Podróż Polki do Persyi/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Ratuld-Rakowska
Tytuł Podróż Polki do Persyi
Data wyd. 1904
Druk Aleksander Tad. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron





XII.

Rzut oka na stanowisko kobiety w Persyi. — Macierzyństwo i chowanie dzieci. — Eunuchowie. — Bibi-hanum. — Tancerze i tancerki. — Święto Fatmy. — Wizyta u żony szacha. — Enderum Nasr-Eddina i Muzaffer-Eddina. — Poligamia i rozwód.

W żadnym z krajów, wyznających wiarę Mahometa, ani w Egipcie, ani w Arabii, ani w Turcyi, ani pomiędzy muzułmanami, zamieszkałymi w Indyach i Syryi — nie otacza kobiety taka, jak w Persyi tajemniczość; nigdzie nie jest odsunięta tak bezwzględnie od świata zewnętrznego i pulsującego w nim życia. Lecz ogólna apatya rasy, zamarłej w odrętwiałem znieruchomieniu, sprawia, że kobieta znosi z wielkim spokojem dolę, na jaką ją skazują Islam i obyczaje jej ojczyzny.
Od najniższych szczeblów do szczytów drabiny społecznej wszystkie kobiety Persyi jednakowo wegetują: biedne czy bogate, samotne czy otoczone rojem służebnych, żony robotników i małych mieszczan, czy Szah-zadeh hanum, wszystkie wloką bezczynnie godziny i dnie życia w ciasnem więzieniu enderumu, paląc papierosy, odurzając się kalianem, zapijając herbatę i pogryzając szirini, o ile nie spacerują od jednego do drugiego sklepu bazaru, zapatrzone w błyskotki i łachmanki. Po za mężem i najbliższymi członkami rodziny klatka ich zamknięta jest dla wszystkich mężczyzn; z żadnym też: ani z mężem, ani z ojcem, ani z bratem nie wolno im wychodzić na ulicę i pokazywać się w miejscach publicznych. Żadne zajęcie pozadomowe nie jest dla nich dostępne, a wdrożone przez cały tryb swej egzystencyi do nieuleczalnego lenistwa, wykonywają niechętnie i niedbale nieliczne prace domowe, składając na barki męża lwią część zajęć, przypadających u nas w udziale wyłącznie kobietom.
Pomiędzy 12-ym a 14-ym rokiem życia, w wieku, gdy my nie pogardzamy jeszcze lalkami, dziewczęta perskie, rzucone brutalnie przez rodziców w objęcia mężczyzny, zostają żonami i matkami. Życie nie przygotowało ich w niczem do roli wychowawczyń przyszłych pokoleń; tymczasem mąż i społeczeństwo domagają się od nich potomstwa, potomstwa i jeszcze potomstwa. Sypie się też drobiazgu ludzkiego obficie. Gdyby cyfra ludności Persyi wzrastała w stosunku do ilości urodzeń, byłby to dziś jeden z najwięcej zaludnionych krajów świata. Jeśli nie walecznością swych synów, to choć ich potęgą liczebną mógłby stać się murem obronnym przeciw państwom Frengistanu, które mu swą wolę i swe prawa narzucają. Lecz ludności nie przybywa, bo śmierci równie są liczne jak urodzenia. Dzieci gniją w niechlujstwie i brudzie, chorują i mrą jak muchy pod obojętnym wzrokiem rodziców. W 20-ym roku życia kobieta jest często matką pół tuzina rachitycznych stworzeń, kołyszących na cienkich szyjach wielkie głowy hydrocefalów i potworne brzuchy na badylowatych nożynach. Zniszczona przedwcześnie, zmęczona, wyczerpana, prawie już stara w wieku, gdy dla nas rozpoczyna się prawdziwe, pełne życie, bezgranicznie bierna i ociężała z natury, kobieta ta nie zajmuje się niczem — najmniej zaś swą progeniturą, która rośnie i chowa się pod pieczą Allaha. Nikt wprawdzie tych istotek nie krzywdzi, lecz nikt też nie utuli, nie przygarnie do ciepłej piersi. Choroby czepiają się ich wszystkiemi porami, a śmierć je kosi, jak łany zwarzonych przez mróz kłosów.
To, co tu z żalem stwierdzam, odnosi się zarówno do ludu, jak do najwyższych sfer społecznych. W lepiance i pałacu, pod dachem dzikiego pasterza, przymierającego w wiecznem jarzmie niedoli, czy we wspaniałem domostwie człowieka, uprzywilejowanego przez fortunę i urodzenie — wszędzie panuje jednakowa, nieopisana obojętność na losy dzieci, powierzonych w najlepszym wypadku niedbałej opiece służby.
