Po śmierci (Komorowski)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Komorowski
Tytuł Po śmierci
Wydawca Wydawnictwo „Nowin“
Data wyd. 1868
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
PO ŚMIERCI.
Komedja w jednym akcie,
BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO.

LWÓW.
Nakładem wydawnictwa „Nowin.“
1868.
Po śmierci.
Komedja w jednym akcie.


Osoby:


PAN TOMASZ NIEWlERSKI.
STASIA, jego córka.
WALERY, aktor.
WŁADYSŁAW, jego przyjaciel i kolega.
PIOTR, sługa Walerego.
BARON.
NAROWEK.
KRONIKARZ DZIENNIKARSKI.
MISTRZ RZEŹBIARZ.
MISTRZ MALARZ.
DAMA ZAKWEFIONA.
POETA.
ICEK.

Rzecz dzieje się w mieście teatralnem, w przeszłości
lub... w teraźniejszości.



(Poprostu meblowany pokój — szafka, stół i parę krzeseł; drzwi w głębi i z lewej, z prawej okno.)
Scena I.
WALERY, PIOTR.
(Piotr siedzi w kącie nad gazetą. — Walery przechadza się w myślach po pokoju.)
WALERY (przystaje.)

Słuchaj-no mój Piotrusiu, rzuć już raz ten dziennik
Do djabła! — Ot, wolałbyś raczej patrzyć w sennik,
To choćbyś na loterji może spłatał terno —
A cóż ci z tego przyjdzie, że przeczytasz mierną
Gazeciarską krytykę mej aktorskiej famy?...

PIOTR.

To balsam dla artysty!...

WALERY.

Niech takie balsamy
Kaci drą! na coż mi dziś wszelka sława zda się?...

PIOTR.

A bah! wszakże złociste krzesło na Parnasie!...

WALERY.

Tak — miejsce na Parnasie! uniżony sługa!
Na ziemi niech artysta do muz sobie mruga
I cieszy parnasową twoją perspektywą,
Bo mniej dla niego pewnie byłaby godziwą
Ludzka żądza — naprzykład...

PIOTR.

Bifsztek na pół krwawy...

WALERY.

Głupiś!...

PIOTR.

Żónka — przepraszam!...

WALERY.

Co dzisiaj z tej sławy,
Która ani ogrzeje cię, ani przytuli?

Niech sobie kokietują z muzą ludzie czuli,
Głupcy niech poprzestaną na swoim Parnasie:
Dla mnie to nie wystarcza.

PIOTR.

Lub raczej, w nawiasie
Powiedziawszy, gwałtowne dają się czuć braki
Pewnej połowy ludzkiej —

WALERY (westchnął.)

O losie w zygzaki
Wysnuty — losie głupi — losie czczy i mglisty
I grzęzki — losie... słowem, o losie artysty!
Niech cię... ha! nie dokończę tej prześlicznej ody...
Patrzcie ludzie! ot, przeciem taki zdrów i młody
Jak na świecie miliony innych — nawet może
Od innych ja czujący bardziej życie boże —
Ja — przecie ani gołąb’, ani też wymoczek:
Ja, z góry zrzec się muszę wszelkich ładnych oczek,
Aktor bowiem, mam muzę i bobkowe liście!
Ha, ha! do nóżek ścielę się panu artyście!
Dziękuję! bardzo pięknie dziękuję! upadam!...
Protoplastą artysty nie jest więc ten Adam,
Któremu na sam tęskno było nad Gangesem,
A Bóg się ulitował i złączył go...

PIOTR (wpada mu.)

Z biesem...

WALERY (bardziej przed siebie.)

Nie wspomnę już o bardziej specjalnym przesądzie.
Ku aktorom!

PIOTR.

Pan aktor jeździ na wielbłądzie
W oczach świata — strasznemi saharskiemi pustki:
Saharą artystyczna kieszeń, gdzie prócz chustki
Do nosa nic nie znaleźć...

WALERY (mimowolnie maca się po kieszeniach, i wydobywa chustkę i parę rękawiczek — kiwa głową boleśnie.)

Stare rękawiczki...

PIOTR (z ukłonem.)

A! pardon!... Zaś wielbłądem, są owe pożyczki
Izraelskie...

WALERY (dobywa notatki pugilaresowe i przegląda.)

Niestety! śliczne mi obrazy!
Mój dług!... (skłania głowę na piersi.)

PIOTR.

Ten kończy jazdę: arab do oazy
Zawija — zaś artysta poznaje się z kozą...

