Podróż podziemna/Rozdział 29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż podziemna
Podtytuł Przygody nieustraszonych podróżników
Wydawca Wydawnictwo „Argus“
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia aukc. T. Jankowskiego, ul. Wspólna 54
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Voyage au centre de la Terre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ 29.

Morze przedpotopowe. Zamiast słońca elektryczność.

Kiedy przyszedłem do przytomności, na około panował półmrok, ja zaś rozciągnięty byłem na miękkich kocach.
Nade mną, nachylony był stryj, wypatrujący we mnie iskierki życia.
Za pierwszem mojem westchnieniem wziął mnie za rękę, za pierwszem zaś spojrzeniem wydał okrzyk radości.
— Żyje, żyje! — wykrzyknął.
— Tak, — odpowiedziałem słabym głosem.
— Moje dziecko, — rzekł do mnie stryj, tuląc mnie do swej piersi — jesteś ocalony.
Byłem przejęty do żywego tkliwem brzmieniem jego głosu i staraniami, jakiemi mnie otaczał.
Ale trzeba było aż takiego przejścia, żeby ujawniły się w profesorze ukrywane dotąd dla mnie uczucia.
W tej chwili nadszedł przewodnik. Zobaczył dłoń moją w dłoni stryja i żywe jego oczy zabłysły radością.
— Dzień dobry! — powiedział.
— Dzień dobry, Janie, dzień dobry, — szepnąłem do niego. — A teraz, mój stryju, powiedz mi, gdzie jesteśmy?
— Jutro, Axelu, jutro, dziś jesteś zbyt osłabiony; owiązałem ci głowę bandażem, którego nie można naruszać. Śpij teraz, mój chłopcze, a jutro powiem ci wszystko.
— Ale chciałbym wiedzieć przynajmniej która godzina i jaki dziś dzień?
— Jedenasta godzina w nocy, niedziela, 9-go sierpnia i nie pozwalam ci o nic więcej zapytywać, aż dopiero 10-go tegoż miesiąca.
Rzeczywiście, byłem bardzo osłabiony i potrzeba mi było wypoczynku.
Nazajutrz, po przebudzeniu, rozejrzałem się wokoło.
Posłanie moje, urządzone ze wszystkich podróżnych koców, znajdowało się w prześlicznej grocie, ustrojonej we wspaniałe stalagmity, której podłoga usiana była delikatnym piaskiem.
Panował tu mrok, ale zupełnie ciemno nie było. Nie było też zapalonej lampy ani pochodni, natomiast jakieś blaski napływały przez szeroki otwór w tej grocie.
Słyszałem też niezrozumiały szmer, podobny do jęku fal, uderzających o coś twardego.
Pytałem siebie, czy czasem nie śnię, czy mózg mój, wstrząśnięty upadkiem, nie słyszy szmerów, których niema w rzeczywistości.
Ale ani moje oczy, ani moje uszy nie mogły stanowczo łudzić mię pod tym względem.
— To blask dnia, — myślałem, — zagląda przez ten otwór w skałach! Tamto zaś jest szmerem fal.
Czy się mylę, czy nie jesteśmy już we wnętrzu ziemi? Czy stryj mój zrezygnował już z tej szalonej wyprawy, czy też zakończyła się ona szczęśliwie?
Zastanawiałem się nad tem właśnie, gdy wszedł profesor.
— Dzień dobry, Axelu, — odezwał się wesoło. — Jak się miewasz, mój drogi chłopcze?
— Dobrze, stryju, — odrzekłem, usuwając z siebie koce,
— Spałeś bardzo spokojnie. Ja z Janem czuwaliśmy nad tobą kolejno i widzieliśmy, że twoja rekonwalescencja bierze bardzo pomyślny obrót.
— Rzeczywiście, czuję się bardzo dobrze, a dowodem tego jest mój apetyt, który gwałtownie domaga się śniadania.
— Będziesz jadł zaraz, mój chłopcze. Gorączka już minęła, Jan wysmarował twe rany jakimś islandzkim balsamem i te zrosły się zaraz. Szlachetny człowiek, ten nasz przewodnik.
Mówiąc to, stryj przyniósł mi pożywienie, które pochłonąłem żarłocznie.
Podczas jedzenia wypytywałem go o różne rzeczy, na które odpowiadał mi chętnie.
Dowiedziałem się tedy, że wędrówka moja doprowadziła mnie do galerji, gdzie upadłem na stos kamieni.
Tutaj to znajdował się stryj mój i przewodnik w których objęcia, wpadłem nieprzytomny.
— Rzeczywiście, — mówił profesor, — to dziwne, żeś się nie zabił. Ale, na Boga, nie rozstawajmy się więcej, gdyż możemy nie znaleźć się tak szczęśliwie, jak tym razem!
Nie rozstawajmy się? A więc podróż jeszcze nieskończona? Otworzyłem szeroko oczy, co wywołało natychmiast zapytanie:
— Co ci to, Axelu? — Chcę ci zadać jedno pytanie. Mówisz, stryju, żem zdrów zupełnie?
— Naturalnie.
— Mam wszystkie członki zdrowe?
— Bez wątpienia.
— A moja głowa?
— Głowa twoja, pomimo kilku gwałtownych uderzeń, jest cała i nienaruszona.
— Ale boję się, czy mózg mój nie został uszkodzony?
— Jakto?
— Tak. Więc nie jesteśmy na powierzchni ziemi?
— Ależ, nie.
— A więc jestem szalony, gdyż widzę światło dnia, słyszę szmer wiatru i uderzenia fal morskich.
— Ach, więc to tylko?
— Wytłomacz mi to, stryju.
— Nie wytłomaczę ci tego, co jest nie do wytłomaczenia, ale zobaczysz sam i zrozumiesz, że nauka geologji nie wypowiedziała jeszcze swego ostatniego słowa.
— Wyjdźmy więc! — wykrzyknąłem gwałtownie, zrywając się z posłania.
— Nie, Axelu, nie! Silny wicher może ci jeszcze zaszkodzić.
— Wicher?
— Tak. Jest gwałtowny wiatr. Nie chcę, żebyś się nań narażał.
— Ależ zaręczam ci, stryju, że czuję się doskonale.
— Trochę cierpliwości, mój chłopcze. Odpocznij jeszcze dzisiaj, a jutro odpłyniemy.
Odpłyniemy?
To ostatnie słowo wprawiło mnie w osłupienie. Jakto? Odpłyniemy? Czy mamy tu jaką rzekę, jezioro, morze? Czy jest statek w jakim pobliskim porcie?
Ciekawość moja wzrosła do najwyższego stopnia. Stryj mój napróżno usiłował powstrzymać mnie od wyjścia z groty. Musiał w końcu ustąpić.
Ubrałem się szybko. Dla uspokojenia stryja owinąłem się w koc i wyszedłem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.