Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni/Rozdział XXXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni
Podtytuł Zajmująca powieść z życia podróżników
Wydawca Wydawnictwo „Argus“
Data wyd. 1923
Druk Druk. W. Cywińskiego, Nowy Świat 36
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXIV.
Rozpacz Passepartout, że z jego powodu Fogg przegrał zakład. Obawa o życie pana Fogga.

Nazajutrz mieszkańcy byliby bardzo ździwieni, gdyby im powiedziano, że Filip Fogg powrócił. Drzwi bowiem, okna, okiennice domu jego były tak szczelnie pozamykane, jak i przedtem i cisza panowała zupełna.
W rzeczywistości Fogg dał Passepartout polecenie zakupu żywności i sam wszedł do swego domu.
Dżentelmen dostał jakby uderzenie w głowę. Był zrujnowany! I to przez tego wstrętnego policjanta!
Tyle pokonał trudności, tyle niebezpieczeństw i wszystko to na nic!
Z całej sumy, jaką zabrał na drogę, pozostało mu bardzo mało, a to, co miał w banku, przegrał.
Dwadzieścia tysięcy funtów, umieszczone w banku braci Baring, stanowiło wszak jego cały majątek! I musiał to oddać kolegom w Klubie.
Wiedział teraz, co mu pozostawało do uczynienia.
Jeden pokój w willi Fogga przeznaczony był dla pani Andy.
Młoda kobieta była w rozpaczy. Z kilku słów wypowiedzianych przez pana Fogga, zrozumiała, że dżentelmen nosi się z złowrogim zamiarem.
Wiadomo do jakich opłakanych ostateczności dochodzą nieraz manjacy angielscy pod wpływem jakiejś idei prześladowczej.
A Passepartout, czyż dopilnuje swego pana, czy powstrzyma go od rozpaczliwego kroku?
Passepartout czymprędzej wpadł do swego pokoju i zamknął gaz, który palił się od ośmdziesięciu dni.
W skrzynce od listów znalazł rachunek z gazowni i zrozumiał, że czas już najwyższy po temu, aby zatrzymać fale gazu, za które miał sam płacić.
Noc przeszła, pan Fogg położył się do łóżka, ale czy usnął?
Co do pani Andy, to nie zdrzemnęła się ani na chwilę.
Passepartout czuwał, jak pies pod drzwiami swego pana.
Nazajutrz pan Fogg zawołał go do siebie i w słowach zwięzłych kazał mu przygotować śniadanie dla pani Andy.
Co do niego, to nie zażądał nic ponad filiżankę herbaty i grzankę.
Napróżno pani Anda chciała go skłonić do przyjścia na śniadanie i na obiad. Zajęty był tak porządkowaniem swych interesów, że nie chciał przyjść ani na chwilę.
Wieczorem dopiero poprosił panią Andę o chwilkę rozmowy.
Passepartout nie opuszczał pokoju swego pana, czuwał nad nim, wpatrując się w spokojny wyraz jego twarzy, nie zdradzający niczem burzy w głębi serca szlachetnego człowieka.
Serce Passepartout wezbrane było żalem, sumienie miał niespokojne i pełne wyrzutów.
Oskarżał wciąż siebie, że stał się powodem całego nieszczęścia swego pana.
Tak! gdyby uprzedził go o Fixie, wszystko wzięłoby inny obrót!
Fogg nie pozwoliłby jechać detektywowi razem aż do Liwerpoolu, a wtedy...
Passepartout nie mógł się już powstrzymać.
— Mój panie! panie Fogg! — zakrzyknął z całej mocy — przeklnij mnie, jam winien wszystkiemu! To z mojego powodu...
— Nie oskarżam nikogo, — rzekł spokojnym głosem Fogg — odejdź, mój drogi...
Passepartout opuścił pokój swego pana i skierował się wprost do pani Andy, przedstawiając jej prośbę swego pana, że chce się z nią zobaczyć wieczorem.
— Pani, — odezwał się do niej, — ja już nie mogę wpłynąć na swego pana, może pani spróbuje odwieść go od zamiaru odebrania sobie życia, bo o tem napewno myśli.
— Jakiż ja mogę mieć wpływ na pana Fogga? — odpowiedziała młoda kobieta. — Czyż pan Fogg mnie posłucha? Czy rozumiał kiedy, jak wdzięczną mu jestem za wszystko! Czy czyta kiedy w mem sercu? Mój przyjacielu, nie trzeba go ani na chwilę opuszczać, ani na jedną chwilkę...
Mówisz, że pan Fogg chciałby ze mną pomówić wieczorem?
— Tak, proszę pani. Idzie mu zapewne o zabezpieczenie utrzymania pani w Anglji.
— Dobrze, zaczekajmy do wieczora, zobaczymy — rzekła zadumana pani Anda.
Tak więc, poraz pierwszy, odkąd Fogg zamieszkiwał willę, nie było znać w niej żadnego ruchu i gdy wybiła godzina wpół do dwunastej, nie pokazał się on w Klubie „Reform“.
Bo i pocóżby Filip Fogg zjawić się miał w Klubie. Koledzy nie oczekiwali go wcale.
W wilję tego dnia w sobotę dwudziestego pierwszego grudnia Fogg przegrał zakład.
Koledzy mieli w ręku czek gotowy na dwadzieścia tysięcy funtów, odebrali go sami, nie potrzebując w tem jego wyręczenia.
Nie miał już poco iść do Klubu i nie poszedł.
Siedział w swym gabinecie i porządkował papiery.
