na raz powietrze we wszystkich kierunkach przerzynały.

Zastanowiło mnie to z początku, że monarcha, którego kraj zupełnie jest odosobniony, utrzymuje armią i swój naród przyzwyczaja do wojskowej karności. Lecz z rozmów i czytania dzieł dziejopisów, dowiedziałem się przyczyny tego. Naród albowiem cierpiał przez wiele wieków na chorobę całemu rodzajowi ludzkiemu towarzyszącą. Szlachta dążyła często do przemocy, lud do wolności a Król do nieograniczonej władzy. Ustawy krajowe uśmierzały wprawdzie te nieprawości, lecz nieraz przez jedną lub drugą partyą prawa zostały zgwałcone, przez co wojny domowe często powstawały.

Ostatnią z nich, pradziad teraz panującego Króla przez wzajemny układ ukończył; lecz dla większego bezpieczeństwa, za dozwoleniem wszystkich stanów, urządzoną została milicya, która od tego czasu pod najściślejszą karnością służbę swoją odbywa.





ROZDZIAŁ VIII.

Król i Królowa odprawiają podróż do granic państwa.

Autor im towarzyszy.
— Dokładny opis, jakim sposobem kraj ten opuszcza.

Powrót do Anglji.




N


Nadzieja odzyskania kiedyś wolności nigdy mnie nie opuściła, chociaż ani sposobu nie wiedziałem, ani planu udać się mogącego ułożyć nie mogłem. — Okręt którym tu przybyłem, pierwszym był europejskim statkiem do tych brzegow zapędzonym, i Król dał surowy rozkaz, ażeby w przypadku ukazania się jeszcze raz podobnego, przynieść go bezzwłocznie w koszach ze wszystkiemi ludźmi do Lorbrulgrudu.

Życzył sobie mocno, aby mi mógł dać żonę mojej wielkości, dla rozpłodzenia mojego gatunku; lecz jabym wolał umrzeć niż zostawić nieszczęśliwe potomstwo, któreby jak kanarki chowano w klatkach, i jako osobliwość znakomitszym i bogatszym w całem Królestwie za pieniądze przedawano.

Wprawdzie obchodzono się ze mną jak najłagodniej, byłem faworytem Króla i Królowej i ulubieńcem całego dworu; lecz zawsze znajdowałem się w położeniu godności człowieka nieodpowiadającem. Nie mogłem zapomnieć o mojej drogiej familji w Anglji. Życzyłem sobie także być między ludźmi, z którymi bym mógł żyć jak z równymi sobie, gdziebym mógł chodzić wszędzie bez bojaźni abym nie został jak żaba lub mały piesek podeptany. Lecz moje uwolnienie przyszło prędzej niżelim się mógł spodziewać, a to sposobem nadzwyczajnym. Cały ten wypadek chcę ze wszelkiemi szczegółami jak najdokładniej opowiedzieć.

Na początku trzeciego roku mojego pobytu w tym kraju, ja i Glumdalklitch towarzyszyliśmy Królowi i Królowej w jednej dalekiej podróży do południowych granic państwa. Jak zawsze tak i tą razą wożono mnie w podróżnem pudle, wygodnym 12 stóp objętości mającym gabinecie. Matę moją która mi także w podróżach za łóżko służyła, przymocowano jedwabnemi nitkami do powały, ażebym mniej czuł mocne trzęsienie, kiedy mnie, na moje życzenie, służący konno woził. Kazałem stolarzowi ażeby w powale wydrążył dziurę dla wpuszczania świeżego powietrza, tak, że ją za pomocą zasuwki zamknąć i otworzyć mogłem.

Przy końcu naszej podróży, Król chciał kilka dni zabawić w jednym pałacu niedaleko miasta Flanflasnic, sześć mil od morza odległego. Ja i Glumdalklitch byliśmy mocno sfatygowani; ja byłem cokolwiek niezdrów, ona zaś tak była osłabioną, że wychodzić nie była wstanie.

