Podróż na wschód Azyi/30 grudnia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Na statku, z Penang do Singapore, 30 grudnia.

Jutro, najdalej w południe, staniemy w Singapore — jeżeli maszyna nie pęknie — o co jest wielka obawa, bo maszyna stara. Dziś na zakończenie roku misyonarze Jezuici, którzy w Penang wsiedli na nasz okręt, urządzili nam piękne nabożeństwo. Po spowiedziach, bardzo rano rozpoczętych, odprawił Mszę św. ks. Superyor, staruszek, który w młodości spędziwszy blizko lat 25 w południowej Australii, powraca teraz, by w Palmerstow wylądować i stąd do blizko położonej misyi Jezuitów austryackich się udać. Byłem na tem nabożeństwie razem z Chińczykami i Malajczykami, alumnami Jezuitów. Nic ciekawszego. Są to ukończeni teologowie, przyszli Jezuici, którzy wracają z Penang do swoich dyecezyj, by tamże być przez swoich biskupów wyświęconymi na księży. Alumni Chińczycy i to Jezuici, noszą tak zupełnie, jak ogół Chińczyków, długie suknie krojem chińskim, o szerokich pantalonach i rękawach, i warkocz prawie ziemi sięgający. Jestto regułą przez św. Ignacego postanowioną u Jezuitów, żeby się nosili zupełnie według stroju, powszechnie w kraju gdzie mają działać, używanego; tak Jezuici w Bombayu i Indyach wogóle, noszą zupełnie krojem do Hindów podobne białe talary, brody i wąsy zawiesiste; w Chinach zaś warkocze. W Penang, gdzieśmy wczoraj spędzili większą część dnia, jest wielkie seminaryum, do którego zjeżdżają z Chin, Japonii, półwyspu Malajskiego, Indyj Holenderskich i północno - zachodniej Australii, młodzi ludzie, chcący się stanowi duchownemu poświęcić. Tu odbywają studya, poczem wracają do swoich dyecezyj.
Nader ciekawe szczegóły podał mi zacny Ojciec, którego poznałem, o organizacyi zakładów niemieckich Jezuitów w Bombayu. Mają oni już w samym Bombayu i okolicy cztery wielkie kolegia, teraz piąte budują. Są to szkoły normalne i rodzaj gimnazyów, dochodzących tylko do piątej klasy. W kolegiach tych mają dziś około 1400 uczniów, z tych 800 katolików, reszta mahometanie, żydzi, Hindusowie. Co najoryginalniejsze, że rząd bardzo chętnem okiem patrzy na te zakłady Jezuitów. Nowobudujące się kolegium stanie w połowie na koszt rządu. Więc Jezuici idą ręka w rękę z rządem anglikańskim — a raczej viceversa. Po ukończeniu takiego liceum jezuickiego, musi się każdy z młodych ludzi poddać egzaminowi; w skład komisyi egzaminacyjnej wchodzi co najmniej czterech Jezuitów i kilku komisarzy rządowych. Po zdaniu egzaminu, otrzymuje kandydat certyfikat, uprawniający go do uczęszczania na uniwersytet. Tu może być pod okiem Jezuitów, ma bowiem inne kolegium, wyłącznie dla uczęszczajacych na uniwersytet urządzone.