Przedwczesne i zbyt częste macierzyństwa nietylko nie pozwalają kobiecie zrozumieć zadań i obowiązków matki, nietylko rujnują przedwcześnie jej młodość i zdrowie — lecz jeszcze niejednokrotnie o śmierć ją przyprawiają. Bo jakkolwiek pod gorącem słońcem tej ziemi rozwija się ona fizycznie wcześniej, niż kobieta Zachodu, jednakże w 13-ym lub 14-ym roku życia nie jest stanowczo dojrzałą jeszcze do roli fizyologicznej, jaką jej narzucają, i przypłaca życiem gwałcenie praw organizmu.
Ta kobieta-dziecko odznacza się na punkcie wykształcenia i wiedzy otchłanną wprost nieświadomością. Nie mówię już o kobiecie z ludu, której ignorancya dość jest zrozumiała, lecz kobieta z arystokracyi na równi ze swą siostrą z gminu ma umysł całkowicie nieuprawiony. Pojęcia jej o świecie, rozciągającym się za Iranem, są naiwne i nieskomplikowane. Wie, że gdzieś daleko, daleko za morzami, rzekami i górami jest Frengistan, olbrzymia, nieokreślona kraina, zamieszkana przez mniej więcej jednostajną rasę frengi. Braterstwo ludów Europy ziściło się w jej pierwotnym i upraszczającym sytuacye mózgu.
Frengi ci posiadają w jej oczach cenną zaletę: wyrabiają piękne przedmioty zbytku — tłoczone aksamity, sztywne atłasy, delikatne batysty, jedwabne pończochy, barwne wstążki, odurzające perfumy, doskonałe bielidła, róże, karminy i czernidła, któremi Roger-Gallet i Pinaud hojnie rynki Wschodu zalewają.
W sklepach europejskich Teheranu, a szczególniej w wielkim holenderskim bazarze Toko, roztaczającym w swych towarach największą jaskrawość barw i wulgarność gustu, spędzają hanum perskie, którym majątek na to pozwala, długie dnia godziny. Są marnotrawne, gdyż nie znają wartości pieniędzy, chętnie biorą na kredyt, nie troszcząc się o zapłatę; brak im zupełnie elementarnej choćby sumienności.
Lubią zmieniać i wciąż zmieniać kostyumy; jedyna to z nielicznych rozrywek ich jednostajnego życia. Jakkolwiek, wychodząc na ulicę, muszą być niezmiennie ubrane w tradycyonalne czadury i zasłony, namiętnie jednak zakupują kapelusze, zamienione w ogrody wszechkolorowego kwiecia, z pośród którego wytryskują pióra strusie i węzły wstążek. Noszą biedaczki te kapelusze w pokoju, delektując się niemi przed lustrem i pyszniąc przed służącymi.
Cnota ich, choć czujnie strzeżona, wątłą jest jak nić pajęcza. Nie wpojono w nie żadnych zasad, ani pojęć moralnych. To też — bez wyrzutów sumienia i walk wewnętrznych — szukają wrażeń i urozmaicenia nudy życia, gdzie mogą i jak mogą. Niewidzialne są dla ogółu, dla tłumu, lecz łatwo odchylają zasłonę, gdy oko przez krateczkę ażuru dojrzy w przejściu na ulicy, w bazarze, u podwojów meczetu, młodego eleganta zręcznej postaci. Porozumienie następuje szybko. Jednostajność kostyumu, jednaką tajemnicą otaczająca je wszystkie na ulicy, ułatwia intrygi. Odziana w nędzny płóciany czadur, pożyczony od przekupionej służebnej, wielka pani dąży pieszo na miłosną schadzkę; własny jej mąż — przejdzie tuż przy niej i nie pozna jej pod tem przebraniem. Jednakże sprytny szef teherańskiej policyi, Włoch z urodzenia, niejednokrotnie umiał powikłać nici sentymentalnych awantur różnych wytwornych arystokratek, kryjących się pod czadurami niewolnic.
Trudniej niż kobiety służebne, współczujące losom swych pań i same od słabości serca nie wolne, przekupić jest eunuchów. Lecz, że niema podwojów, którychby złoto otworzyć nie zdołało, więc znajduje dobroczynny ten kruszec drogę i do rozumu eunuchów i zamyka ich oczy na to, czego widzieć nie powinni, a uszy na to, czego słyszeć nie trzeba. Oczywiście jednak wchodzenie z nimi w tego rodzaju układy powiększa jeszcze ciężką zależność oddanej pod ich nadzór kobiety. I te księżniczki, żony królewskie i arystokratyczne hanum, które wysoki ród skazuje na katusze posiadania stróża cnoty, nienawidzą ich głęboko i obawiają ich się zarazem. Ale żadna nie jest dotknięta w swej ludzkiej godności brutalną i poniżającą tą niewolą; cierpią z powodu tego jedynie jako z powodu niewygodnej komplikacyi życia.