Mając nieprzezwyciężoną chęć widzieć morze którem jedynie wolność odzyskać mogłem, udawałem jakbym daleko był słabszym niż było w istocie i prosiłem, aby mi w towarzystwie pazie, któremu już nieraz powierzony bywałem, wolno było dla polepszenia zdrowia, używać cokolwiek świeżego powietrza morskiego.

Nigdy nie zapomnę, z jakim wstrętem i niechęcią Glumdalklitch na to zezwoliła: jak najsurowszy dała paziowi rozkaz czuwać nad bezpieczeństwem mojem z największą troskliwością, i rozstając się ze mną zalała się łzami, jakby przeczuwała co się ze mną stać miało.

Paź zaniósł mnie w pudle na brzeg morza o pół mili od pałacu. Kazałem mu postawić je na ziemię, otworzyłem okno i z niewymowną tęsknotą spoglądałem na obszerne przedemną rozciągające się morze. Powiedziałem potem paziowi że się chcę położyć spać, co mi może ulgę przyniesie. Zamknął więc okno ażebym się nie zaziębił, a ja położywszy się zasnąłem.

Ile się domyślać mogę, paź w mniemaniu iż mi się nic złego przydarzyć nie może, oddalił się od pudła dla zbierania jaj dzikich ptaków: widziałem bowiem przedtem, iż czegoś między skałami nad brzegiem morza szukał a znalazłszy podnosił i do kieszeni chował.

Bądź co bądź, gwałtowne wstrząśnienie pudła obudziło mnie ze snu, i uczułem że z nadzwyczajną szybkością unoszonem zostaje. Pierwsze wstrząśnienie było tak mocne, że mnie o mało co z maty nie wyrzuciło, lecz później stało się łagodniejszem. Krzyczałem ze wszystkich sił, ale nadaremno. Patrzałem przez okno, ale nic niewidziałem, tylko niebo i obłoki.

Nademną słyszałem szum podobny robieniu skrzydłami i zacząłem się domyślać strasznego położenia w jakiem się znajdowałem; że orzeł porwał może dziubem za powróz do pudła przywiązany, w celu puszczenia go z wysokości na skały, jak żółwia w skorupie, i tym sposobem stłukłszy je, trupa mego dostać i pożreć: gdyż ptaki te taki mają węch i roztropność, że odkrywają łup swój w wielkiej bardzo odległości i w lepszem jeszcze ukryciu niż moje pudło, którego ściany tylko na dwa cale były grube.

Po niejakim czasie usłyszałem że bicie skrzydłami znacznie się powiększało, i moje pudło jak burzą jaką, w tę i ową stronę było miotane. Słyszałem też iż niosący mnie orzeł (bo z pewnością mogłem już tak sądzić) kilka mocnych dostał uderzeń, potem uczułem iż w prostopadłym kierunku z nadzwyczajną prędkością spadam, tak, iż mi to oddech tamowało. Spadnienie moje skończyło się wstrząśnieniem, którego huk daleko był mocniejszy, niż wodospadu Niagary. Znajdowałem się przez niejaki czas w zupełnej ciemności, potem pudło zaczęło się podnosić, i przez zwierzchnią część okna światło ujrzałem.

Poznałem wtedy iż w morze wpadłem. Pudło przez ciężar mojego ciała i znajdujące się w niem meble, jako też grube blachy żelazne kąty jego przymocujące, głęboko bardzo w wodzie płynęło. Zdawało mi się wtenczas, i jeszcze teraz jestem tego mniemania, iż orzeł pudło moje unoszący, ścigany był przez kilku innych orłów, i dla lepszego bronienia się przeciwko nim chcącym mu łup jego wydrzeć, puścić mnie został przymuszony. Blachy żelazne bardzo grube i mocne trzymały pudło podczas spadnienia w równowadze i przeszkodziły jego rozbiciu. Fugi jego były mocne i ścisłe, drzwi zaś nieotwierały się na zawiasach ale wysuwały się w górę i najmniejszej ilości wody nie przepuszczały. Wylazłem z maty nie bez wielkich trudności, i otworzyłem zwierzchni otwór pudła dla wpuszczenia świeżego powietrza, bo niezmiernie duszno mi było.

