Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


13. Telegraf akustyczny.

— Więc widziałeś wszystkie organa księcia jegomości, nawet mózg, płuca, wątrobę? spyta mnie nazajutrz doktor Gerwid.
— Nawet szpik kości, mój przyjacielu; lampka argandzka doskonale się sprawiła w kamerze obskurze, w którą wsadziłem starego dostojnego weterana; jestem tak dobrze obznajmiony z wewnętrznym jego składem, jak gdybym go macał rękoma.
— I jakże go znalazłeś? spyta dalej Gerwid drżącym głosem.
— Choroby organicznéj w żadnym organie nigdzie, a we wszystkich osłabienie, brak siły żywotnej; roztworzenie górę bierze nad tworzeniem, oto cała rzecz.
— Jak długo jego życie potrwać może, gdyby pozostał w tym stanie, i żadne dotychczas używane lub przezemnie znane lekarstwa, nie okazały się skutecznemi?
— Miesięcy pięć, dni siedmnaście, godzin trzy i minut czterdzieści dwie w najlepszym razie, gdyby coś nadzwyczajnego, nieprzewidzianego nie zaszło, rzekłem zrobiwszy obrachunek na papierze z matematyczną dokładnością.
— A do dyabła! to krucho z nim, ja mu dłuższe rokowałem życie, ale co znaczy moja wiedza w porównaniu z twoją? Ja jestem starym gratem, nie mającym już ani zdrowego słuchu, ani wzroku, ani mocy myślenia. Ach! ty nam go wybawisz, tego dobroczyńcę kraju, który jedynie może ci zapewnić świetną przyszłość na tym uroczym księżycu, tak ci miłym.
— Ba! czémże tu zastąpić brak sił żywotnych, mój sędziwy przyjacielu? rzeknę zakłopotany. Dowiedziałem się przecież z waszych książek, że już od odwiecznych czasów silili się lekarze na wynalezienie takiego środka. Jeden stary król, nabyć chciał od swej pięknéj, świeżéj i młodéj Liagiba sił żywotnych, których mu brakło, i czegóż dokazał? zabił ją a sam nie żył długo. Potém wymyślono płynne złoto na przedłużenie życia, ludzie przepłacali to lekarstwo na wagę dyamentów i nie zyskali korzyści z niego. Jakiś książe starał się odżywiać w atmosferze, w której się pociły młode i zdrowe panny jego kraju, i umarł na wściekliznę. Potém używano transfuzyi krwi z dzieci i młodych ludzi; zabito ich nie mało, i nie cieszono się dłuższém życiem. Zdaje się, że przyroda nie lubi żeby ją zastępowano w tak ważnéj sprawie jak życie, sztucznemi środkami. Walczyć z przyrodą o pierwszeństwo, to strasznie trudne zadanie!
— Ty możesz walczyć i z naturą, o człowiecze wyjątkowy! który sam jesteś więcej utworem sztuki jak natury. Posiadałbyś tę jędrność rozumu, gdybyś się nie był pozbył sztucznym środkiem wszystkich przykrych wspomnień, tłoczących, ścieśniających i gnębiących twą wiedzę? Umiałem ci odjąć, lecz dodać nie umiem; pokaż się wyższym odemnie twórczą wyobraźnią, tak jak już jesteś wyższym odemnie bogactwem wiedzy. Widzę po tobie, że już w twym mózgu roi się myśl jakaś, ogromna jak Tytan.
— Rzeczywiście, jest tam cóś w téj głowie, co się rusza i rośnie, a nie może wystrzelić w górę od razu, tak jak łodyga kwiatu aloesowego. Trzebaby mi chyba jakiegoś wzniecenia; to całomiesięczne więzienie w twej turmie i to ciągłe połykanie twych książek uchem, dyable mi stępiło siły wyobraźni; daléj przypraw wyobraźni skrzydła, tak jak przyprawiłeś ciału.
— To téż to, że tego nie umiem, niech mnie piorun trzaśnie! mój dobry Nafirku. Skrzydła, przyznam ci się, byłyby ci wyrosły same z siebie w tym klimacie, ja tylko przyśpieszyłem ich rozwój, tak jak można przyśpieszyć rośniecie włosów. Wiesz co, podchmiel sobie tym dwustoletnim nektarem, to cię może wznieci.
— Nie chcę! przez całe me życie nienawidziłem trunku; mnie trzeba do wzniecenia czegoś innego, czegoś mniéj materyalnego, czegoś estetyczniejszego, uroczego, a co miłe uczucia wzbudza.
— Ach! teraz wiem czego ci potrzeba, mój dobry Nafirku; tobie trzeba widoku młodéj, pięknéj kobiety! Ach mój przyjacielu! to środek silny, potężny ale niestety, częstokroć tak zbyt potężny, że starga nerwy i mózg odurzy, zamiast go wzniecić. No! ale ty musisz mieć doskonałe siły pod wszystkiemi względami, spróbujmy tego środka. Zaraz zatelegrafuję po osobę, któréj widok przywróciłby trupa do życia.
— A gdzież twój telegraf? Już mi mówiłeś o akustycznym telegrafie, zdaje mi się gdym był w kąpieli zapomnienia.
— Nie mylisz się. Moje telegrafy oto w tych czterech szafkach, obróconych na cztery strony świata. Przyrząd sam bardzo prosty: przez każdą szafkę prowadzi dziura wskróś muru, jest i doskonała bussola, wskazująca kierunek jaki chcę nadać głosowi, i pięć piszczałek z kruszcu topionego ze szkłem, które wymawiają za silném dmuchnięciem tego mieszka, po jednéj z pięciu znanych nam samogłosek. Wszystkie słowa można wymówić temi samogłoskami, szykując je w pewien umówiony porządek, przedłużając je i zatrzymując się z chronometryczną dokładnością. Teraz ustawiłem rurę, wskazującą dyrekcyę do mego pałacyku w Snogrodzie. Teraz wkładam w nią pięć piszczałek wymawiających: a, e, i, o, u, i dmucham kolejno, rozumie się według umówionego programatu.
Dmuchał raz w tę, raz w ową piszczałkę, czasem po dwa i trzy razy w jedną, czasem krótko, to znowu dłużej, z przestankami i bez przestanków. Wszystkie te piszczałki wydawały przejmujący, cienki, jakoby promienisty pisk.
— Głos tworzy się dopiéro na cyferblacie z pęcherza ryby drętwika, na któren pada u celu swéj podróży, lecz nie dolatuje tak prędko, jak światło lub iskra elektryczna, temu już zaradzić nie możemy, mój Nafirku, rzecze Gerwid, siadając obok swego cyferblatu i przybliżając nowowyszłą książkę do ucha.
Dopiero za dobry kwadrans doleciała odpowiedź i odmalowała się na drętwikowym cyferblacie pięciu różnemi figurami jeometrycznemi w różnym porządku, raz kruciéj, raz dłużéj przebywając na czułej tarczy.
— Za półgodziny puszcza się w podróż, za piętnaście godzin będzie tutaj, krzyknie Gerwid, zacierając ręce i skrzydła.
— Kto taki?
— Ona!
— Jaka ona?
— Lawinia, geniusz księżyca.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.