Podczas mego pobytu w Teheranie wszystkie prawie kobiety kolonii europejskiej bywały u jedynej, zdaje się, z perskich kobiet, wychowanej poniekąd według obyczajów Zachodu. Ojciec Bibi-hanum, zmarły w roku zeszłym w Paryżu Muszir-el-dowleh, był człowiekiem wysokiej inteligencyi i gruntownego wykształcenia; przez długie lata pełnił przy dworze tureckim funkcye ambasadora, po powrocie zaś do Teheranu piastował przez czas pewien godność wielkiego wezyra, a przez długie lata był ministrem spraw zagranicznych.
Biedna Bibi-hanum, wyrosła w Konstantynopolu, przywykła do swobodnego obcowania z ludźmi i swobodnego życia, do chodzenia z odkrytą twarzą i noszenia europejskiego kostyumu, powróciwszy w 15-ym roku życia do Teheranu, poczuła się zupełnie obcą w swej ojczyźnie i jej obyczajach, którym jednak bezsilnie poddać się musiała. Wydano ją za mąż za ministra poczt i telegrafów, dla którego żywiła mniej niż chłodne uczucia i obdarzono nieuniknionym eunuchem. Wolno jej było, jak innym hanum perskim, widywać kobiety, lecz żaden mężczyzna nie miał prawa przekroczyć progu jej domu.
Odwiedzałyśmy ją dość często, szczerze współczując jej bolesnej doli. Zaledwie wchodziło się do salonu, wnet zjawiał się eunuch, powiadomiony przez służebną o nadejściu gości. Jeśli przybyła z wizytą hanum była mu już znana, witał ją mniej lub więcej uprzejmie; gdy fizyogomia[1] jej zdawała mu się obcą, bez żadnych ogródek zwracał się do pani domu, pytając głośno, kto jest ta dama. Nie można było usiąść do fortepianu, roześmiać się głośniej; we drzwiach ukazywała się natychmiast wstrętna postać eunucha. Ostre oczy patrzyły przenikliwie z twarzy suchej i starczej; z wązkich ust głos piskliwy wyrzucał szereg pytań: zkąd ta wesołość, o czem te hanum tak rozprawiają? Bo nie rozumiał nas ku swemu umartwieniu; Bibi mówiła płynnie po francusku, w tym więc języku toczyła się rozmowa.
Pewnego razu, z okazyi wyjazdu żony konsula francuskiego, z którą serdeczna wiązała ją sympatya, Bibi-hanum zebrała u siebie kilka kobiet europejskich, z nią i z opuszczającą Teheran panią A. w blizkich pozostających stosunkach. Byłam jedną z czterech zaproszonych.
Sądziłyśmy, iż eunuch, znający nas dobrze, nie będzie się obawiał tajemniczych knowań i konspiracyj i oszczędzi nam swego widoku. Niestety, nadzieje nasze były płonne. Ani na chwilę nie opuścił jadalnego pokoju i stając za krzesłem swej pani, od czasu mieszał się do rozmowy. Nigdzie to poniżenie i ten smutny los kobiety nie raził mnie dotkliwiej, jak wobec młodej i niewinnej Bibi-hanum, do innego życia stworzonej, czystej istoty, której dziecięca dusza z pewnością była jak kryształ niepokalana i którą tylko chyba nieustanny dozór i wytrwałe szpiegostwo mogły nauczyć, iż są rzeczy, z któremi kobiety się kryją.
Podczas całego śniadania przygrywała w salonie orkiestra perska, wywodząc głuche i monotonne melodye, w których ucho daremnie doszukuje się harmonii. Gdy chwilami milkła muzyka, odzywał się uczony słowik, zamknięty, jak hanum perska, w klatce. Raczenie gości podczas obiadu śpiewem słowika jest tu obyczajem dość rozpowszechnionym. Bibi-hanum chciała nas przyjąć po persku, wiedząc, że to nas zabawi i zainteresuje. Na szczęście obiad podano po europejsku. Eunuch znikł dopiero z widowni, gdy zjawić się raczył do salonu na kawę drugi pan tej niewolnicy, jej mąż, Emin-el-Mulk. Widocznie zdecydowali, iż straż jednego z nich wystarczy, by upilnować Bibi od demoralizującego wpływu czterech europejskich kobiet. Ofiarowano też naszym oczom i uwadze tetak pilnie strzeżonej cnoty młodej Bibi poruszające widowisko obrzydliwie sprośnego tańca, wykonywanego przez 10 — 12 letnich chłopców, ubranych po kobiecemu w sztywne, krótkie aksamitne spódniczki ukwiecone, tudzież cudacznie powykręcane kapelusze.