WALERY (chodzi silnie po pokoju i mówi westchnieniami.)

O terminy!...

PIOTR (chodzi za nim wielkim krokiem i odpowiada jak echo.)

O pustki!...

WALERY (j. p.)

O przesądów zgrozo!...

PIOTR (j. p.)

O serca zapatrzone!...

WALERY (j. p.)

Ojcowie nieczuli!...

PIOTR (j. p.)

O węże! „coście serca dwa naraz zatruli!...“

WALERY (j. p.)

O długu mój!...

PIOTR (bardzo cienko.)

O leku!...

WALERY (z wrastającą przesadą.)

O nicość!...

PIOTR (j. p.)

O światy!...

WALERY (j. p.)

O dniu jutrzejszy!...

PIOTR (j. p.)

Sądny dniu!...

WALERY (j. p.)

Mojej wypłaty!....

PIOTR (j. p.)

O żołądku tęskniący!

WALERY (j. p.)

Artystyczna sławo!...

PIOTR (j. p.)

Muzo!...

WALERY (przystając nagle.)

Plumps!... teraz stoisz — ni w lewo, ni w prawo!...

Kędy spojrzeć chcesz — ciemno... przepaść z każdej strony
Pod nogami — tu termin Icka, jak szalony
Piorun wypadać zda się z chmur i godzić..

PIOTR.

W kieszeń!

WALERY.

Bardzo smutną... Zginąłem! nie masz już pocieszeń
Dla mnie, tu na tym świecie!

PIOTR.

Ej, a coż by na to
Rzekł ktoś — z pierwszego piętra...

WALERY.

Toć mniejsza z wypłatą —
Ale właśnie — i właśnie to piętro...

PIOTR.

Rzecz inna!
Piętro — a raczej córka gospodarza: — zwinna
Jak muszka świętojańska — oczki jak dwa bratki —
Szatynka — miód tchnie z ustek, a liczka — opłatki...
To dalipan wartało już popuścić tręzle
Sercu — czyli tam raczej powiedziawszy zwięźle:
„Zakochać się po uszy!“

WALERY.

Ba! „zakochać“ samo
Głupstwem! ale co zrobić z tą przeklętą tamą
Co mię grodzi od Stasi? co zrobić z tym papą
Co ma herb, dom — i w domu swoim jest satrapą!

PIOTR.

O, sęk ten pan gospodarz! z ócz można mu czytać
Że w aktorze nie bardzo rad zięcia powitać,
Człowiek wysokich progów i strasznego wąsa —
Przytem zrzęda, na sługi cały dzień się dąsa,
Łaje, gdera i wszystkiem co w domu pomiata,
A nawet, jak wiem pewnie, ma coś i z warjata...

WALERY.

Jako żywo!

PIOTR.

Ba, właśnie wiem to od lokaja,
Który po kilku chorych dziennie mu naraja,
I ci służą za kozłów jakiejś tam praktyki
Durnopatycznej...

WALERY.

A więc papa ma swe bziki?
Dobrze wiedzieć.

PIOTR.

Tfy! dziwne bo jakieś sposoby
Kuracji, a na wszystkie pod słońcem choroby
Jedne, i mianowicie: machanie rękami
Pod nos choremu, co też czasem i omami
Aż do snu...

WALERY.

To magnetyzm pewnie! a, rzecz nowa,
Teorja cudotwórcza!

PIOTR.

Niech sobie kpi zdrowa
Z chorych ludzi! Więc papa ma pasją się biesić
Nad chorymi, i twierdzi, że nawet i wskrzesić
Już po śmierci możnaby owem cudotworstwem...
Mentykaptus widocznie!...

WALERY (po chwili przed siebie.)

Co gorsza, z aktorstwem
Na bakier... Pietrze, Pietrze! coż że ty przekradać
Umiesz listy do Stasi, albo się ujadać
Z żydami? Jeśliś mądry, powiedz — ja za głupi —
Co będzie gdy mi moję Stasieńkę zakupi
Ten złoty Holofernes, co się o nią stara?

PIOTR.

Ej, czyżby?

WALERY.

Ba, czy nie znasz starego tatara,
Którego los bezczelny robi ojcem Stasi,
Na psikus, najwyraźniej!

PIOTR.

A któż to się łasi
Do panny Stanisławy? po pierwszy raz słyszę...

WALERY.