O jak gorąco życzyłem sobie być znowu przy mojej ukochanej Glumdalklitch, od której w przeciągu jednej godziny tak daleko oddalony zostałem. Mimo okropność mojego położenia, ubolewałem niewymownie nad nią, nad jej zmartwieniem z powodu że mnie straciła, nad niełaską Królowej spotkać ją niezawodnie mającą, a z tąd zniweczeniem jej pięknych na przyszłość widoków. Mało podróżujących znajdowało się w podobnem mojemu położeniu. Pudło moje co moment rozbić się mogło, lub być przez wiatr wywróconem i zanurzonem: jedna szyba stłuczona, i śmierć moja byłaby nieobchybna, a tylko kraty żelazne koło okien cokolwiek rozbicie ich wstrzymywały.

Spostrzegłem iż woda zaczyna się przedzierać przez fugi, zapchałem je jak tylko mogłem. Usiłowałem podnieść powałę mojego pudła, chcąc lepiej usiąść na nie, niż zostać wewnątrz zamkniętym; ale nadaremno. Gdybym nawet przez kilka dni mógł uchodzić tym niebezpieczeństwom, jeszcze okropniejsza śmierć mnie czekała, z głodu i pragnienia. Cztery godziny znajdowałem się w tem nie do wyobrażenia okropnym stanie; każden moment uważając za ostatni mojego życia, a nawet nieraz życząc sobie tego.

W tem usłyszałem jakieś tarcie o tę ścianę pudła, gdzie, jak już wspomniałem okna nie było, tylko skuble; nawet zdawało mi się że jest ciągnione, bo czułem mocne posunięcia się pudła w jednym kierunku, tak, że przez to fale aż po za okna się wznosiły i zupełna ciemność mnie otoczyła.

Nadzieja ratunku wstąpiła we mnie, odśrubowałem krzesło i stanąwszy na niem, zbliżyłem usta do dziury w powale i zacząłem wołać ratunku we wszystkich jakie tylko umiałem językach. Przywiązałem też chustkę do kija który zwyczajnie nosiłem, i wystawiłem przez otwór, dla oznajmienia ludziom okrętu w blizkości może będącego, że się w tem pudle nieszczęśliwy człowiek potrzebujący ratunku znajduje.

Nie mogłem widzieć czy to wszystko miało jaki skutek, lecz czułem że pudło w pewnym kierunku prędko się posuwa i że nareście o coś twardego uderzyło. Obawiałem się mocno ażeby to nie było o skałę, bo wstrząśnienie było bardzo gwałtowne.

Usłyszałem potem na dachu pudła uderzenie, jakby z rzucenia liny pochodzące, i tarcie o kółko tamże będące, poźniej pudło podniesione zostało blizko o cztery stopy wyżej niż przedtem: wystawiłem więc powtórnie mój kij z chustką i powiewając nim w powietrzu wołałem, ażem zupełnie ochrzypł.

