Podróż Naokoło Księżyca/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż Naokoło Księżyca
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1870
Druk Drukarnia Gazety Polskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Autour de la Lune
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
ROZDZIAŁ XVIII.

Ważne pytania.

Pocisk tymczasem wyminął obwód góry Tycho. Barbicane i dwaj jego towarzysze z największą uwagą obserwowali wtedy te świetne promienie, jakie słynna góra tak zajmująco rozrzuca na wszystkie poziomy.
Cóż to była w rzeczy samej ta aureola promienista? Jakież zjawisko geologiczne rysowało tę równiankę gorejącą? Pytanie to mocno zajmowało Barbicane’a.
Widział on wydłużające się we wszystkich kierunkach bruzdy świetlne o wystających brzegach i wklęsłych środkach, jedne szerokie na 20 kilometrów, inne na 50. Te błyszczące smugi ciągnęły się w niektórych miejscach na 300 lieues od góry, i zdawały się okrywać połowę półkuli południowej, mianowicie od wschodu, północo-wschodu, i północy. Jedna z takich smug ciągnęła się aż do góry okręgowej Neandre, leżącej na 40 południku. Inna zaokrąglając się przecinała morze Nektaru, a przebiegłszy odległość 400 lieues, ginęła dopiero w łańcuchu Pirenejów. Inne od zachodu siecią płomienistą okrywały morza Chmur i Humorów.
Zkąd powstawały te jasne promienie, ciągnące się przez płaszczyzny tak samo jak i przez góry najwyższe? Wszystkie z jednego wspólnego wychodziły punktu — z krateru Tycho. Herschell przypisywał połysk ich dawnym strumieniom lawy zakrzepniętej; zdanie to jednak nie zostało przyjęte. Inni astronomowie, w tych niepojętych promieniach widzieli rzędy brył nieregularnych, wyrzuconych w epoce formacji góry Tycho.
— A czemużby nie? spytał Nicholl Barbicane’a, powtarzającego te różne zdania i zbijającego je zarazem.
— Bo regularność tych jasnych linij i siła potrzebna do zaniesienia materij wulkanicznych na taką odległość, są trudne do wytłumaczenia.
— Eh do licha! zawołał Michał Ardan, zdaje mi się, że nie trudno wyjaśnić pochodzenie tych promieni.
— Czy być może? pytał Barbicane.
— Tak jest, odparł Michał. Dość powiedzieć, że to jest na obszerną skalę rozpryśnienie, jakie powstaje na szybie uderzonej kulą, lub kamieniem.
— Dobrze to jest! odpowiedział Barbicane z uśmiechem. A jakaż ręka byłaby dość silną do wyrzucenia takiego kamienia.
— Ręka nie jest potrzebna; odparł Michał Ardan niezmięszany, a kamieniem mogła być kometa.
— Ah! kometa! zawołał Barbicane, nadużywacie już tych komet! Mój dzielny Michale, twoje objaśnienie wcale jest niezłe, tylko ta kometa zupełnie bezpotrzebna. Uderzenie mogło pochodzić z wnętrza gwiazdy. Nagłe skurczenie skorupy księżycowej przy stygnięciu, mogło spowodować to olbrzymie pęknięcie.
— Niech będzie kurcz, niech sobie będzie i kolka księżycowa, wszystko mi to jedno, odpowiedział Ardan.
— Zresztą, dodał Barbicane, toż samo utrzymywał pewien angielski uczony Nasmyth, i to mi dostatecznie objaśnia promieniowanie tych gór.
— To widać że ten Nasmyth nie głupi, z zabawną swobodą i lekkością odrzekł Michał.
Długo podróżnicy z niestrudzoną ciekawością podziwiali blaski góry Tycho. Pocisk ich oblany jasnością wśród tej podwójnej irradjacji słońca i księżyca, musiał wyglądać jak kula ognista. Ze znacznego zimna przeszli oni nagle w ogromne gorąco. Natura przysposabiała ich w ten sposób, do zostania Selenitami.
Zostania Selenitami! Ta myśl raz jeszcze zrodziła pytanie, czy księżyc jest zamieszkany. Czy mogli w tej materji powiedzieć stanowcze tak, lub nie? Michał Ardan zapytywał swoich przyjaciół jak oni sądzą; czy ród ludzki i zwierzęcy jest reprezentowanym na świecie księżycowym, czy nie?