Ach, jakże ja ci tego Adonia opiszę?
Usta wprzód przypraw złote, na organ wymowy
Tchnij eterem złocistym — w pierścień brylantowy
Opraw nadto słóweczko każde — każdą zgłoskę —
Pod literą rozumiej tysiącduszną wioskę;
W każdej duszy...

PIOTR (ugina się.)

Dość, gwałtu! dość, bo nie udźwignę.

WALERY.

Masz go!

PIOTR.

Ej, bo pan mówi przez złotą malignę!

WALERY.

Masz go! z wszystkich stron jego świeci złoto bose!

PIOTR.

Aj, aj!

WALERY.

On w złoto bardziej bogaty, niż w rosę
I w kwiaty i w promienie najczulszy poeta!

PIOTR.

Ho! tutaj protestuję...

WALERY.

A jego kaleta
Po brzeg pełna pekunią, jak wodą Atlantyk...

PIOTR.

Czy młody?

WALERY.

Grat — rudera — z podagrą romantyk!
Bryła złota, przelana na model barona!

PIOTR.

A serce?

WALERY.

W bokobrodach i w szkiełku.

PIOTR.

Coż ona?
Panna Stasia co na to?

WALERY.

Co? co? — biedne dziecię!
I coż zostaje dla niej oprócz łez na świecie?
Ten wielki mongoł — ojciec — każe iść za cielca:
Dwa dni zostają jeszcze na ślub do popielca,
I w tych dniach będzie może już po mojej Stasi!...

PIOTR.

I artyście wieść przyjdzie nadal żywot ptasi!...

WALERY (wzdycha.)

Och, och, och!...

PIOTR (podchodzi i serdecznie.)

Ej, bo coś mi pan naprawdę czmuci?...
Fe, dalipan żałośny!... mię to bardzo smuci,
Gdy pana widzę takim... Gdzie smutek — a aktor?...

WALERY (z bolesnym uśmiechem.)

Pochlebca!...

PIOTR.

Ot, ja sobie już ćwierćwieczny faktor
Tego stanu, i muszę z nim być już do grobu...
Jak osioł wzwyczajony do jednego żłobu,
Nie kwapię się już nawet za wonniejszem sianem.
Kto czyim — moim tylko aktor będzie panem!...
Więc też znam ja już dobrze, dobrze swoich ludzi:
Przy takim panu człowiek nigdy się nie znudzi,
Mówi do cię — i jakby czytał z jakiej roli...
Gdy łaje — możesz przysiądz, że tylko swywoli,
A już o smutku jego człowiek nie zamarzy!...
Po prawdzie, smutek jemu nawet nie do twarzy!
I kiedy ujrzę czasem... ot, jakby w tej chwili
Mego pana — to myślę, że mię oko myli,
Że to nie ten sam pan mój... Gdzież humor? gdzie wena?...
Lecz wszystko dobrze będzie! Najprzód: wiwat scena!
A potem pomyślimy nad zgubą Krezusa...

WALERY.

Poczciwy!... Coż byś myślał?

PIOTR (myśląc przedsiębiorczo.)

A gdyby psikusa
Jakiego mu wypłatać, sążnistego?

WALERY.

Na nic!
Jego złoto możniejsze od wszystkich szatanic
I szatanów...

PIOTR.

A biesy! użyczcie mi rogów?...

WALERY.

Widzisz, to nie tak łatwo...

PIOTR.

Do miljon prologów!
I ta śliczna Stasieńka...

WALERY.

Oh, oh, jego żona!

PIOTR.

Ho, to pytanie! hola!... choćbym miał Mamona...

(kończy gestem)

Nie dopuszczę!... Co? w łapy tego...

WALERY.

Podagrzysty!

PIOTR.

Tego złotorogiego Apisa?...

WALERY.

Tej glisty
Z żółtem sercem w monoklu?...

PIOTR.

Lub w złotym guziku!
A, poczekaj no Waćpan!...

WALERY.

Stój hipochondryku!

PIOTR (sroży się.)

Patrzcie, on tylko siebie chce widzieć brylantem!

WALERY.

Musi być egoistą!...

PIOTR.

I kutwą!...

WALERY.

Pedantem!

PIOTR.

I on miałby aniołka tego?...

WALERY.

Moją Stasię
Kochaną?!...

PIOTR.

Stój łupieżco!

WALERY.

Bandyto! a zasię!...

PIOTR.

Bah! lecz tu trzeba radzić, radzić przedewszystkiem,
Jakby najlepiej było uporać się z chłystkiem?...