Passepartout wciąż czuwał na schodach i pod drzwiami. Dłużyły się biednemu chłopcu godziny.
Stał pod drzwiami pokoju swego pana i zaglądał przez dziurkę od klucza. Czuł, że mu to było wolno.
Bał się wciąż jakiejś katastrofy i drżąc, nasłuchiwał.
Chwilami myślał, czy nie wezwać Fixa, ale odpychało go coś od tego człowieka, który przez omyłkę wprawdzie, ale przyczynił się do całego nieszczęścia.
W każdym razie Passepartout uważał siebie za winowajcę. Gdyby był odkrył to, co mu mówił Fix, nie doszłoby do tego.
Kiedy już czuł się tak nieszczęśliwym, że wprost nie był w stanie przenieść wyrzutów sumienia, zapukał do pani Andy. Gdy go wpuściła, usiadł w kącie, nie mówiąc nic, i patrzył na zamyśloną młodą kobietę.
O wpół do ósmej wieczorem pan Fogg spytał, czy pani Anda zechce go przyjąć?
Twarz jego nie wyrażała wzruszenia.
Fogg wyjeżdżający był tym samym Foggiem, gdy powrócił.
Anglik wziął krzesło i usiadł naprzeciwko pani Andy, koło kominka.
Przez pięć minut milczał, jakby się namyślając. Potem podniósł oczy na nią i rzekł:
— Pani, czy przebaczysz mi, żem cię przywiózł do Anglji?
— Ja? panie Fogg... — odpowiedziała żywo Anda, słysząc głośne kołatanie swego serca!
— Pozwól mi pani dokończyć, — odparł Fogg. — Kiedy powziąłem myśl przywiezienia pani do Anglji, aby oddalić ją od pełnego niebezpieczeństw kraju, byłem bogaty i liczyłem na to, że będę mógł podzielić się z panią swojem bogactwem. Teraz jestem zrujnowany.
— Wiem o tem, panie Fogg, — odpowiedziała młoda kobieta, — i zapytam się teraz z kolei: Czy przebaczy mi pan, że jechałam z nim razem i opóźniłam powrót pana?
— Pani, — odparł Fogg, — mogłaś przecie pozostawać pani w Indjach, gdzie groziło jej niebezpieczeństwo, gdzie fanatycy mogli znów porwać panią i na stos zaprowadzić.
— A więc, panie Fogg, nie dość, że wyrwałeś mnie śmierci, jeszcze chcesz mi zapewnić egzystencję na obczyźnie?
— Tak, proszę pani, ale okoliczności nie dadzą mi postąpić tak, jak chciałem. Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie. Ale tymczasem, to małe, co mi pozostaje proszę przyjąć odemnie do swej dyspozycji.
— A pan, panie Fogg, co będzie z panem? — spytała pani Anda.
— Ja, proszę pani, już niczego nie potrzebuję, — odpowiedział chłodno zapytany.
— Ależ jakto? czy pan się dobrze zastanowił nad tem, co pan zamierza uczynić?
— Robię, co mi robić wypada, — odpowiedział.
— W każdym razie, — mówiła pani Anda, — tak i los nie powinien dosięgnąć podobnego, jak pan człowieka... Przyjaciele pana...
— Nie mam wcale przyjaciół...
— Krewni pana...
— Nie mam krewnych.
— Żałuję pana bardzo, panie Fogg, samotność jest smutną rzeczą. Jakto? Ani jednego serca, któreby pomogło panu znieść zawody?
Mówią jednak, że we dwoje łatwiej przenosić niedolę.
— Mówią tak, proszę pani.
— Panie Fogg, — odezwała się pani Anda, wstając z krzesła i podając mu rękę, — czy chce pan mieć odrazu krewną i przyjaciółkę?
Czy zechce mnie pan za żonę?
Na te słowa pan Fogg powstał z krzesła. Niewidziany dotąd blask zjawił się w jego oczach i wargi mu zadrżały.
Pani Anda przyglądała mu się z uwagą. Szczerość, prostota, stałość i słodycz pięknego wejrzenia szlachetnej kobiety, która gotowa była na wszystko, aby ocalić mu życie, ździwiły go i przejęły do głębi.
Zamknął oczy na chwilę, jakby bojąc się, że spojrzenie jej przeniknie mu do duszy. Potem otworzył oczy i rzekł:
— Kocham panią! Tak, doprawdy, na wszystko co mam najświętszego na ziemi, przysięgam, że kocham panią i jestem całkowicie pani oddany!
— Ach!.. — krzyknęła pani Anda, przyciskając rękę do serca.
Zadzwoniono na Passepartout. Wbiegł natychmiast. Pan Fogg trzymał jeszcze w ręku swem dłoń pani Andy.
Passepartout zrozumiał wszystko i okrągłe jego oblicze rozjaśniło się, jak od promieni słonecznych w krajach podzwrotnikowych.
Pan Fogg spytał go, czy nie byłoby zapóźno pójść i powiadomić o mającym się odbyć ślubie pastora Samuela Wilsona w parafii Marry Le Bone.
Passepartout uśmiechnął się jednym ze swych najmilszych uśmiechów.
— Nigdy nie jest zapóźno, — odrzekł.
Było wtedy pięć minut po ósmej.
— Niechaj będzie w poniedziałek, to znaczy jutro.
— Jutro? — spytał pan Fogg, patrząc na młodą kobietę.
— Tak, jutro, to jest w poniedziałek, — odpowiedziała pani Anda.
— Passepartout wybiegł w podskokach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.