Chłopcy ci są piękni i wstrętni zarazem. Mają olbrzymie czarne oczy, podcienione koholem i maleńkie wykarminowane usteczka, cerę smagłą i bladą, twarze okolone lokami czarno-rudych włosów. Niby chory wykwit dekadencyi, wyglądają oni jak kwiaty zepsucia, jak kwiaty zgnilizny. Przy dźwięku tamburynów, piszczałek i flecików, wygrywających zawodne i głuche motywy, drobne ich figurki wyginają się w rytmie drgań to powolnych, to prędszych, w rodzaju danse du ventre, lecz znacznie bardziej zaakcentowano go w jego wstrętnych tendencyach. Emin-el-Mulk czyta widocznie na naszych twarzach zażenowanie, zamiast zachwytu, gdyż gestem popisy chłopców przerywa.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tańce te, wykonywane przez chłopców, ilekroć patrzą na nie oczy męzkie, a przez dziewczęta wobec samych kobiet lub króla, są główną rozrywką, zakończeniem i urozmaiceniem perskich uroczystości. Raz jedynie widziałam tancerki na dość ciekawem dla europejskich kobiet święcie Fatmy (obchodzonem na pamiątkę córki Mahometa, Fatmy). Dziewczęta te niczem, ani ubraniem, ani twarzą, ani postacią, ani naturą tańca nie różniły się od chłopców.
Na święto Fatmy rozsyłała zaproszenia jedna z czterech głównych żon Nasr-Eddina, nosząca to imię. Zbierały się u niej małżonki monarchy, jego faworyty, żony dygnitarzy perskich i kobiety europejskie, których mężowie należeli do składu legacyj, lub pozostawali w służbie rządowej. Żaden inny mężczyzna, prócz króla, nie ma dostępu na tę uroczystość.
W przedsionku przyjmuje nas wdzięcznym uśmiechem i kilku uprzejmemi słowami stara hanum w ciężkich sztywnych materyach; jest to podobno sama Fatma; przy niej stoi syn jej, elegancki i miły książę Nieb-Sultaneh. Na schodach, w korytarzach i w salonach roi się od eunuchów. Niesłychany ich natłok przedewszystkiem wzrok uderza. Jest ich chyba 300, co najmniej. Są starzy i młodzi, biali i czarni, jest kilku potwornych karłów, których wspomnienie zakłócić może spokój snu przeraźliwą marą. Wszystkie te twarze są jednakowo brzydkie i odpychające. Oczy bazyliszków, przywykłe do wpijania się w dusze biednych niewolnic, patrzą bezlitośnie i przeszywająco, wązka linia ust okrutnych przecina twarze bez zarostu; wszyscy — najmłodsi nawet — wyglądają na starców i wszyscy są nieopisanie wstrętni. Spotyka mnie smutny zaszczyt przyjaznych uśmiechów, jakie przesyłają mi zdala kat Bibi-hanum i usposobiony dla mnie życzliwie eunuch jednej ze znajomych mi żon szacha.
W wielkim, środkowym salonie, którego przednia witrażowa ściana otwiera się na wesołą zieleń ogrodów, zebrała się cała kobieca arystokracya Teheranu, by przedstawić zebrane swe wdzięki monarsze, jedynemu mężczyźnie, mającemu dostęp do tego gyneceum. Oczywiście nie biorę w rachubę eunuchów. Przed królem jednym ukazują się kobiety z odkrytą twarzą. Widzę wszystkie uznane piękności Teheranu... Pomiędzy ludem przeważa w Persyi typ kobiety szczupłej, zręcznej i nerwowej. Konieczność zmusza kobiety klas biednych do większego ruchu i choć niesłychanie mało wogóle pracują, jednakże cośkolwiek koło domu robić muszą. Skutkiem więc nędznego odżywiania się nie tyją, jak ich arystokratyczne siostry, pędzące dni życia w nieruchomości pogańskich bożyszcz, przekarmione słodyczami, nie wychodzące prawie nigdy piechotą i nie rozumiejące nawet rozrywki spaceru w ogrodzie. Damy, które dziś oglądam, niezmiernie są okazałe. Twarze mają szerokie, rozlane i obficie umalowane. Pod pokładami pudru, różu i czernidła zanika ich wdzięk naturalny. Łącząca brwi szeroka linia „surmeh,” czy koholu, szpeci piękne, aksamitne oczy; takaż linia zacienia lekkim puchem górną wargę.