WALERY.

Tak, tak! więc radźmy, radźmy jak się pozbyć łotra...

PIOTR.

No — a gdyby naprzykład napędzić mu piotra?...

WALERY.

Pietrze, tyś zawsze piotrem!...

PIOTR.

No, no — myślę: boja...

WALERY.

Ale coż to pomoże nam?...

(wbiega Stasia przesłonięta chustką, i trwożnie ogląda się za siebie.)
PIOTR (ujrzawszy Stasię.)

Masz!



Scena II.
DAWNI, STASIA.
WALERY (podbiegając ku przybyłej.)

Stasio moja!...

STASIA (biorąc go drżąco za rękę.)

Walery!...

PIOTR (odchodząc w głąb’ pokoju.)

Masz ci! widno, pojętna dziewczynka.

WALERY.

Lecz ty Stasieczko moja drżysz — a smutna minka
Coś niedobrego wróży?... O, czemuż tak trwożnie
Na drzwi spoglądasz? droga!

STASIA.

Nic — nic!... To bezbożnie
Było bardzo, lecz nie chciej mię już pytać dalej!...
Jam ci została wierną... masz mię!... Choć badali
I namawiali prośbą, wyrzuty i drwiny:
Ja ci zostałam wierną... Tyś pan mój — jedyny!

WALERY.

Biedna moja! o, jakżeż zdołam ci odwdzięczyć
Miłość twoją?... Wiem, wiem to — musiano cię dręczyć? —
Wiem — i stosunek ze mną robiono ołowiem
Twojej sławie?!...

STASIA.

O, nic to!... Lecz ja ci opowiem
Całe zajście fatalne, a ty już koniecznie
Zajmij się mną — bo z tobą tylko żyć mi wiecznie!

WALERY (tuląc ją.)

O wiecznie!...

PIOTR (do siebie.)

To wyraźnie wypadło im z roli...

STASIA.

Słuchaj! dziś na dobitek tej naszej niedoli
Pan baron mej decyzji zażądał ostatniej.
Straszna to była chwila — ile, że do matni
Naszych losów przybyła jeszcze wola papy,
Który bardzo pokochał lokajów harcapy
Baronowskich, i piękny herb na ekwipażu —
A skłaniając mię bardzo do tego marjażu
Oświadczył najdobitniej, że choćby wbrew własnej
Woli zostanę żoną barona...

PIOTR (n. s.)

O jasny
Drabie!...

WALERY.

I coż, coż dalej?

STASIA.

Nie było sposobu...
Wyjawiłam mu wszystko, wołając: do grobu
Wy mnie raczej skłonicie niż na takie śluby —
Jedno jest życie moje i jeden mój luby,
Jedno szczęście, co dla mnie z świata się wynurza —
Walery!...

WALERY (całując jej rękę z zapałem.)

Ha!...

STASIA.

Okropna zerwała się burza
Nad biedną głową moją: — papa w niebogłosy
Krzyczał jakby w gorączce i rwał sobie włosy:
Wszystko struchlało jakby na widok upiora,
A papa łamiąc ręce pojękał: „aktora!...“

WALERY (z gorżkim uśmiechem.)

Ha, ha!... (po chwili boleśnie.)
I tyś o miła, tyle dla mnie zniosła?
Tyle goryczy?

PIOTR (n. s. gniewny.)

Patrzcie-no starego osła!...

STASIA (z najwyższą czułością.)

Dla ciebie mój kochany? O, choćby stokrotnie
Tyle mi znieść wypadło — i bardziej sromotnie
Przyszło wydać się oczom niespłukanym w niebie:
To ja bym nie zaparła mej miłości — ciebie!

WALERY.

O, tegom ja nie godny...

PIOTR (n. s.)

Dziewczysko poczciwe!

STASIA.

Jednak... przyszło te słowa, może nieco żywe,
Odpłakać bardzo ciężko...

WALERY (z zapałem.)

Przezemnie! przezemnie!

STASIA (oglądając się na drzwi.)

Teraz zbiegłam do ciebie tu miły! tajemnie...
Oddano mię pod ścisły nadzór guwernanty —
Łzami, kupiłam chwilę...

WALERY.

Drogiemi brylanty
Kupiłaś!

STASIA.

Lecz dla ciebie! dla ciebie mój drogi!...

WALERY.

Ach, w obec takich ofiar jakżem ja ubogi!
Jak ty mi poczuć dałaś mą duszę poślednią!

