Niknie mgieł polnych gaza, unosząca się nad ziemią, jak śnienie; chłód ranny, strwożony słońcem, pod leśne uchodzi cienie. Gasną brylanty rosy — blask je po drodze wypija, gdy, pozdrawiana światłem, chwila się z chwilą wymija. Dzień się szerzy na ziemi, powietrze żarność przenika; aliści nad krasą pól przedziwna wstaje muzyka... Jak gdyby podmuch swawolny dzwonił o włóśnie promieni: rój muszek naobszerz gra, jako udoła najcieniej. Wtórują mszyce znikome temu orkiestry wzniesieniu i dźwięczą brzęczki złote swój ton o szklanym brzmieniu. Organnie przenoszą się pszczoły, basują wąsiate trzmiele — cała orkiestra zleciała na złote kwiatów wesele. Rozswawolnił się obszar: wszystko, co kwitnie i rośnie, w tan się muzyce podaje, słońcu, weselu, wiośnie...
Oto wysmukła centoria różowe kreśli zakola, obok niej mieczyk, jak chłopiec, dwornie jej służy przez pola. Wyczki za ręce się wzięły i w pląsach gromadnych się mienią, ostróżki zasię z osobna weselnym radują się brzmieniom. Różnostrojne orliki jak drużby we wstęgach się niosą — lśniąco-gwiaździste rumianki uśmiech oddają niebiosom. Trzęsą się białe kądziołki, jak babki powyczepiane — skrzyp skrzypi, szelążnik szuści, burzany chwieją się pjane. Całą kwiecistość przestrzeni pojęła radość grająca — wszystko w tanecznej rozbawie płynie naprzeciw Słońca...