Podróże Gulliwera/Część trzecia/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część trzecia
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.



Autor dostaje pozwolenie oglądania wielkiej akademji w Lagado.
— Dokładny opis tejże akademji.
— Nauki któremi się professorowie zajmują.



A


Akademia ta nie jest jedną obszerną budową, ale raczej zbiorem wielu domów na obu stronach ulicy znajdujących się, które, że niezamieszkane były i zapadłe, w tym celu zakupione zostały. Dozorca jej bardzo dobrze mnie przyjął i przez kilka dni nieprzerwanie ją zwiedzałem.

W każdym pokoju jest jeden lub kilku projekcistów i jeżeli się nie mylę, to byłem przynajmniej w pięciuset pokojach.

Pierwszy akademik którego obaczyłem, był człowiek chudy i mizerny, z wielką brodą i długiemi włosami, ręce i twarz miał nadzwyczaj brudne, suknie zaś, koszula i ciało jego, były jednego koloru. Już ośm lat pracował nad projektem wyciągnienia z ogórków promieni słonecznych, które w hermetycznie zatkanych flaszkach schowane, miały służyć do ogrzewania powietrza w dniach chłodnych i niepogodnych. Powiedział mi: że w przeciągu następujących ośmiu lat będzie niezawodnie wstanie dostarczyć dla ogrodów gubernatora, promieni słonecznych za bardzo pomierną cenę: uskarżał się na brak funduszów i prosił mnie, abym dla zachęcenia go, dał mu małe wsparcie, bo w tym roku ogórki były bardzo drogie. Dałem mu mały podarunek, gospodarz mój bowiem opatrzył mnie w tym celu pieniędzmi, wiedząc że ci uczeni mają zwyczaj wypraszać sobie cokolwiek u zwiedzających akademią.

Poszedłem do innego pokoju, lecz wszedłszy ledwo, chciałem czemprędzej uciekać, mało nie zaduszony strasznym który tam był smrodem. Mój przewodnik zatrzymał mnie jednak, zaklinając ażebym został, gdyż inaczej wszystkich bym na siebie rozgniewał. Projekcista w tym pokoju mieszkający, był najstarszym w całej akademji: twarz i brodę miał blado żółte, ręce i ubiór okryte plugastwem. Skoro przedstawiony mu zostałem, objął mnie swemi ramionami i uściskał serdecznie, cobym mu chętnie darował. Zatrudnieniem jego było od czasu wejścia swego do akademji, zamieniać exkrementa ludzkie w pierwiastkowe żywności, przez rozłączenie ich cząstek składowych, oczyszczenie z żółci, śliny i odoru: w tym celu towarzystwo akademickie dostarczało mu tego materyału, co tydzień pełne naczynie wielkości beczki brystolskiej.

Poszedłem do drugiego: ten chciał lód w proch przerabiać i pokazał mi rozprawę o ciągłości ognia.

Widziałem też jednego gienialnego architekta, który wynalazł nową metodę budowania domów, zaczynając od dachu a kończąc fundamentem. Jako przykład praktyczności swej metody, przywodził sposób budowania najroztropniejszych owadów, jako to: pszczół i pająków.

Był także jeden ślepy, mający wiele uczniów równie jak on wzroku pozbawionych; wszyscy zatrudniali się mieszaniem farb dla malarzy: nauczał ich bowiem rozróżniać je za pomocą węchu i dotykania. Nieszczęściem, znalazłem ich nie bardzo jeszcze w tem biegłych, a nawet professor często się mylił.

W dalszym pokoju znajdował się jeden wielki człowiek, który wynalazł nowy sposób uprawiania ziemi za pomocą świń, dla oszczędzania kosztów orania, bydła i pługa. Metoda jego jest następująca: w głębokości ośmiu cali a w odległości co 6 cali, zagrzebują w ziemi żołądź, daktyle, orzechy i inne owoce które świnie lubią; potem wypędzają na to pole 600 lub więcej tych zwierząt, które ryjem i nogami ziemię tak rozkopują, że potem zdatną jest do siewu, a przy tem gnoją ziemię wracając co z niej wydobyły. Zrobiono raz próbę, ale koszta i praca były zanadto wielkie, skutek zaś wcale niepomyślny: utrzymują jednak, że ten wynalazek da się wydoskonalić.

