Podróże Gulliwera/Część trzecia/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część trzecia
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.

Autor opuszcza Luggnagg i udaje się do Japonji.
Tam wsiada na okręt holenderski. Przybywa do Amsterdamu, a ztamtąd wraca do Anglji.



O

Opis Struldbrugów, nie nudził spodziewam się czytelnika, bo zawiera coś nadzwyczajnego i nowego; nie przypominam sobie przynajmniej ażebym kiedy coś podobnego znalazł w opisach podróży które czytałem. Jeżeli się w tym względzie mylę, to proszę mieć wzgląd na to; że podróżujący którzy jeden i ten sam kraj opisują, muszą też pisać o tych samych rzeczach uwagę ich na siebie ściągających i nie zasługują bynajmniej na zarzut że jeden od drugiego pożyczał lub przepisał.

Ponieważ między Luggnaggiem i cesarstwem Japońskiem wielki jest handel, być może, że pisarze japońscy wspomnieli już o Struldbrugach. Pobyt mój w Japonji był tak krótki i tak mało posiadałem znajomości języka krajowego, że się o tem z książek japońskich dowiedzieć nie mogłem. Spodziewam się jednak, że holendrzy uwiadomieni o tem przezemnie, będą ciekawemi i sposobnemi do uzupełnienia niedostatecznego mojego opisu.

Król Luggnaggski prosił mnie kilka razy ażebym przyjął urząd przy jego dworze; lecz poznawszy mocne postanowienie moje wrócenia do ojczyzny, był tak łaskaw udzielić mi do tego pozwolenie i dał mi nadto własnoręczny list rekomendacyjny do Cesarza Japońskiego. Darował mi także czterysta czterdzieści i cztery sztuk złota (naród ten ma wielkie upodobanie w takich liczbach), i czerwony dyament, który za tysiąc sto funtów szterlingów sprzedałem w Anglji.

Szóstego maja 1709 r. pożegnałem się z Jego Królewską Mością i ze wszystkiemi przyjaciołmi mojemi. Król rozkazał ażeby oddział jego gwardyi towarzyszył mi aż do portu Glanguenstala, na południowo-zachodniej stronie wyspy leżącego. Po upłynieniu sześciu dni dostałem okręt udający się do Japonji, na którym też, po piętnastodniowej podróży, zawinęliśmy do małego miasta portowego nazwiskiem Xamoschi.

Miasto to znajduje się na zachodnim punkcie, gdzie wązka ciaśnina prowadzi od północnej strony do zatoki, na której północno-zachodniej stronie jest miasto stołeczne Jeddo. Przy wylądowaniu pokazałem urzędnikom celnym list Króla Luggnaggskiego do Cesarza Japońskiego. Poznali natychmiast pieczęć Jego Królewskiej Mości, wyobrażającą Króla podnoszącego z ziemi kulawego żebraka.

Skoro urzędnicy w mieście dowiedzieli się o moim liście, przyjęli mnie jak jakiego ministra, opatrzyli powozem, służącemi i wszelkiemi potrzebami na podróż do Jeddo. Przybywszy tam, wkrótce przypuszczony zostałem do audyencyi i oddałem list mój od Króla Luggnaggskiego. Otworzono go z wielkiemi ceremoniami i przez tłomacza został cesarzowi na język japoński przełożony. Jego Cesarska Mość powiedział do mnie przez tłomacza, ażebym prośbę, jakąbym tylko miał do niego przedstawił, a przez wzgląd na rekomendacyą swego królewskiego brata, niezwłocznie ją dopełni. Tłomacz ten był urzędnikiem załatwiającym interesa dworu z holendrami: poznał po rysach mojej twarzy, że jestem europejczykiem, powiedział mi przeto rozkaz cesarski w języku holenderskim, który dobrze posiadał.

Odpowiedziałem tak jakem pierwej był sobie ułożył; że jestem kupcem holenderskim, który na bardzo odległem ztąd morzu rozbił się z okrętem, że ztamtąd dostałem się morzem i lądem do Luggnaggu, zkąd udałem się do państwa Japońskiego, gdzie wiedziałem że moi współziomkowie wielki prowadzą handel, spodziewałem się przeto dostać okazyą powrotu do Europy; proszę więc Jego Cesarską Mość, ażeby raczył rozkazać zaprowadzić mnie do Nangasak.