Wiele hanum ma dnia tego długie suknie w rodzaju obcisłych polonez o długich i bardzo wązkich rękawach. Ubranie to widzę po raz pierwszy i znajduję, że nie jest pozbawione pewnej elegancyi. Niektóre z sukien, naszywane perłami i drogiemi kamieniami, wyglądają niesłychanie bogato. Słynna Anisseh-Dowleh, najwięcej lubiana i szanowana z żon Nasr-Eddina, poważna i rozumna kobieta, rządząca całym haremem, a potrosze i jego panem, nie młoda już i nie ładna, przybrana jest w kostyum bajecznie okazały. Powłóczysta suknia z fioletowego aksamitu, obramowana wspaniałym szlakiem z ogromnych pereł i brylantów od szyi do stóp i naokół sukni biegnącym, mieni się tysiącznemi ogniami. Na rękach, na głowie, na szyi dźwiga sznury pereł, tak wielkich, że już nieefektownych, pospinanych brylantowemi guzami. Wszystkie kobiety mają włosy splecione w kilka i kilkanaście warkoczy; głowa przykryta lekką, na krzyż złożoną chustką gazową, obwieszona jest mnóstwem kosztowności. Podziwiam ślicznie falujące i przepięknego połysku czarne długie loki jednej z żon ministrów; zbliżam się do niej, by się tym kruczym splotom lepiej przypatrzeć i widzę, że są... z jedwabnej szeli.
Stoły salonu zastawione są tacami owoców, lodów, sorbetów i wszelkich możebnych szirini, silnie zaromatowanych; w cukierkach znajdują się ziarnka kminku, anyżu i płatki najróżnorodniejszych kwiatów: róż, fiołków, jaśminów; mdłe to raczej, niż smaczne.
Hanum zajadają słodycze, szczebioczą i radują się głośno, podniecone i szczęśliwe, dumne też z tego, że przed europejskiemi kobietami, odzianemi tak ciemno, bez klejnotów i ozdób błyszczących, występują w całym przepychu drogocennych błyskotek i bogatych materyj.
Słyszę nagły ruch w korytarzach, eunuchowie schylają głowy, król wchodzi.
Nasr-Eddin nie jest już tak imponujący, jak w dniu Salamu, kiedy zdaje się pławić w gloryi blasku, zdaje się być chwilami istotnie tym „Cieniem Boga, rozdawcą tronów monarchom świata,” jakim go mianują pompatyczne określenia. Mundur ma na sobie nie tak wspaniały.
Widzimy króla zblizka — ostre zmarszczki rysują się wyraźnie na twarzy, choć przez bohaterskie podkręcanie wąsów sili się na nadanie jej wyrazu dzielnej młodości.
Widzę, że kolekcya złotych monet, którą zawdzięczam specyalnemu pojmowaniu uprzejmości przez Persów, powiększy się za chwilę. Byłam zresztą o tem uprzedzona: w święto Fatmy król ofiarowuje każdej z zaproszonych na nie niewiast sztukę złota wartości 20 franków.
Lecz o ile przestało mnie razić obdarowywanie temi pieniążkami wśród kwiecistych frazesów męża, mnie i mej córeczki przez różne, dom nasz nawiedzające ekscelencye, o tyle ta ceremonia szybkiego rzucania monety na złożone ręce kobiet przykro mnie dotknęła. Pragnęłabym teraz być ztąd daleko...
Nasr-Eddin przechodzi prędko, dając każdej sztukę złota, nie zatrzymując się na chwilę przy żadnej. Do nieznanych jeszcze wystosowuje parę tych zdań lakonicznych, których sekret uniósł ze sobą do grobu.
Ponieważ po raz pierwszy widzą zblizka mnie i moją córkę oczy monarchy, nie unikam elokwentnych specyalnie zapytań:
Femme de l’oculiste!
Oui, Majesté.
Sa fille?
Oui, Majesté.
Très bien, l’oculiste, très bien!..
Boże? jak on się boi długich frazesów! Złote monety upadają w nasze ręce, odziane wedle wymagań ceremoniału w czarne jedwabne rękawiczki. Oddycham; nie jestem stworzona do tych uproszczonych sposobów wymiany myśli.
Teraz kolej na żonę doktora, Francuza, bardzo lubianego przez Nasr-Eddina, lecz niedomagającego często na reumatyzmy i spędzającego stale kilka miesięcy do roku w łóżku.
Słyszę prędkie:
Schneider malade? Toujours malade!
Złota moneta wpada w złożone ręce, szach kroczy już dalej.
Gdy przegląd kobiecej armii skończony, gdy wszystkie już otrzymały dar monarszy, zaczyna się zwykła muzyka, poprzedzająca popisy choreograficzne.
Śliczne dziewczątka o wyuzdanych i zmysłowych fizyognomiach, wyprężając wężowo ciała, wykonywują szereg drgań konwulsyjnych, na które Nasr-Eddin i perskie damy patrzą z głębokiem zainteresowaniem. Trwają te dreszcze lubieżne i drgania przez dobre pół godziny, nareszcie widowisko się kończy, uroczystość również, król opuszcza pałac. Eunuchowie przystępują poufale do swych pań-niewolnic; jedni szepczą tajemniczo, drudzy przemawiają tonem rozkazującym.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niejednokrotnie zmuszona byłam, ulegając prośbom różnych dygnitarek, leczonych przez męża, a pałających dlań jakoby wielką wdzięcznością, składać w towarzystwie jego i córeczki wizyty tym damom.