STASIA.

Dość! o, dość! czy ty chciałeś mieć miłość wybrednią?...
Miłość, jak słup promieni powinna być prosta,
Serce wziąwszy za słońce.

PIOTR (n. s.)

To jest „prosto z mosta!...“
Dalipan, mądre dziewczę!

WALERY (wpatrzony w jej oczy, pieściwie.)

W oczach twoich, miła,
Leży taka prostoty niepomierna siła,
Że ust twoich nie słysząc można w nich wyczytać
Myśli twoje... Ty wzdychasz?... O, pozwól więc spytać:
Ile nam pozostało nadziei? — gdzie szukać
Gwiazdy naszej?...

STASIA (smutno.)

My biedni!... Wprawdzie przestał fukać
Papa, lecz owszem ciągle trwają jeszcze fochy —
A nic też nie pomogły i prośby i szlochy;
Nakoniec mi oświadczył jako rzecz skończoną:
Że muszę baronową zostać... tak jest, żoną
Barona.

WALERY.

Co ty mówisz!...

PIOTR (n. s.)

To jakiś wisielec!...

STASIA.

Ty wiesz, że już za dwa dni nadejdzie popielec...
Więc jeszcze i ten pośpiech... Boże! na pojutrze
Naznaczono...

PIOTR (zżymając się.)

Zjesz pierwej djabła, stary lutrze!...

WALERY (zamyślony.)

Pojutrze?... więc nam trzeba działać! ani chwili
Nie mamy do stracenia...

PIOTR (stając przed niemi, z ukłonem.)

Cóżbyście radzili
Uczynić, moje państwo? Stoję na usługi...
Co do mnie: — pominąwszy ceremonjał długi,
Radziłbym — ot, poprostu — nie zważając jędzy,
Udać się krytym koczem — i to jak najprędzej —
Do pierwszego lepszego, co ma władzę stuły,
A zbywszy po zwyczaju ten obrządek czuły
Obdarzyć kawalera i tatusia — figą...

STASIA.

Nie, nie! ja nie chcę szczęścia zdobywać intrygą.
Zresztą, mój ojciec nie jest w istocie tak srogi,
Jakby się to zdawało... „Za wysokie progi“
Nie jest jego zasadą, lecz raczej obłędem —
Nie złą wiarą, lecz bardziej wyuzdanym względem
Którego wziął z swych czasów... człowiek starej daty!...
Ani słowa już o tem! nie chcę podejść taty —
Czyliż nie można znaleźć już radę godziwszą?
On jej godzien — on serce ma!

WALERY.

Mam myśl szczęśliwszą...
Cóż? gdybyśmy tak razem...

STASIA.

Ach, uchowaj Boże!
To byłoby za wcześnie... Mówił: — o aktorze
Nie chce i słówka więcej już słyszeć odemnie —
Nie pora na ten środek... Daremnie, daremnie!
Wszak lepiej już nie drażnić bardziej...

(żebrząco do Walerego, który zposępniał podczas ostatniego wypowiadania.)

O mój drogi!
Tyś posmutniał?... Ach, wybacz jemu — mnie ubogiej
Wybacz, że jestem echem jego słów zelżywych!

WALERY (przed siebie, smutno.)

O świecie, pełen jeszcze wyobrażeń krzywych!
Kiedyż te drożdże pojęć nareszcie dokisną?...
O, to boleśnie! do ócz gwałtem łzy się cisną...
O!... to smutno...

STASIA.

Walerku!...

PIOTR.

Cóż-bo pan znów kwili?...
To nie ładnie!... dalipan, brzydko!... Do tej chwili
Miałem pana aktorem — teraz zwykły człowiek!...
Ej! corychlej ocieraj pan to morze z powiek,
Bo nie możesz popatrzyć nawet na panienkę...
Któż-bo widział?...

STASIA (ocierając chustką łzy Waleremu.)

Najdroższy!...

WALERY (przyciska jej rękę do serca i całuje z zapałem.)

Anioł złoty!... Rękę,
Rękę twoję najlepszą!...

PIOTR.