Poszedłem ztąd do innego pokoju, gdzie ściany i pułap całkiem okryte były pajęczyną tak, że tylko małą drożynę zostawiono dla mieszkańca jego. Skoro mnie zobaczył wchodzącego, zawołał ażebym był ostrożnym i nie popsuł pajęczyn. Żałował mocno, że ludzie przez długi czas w tak wielkim błędzie zostawali, używając jedwabników; gdy pająki daleko lepiej nie tylko prząść ale i tkać umieją. Utrzymywał przytem: że używając pajęczyny, można koszta farbowania oszczędzić, i pokazał mi mnóstwo much różnego koloru, któremi karmił pająki, przezco — jak mówił — pajęczyna pewną przyjmuje farbę; a ponieważ ma dostateczną ilość much we wszystkich kolorach, będzie więc w stanie wszelkim żądaniom zadosyć uczynić, skoro tylko wynajdzie stosowny pokarm dla nich, z gumy, oleju i różnych klejowatości, ażeby pajęczyna mocniejszą i trwalszą była.

Jeden astronom bardzo sławny, przedsięwziął umieścić na jednej wielkiej wieży zegar słoneczny, który nie tylko ma pokazywać dzienne i roczne obroty ziemi koło słońca, ale nawet wszystkie przypadkowe odmiany wiatrów.

Od niejakiego czasu cierpiałem na kolki: zaprowadził mnie więc mój przewodnik do jednego lekarza, który się bardzo wsławił wynalazkiem mechanizmu, za pomocą którego tę chorobę leczył. Miał wielki mieszek kończący się długą i wązką rurką ze słoniowej kości, tę wsadzał w otwór kanału odchodowego ośm cali głęboko, wciągając w mieszek powietrze: utrzymywał, że tym sposobem wnętrzności wypróżnione zostają jak suchy pęcherz. Jeżeli zaś choroba była mocniejsza i uporczywsza, natenczas napełniał pierwej miech powietrzem, i wsadziwszy rurkę do otworu, wpuszczał je do wnętrzności chorego, potem wyciągał ją dla napełnienia znowu powietrzem, zapchawszy jednak pierwej otwór u chorego palcem. Przez powtarzanie kilka razy tej operacyi, wiatr wpuszczony musiał gwałtownie wybuchnąć i porwać ze sobą powietrze szkodliwe wewnątrz się znajdujące: tym sposobem chory zostawał zupełnie uleczony. Widziałem jak obydwa te sposoby leczenia spróbował na psie: przy pierwszym, żadnego nie spostrzegłem skutku; przy drugim zaś pies mało nie pękł i taki nareszcie zrobił wybuch, iż prawdziwie mnie i mojemu przewodnikowi źle się zrobiło. Pies zdechł na miejscu, a my zostawiliśmy lekarza zmartwionego i zatrudnionego ożywieniem jego za pomocą tej samej operacyi.

Zwiedziłem jeszcze wiele innych pokoi, ale nie chcę nudzić czytelnika opisywaniem wszystkich ciekawych rzeczy które tam widziałem; bo życzę sobie być o ile można zwięzłym i krótkim w opowiadaniu.