Na odpowiedź usłyszałem trzykrotne wołanie, co mnie niepojętą radością przejęło, i ten tylko wyobrazić ją sobie potrafi, który w podobnym znajdował się położeniu; teraz usłyszałem tupanie na dachu pudła i ktoś zawołał przez otwór: „jeżeli się tam kto wewnątrz znajduje niech powie.“ — „Tak jest, odpowiedziałem, jestem anglikiem który przez fatalny los wpadł w największe jakie tylko człowieka spotkać może nieszczęście, i proszę aby mnie w imie Boga z tego więzienia uwolniono.“ — Odpowiedziano mi: „że mogę być zupełnie spokojny bo jestem w bezpieczeństwie, że pudło moje jest przywiązane do okrętu, i stolarz zaraz przyjdzie i zrobi w niem otwór dla wyjęcia mnie ztamtąd.“ — Odpowiedziałem, — „że tego wcale nie potrzeba i że to za wiele czasu zabierze; niech jeden z majtków palec w kółko wsadzi i zaniesie pudło na okręt do kajuty kapitana.“ — Majtki usłyszawszy mnie tak mówiącego myśleli, że jestem nieszczęśliwy obłąkany: niektórzy głośno się na to rozśmieli. Nie przyszło mi na myśl, iż się znajduję między ludźmi sobie podobnymi. Stolarz przybył, zrobił w kilku minutach wielki w pudle otwór, gdzie małą wsadzono drabinę za pomocą której wylazłem, i bardzo osłabiony, zaniesiony zostałem na okręt.

Majtkowie niezmiernie zdziwieni zadawali mi mnóstwo pytań, na które odpowiedzieć wcale chęci nie miałem; ja zaś równie mocno byłem zdziwiony, widząc przed sobą tyle karłów, gdyż oczy moje już były przyzwyczajone do ogromnej wielkości przedmiotów. Wtem kapitan P. Tomasz Wilcock, z miasta Shropshire, człowiek poczciwy i zasłużony, widząc że jestem blizki zemdlenia, zaprowadził mnie do swej kajuty, dał mi napoju ożywiającego, i kazał mi się położyć na swoje łóżko na spoczynek, którego też bardzo potrzebowałem.

Nimem się położył, powiedziałem mu że mam w pudle bardzo drogie meble, przepyszną matę, łóżko, kilka krzeseł, stół i szafę: że mój pokój jest drogiemi materyami obity, i gdyby chciał któremu z ludzi rozkazać aby przyniósł pudło do kajuty, wszystkobym mu pokazał. Kapitan słysząc mnie takie niedorzeczności mówiącego, myślał że cierpię pomieszanie zmysłów, dla zaspokojenia mnie jednakże, przyrzekł mi, że to zrobi; jakoż posłał kilku ludzi swoich, którzy, jak się poźniej dowiedziałem, rzeczy z pudła wyjęli, obicia oberwali, meble mocno do podłogi przyśrubowane przez niedbałe i spieszne oderwanie popsuli, a wziąwszy kilka tarcic, które im się zdawały być do czegoś pożyteczne, puścili pudło na morze, które też z powodu zrobionych uszkodzeń wkrótce zatonęło. Mocno byłem kontent, iż nie byłem świadkiem zniszczenia mojego domu, bo możebym sobie przypomniał rzeczy o których wolałbym na zawsze zapomnieć.

Spałem kilka godzin ale bardzo niespokojnie, marzyło mi się bowiem ciągle o kraju który opuściłem i o niebezpieczeństwach których doznawałem. Jednakowoż obudziwszy się ze snu, byłem znacznie wzmocniony. Właśnie była godzina ósma wieczorem i kapitan kazał natychmiast dać mi kolacyą w mniemaniu że pewno już dosyć długo pościłem. Z największą grzecznością przyjął mnie i częstował, przyczem uważał z zadziwieniem że ani wzrok mój nie był obłąkany, ani mowa bez związku. Gdy wszyscy wyszli, prosił mnie ażebym mu opisał moje podróże, i jakim przypadkiem wyrzucony zostałem w tej wielkiej skrzyni na morze.