— Ja sądzę, rzekł Barbicane, że możemy odpowiedzieć, lecz nie w takiej formie pytanie powinno być postawione.
— To postawże je sam inaczej.
— Oto tak, mówił dalej Barbicane. Zadanie jest podwójne i podwójnego wymaga rozwiązania. Czy księżyc jest zamieszkany? Czy księżyc był zamieszkany?
— Dobrze, odezwał się Nicholl. Dojdźmy najprzód czy księżyc jest zamieszkany.
— Prawdę powiedziawszy nie wiem tego, odpowiedział Ardan.
— A ja odpowiadam przecząco, wtrącił Barbicane. W stanie w jakim księżyc jest obecnie, z tą powłoką atmosferyczną bardzo zapewne niewielką, swemi morzami, po większej części wyschniętemi, swemi wodami niewystarczającemi, swoją wegetacją ograniczoną, swojemi nagłemi przejściami z gorąca do zimna, swemi nocami i dniami trwającemi po trzysta pięćdziesiąt cztery godzin — nie zdaje mi się być zamieszkanym i zdolnym do rozwinięcia królestwa zwierzęcego, ani zadosyć uczynienia potrzebom niezbędnym do egzystencji, jak my ją pojmujemy.
— Zgoda, odpowiedział Nicholl. Ale czy księżyc nie jest zamieszkanym przez istoty inaczej niż my uorganizowane?
— Na to pytanie, odrzekł Barbicane, jeszcze trudniej odpowiedzieć. Sprobuję jednak; lecz zapytam kapitana, czy ruch zdaje mu się być konieczną wynikłością egzystencji, jakakolwiek byłaby jej organizacja.
— Bez najmniejszej wątpliwości, odpowiedział Nicholl.
— A więc, mój zacny towarzyszu, przypomnę ci, że obserwowaliśmy księżycowe lądy z odległości 500 co najwyżej metrów, i nie dostrzegliśmy nic, coby się poruszało na powierzchni księżyca. Obecność ludzi zdradziłaby się jakiemiś budynkami, lub choćby zwaliskami nareszcie. A my cóż widzieliśmy? wszędzie i zawsze pracę geologicznej natury, nigdy i nigdzie pracy człowieka. Jeżeli więc przedstawiciele państwa zwierzęcego istnieją na księżycu, to chyba zakopani są w tych niezgłębionych wklęsłościach, do których wzrok ludzki przedrzeć się nie zdolny; czego znów przypuścić nie mogę, bo zostawiliby ślady swego przejścia na tych płaszczyznach, które musi okrywać warstwa atmosfery, choćby najmniej podniesionej. Otóż tych śladów nie widać nigdzie. Pozostałoby zatem jedyne przypuszczenie rassy istot żyjących, którym ruch (będący życiem) nie jest znanym.
— Czyli, co na jedno wychodzi, istot żywych a nie żyjących — wtrącił Michał Ardan.
— Tak właśnie, mówił Barbicane, co dla nas nie ma żadnego znaczenia.
— Możemy tedy sformułować naszę odpowiedź, rzekł Michał.
— Tak jest, dodał Nicholl.
— A więc! recytował Ardan doniosłym i poważnym głosem, Komisja naukowa zgromadzona w pocisku Klubu puszkarskiego, opierając swe zdania na faktach świeżo obserwowanych, jednozgodnością głosów postanawia w kwestji zamieszkalności księżyca: „Nie! księżyc nie jest zamieszkany.“
Postanowienie to podpisane zostało przez prezesa Barbicane’a w jego pugilaresie, gdzie spisano protokół posiedzenia d. 6 grudnia.
— Teraz, rzekł Nicholl, przystąpmy do drugiego pytania, w związku z pierwszem pozostającego. Zapytuję więc szanowną komisję; Jeżeli księżyc nie jest zamieszkany, czy był zamieszkany.
— Obywatel Barbicane ma głos, zawołał Michał Ardan.