Dotąd widziałem tylko jedną stronę akademji poświęconą wynalazkom mechanicznym; druga strona przeznaczona jest dla zajmujących się wiadomościami spekulacyjnemi; lecz nim do opisania jej przystąpię, chcę pierwej w krótkości wspomnieć jednego bardzo sławnego akademika, znanego pod nazwiskiem sztukmistrza uniwersalnego. — Powiedział nam że już 30 lat rozmyśla nad polepszeniem życia człowieka. Miał dwa wielkie pokoje napełnione osobliwościami, a pięćdziesięciu robotników pracowało pod jego dozorem. Jedni zatrudniali się zgęszczaniem powietrza, wydzielając saletroród i parując części płynne, dla zrobienia z niego substancyi dotykalnej; drudzy zmiękczali marmór na poduszki; inni skamieniali kopyta żywych koni, dla uchronienia ich od zepsucia. On sam zajmował się dwoma wielkiemi projektami: jeden z nich był, ażeby zasiewać role plewami, które podług niego prawdziwą siłę rosnącą zawierają; dowodził tego różnemi przez siebie zrobionemi doświadczeniami, których ja przez nieznajomość moją zrozumieć nie mogłem: drugi projekt był, ażeby za pomocą pewnej kompozycyi z gumy, minerałów i roślin przeszkadzać rośnieniu wełny na dwóch młodych jagniętach. Utrzymywał, że w krótkim czasie będzie w stanie rozszerzyć po całym kraju rasę nagich owiec.

Potem udaliśmy się na drugą stronę akademji, przez projekcistów w wiadomościach spekulacyjnych zajmowaną.

Pierwszy professor którego ujrzałem, znajdował się w wielkim pokoju, otoczony od czterdziestu uczniów. Po wzajemnem przywitaniu się, gdy spostrzegł że bardzo uważnie oglądam wielką maszynę zabierającą większą część pokoju, powiedział mi: że może z zadziwieniem dowiem się o zajmującym go projekcie wydoskonalenia wiadomości spekulacyjnych za pomocą operacyi mechanicznych. Pochlebia sobie że świat uzna ważność jego wynalazku, i że wznioślejsza myśl nigdy w głowie człowieka nie postała. Wiadomo, jak trudno przychodzi każdemu człowiekowi nauczyć się kunsztów i umiejętności; lecz przez ten jego wynalazek, człowiek najbardziej nawet nieumiejętny potrafi za pomierne koszta i po lekkiem ćwiczeniu ciała, pisać książki filozoficzne, poetyczne, rozprawy o polityce, teologji i matematyce, bez najmniejszej pomocy naturalnych zdolności lub nauk. Zaprowadził mnie do warsztatu, przy którym uczniowie stali w szeregach ustawieni.

Była to wielka rama mająca dwadzieścia stopni kwadratowych: powierzchnia jej składała się z małych kawałków drzewa wielkości kostki, niektóre jednak z nich były większe od drugich, a wszystkie były przez cienkie dróty ze sobą połączone. Na każdej powierzchni sześcianków przylepione były kawałki papieru, na których wszystkie wyrazy języka krajowego w różnych odmianach, konjugacyach, deklinacyach, ale bez żadnego porządku były napisane. Professor prosił mnie ażebym uważał, bo chce maszynę poruszać. Na jego rozkaz każden uczeń ujął jedną z czterdziestu antab w ramie będących i obróciwszy je, odmienili wcale rozkład wyrazów. Rozkazał potem szesnastu chłopcom ażeby wiersze powoli czytali i jeżeli znaleźli ciąg kilku wyrazów, peryód stanowić mogących, natenczas dyktowali je czterem innym chłopcom którzy to pisali. Ta operacya powtórzona została kilka razy, i za każdem obróceniem sześcianki na około się obracały i wyrazy coraz insze zajmowały miejsca.

Sześć godzin dziennie pracowali uczniowie przy tej nauce; professor pokazał mi wiele foliałów mnóstwo zebranych w ten sposób peryodów obejmujących, jak zapewniał, skarb wszystkich kunsztów i umiejętności, które ułożyć i wydać zamyśla. Lecz zamiar ten wtedy dopiero może należycie przyjść do skutku a dzieło do wielkiego stopnia doskonałości; jeżeli publiczność zechce dostarczyć potrzebnych funduszów na założenie 500 takich maszyn, i jeżeli dyrektorowie ich obowiązani zostaną przykładać się wspólnie do wydania tak wielkiego i powszechnie użytecznego dzieła.

