Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni
Podtytuł Zajmująca powieść z życia podróżników
Wydawca Wydawnictwo „Argus“
Data wyd. 1923
Druk Druk. W. Cywińskiego, Nowy Świat 36
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ IV.
Wyjazd w drogę naokoło świata.

O godzinie siódmej, minut dwadzieścia pięć, Filip Fogg, po wygraniu dwudziestu gwinei pożegnał się z kolegami i opuścił klub. O siódmej, minut pięćdziesiąt otwierał drzwi mieszkania.
Passepartout był bardzo zdziwiony, widząc swego pana, wchodzącego o niewłaściwej porze. Filip Fogg wszedłszy do swego pokoju, zawołał.
— Passepartout!
Passepartout nie odpowiedział. Wołanie to nie odnosiło się do niego. Nie była to wyznaczona godzina.
— Passepartout, — powtórzył pan Fogg, nie podnosząc głosu.
Passepartout wszedł.
— Już drugi raz cię wołam.
— Ale niema jeszcze północy, — odpowiedział Passepartout z zegarkiem w ręku.
— Wiem o tem i nie robię ci wymówek, wyjeżdżamy za 10 minut do Duwru.
Coś w rodzaju grymasu przebiegło przez oblicze służącego, zdawało mu się, że źle słyszy.
— Pan wyjeżdża?
— Tak, odbędziemy podróż naokoło świata.
— Naokoło świata! — szeptał Passepartout zdziwiony z obwisłemi rękoma, z oczyma nadmiernie otwartemi.
— W ośmdziesiąt dni, odpowiedział Fogg. Nie mamy ani chwili do stracenia.
— Ale walizy... Trzeba upakować rzeczy... — szeptał, jak nieprzytomny służący.
— Żadnych waliz. Jeden worek, do którego włożysz dwie płócienne koszule, trzy pary skarpetek. Tyleż dla siebie. Dokupimy w drodze, spiesz się.
Passepartout chciał coś odpowiedzieć, ale odebrało mu mowę. Opuścił gabinet pana, poszedł do swego pokoju, upadł na krzesło i zawołał w rozpaczy:
— Masz tobie! Chciałeś pracować w ciszy i oto jest cisza!
I machinalnie począł robić przygotowania do podróży
— Podróż naokoło świata w ośmdziesiąt dni!
Co to jest? Czy nie ma czasem do czynienia z obłąkanym? Nie... To pewnie żart.
Jedzie się do Duwru, dobrze. Do Kale, dobrze. A może pojedziemy do Paryża?
O ósmej godzinie Passepartout przygotował pakunek i z umysłem wzburzonym jeszcze opuścił swój pokój, zamknąwszy drzwi na klucz i kłódkę.
Pan Fogg był już zupełnie gotów do drogi. W ręku trzymał „Przewodnik w podróży“, potem wziął worek z rąk Passepartout, włożył do niego plikę biletów bankowych i spytał, czy nie zapomniał czego?
— Niczego, proszę pana:
— Weź więc ten worek i strzeż go, jest w nim 500,000 franków.
Passepartout o mało nie upuścił worka na ziemię, tak zdały mu się ciężkiemi owe pieniądze.
Pan i sługa wyszli z domu, zamykając drzwi od mieszkania i bramę od ulicy.
Zobaczywszy dorożkę, wsiedli czemprędzej. O godzinie ósmej minut dwadzieścia zatrzymano się przed dworcem. Pan zapłacił woźnicy i wolnym krokiem skierował się ku sali.
W tej chwili biedna żebraczka z dzieckiem na ręku, bosa i w łachmanach, zbliżyła się do pana Fogga i poprosiła o jałmużnę.
Pan Fogg wyjął z kieszeni wygranych dwadzieścia gwinei, i podał mówiąc.
— Weź to biedna kobieto, cieszę się, żem ciebie napotkał!
Passepartout poczuł łzy pod powiekami. Wzruszyła go dobroć jego pana.
Pan Fogg kazał swemu służącemu kupić dwa bilety pierwszej klasy do Paryża, potem obróciwszy się w drugą stronę, spostrzegł swych pięciu kolegów z Klubu.
— Panowie, — rzekł — jadę, a dowodem, że objadę świat będą różne oznaki na mym paszporcie, stemplowanym na głównych stacjach.
— Ach! panie Fogg, — odpowiedział grzecznie Ralf — to zbyteczne. Polegamy w zupełności na pańskim honorze!
— Ale tak będzie pewniejsze, — rzekł Fogg.
— Czy pamięta pan, datę powrotu — zauważył Stuart.
— Po ośmdziesięciu dniach, w sobotę 21 grudnia 1872 r. o godzinie 8-ej 45 minut wieczorem. Do widzenia panom.
O godzinie 8-ej minut 40 pan Fogg usiadł w jednym przedziale ze swym służącym. O g. 8-ej m. 45 rozległ się gwizd lokomotywy i pojechali.
Noc była ciemna, padał drobny deszcz. Fogg, wciśnięty w kąt wagonu, nie mówił nic.
Passepartout jeszcze niepewny, czy to czasem nie sen, przyciskał mocno do piersi worek z banknotami.
Ale zaledwie pociąg ruszył, Passepartout wydał okrzyk rozpaczy.
— Co ci się stało? — spytał Fogg.
— Podczas pośpiechu, i w zamieszaniu, zapomniałem...
— Czego?
— Zamknąć gazu w moim pokoju!
— A więc mój chłopcze, rzekł spokojnie, — gaz pali się na twój rachunek!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.