— Moi przyjaciele, odpowiedział Barbicane, nie czekałem ja na niniejszą podróż, aby sobie wyrobić opinię o tej przeszłej zamieszkalności naszego satelity. Dodam więc tylko, że teraźniejsze nasze obserwacje utwierdzają mnie tylko w poprzedniem zdaniu mojem. Sądzę, twierdzę nawet, że księżyc był zamieszkany przez rassę ludzką tak samo jak i nasza uorganizowaną, że posiadał zwierzęta anatomicznie podobne do zwierząt ziemskich — lecz dodam, że te rassy, ludzka i zwierzęca przeżyły swój czas i wygasły nazawsze.
— Takim więc sposobem, rzekł Michał, księżyc byłby światem dawniejszym niż ziemia?
— Nie, odpowiedział Barbicane z przekonaniem; nie jest on starszym od ziemi, lecz prędzej się od niej zestarzał, a formacja jego i zniszczenie musiały być szybsze znacznie. Względnie biorąc, siły organizacyjne materji były o wiele gwałtowniejsze wewnątrz księżyca, jak wewnątrz kuli ziemskiej. Najlepszym tego dowodem jest obecny stan tej tarczy popękanej i powydymanej tak bezładnie. Księżyc i ziemia w początkach swoich były massami gazowemi. Gazy te pod różnemi wpływami przeszły w stan płynny, i z tego uformowała się massa stała. Lecz najniezawodniej nasza sferoida musiała być jeszcze w stanie gazu lub płynu, gdy księżyc już chłodem owiany i skrzepnięty stawał się zamieszkanym.
— I ja tak sądzę, rzekł Nicholl.
Wtenczas, ciągnął dalej Barbicane, otaczała go atmosfera. Wody zawarte w tej powłoce gazowej nie mogły się ulotnić. Pod wpływem powietrza, wody, światła, ciepła słonecznego i ciepła wewnętrznego, wegetacja rozszerzyła się na lądach przygotowanych do jej przyjęcia, i z pewnością życie objawiło się w tym czasie, bo natura nie wysila się na rzeczy bezużyteczne, a świat tak cudownie mieszkalny, musiał być koniecznie zamieszkanym.
— Jednakże, mówił Nicholl, wiele zjawisk nierozłącznych z ruchami naszego Satelity, musiały tamować rozszerzanie się królestwa roślinnego i zwierzęcego. Że wymienię tylko te dni i nocy po 354 godzin trwające.
— Przy biegunach ziemskich, odezwał się Michał, trwają one po sześć miesięcy.
— Argument bez znaczenia, bo bieguny nie są zamieszkane.
— Zwróćmy uwagę na to, kochani przyjaciele, mówił Barbicane, — że jeśli w stanie obecnym księżyca te długie dnie i nocy wytwarzają różnice temperatury nieznośne dla organizmu, to nie tak było w owych czasach przedhistorycznych. Atmosfera otaczała tarczę płynną osłoną. Pary układały się w formie obłoków. Ta naturalna przesłona, łagodziła palące promienie słoneczne, i wstrzymywała promieniowanie nocne. Światło jak i ciepło mogły rozlewać się w powietrzu. Z tąd równowaga pomiędzy temi wpływami, które nie istnieją od czasu jak atmosfera znikła prawie zupełnie. Zresztą, zadziwię was...
— Oj! to! to! zadziw nas, zawołał Michał.
— Sądzę bowiem, że w owym czasie kiedy księżyc był zamieszkanym, dnie i nocy nie trwały po 354 godzin.
— A to dlaczego? żywo zapytał Nicholl.
— Gdyż prawdopodobnie wtenczas ruch obrotowy księżyca około swej osi nie był równy jego ruchowi obiegowemu; równość tę posiada teraz każdy punkt tarczy w ciągu piętnastu dni wystawionych na działanie promieni słonecznych.
— Zgoda na to, odrzekł Nicholl; lecz dlaczegóż te dwa ruchy nie były równe wówczas, gdy są równe teraz?
— Bo na tę równość wpływało działanie ziemi; a zkąd wiemy, że ta attrakcja miała dość siły do zmienienia ruchów księżyca w epoce, kiedy ziemia była jeszcze w stanie płynnym?
— Ależ znowu, ciągnął Nicholl, zkąd wiemy, że księżyc był zawsze satelitą ziemi?
— A zkąd wiemy, dorzucił Michał Ardan, że księżyc nie istniał o wiele wcześniej od ziemi?