„Hakim” widocznie za mężczyznę nie jest uważany: kobiety przychodzą do lekarzy europejskich na konsultacye i wzywają ich do siebie. Podczas wszystkich tych przyjęć niewdzięczny eunuch nie opuszcza na chwilę salonu; śmieje się przenikliwie i trzeszczącym głosem miesza się do rozmowy, monotonnej i męczącej. Między zdaniami leżą stepy całe milczenia, tak jak między umysłowością kobiety Wschodu i Zachodu leżą niezgłębione przepaście.
Katuszę tych wizyt lżejszą mi jedynie czyni moja córeczka, która w ciągu kilku miesięcy płynnie nauczyła się szczebiotać po persku i podtrzymuje konwersacyę z niewiastami, które mlaskają językiem z zachwytu nad tą przemiłą „hanum-kuczulu”[2].
Nie zapomnę nigdy pierwszej naszej bytności u jednej z operowanych przez mego męża małżonek szacha, której imię wyszło mi całkowicie z pamięci.
Poprzedniego dnia przysłała mi ona szal perski, jako słaby upominek w dodatku do tych, które ofiarowała była memu mężowi, prosząc go jednocześnie, by nazajutrz przyjechał koniecznie do niej ze swą „hanum” i „hanum-kuczulu.”
Czas był wietrzny i chłodny; ubrałam na tę wizytę dziecko w płaszczyk świeżo z Paryża przysłany.
Po sakramentalnych: „Achfale szuma hub est?”[3], zasiadamy na obowiązkowe godzinne nudy; przyjmują nas zwykłemi szirimi i zwykłemi sorbetami, zwykłemi naparstkami kawy i herbaty i zwykłą rozmową.
W salonie nagromadzona jest najliczniejsza i najbrzydsza kolekcya lamp, porcelanowych i kryształowych lichtarzy i świeczników, wazonów, żardinierek i filiżanek, jaką kiedykolwiek widziałam; wygląda to na ordynarny bazar w małej mieścinie.
Po nieskończenie długo trwającem zachwycaniu się nad moją „kuczulu,” podczas którego zmuszoną byłam wypróżnić szklankę herbaty, czareczkę kawy i miseczkę sorbetu z „sekendżebin”[4] — na znak, dany przez panią domu, jedna ze służebnic podaje jej pudełko, w którem na tle atłasu spoczywają dwie wielkie brylantowe spinki do mankietów. Sądzę, że to jeszcze prezent dla mego męża. Nie, to dla „kuczulu.” Lecz zamiast ofiarować dziecku wprost ekran, hanum pragnie wypróbować efekt brylantów na płaszczyku. Każe sobie podać nożyczki. Nic nie rozumiem, lecz zaczynam być zlekka zaniepokojoną. Hanum z całą prostotą i flegmą naiwnej duszy robi na rękawach płaszczyka kilkakrotne nacięcia, szukając najwłaściwszego miejsca, wreszcie wykrawa na wierzchu okrągłe kółka pokaźnej wielkości i tryumfalnie zasadza w nie spinki. Odsuwa od siebie dziecko, by się lepiej dziełu swemu przypatrzeć i kiwając głową z uśmiechem zadowolenia, powtarza raz po raz:
Heili kaszenk hemszin! Hejli kaszenk![5]
Wszyscy z zapałem potwierdzają.
Ja w cichości ducha uważam, że byłoby daleko więcej „kaszenk,” gdyby klejnoty pozostały w pudełku. Lecz hipokryzya dobrego wychowania nakazuje mi przywołać na twarz najuprzejmiejszy uśmiech i oświadczyć, że nie znam rzeczywiście nic więcej wykwintnego nad ten sposób noszenia spinek brylantowych. Tylko zrywam się pospiesznie, dając hasło do odwrotu w obawie, by na moim kostyumie efekt ich nie był również demonstrowany za pomocą nożyczek.
Parę słów należy się haremowi, czy też enderumowi monarszemu. Nasr-Eddin, jakkolwiek nie dorównywał w liczbie żon zadziwiającemu Fet-Ali-szachowi, otoczony był pokaźnym rajem niewiast.
Żon legalnych, tak zwanych „Agdes,” król ma zwykle tylko cztery; powinny one pochodzić z rodziny książęcej, lecz różnie się zdarza; serca królów bywają zapalne i słabe, jak serca zwykłych śmiertelników i zapominają nieraz o różnicach społecznych. Dowodem tego legalne małżonki Nasr-Eddina.