Prosiłem też, ażeby przez wzgląd na mojego protektora, Króla Luggnaggskiego, Jego Cesarska Mość raczył mnie uwolnić od ceremonji deptania nogami krzyża, gdyż ja tylko dla dostania się ztąd do Europy, a nie dla interesów handlowych do tego kraju przybyłem.

Gdy tłomacz przełożył cesarzowi moją prośbę, zdawał się być bardzo zadziwionym i oświadczył mi, że jestem pierwszy z moich współziomków który w tym względzie okazał się tak skrupulatnym, że przezto wątpić musi, czy jestem istotnie holendrem i mieć podejrzenie, że może jestem chrześcianinem. Jednak przez wzgląd na powody które przytoczyłem, a osobliwie na rekomendacyą Króla Luggnaggskiego, przychyli się do mojej prośby, ale trzeba postąpić przytem z największą przezornością; powiedział, że da rozkaz oficerom doglądającym zachowywania tej ceremonji ażeby mnie przepuścili i udawali jakby mnie przechodzącego nie widzieli: bo gdyby, dodał, holendrzy współziomkowie moi dowiedzieli się żem zaniedbał odbyć tej ceremonji, toby gotowi byli zamordować mnie w drodze. Podziękowałem Cesarzowi najuniżeniej za wyświadczenie mi tak wielkiej łaski, i gdy właśnie niektóre oddziały wojska miały się udać do Nangasak, oficer ich odebrał rozkaz zaprowadzenia mnie do tego miasta, i przytem tajemną instrukcyą względem ceremonji.

Dziewiątego czerwca 1709 przybyłem po długiej i przykrej podróży do Nangasak, gdzie się wkrótce zapoznałem z majtkami holenderskiemi przybyłemi z Amsterdamu na okręcie Ambojna, mocnej budowy, czterysta pięćdziesiąt beczek ładunku obejmującym. Żyjąc pierwej dość długo w Holandyi, gdyż byłem na naukach w Lejdzie, rozumiałem przeto dobrze język holenderski. Majtkowie dowiedzieli się wkrótce zkąd przybywam i dopytywali się u mnie o ostatnich podróżach moich i zdarzeniach które miałem. Ułożyłem w tym celu krótką i jak tylko mogłem podobną do prawdy historyą, większą jednak część zdarzeń zamilczałem przed niemi. Znałem wiele osób w Holandyi i mogłem łatwo wymyślić nazwiska krewnych którzy, jak mówiłem, należą do niższej klassy mieszkańców w prowincyi Geldryjskiej.

Chciałem zapłacić kapitanowi okrętu Teodorowi Vangrult za podróż do Holandyi, lecz ten dowiedziawszy się że jestem chirurgiem, żądał odemnie tylko połowę zwyczajnej zapłaty, pod warunkiem, że jako chirurg okrętowy służyć zechcę. Nimeśmy odpłynęli, zapytali mnie niektórzy z ludzi okrętowych, czy już odbyłem ceremonią z krzyżem. Odpowiedziałem im ogólnie, że w każdym względzie zadowolniłem Cesarza i dwór jego: jednak jeden złośliwy majtek poszedł do oficera i powiedział mu, że jeszcze nie uczyniłem zadosyć zwyczajnej ceremonji. Lecz oficer, który miał rozkaz przepuszczenia mnie, kazał temu łotrowi dać dwadzieścia kijów, przezco nikt mi się więcej podobnemi pytaniami nie naprzykrzał.

W tej podróży nic mi się nie zdarzyło ważnego: płynęliśmy z pomyślnym wiatrem, aż do przylądka Dobrej Nadziei, gdzieśmy się zatrzymali dla opatrzenia się w świeżą wodę.

Dnia dziesiątego kwietnia 1710 r. przybyliśmy szczęśliwie do Amsterdamu, straciwszy w drodze trzech ludzi przez choroby, a jednego który spadł z wielkiego masztu. Z Amsterdamu odpłynąłem wkrótce do Anglji na małym okręcie do tego miasta należącym.

Szesnastego kwietnia zarzuciliśmy kotwice przy Dunach. Nazajutrz wysiadłem na ląd i zobaczyłem znowu moją ojczyznę, po niebytności pięciu lat i sześciu miesięcy.

Poszedłem prosto do Redriff, gdzie tegoż samego dnia o godzinie drugiej po południu przybyłem i zastałem moją żonę i całą familią w jak najlepszem zdrowiu.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.