Wyobraźnia bujać zaczynała po niezmierzonem polu przypuszczeń. Barbicane pragnął je przerwać.
— Są to, rzekł on, zagadnienia trudne do rozwiązania, nie zaciekajmy się w nie. Przypuśćmy tylko niedostateczność attrakcji pierwotnej, a wtedy, w skutek nierówności dwóch ruchów: obiegowego i obrotowego, nocy mogły następować po sobie na księżycu, tak samo jak to ma miejsce na ziemi. Zresztą i bez tych nawet warunków, życie było możliwem.
— Tak więc, pytał Michał Ardan, ludzkość wyginęła na księżycu?
— Tak jest, odpowiedział Barbicane, lecz może dopiero po tysiącach wieków swego istnienia. Potem, zwolna atmosfera się rozrzedzała, a tarcza stała się niemieszkalną, jak nią będzie kiedyś kula ziemska przez ostudzenie.
— Przez ostudzenie.
— Tak jest, odrzekł Barbicane. W miarę jak ognie wewnętrzne gasły, materja rozpalona zsiadała się, a skorupa księżyca ostygła. Zatem następowały skutki tego zjawiska; zniknienie istot organicznych i roślinności. Wkrótce atmosfera się rozrzedziła, praprawdopodobnie odciągnięta przez attrakcję ziemską; powietrze do oddychania potrzebne uszło, a woda ulotniła się przez wyparowanie. Naówczas księżyc stał się niemieszkalnym, a więc i nie był zamieszkanym. Był to świat martwy, taki, jakim się nam i obecnie przedstawia.
— Więc utrzymujesz, ze podobny los i ziemię czeka.
— Tak się przynajmniej zdaje.
— Ale kiedy?
— Gdy ostudzenie jej skorupy uczyni ją niemieszkalną.
— A czy wyliczono kiedy to nastąpić może?
— Rozumie się.
— I ty znasz to obliczenie?
— Jak może być najlepiej.
— Ależ mówże przez Boga, mędrcze ponury, wrzeszczał Michał Ardan; spłonę z niecierpliwości.
— Mój dzielny towarzyszu, mówił spokojnie i wolno Barbicane, wiadomo jakiemu zmniejszaniu temperatury ziemia ulega w ciągu jednego wieku. Otóż, podług rachunku niezawodnego, ta średnia temperatura sprowadzoną będzie do zera po upływie czterystu tysięcy lat!
— Czterystu tysięcy lat! zawołał Michał. Ah! oddycham! Doprawdy byłem mocno wystraszony! Słuchając cię kochany prezesie, wyobrażałem sobie, że nam już tylko pięćdziesiąt tysięcy lat życia pozostaje!
Barbicane i Nicholl naśmieli się z niepokoju swego towarzysza. Poczem, Nicholl pragnąc zakończyć dyskussję, powrócił do drugiego pytania czekającego na rozwiązanie.
— Czy zatem księżyc był zamieszkanym? zapytał.
Odpowiedź jednozgodna wypadła twierdząco.
Lecz, podczas tej dyskussji obfitej w teorje nieco zuchwałe, jakkolwiek streszczała ona pojęcia ogólne, przez naukę w tym względzie zdobyte, — pocisk szybko pędził ku równikowi księżycowemu, wciąż jednostajnie oddalając się od tarczy. Ominął on górę okręgową Willem, i 40 równoleżnik w odległości 800 kilometrów. Potem, pozostawiając na prawo Pitatus pod 30 stopniem, pędził dalej wzdłuż południowego brzegu tego morza Chmur, do którego brzegu północnego już się był przybliżył. Mnóstwo gór okręgowych przesuwało się niewyraźnie, wśród olśniewającej białości księżycowej pełni; podróżni między innemi widzieli Bouilland i Purbach kształtu prawie kwadratowego z kraterem w samym środku, a dalej Arzachel, którego środkowa góra świeci blaskiem niedającym się określić.
Nareszcie, w miarę jak się pocisk oddalał, zarysy nikły z oczu podróżników, góry jak we mgle nikły w oddali, a z dziwnego tego, choć wspaniałego odmętu, pomięszania widoków satelity ziemskiego, wkrótce w pamięci ich wspomnienie tylko niezatarte pozostało.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.