W krajach dzikich starają się misyonarze przedewszystkiem skłonić np. jeden cały szczep do osiedlenia się w blizkości misyi. Misya trudni się obok nawracania, także i rolnictwem. Szczep taki otrzymuje od misyi pożywienie i wszelką materyalną pomoc; za to jednak musi się misyi odrabiać w polu. Z nawracaniem dorosłych ludzi idzie wogóle niesporo; za to dzieci bywają zwykle nagrodą trudów misyonarzy. Ale po ochrzczeniu i wychowaniu tych dzieci, zaczyna się dopiero drugi tom zadania misyi. Katoliccy misyonarze starają się z reguły utworzyć z nowonawróconych osobną osadę szczelnie na zewnątrz (moralnie zwłaszcza) zamkniętą, sobie wystarczającą. Nadewszystko obawiają się misyonarze wpływu białych na swych nawróconych. Zdarza się, że i zetknięcie z krajowcami nowonawróconych, zwłaszcza w pierwszych latach, a czasem generacyach, bywa dla nich zgubnem, czem wywołuje powrót do bałwochwalstwa. Ale obcowanie z białymi trucizną jest dla czarnych, to ogólnie uznana prawda. Biały, przybywszy w te kraje li tylko dla grosza, bezsumiennie wyzyskuje słabostki czarnego, w pierwszej linii pijaństwo, i tem go gubi. Misyonarze protestanccy, jakiejkolwiek konfesyi, postępują według metody zupełnie odrębnej od metody katolickich misyonarzy; protestantom w najlepszym razie chodzi tylko o rzekome cywilizowanie czarnych, religia i zbawienie duszy graja rolę podrzędną. Cywilizowany czarny ma więcej potrzeb, staje się dobrym odbiorcą na kotonady i tym podobne wyroby industryi białych; cywilizowany czarny lepiej się żywi, nabiera sił, lepszy więc z niego robotnik dla białego plantatora. Z tego to powodu misyonarz protestancki, bez wielu przygotowań chrzci krajowca, byle jak najprędzej, byle jak najwięcej módz ochrzczonych głów wykazać — tantyemy, nagrody, pochwały za każdą nową setkę konwertytów; pani pastorowa o tyle więcej bydła trzymać będzie mogła, o tyle lepiej córki uposażyć zdoła. Ledwie ochrzciwszy czarnego, pastor troszczy się głównie o to, by mu wpoić pojęcia o gospodarce, o budowie chaty, kulturze kakao, bawełny, herbaty lub trzciny cukrowej; pozwala on, by czarny mieszkał w dawnej swej gromadzie i był i nadal na wszelkie wpływy, pogańskie i antychrześcijańskie, wystawiony.
Ciekawe — choć zdaniem mojem o wiele za szczupłe i płytko traktowane — szczegóły w tym względzie podaje Hübner w swojem dziele. Misyonarz katolicki, z reguły nie Anglik, najczęściej Francuz, nie mówiący wcale po angielsku, przychodzi pomiędzy kolonialne społeczeństwo angielsko - białe, jako człowiek zupełnie obcy, obcym też pozostaje, bo chce i musi. Katolicki misyonarz, to asceta, sługa Chrystusowy w całem słowa tego znaczeniu, to człowiek co dla idei wszystko rzucił, ojczyznę, rodzinę, często dostatek, wszelkie stosunki, skazał się raz na zawsze na życie więcej niż uciążliwe, ubogie. Zadaniem jego wyłącznem rozszerzenie religii; cywilizowanie dzikich jest tylko bądź środkiem, bądź naturalnem następstwem ich uchrześcijanienia. Misyonarz protestancki, to przedewszystkiem pionier cywilizacyi, rodzaj kolonisty, który z żoną wyjeżdża między dzikich dla przygotowania pola kultywatorom bawełny i opium (nawiasem powiedzmy, że misyonarze protestanccy obowiązani być żonaci; w razie owdowienia, do kilku miesięcy obowiązani ponownie się żenić). Misyonarz taki, to dygnitarz między kolonistami, piastujący pewne, często wybitne stanowisko społeczne, zajmujący się co najmniej w tej samej mierze polityką, ekonomią, co religią. Misyonarz katolicki przeciwnie, obojętnie jeżeli nie niechętnie traktowany przez białych (naturalnie, są wyjątki}. Na misye protestanckie wpływają, rocznie, zwłaszcza z Ameryki, miliony — na katolickie, ledwie może setki tysięcy. Misyonarz protestancki mieszka zawsze ślicznie, piękny dom, piękny ogród, wszystko własne, wszystko eleganckie, służba liczna — misyonarz katolicki mieści się często pokątnie, prawie z łaski cierpiany u obcych; zwykle jedyny dobry pokój domu, który zajmuje, obrócony na kaplicę; po długim szeregu lat zdobywają się misye katolickie na wybudowanie kościołka, potem dopiero domu. Służba ich, mój Boże! zwykle jakaś stara, koszlawa i napół ślepa baba, lub jakieś z ulicy przygarnione dziecko!... Tomy o tem pisaćby można. Powrócę jeszcze nieraz do tej kwestyi, bo to jest punkt bardzo ważny, o którym mało kto w Europie myśli.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.