Opowiedział mi, że koło 12tej godziny z południa, zobaczył przez perspektywę w wielkiej odległości coś do statku podobnego i chciał się do niego zbliżyć, w zamiarze zakupienia sucharów, których u niego brakować zaczynało; lecz przybliżywszy się poznał swój błąd, i posłał kilku ludzi na łodzi dla zobaczenia coby to było: że majtki mocno przestraszeni powrócili, utrzymując że widzieli dom płynący; że się śmiał z ich głupstwa, sam wsiadł na statek, i płynąc koło skrzyni zobaczył okna z kratami i nareszcie skuble w jednej ścianie będące; że kazał swoim ludziom przywiązać do nich linę, i przyciągnąć skrzynię do okrętu. Potem kazał te liny przywiązać do kółka na dachu będącego dla podniesienia skrzyni do góry, lecz wszyscy ludzie okrętowi nie byli w stanie wyżej nad 3 stópy ją podźwignąć. Widzieliśmy, mówił dalej, kij z chustką wystający z otworu i osądziliśmy, że wewnątrz musi być jaki nieszczęśliwy człowiek. Pytałem się go, czy w momencie jak mnie zobaczył, on lub jego ludzie nie widzieli w powietrzu ogromnej wielkości ptaków. Odpowiedział mi: że gdy ja spałem mówił o mnie z majtkami, i jeden z nich widział kilka ptaków ku północy ulatujących, lecz te nie były większe od zwyczajnych. Przyczyną błędu majtka, była zapewne nadzwyczajna odległość w której się ptaki znajdowały; lecz kapitan nie mógł naturalnie pojąć znaczenia mojego pytania. Pytałem się go potem, jak daleko podług jego mniemania jesteśmy od lądu. Odpowiedział, że podług najściślejszego wyrachowania, blizko o 100 mil: na co odpowiedziałem mu, że się niezawodnie o połowę myli, bo nie więcej jak dwie upłynęły godziny, kiedy po opuszczeniu lądu, wpadłem w morze. Kapitan zaczął znowu myśleć że jestem w obłąkaniu, i radził mi, ażebym się udał na spoczynek; lecz ja zapewniłem go: że przez jego przyjęcie i miłe towarzystwo zupełnie jestem wzmocniony, i że nigdy niebyłem jaśniejszego rozumu jak teraz.

Natenczas w poważnym bardzo tonie zapytał mnie, czy nie mam zgryzot sumienia, przez popełnienie jakiej wielkiej zbrodni, za co w tej skrzyni na morze zostałem puszczony, jak to w niektórych krajach zwykli karać wielkich zbrodniarzy, wyrzucając ich na uszkodzonym statku i bez żywności na morze: że lubo w tym razie przyjęcie tak wielkiego zbrodniarza na okręt, niebardzo mu jest miłe, przyrzeka mi jednak na swoje słowo, w pierwszym porcie gdzie wpłyniemy, wysadzić mnie na ląd z wszelkiem bezpieczeństwem. Te jego podejrzenia, mówił, powiększone zostały przez wiele niedorzeczności które przed nim i majtkami o pudle mówiłem, przez osobliwe miny i postępowanie moje przy stole.

Prosiłem go aby chciał wysłuchać moją historyą, którą mu też najwierniej od czasu opuszczenia Anglji aż do momentu kiedy mnie zobaczył opowiedziałem; a ponieważ prawda łatwy zawsze znajduje przystęp do ludzi rozsądnych, więc i ten godny człowiek posiadający cokolwiek nauki, poznał rzetelność i otwartość moją. Dla potwierdzenia zaś tego com mu opowiadał, prosiłem go aby kazał przynieść z pudła wyjętą szafę, od której klucz miałem przy sobie, i pokazałem mu wszystkie osobliwości zbierane w kraju, z którego tak cudownym wydostałem się sposobem.