Pierwsza z czterech Agdes, matka drapieżnego i wojowniczego Zille-Sultana, prostego była rodu. Dlatego też, jakkolwiek wielkorządca prowincyi Ispahanu najstarszym jest z synów, nie ma wszakże prawa do tronu i za przypadek szlachetnego urodzenia nienawidzi szczerze Muzaffer-Eddina, syna drugiej z rzędu Agdes, księżniczki krwi królewskiej, wnuczki Fet-Alego.
Za życia ojca, który chłodne dlań żywił uczucia, Zille-Sultan nosił podobno szablę, na której zdobnemi literami wyryty był napis: „Tą szablą zetnę głowę mego brata.”
Obecnie schował prawdopodobnie szablę gdzieś głęboko, przekonawszy się, że pewne głowy nie tak łatwo ścinać.
Trzecią Agdes była Fatma, matka Naieb-Sultaneh, nie książęcego również pochodzenia; wreszcie czwartą — o ile mnie pamięć nie zawodzi — szanowna „Szach-zadeh[6]”, której zawdzięczam wesołe wspomnienia i brylantowe spinki, lub też „miłość królestwa” — „Anisseh Dowleh.”
Po za żonami posiadał Nasr-Eddin 70 tak zwanych „Sighe,” legalnych kochanek. Każda z nich, gdy raz chociaż doznała względów monarszych, otrzymywała w enderumie do końca dni swoich apartament z trzech pokoi, dość pierwotnie umeblowanych, nieodzownego eunucha, odpowiednią ilość służebnych, wreszcie 3,000 franków miesięcznej pensyi, co wobec taniości materyalnego życia w Persyi przedstawia dość znaczną sumę. Trudno zresztą utrzymywać 70 kobiet na królewskiej stopie.
Cztery pierwsze żony, cztery Agdes, otoczone są zato wielkim bardzo zbytkiem.
Po każdej ze swych licznych podróży przywoził niestrudzony koczownik do Teheranu parę młodziutkich dziewcząt, często zaledwie 10-letnich, które ofiarowywali mu sami czuli rodzice, troskliwi o dobro dzieci, pragnący ulokować je wygodnie — jak dobrze procentujący kapitał i wyrobić sobie stosunki przy dworze. Nasr-Eddin powierzał je pieczy nadwornej ochmistrzyni „Amine-Agdes” (dosłownie — „zaufanie rządu”), pod dozorem której dawano im staranną edukacyę, skierowaną wyłącznie ku przypodobaniu się mężczyźnie i osłodzeniu chwil władcy i panu. A więc uczono te dziewczątka tańców, śpiewu, muzyki na cymbałkach, tamburynach i mandolinach, parę z nich brząkało nawet na fortepianie. Gdy wykształcenie ich osiągało pożądaną normę, przedstawiano je ponownie monarsze, który — stosownie do swej fantazyi — darzył je swą łaską i czynił z nich „Sighe,” lub też odsyłał je rodzicom.
Jeden jeszcze charakterystyczny szczegół. Nasr-Eddin nie pożądał ojcowstwa. Gdy którakolwiek z małżonek, po za Agdei, obdarzała go potomkiem, spadała na nią niełaska króla, który na zawsze oddalał ją od swego oblicza. Nie wiadomo dokładnie, jakie względy powodowały tę surową decyzyę. Nasr-Eddin lękał się może ciężkich obowiązków ojca, wymagających nadania odpowiedniego posagu córkom, a majątków i godności synom; może też — a nawet z pewnością — nie miał — mimo dozoru eunuchów — najmniejszego zaufania do wierności małżeńskiej swych „Sighe.”
Służba kobieca haremowa składała się z 800 mniej więcej niewiast, tworzących całą hierarchię niewolniczą, o czynnościach ściśle odgraniczonych. Jedne podają tylko kaliany i kawę, drugie usługują do stołu, trzecie pełnią funkcye panien służebnych, inne jeszcze — kształcone w śpiewie i tańcu — rozweselają rozpaczliwą nudę zamknięcia. Najniższy wreszcie zajmują kuchenne pomywaczki i posługaczki, kopciuszki tego cechu.