Podziękowałem sławnemu temu professorowi za łaskawe pokazanie i objaśnienie mi tego wszystkiego i zapewniłem go: że jeżelibym wrócił kiedy do mojej ojczyzny, to jego uznam jako pierwszego i jedynego wynalazcę tej cudownej maszyny, której abrys dla lepszej pamięci na papier przeniósłem i na dowód tutaj załączam. Powiedziałem mu także: że chociaż to zwyczajem jest u uczonych w Europie, przywłaszczać sobie wzajemnie cudze wynalazki, przez co niewiadomo czasem, kto istotnie jest pierwszym wynalazcą; będę jednak tak ostrożnym, że bez żadnego rywalstwa, jemu honor pierwszeństwa wynalazku przyznanym zostanie.

Ztąd udaliśmy się do szkoły języków, gdzie trzej professorowie naradzali się ze sobą, nad najlepszym sposobem wydoskonalenia języka krajowego. Jeden podał projekt, ażeby wszystkie wyrazy wielozgłoskowe zamienić w jednozgłoskowe i dla skrócenia mowy skasować zupełnie słowa i imiesłowy, bo wszystkie imaginacyjne rzeczy są w istocie rzeczownikami.

Drugi projekt był, zniesienie wszystkich wyrazów języka, przez co wielkie polepszenie zdrowia i oszczędzenie czasu nastąpić musi. Jest bowiem rzeczą naturalną że wymówienie każdego słowa, przez tarcie, zmniejsza nasze płuca i tem samem pociąga za sobą skrócenie życia. Sposób więc najlepszy przeciw temu jest, ażeby przez wzgląd, że wyrazy są tylko nazwaniem rzeczy, nosić ze sobą wszystkie przedmioty o których z drugim mówić chcemy.

Ten wynalazek zostałby niezawodnie przyjęty i upowszechniony, gdyby kobiety i pospólstwo nie sprzeciwili się temu, a nawet i powstaniem nie grozili, jeżeliby chciano pozbawić ich wolności mówienia: wszak pospólstwo jest zawsze największym nieprzyjacielem oświaty. Najmędrsi i najuczeńsi jednak, przyjęli nową metodę wyrażania się za pomocą rzeczy; lecz największa trudność w tem jest: że ci, którzy liczne i różne mają interesa, muszą nosić na plecach ogromne ciężary, jeżeli nie są w stanie trzymać sobie do tego służących.

Nieraz widziałem takich medrców uginających się, jak nasi kramarze wędrujący, pod swoim ciężarem. Jeżeli się spotkali na ulicy, składali paki na ziemię, otwierali worki, i całogodzinne prowadzili ze sobą rozmowy: potem pakowali znowu swoje rzeczy a wziąwszy ciężar na siebie, żegnali się.

Dla zwyczajnych i krótkich rozmów można potrzebne rzeczy nosić ze sobą w kieszeni, w domu zaś nikomu na tem nie zbywa, i pokoje gdzie wielu zgromadzało się z mówiących tym językiem, opatrzone były wszystkiemi rzeczami potrzebnemi do tych rozmów kunsztownych. Daleko większa jeszcze korzyść wynika z tego wynalazku: że przez niego język powszechny zaprowadzony zostaje, bo wszystkie rzeczy i instrumenta są u wszystkich narodów cywilizowanych prawie jedne i też same; praca więc jako też wielkie koszta dla nauczenia się języków obcych, byłyby przez to oszczędzone.

Byłem też w szkole matematycznej, gdzie professorowie uczyli podług metody w Europie wcale nieznajomej. Twierdzenie i dowodzenie napisane zostały tynkturą głowę wzmacniającą na opłatkach, które uczniowie połykali i potem przez trzy dni chlebem i wodą żyć musieli. Podczas trawienia opłatka, tynktura wstępuje do głowy i rozwiązuje całe zadanie matematyczne. Lecz dotychczas ta metoda została bez pomyślnego skutku: pochodzi to częścią, że się w ilości tynktury omylić musiano, częścią z nieposłuszeństwa i krnąbrności uczniów, w których ta medycyna taką wzbudza odrazę, że ją na stronę odrzucają, lub wypluwają nim jeszcze działać zaczęła; nie można też ich namówić, aby tak długo pościli jak do tego koniecznie potrzeba.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.