Między innemi rzeczami, znajdowały się wtym zbiorze dwa grzebienie, jeden z włosów brody Królewskiej, a drugi z tegoż samego materyału, lecz którego osada była z kawałka urżniętego paznokcia Jej Król. Mość zrobiona; pakiecik igieł i szpilek na jedną i pół stopę długich; cztery żądła jak stolarskie sztyfty grube i pierścień złoty, który mi Królowa w sposób najgrzeczniejszy podarowała: zdjąwszy go bowiem z palca, sama mi go przez głowę na szyję włożyła jako naszyjnik. Prosiłem kapitana, ażeby w dowód mej wdzięczności za jego dobrodziejstwo przyjął odemnie ten pierścień; lecz tego żadnym sposobem nie chciał uczynić. Pokazałem mu też nagniotek, który sam z nogi dworskiej damy odjąłem: był on gruby jak największe jabłko i tak stwardniał, że za powrotem do Anglji, kazałem wydrążyć go na kubek i w srebro oprawić. Dałem mu też oglądać, spodnie moje które nosiłem, z jednej myszej skóry zrobione. —

Najusilniejszemi tylko prośbami mogłem go nakłonić do przyjęcia odemnie zęba lokaja, który największą uwagę jego na siebie zwrócił. Dziękował mi za to bardzo i nawet więcej niż ta bagatelka wartą była. Ząb ten został przez nieumiejętnego chirurga, jednemu ze służących mojej piastunki wyrwany, chociaż był zupełnie zdrowy; kazałem go oczyścić i schowałem w moim gabinecie: długość jego wynosiła przeszło jedną stopę, a średnica cztery cale.

Kapitan mocno był zadowolony z mojego opowiadania i powiedział mi, iż uczyniłbym publiczności przysługę, gdybym opis moich podróży za powrotem do Anglji chciał drukiem ogłosić. Odpowiedziałem mu; że dosyć już mamy opisów podróży, a teraz takie tylko dzieła chcą czytać, które co nadzwyczajnego zawierają; że wiele pisarzy, zdaje mi się, więcej na własną próżność i interes wzgląd mają, niż na prawdę. Moja historya ofiaruje tylko rzeczy zwyczajne, a nie opisywałaby ani osobliwych zwierząt i roślin, obyczajów i bałwochwalskich obrządków religijnych dzikich ludów, któremi większa część pisarzy, pisma swoje ozdabia. — Dziękowałem mu jednak za jego radę i przyrzekłem zastanowić się nad nią.

Dziwiło go mocno, że ja mówiąc niezmiernie głośno krzyczałem: pytał mnie się, czy Król i Królowa Brobdignagu byli głuchemi. Odpowiedziałem mu: że i mnie jego i majtków głos tak cichy bardzo zadziwia, który, lubo go dobrze słyszę, jednak wydaje mi się jak najlżejsze szeptanie; że kiedy się w tym kraju znajdowałem, mówiłem zawsze tak jakbym ja był na ulicy i mówił z kim na wieży się znajdującym; wyjąwszy kiedy mnie na stół postawiono lub wzięto na rękę.

Powiedziałem mu także jedno moje postrzeżenie; że kiedy na okręt przybyłem, majtki i wszyscy mnie otaczający wydawali mi się być najdrobniejszemi jakiem tylko widział stworzenami: że przez pobyt mój w Brobdygnagu, oczy moje tak do ogromnej wielkości przedmiotów przyzwyczajone zostały, żem się w zwierciedle żadnym sposobem oglądać nie mógł, taką mnie wzgardą napełniało porównanie mojej osoby z innemi.

Kapitan odpowiedział mi na to, iż podczas jedzenia uważał, że ja wszystkie rzeczy oglądałem z największem zadziwieniem i często tylko z trudnością śmiech wsobie tłumiłem, czego wytłomaczyć sobie nie mógł i przypisał to słabości jakiej umysłowej. Odpowiedziałem mu, że mnie to bardzo dziwi żem się od śmiechu mógł wstrzymać, na widok misek wielkości trojaka, pośladka sarniego na jeden kęs nie wystarczającego, kubka mniejszego od łupiny orzechowej, i tak porównałem wszystkie które tylko widziałem przedmioty; bo chociaż Królowa wszystkie rzeczy dla mnie odpowiedniej wielkości zrobić kazała: zajmowały mnie jednak zawsze nie własne, ale otaczające mnie, i postępowałem jak wszyscy ludzie, którzy uważając innych o sobie zapominają.