Nasr-Eddin, o naturze gorącej, żywej i czynnej, z równym zapałem zajmował się sprawami publicznemi, jak oddawał się rozrywkom. Dzień swój dzielił sprawiedliwie pomiędzy przyjemności oczu i serca i obowiązki króla. Zrana był monarchą, szczerze dbałym o dobro poddanych, pragnącym uczynić dla swego kraju o wiele więcej, niż mu pozwalały zewnętrzne i wewnętrzne stosunki. Ten 112-y z rzędu następca wielkiego Cyrusa gorliwie pracował dla Iranu, walczył z obskurantyzmem mułłów i sprzedajnością ministrów, karcił — o ile mógł — nadużycia, był bezwarunkowo jednym z najlepszych monarchów, jakich miała Persya. W południe, obiadując w którejś z sal pałacu, wysłuchiwał sprawozdań wielkiego wezyra, szefa policyi, ministrów, wydawał rozkazy. Zmarły przed kilkoma laty dr. Tholozan, Francuz, człowiek niepospolitego umysłu i wybitnej inteligencyi, oczytany i wykształcony, uśmiechnięty filozof, rówieśnik wiekiem monarchy, przy którym przebywał od lat 35-ciu, odczytywał Nasr-Eddinowi codziennie „Figaro” i rozprawiał z nim o kwestyach ogólnych.
Po tym poważnie spędzonym poranku, szach odpoczywał wieczorem w swym enderumie, którego budynki przylegają do jego pałaców. W głównej sali tego przybytku rozkoszy zbierały się wszystkie „Sighe” i uprzyjemniały czas władcy śpiewami, muzyką i tańcami. Od kilkunastu lat największym wpływem na monarchę cieszyła się Anisseh-Dowleh, w ostatnich zaś dniach jego życia w sercu jego panowała wszechwładnie prześliczna córka jednego z ogrodników gulistanu, podniesiona do godności „Sighe.” Wszystkie piękności enderumu zostały całkowicie zaniedbane dla jej cudnych oczu.
Ostatnia jeszcze uwaga o kobietach i zmarłym monarsze. Na uczczenie 50-letniego jubileuszu jego panowania ofiarować mu chciano, pomiędzy licznemi prezentami, jakiemi zasypać go mieli wierni poddani, 25 dziewcząt w wieku od lat 10 do 12, jako najpiękniejszą wiązankę kwiatów ku upamiętnieniu tego dnia solennego. Nie sądźmy tych ludzi według naszej moralności, nie przykładajmy do nich naszej miary... Olbrzymia noc, jedna i niezgłębiona, ciąży nad ich życiem!
Oczy monarsze nie ujrzały niesionych w hołdzie niewiniątek; na dwa tygodnie przed rozpoczęciem jubileuszowych uroczystości Nasr-Eddin zginął z ręki Mirza-Rezy.
Chorowity i ciężki Muzaffer-Eddin żon ma niewiele; myśli raczej o nadwątlonem zdrowiu i o normalnem funkcyonowaniu wątroby, niż o rozrywkach oczu i uciesze serca. Za mego pobytu w Teheranie siedem tylko kobiet stanowiło enderum nowego monarchy. Naieb-Sultaneh nie zna pożądań serca i żon ma tylko cztery. Obyczaje Zille-Sultana są mi najzupełniej nieznane.
Religia oficyalna uznaje poligamię, lecz liczne, krzewiące się w niej sekty odrzucają takową bezwzględnie. Brak materyalnych środków przeszkadza masie ludu do wielożeństwa. Już jedna żona jest w Persyi sprzętem kosztownym; jak podołać żywieniu i odziewaniu kilku? To też jednożeństwo, wypływające z konieczności materyalnej i uświęcone przez zwyczaj, coraz więcej znajduje adeptów, coraz wyraźniej tryumfuje na całej przestrzeni Persyi. Można śmiało twierdzić, iż monogamia jest w niej ogólna, poligamia stanowi rzadki wyjątek, luksus książęcy. Jednakże w drodze do Teheranu, pomiędzy Khoj i Tebrysem noclegowaliśmy u niezamożnego Persa staruszka, który posiadał żon trzydzieści.
Nadzwyczaj łatwo otrzymać jest rozwód; również łatwo pobrać się ponownie rozłączonym małżonkom, jeśli tylko w przerwie czasu, przez który byli sobie obcymi, żona nie wyszła ponownie za mąż. Daremnie zastanawiam się, jakie pobudki wewnętrzne stworzyły to prawo i jaką gwarancyę daje ono szczęściu ponownie pobranych małżonków?
Oto w pobieżnych rysach los naszych sióstr w Persyi. Nędzny jest i okropny wobec naszego pojmowania praw kobiety. Lecz te nieświadome niewolnice, pogrążone w otchłani ciemnoty, nie cierpią, bo nie wiedzą. Nie znając niczego, niczego nie pragną i niczego się nie domagają; w wielkim buncie uciśnionego ducha rwą się do światła i swobody.







  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – fizyognomia.
  2. Mała pani.
  3. Czy twoje zdrowie jest dobre.
  4. „Sekendżebin" — syrop z octu, doskonały w smaku i orzeźwiający.
  5. Bardzo tak ładnie! bardzo ładnie!
  6. Księżniczka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rakowska.