Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


22. Podróż z Jasnogrodu do Drzemniawy.

Mkną, nikną podemną góry, lasy, jeziora, i znów góry i niesłychanie głębokie przepaści, jakich na ziemi wcale nie ma, jeśli nas nie zawodzą nasze księżycowe teleskopy.
Okolica, z tak wielkiéj wysokości uważając, straszliwie chaotyczna. Tu świeciły ogniem plwające, tam tlejące się wulkany, tu się rzeki całe lawą toczyły, ówdzie znów błyszczały jeziora jakby żywem srebrem napełnione, a gęsto pomiędzy niemi rozsiane szmaragdowe oazy, rozsyłały balsamiczną woń wysoko w powietrze.
W tych oazach niesłychane bogactwo roślinności i żyzności, na około nich kamienne chropowate puszcze, lub téż tu i owdzie piaski, jak gdyby łożyska dawnych mórz, jezior lub stawów, a gęsto rozsiane po powierzchni oazów kościoły, świadczyły o ludności ich. Istotnie jedna kwadratowa mila dobrego gruntu, wyżywiała dwadzieścia tysięcy ludności. Tu dopiéro wśród tych skał, odgraniczających osadę od osady, pojmowałeś dla czego Selenitom dano skrzydła; inaczéj bowiem te oazy, odlegle tylko o kilka mil od siebie, byłyby nieznane jedne drugim, żadna bowiem noga ludzka ani bydlęcia, żeby nawet giemzy, nie jest w stanie przekroczyć zawad przez naturę tu napiętrzonych.
Daléj ku północy i zachodowi sterczą straszliwe grzebienie gór, sięgających po nad atmosferę księżyca i odgraniczających Jasnogród południowy od północnego. Można przebyć po nad temi górami, wysokiemi w niektórych miejscach mil geograficznych cztery nad poziom, ale za pomocą przyrządów zawierających w sobie sztucznie zgęszczone przez ciśnienie powietrze atmosferyczne, lecz to podróż niezmiernie kosztowna, uciążliwa, niebezpieczna i długa, którą tylko uczeni gieologowie, od czasu do czasu, dla badań naukowych przedsiębiorą. Zwyczajni podróżni wyszukują dla ich przebycia wyłomy i tunele, które tu ręka natury, a częścią i sztuka poczyniły. Nieraz wypada podróżować w ciemnych, długich i krętych labiryntach, z których nie wszystkie są dobrze oświecone gazem, nie wszystkie bezpieczne, bo czasem nawet i skrzydlaci rozbójnicy do nich się zakradają i łupią podróżnych. Wprawdzie od pewnego czasu ustanowiono w tych tunelach straż dla pobierania cła przechodowego i osadzono je żołnierzami, część ich nawet opatrzono artyleryą, żeby nie dopuszczała zbrojnych nieprzyjaciół do kraju. Dziwnie wygląda ta artylerya, zawieszona tu w tak ogromnéj wysokości nad niezgruntowanemi przepaściami.
Już przecież przebyliśmy straszliwy łańcuch, i jesteśmy nad północnym Jasnogrodem, w którym i klimat daleko zimniejszy i kraj inny, bo prawie zupełnie płaski, i roślinność tak odmienna, że się w niej rozpoznać trudno. Tutaj po raz pierwszy ujrzałem całe lasy owych podrużujących drzew z familii kaktusów, które się z miejsca na miejsce przenoszą, szukając żyzniejszego gruntu i znów w kilka lat na dawne wracają miejsca, w jeden rok mogą ujść całą milę i nieraz zapakują się w środek wsi i tam przebywają, aż wszystko wyciągną pożywienie z gruntu; potém nasyciwszy się śpieszą daléj.
Drzewa te, prawdziwe zwierzokrzewy, mają korzenie do nóg owadzich podobne, grube na cal i więcéj, kosmate, kolczaste i brzydkie. Temi nogami wrastają w ziemię i piją z niéj pożywienie; nogi napiwszy się usychają, inne wyrosłe z przodku pnia wbijają się w ziemię na łokieć przed uschłemi, i takim sposobem odbywa się ta dziwna wędrówka lasów.
Rośliny te są jednopłciowe, to jest jedne krzaki są męzkie a drugie żeńskie; męzkich daleko mniéj, jeden wypada na dwadzieścia żeńskich. Żeńskie kwiaty mają kształt dzwona, męzkie serca: połączenie następuje nocną porą, przy świetle ziemi. Owoc zaś wydają te rośliny zupełnie do jaja czajki wielkością, barwą, składem i smakiem podobny, i tak odżywiający, że człowiek najsłabszy od niego sił i zdrowia nabiera. To téż kaktus jaja wydający jest błogosławieństwem tego kraju, i wieśniacy posiadający plantacye tego krzewu są bogaci.
Lecz na nieszczęście dobry byt nie zawsze prowadzi wieśniaka do moralności: widziałem tu ze zgrozą wielu ludzi, powracających z kościoła i z jarmarku, w straszliwym stanie pijaństwa; nawet chłopki były pijane i śpiewały ladaco, mknąc przez powietrze. Jedna mnie jednak do żywego rozrzewniła: niosła ona męża swego pijanego jak bela do domu na barana, często odpoczywając na konarach drzew, z których jéj się łatwiéj było wznieść w powietrze niźli z ziemi.
— Czy téż często spadacie po pijanemu z powietrza na ziemię? spytam jednego z tych dobrych ludzi, usypiającego w ciągu podróży.
— Nie często wielmożny panie, tylko raz jeden w życiu, ale to wystarczy na złamanie karku, odpowie chłopek kłaniając się czapką do nóg.
Bardzo dobrotliwy to ludek, tylko że strasznie nietrzeźwy.
Grunt tu się zniża ciągle aż do morza Spokojnego, które istotnie zasługuje na swoją nazwę, bo się rzadko kiedy rozdąsa lub nawet rozkołysze.
Już tutaj nad temi wodami czuć się daje jakiś wpływ lekko usypiający, który może pochodzi od niezliczonego mnóstwa trawy morskiéj, rosnącej na wodzie, a wyziewającéj zapach bardzo mocny. Zresztą część większą podróży odbywaliśmy nocną porą, a chociaż ziemia przyświecała mocno, jednak po całodziennym czuwaniu oczy zamykały się same z siebie.
Zdaleka świecące okrężne druty, zwiastowały nam Snogród, wyspę bardzo dużą, podłużną, z góry wąską jak szyja, z dołu szeroką jak kobieta na ziemi siedząca.
Przybywszy nad brzegi, musieliśmy ścisnąć przyrząd powietrzny naszéj ryby, zsiąść na padole przed granicznym urzędem i dać się należycie obrewidować. Nie brakło tu strażników i innych urzędników, umiejących należycie wyciągać łapy i domagać się wynagrodzeń pod różnemi pozorami. Przydały się brzęczące paszporciki, ułatwiające wr sposób przedziwny stosunki ze Snogrodzianami.
Nareszcie po wielu trudnościach pozwolono nam udać się w dalszą podróż.
Postać kraju nie bardzo powabna na téj wyspie: bezustanne płaszczyzny, miejscami grunt piasczysty, rzadko gdzie bardzo urodzajny, lasy jednostajne, w których drzewa iglaste o tysiąc razy liściowe przeważają.
Ach, przecież! jestem w Drzemniawie, już za pomocą wiadomych nam okrągłych paszporcików, wszystko ułatwione na kwarantanie miejscowéj, jadę do hotelu, przed którym ulica była wysłana słomą na stopę, i znajduję księcia Neujabi na łóżku, wcale niesłabego, lecz udającego chorobę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.