Kapitan zrozumiał mój żart, i śmiejąc się odpowiedział mi angielskiem przysłowiem: że moje oczy są daleko większe niżeli mój żołądek, gdyż widział iż przy stole nie wielki miałem apetyt, chociaż przez cały dzień pościłem; oświadczył mi też, iż chętnie dałby sto funtów szterlingów, gdyby mógł widzieć skrzynię moją w dziubie orła, a potem spadającą z tak nadzwyczajnej wysokości: jest to, powiedział, wypadek tak uderzający i rzadki, iż zasługuje aby potomności został podany. Porównanie z Faetonem było tak blizkie, iż nie omieszkał przystosować go tutaj, lecz zdawało mi się że nie na swojem miejscu.

Kapitan powracał z Tonkinu do Anglji, lecz zapędzony został aż pod 40ty stopień szerokości i 143ty stopień długości ku północno wschodniej stronie. Dwa dni po mojem na okręt przybyciu, powstał mocny wiatr passatny; płynęliśmy ku południowi, potem koło brzegów Nowej Holandyi, aż nareszcie południowo-zachodni wzięliśmy kierunek i objechaliśmy przylądek Dobrej Nadziei. —

Podróż nasza była bardzo pomyślną, lecz nie chcę jej szczegółami nudzić czytelnika. Kapitan zawijał do kilku portów, wysyłał kilka razy szalupę dla zakupienia żywności i opatrzenia się w wodę. Co do mnie, nie opuściłem okrętu ażeśmy przybyli do Dunes; dnia 3o lipca 1706 roku, blizko 9 miesięcy po mojem uwolnieniu. Chciałem zostawić wszystkie rzeczy na okręcie, jako zabezpieczenie zapłaty za przewóz; lecz kapitan przysiągł, że ani grosza za to odemnie nie przyjmie. Pożegnaliśmy się bardzo przyjaźnie i czule, i wymógłem na nim przyrzeczenie, że mnie odwiedzi w moim domu w Redriff. Poczem nająłem sobie konia i przewodnika za talara, którego od kapitana pożyczyłem.

W podróży widząc małość domów, bydła i ludzi, myślałem że jestem w Lillipucie. Obawiałem się ciągle abym spotykających mnie podróżnych nie stratował i wołałem często na nich aby mi z drogi ustępowali; tak, że nieraz omało mię nie zbito z powodu grubiańskiego mojego postępowania.

Jakem przybył do mojego domu, o któren się ledwo mogłem dopytać, i służący drzwi mi otworzył, schyliłem się wchodząc, jak gęś przeciskająca się przez bramę, z obawy abym sobie głowy nie zranił. Żona moja przybiegła chcąc mnie uściskać, ale ja schyliłem się niżej jej kolan, w mniemaniu że inaczej moich ust dosięgnąć nie potrafi. Córka moja uklękła przedemną prosząc mnie o błogosławieństwo moje, ale ja jej wcale nie widziałem aż wstała; bo przyzwyczajony byłem zadzierać ciągle głowę i patrzyć do wysokości 60 stóp; objąłem ja potem ręką dla podniesienia jej do góry. Z niektórymi w domu znajdującymi się przyjaciołmi moimi i służącymi tak się obeszłem, jakbym ja był olbrzymem a oni karłami. Powiedziałem żonie mojej że była zanadto oszczędną, bo znajduję ją i moją córkę zupełnie schudzone i głodem zmorzone. Słowem postępowanie moje było takie, że wszyscy myśleli iż cierpię pomieszanie zmysłów. To jest przykład, jak silny wpływ wywierają przyzwyczajenie i przesądy.

Niezadługo porozumiałem się zupełnie z familią i przyjaciołmi moimi. Żona moja życzyła sobie, ażebym się nigdy więcej nie puszczał na morze, ale los inaczej postanowił, jak czytelnik w dalszym ciągu dowiedzieć się może. Niniejszem zaś kończę drugą część moich nieszczęśliwych podróży.







