Podróż na wschód Azyi/9 lutego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Hong-kong, 9 lutego.

O Boże, co za zmiana dekoracyi! Już cały wczorajszy dzień marzliśmy na statku, po prostu jak psy! Musiałem znowu wsadzić to, co się pod pantalonami nosi, a co się g.....i zowie. Służby ich wyrzekłem się był jeszcze w Suezie. A przecież Hong-kong leży jeszcze w strefie podzwrotnikowej, tak zwanej gorącej — co za blaga! To prawda, że jedziemy prosto z pod samego równika, że mamy w pełni wiatr północno-wschodni (nord-east mousoon), że stąd do Koziorożca już tylko kilkadziesiąt geograficznych minut. Ale cóż za zimno! A ten sz.... termometr pokazuje ciągle 16o Reaum. nad zerem. W Hong-kong, niestety, zastaliśmy czas wprost fatalny. Leje jak z konwi bez przestanku. Pokój mam niemożliwy, czysty Erzherzog Carl w Wiedniu: ciemno, zimno, brudnawo i śmierdzi. Hotel tak pełny, że mimo naszych tytułów, muszą nam dać, zamiast pokoi — nory. Za dwa dni wielkie wyścigi, meeting wiosenny, więc się zjechało co żyło Anglików, na 100 mil wokoło.
Chcę się ubierać; rozpala Chińczyk piekielny niby to ogień na kominku, ale na nic; lodownia jak była, tak i jest. Dygoczę, klnę, umieram z głodu, a do tiffing'u (2-go śniadania) jeszcze brakuje trzy kwadranse; więc siadam i bazgrzę tę jeremiadę. Notabene, nasz towarzysz ze statku, ów Holender, twierdził, że Hong-kong ma identyczny klimat z wyspą Maderą! Winszuję tym biednym chorym, których dla »ciepła« taszczą na Maderę.
Dzwonią na tiffing. Chwałaż Ci Panie! Schodzę. Na schodach rój Anglików, Angielek. Wszystko bardzo eleganckie. Możnaby myśleć, żeśmy w Lucernie albo Vevey!
Sala jadalna, typ nieco od podzwrotnikowo-indyjskich odmienny. Znać, że tu już nie takie szalone upały, że ludzie więcej o elegancyę europejską dbać mogą. Po sali rozstawionych setki malutkich stoliczków, co dwa stoliczki stoi ciemno-niebiesko ubrany Chińczyk i z posągowym spokojem czeka, by kto przy jego stoliczku usiadł. Ledwoś siadł, już Chińczyk, raptem przemieniając się z posągu w najruchliwszego i najzgrabniejszego kelnera, podaje swój kwitaryusz; tam zapisuje się, co się chce jeść i pić, nazwisko i numer pokoju; Chińczyk to wszystko porywa, znika, i w mgnieniu oka zjawia się z całem śniadaniem, winem, piwem, chasse-café, deserem i t. d. Jedzenie tu już czystej krwi angielskie, wyborne. Gęby rozdziawiałaby ilość pieprzu, papryki, kajenny w każdej potrawie, gdyby te gęby nie były już zaprawione i przyzwyczajone do tych zacnych a siarczystych zapraw.
Po śniadaniu, mimo chmur, mgły i deszczu, spacer; poczciwy Biegel mnie wyciąga, najszczęśliwszy, że może znowu swoje długie nogi rozpuścić.
Położenie miasta idealne, wegetacya cudna, roboty Anglików na każdym kroku widoczne, i jak zawsze, imponujące. Położeniem nieco Genuę przypomina, o tyle, że i tu i tam kolosalny amfiteatr; tylko góry, na których się Hong-kong czepia, to wysokie, ogromne, od szczytu zupełnie nagie skały. Port przepyszny, ze wszystkich stron zamknięty wysepkami i stałym lądem, ma tylko dwa wyjścia, nieszerokie, od wschodu i zachodu, tak, że gdyby nie poważny zawsze zastęp ogromnych parowców, wszystkich flag świata, kilka pancerników i fregat wojennych angielskich, i wreszcie istne roje, od wielkich aż do najmniejszych czółen i czółenek — możnaby myśleć, że to którekolwiek z wielkich jezior górskich. Wegetacya idealna, bo podzwrotnikowa z nadzwrotnikową pomieszana. Palmy z koniferami, bambusy, fikusy i obok tego importowane z północy (w botanicznym ogrodzie) jodły. Bukiet to cudowny, gra zieloności idealna. Ogród botaniczny naturalnie jest, i bardzo ciekawy, bo gdzieżby w posiadłości angielskiej ogrodu botanicznego nie było? Jest to chyba jedna z pierwszych rzeczy, jaką oni zakładają; a zawsze tak pięknie, tak fundamentalnie wszystko zrobione. Ogród ten umieszczony na skale, ziemia sztucznie nanoszona w wielu miejscach. Czemuż to my biedacy, choć jakiejś części tych bogactw, tego znaczenia, tego rozumu, pracy, wytrwałości nie mamy, co oni!
Jutro mają tutaj z Szang-hai przybyć hrabstwo Bardi. Jadą do Japonii; dobrze i źle to dla mnie. Więcej dobrze, niż odwrotnie! Niezmiernie smutna wiadomość o śmierci następcy tronu naszego potwierdzona; 5-go już biedaka pochowano. Wierzyć się nie chce, by to mogła być prawda. Ogromnie wszystko następstwami zajęte. Przecież, Bogu dzięki, Cesarz jeszcze żyje, zdrów i silny.











Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.