  1. 1,0 1,1 Przypis własny Wikiźródeł Pozycja spisu dodana przez zespół Wikiźródeł.
  2. Wielki podskarbi państwa Lilliputów, co spadłszy z liny na której tańcował, i trąciwszy o jedną z poduszek królewskich nogę sobie złamał — jest to Walpole którego dymissya w 1717 jedynie tylko za wstawieniem się księżny Kendal nie była przyjętą. Obraz szlachty w Lilliput skaczącej przez kij, aby otrzymać błękitną, czerwoną lub zieloną tasiemkę, jest także satyrą na Walpola, który wznowił order of Batto czyniąc go pierwszym stopniem do orderu Podwiązki, w celu pomnożenia dostojeństw i nagród.
  3. Flapper z urzędu swego obowiązany budzić umysły znakomitych w Lapucie osób.
  4. Dziekan opowiadał także o Newtonie, że raz służący tegoż oznajmiwszy mu iż obiad już był na stole, niemogąc się doczekać pana swego, wrócił i znalazł go siedzącego na drabinie przy jednej z szaf Biblioteki; na jednej ręcę opartą miał głowę a w drugiej trzymał książkę, i tak był w myślach pogrążony, iż służący po trzykroć nań wołając nie mógł go się dobudzić, aż nareszcie zmuszony był dotknąć się go, aby przerwać to głębokie zamyślenie. — Służący ten wykonywał w rzeczy samej urząd „Budziciela.“
  5. Przez parę lat, żegnając się ze swemi przyjaciołmi, zwykł był mawiać: Adieu, niech was Pan Bóg ma w swej opiece, mam nadzieję iż się już więcej nigdy nie zobaczemy. Razu jednego, stojąc przy wielkiem i ciężkiem bardzo zwierciedle rozmawiał z jednym duchownym. Ledwie parę kroków odeszli, urwały się gzemsy i zwierciadło z niezmiernym trzaskiem upadło na podłogę. „Jakie szczęście, rzecze ów drugi duchowny, że to nam tak uszło na sucho“ — a Swift mu na to — „gdybym był sam jeden, tobym żałował żem się ruszył z miejsca.
  6. Taki jest tytuł tej kontynuacyi. „Nowy Gulliwer; to jest Podróże Jana Gulliwera syna kapitana Lemuel.“ — Dzieło to tyle ma związku z oryginałem, co Telemak Fenelona z Odysseą. Nieznaidujemy w niem ani śmiałości pomysłów, uszczypliwości satyry, prostoty w najdrobniejsze szczegóły wchodzącego opowiadania. Jan Gulliwer, jest podróżny wcale nie interesujący — raz zwiedza kraj w którym kobiety panują, — drugi raz taki którego mieszkańce dzień tylko żyją — nareszcie taki w którym szpetność jest przedmiotem miłości i uwielbienia — Jakkolwiek Desfontaines, daleko za wzorem swoim pozostał, niemożna mu jednak zupełnie odmówić fantazyi i talentu. Z powodu swego tłomaczenia napisał list do Swifta: który nie przyjął wymówek tyczących się odmian poczynionych w oryginale dla zastosowania go do smaku francuzkiego. —
  7. Zaraz w początku 1727. r. ukazał się 3. tom Podróży Gulliwera, bez nazwiska drukarza, w tymże formacie co i Podróże. Autor wyprawia Gulliwera po raz drugi do Brobdingnag, ale wkrótce znużony szukaniem nowych w własnej głowie myśli, zapełnia resztę tomu kopią zmyślonej podróży, w francuzkim języku pod tytułem Historya Sewerambów, podobno przez Alletza napisanej. Dzieło to zakazane we Francyi i w innych katolickich krajach, dla zawartych w niem deistycznych wyobrażeń, bardzo było rzadkie; zdawało się więc iż je bezpiecznie za oryginalne udać będzie można
  8. Angielskich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.