I... dość już czułostek!
Lepiej nam myśleć warto, jakby rzucić mostek
Przez przepaść; co rozdziela papę od aktora —
Wszak ci to z tej miłości wciąż jak szydło z wora
Wyłazi!... Na frasunek dobry też i humor:
Smutek — won! śmiać się, śmiać się — a choćby na umór,
To może w dobrej myśli znajdzie się i rada —
A jeśli się śmiać chcemy, to niech pan wybada
Panienkę, co to papa mówił o scenarzach,
I będzie źródło śmiechu!... Ot, widzę na twarzach

Ucieszenie... Niech serce przesądom nie przeczy!
Uśmiechem zbyć należy właśnie takie rzeczy,
Co nie wyszły z złośliwych serc, lecz z jakichś mętów —
Cieszmy się więc!... Panienka zaś, bez żadnych wstrętów
Raczy nam opowiedzieć tę opinją papy
O aktorach...

WALERY (z uśmiechem.)

Mój Pietrze!... (Stasia ukrywa uśmiech.)

PIOTR.

Najprzód: — „To są capy“!...
Nieprawdaż panieneczko?... Uśmiecha się... zatem
Tak mówiono!... Cóż jeszcze jest powinowatem
Dobrem mych pryncypałów?... a! brak wychowania!

STASIA (siląc się na mowę serjo.)

Ej, Pietrze! to nieładnie... Te naigrawania
Ranią bardziej...

PIOTR.

Broń Boże!... wszak uśmiech wesoły...

WALERY (tłumiąc śmiech.)

O, daj mu mówić, droga!

PIOTR.

Aktorzy są — woły,
Zdecydowano zatem...

STASIA (zasłaniając śmiech chustką.)

Fe, będę się gniewać...

WALERY (wybuchając śmiechem.)

Ha, ha!... o moja droga! daj mu już dośpiewać
To miserere!

PIOTR.

Aktor, ma ze szmat pałace!...
Aktory — komedjanty — skoczki — kpy — pajace: —
Były w wyrazie owej opinji słownictwem;
Krytyka gazeciarska jest całem dziedzictwem
Owych panów, choć czasem ta niewie co pisze...
Króciej: królowie sceny — to głośni hołysze!...

STASIA (rzewnie do Walerego.)

Walerku mój!...

WALERY.

O dzięki — jaki uśmiech słodki!...

STASIA.

Słuchaj, pokazywałam papie owe plotki
Gazeciarskie — wyrocznie liche twojej sławy...

WALERY (ciekawy.)

A on?...

STASIA.

O drogi, nie bądź tylko znów tak łzawy
Jak przed chwilą... Wszak Piotr już dobrze nam objaśnił,
Że raczej śmiać się z tego! — Któżby serca waśnił
Z przesądami?... Więc papa spojrzawszy na dziennik
Rzekł: „Krytyka?... to błazen! to największy zmiennik
Pod słońcem! — Zresztą, cóż że na Parnas go wsadzą
Gdy on głodny — a jeść mu gazety nie dadzą!...
Krytyka, to szubrawstwo nikczemne — ladaco —
Ona poróżnia ludzi z wszelką dobrą pracą,
Trąbiąc o jakiejś sławie — o laurach — o wieńcu...“
Lecz tyś posmutniał znowu? O, w twoim rumieńcu
Czytam hańbę orzekań, których nam nie zmienić,
Ale właśnie wypada chyba się rumienić...

WALERY.

O sny moje!... Artysta! ulubieniec całej
Publiczności!

STASIA.

„Coż przyjdzie ludziom z takiej chwały?“
Mówił papa — „za życia jest to wielkie zero:
Artysta żyć zaczyna po śmierci dopiero,
I wtedy świat dopiero tworzy dziwolągi
Jego wielkości szczytnej, stawia mu posągi,
Gdy on ani łaknący już, ani spragniony...“

PIOTR (n. s.)

I kiedy — najważniejsza — nie trza mu już żony!...

WALERY.

Ach, po śmierci — po śmierci odżyjesz artysto!

PIOTR.

Anieli cię ubiorą w koronę gwieździstą...

WALERY.

Po śmierci!

PIOTR.

Gdy już robak serduszko powierci!

WALERY.

Oh! Stasieczko!...

STASIA.

Walerku!...

WALERY.

Po śmierci! po śmierci!...

(Walery ze Stasią szepczą cicho.)
PIOTR (chodzi przemyśliwając.)

Po śmierci?... hm, po śmierci!... Ej, ej — byłby wątek...
Papa twierdzi, że może wskrzesić?... na początek
Wcale nie złe to!... Pan zaś mój, nieraz w teatrze
Grał — umarłych... Do djabła! niech się lepiej wpatrzę
W to „po śmierci...“

WALERY (cicho do Stasi.)

O, jakżeż tak razem bezpiecznie!...

STASIA.

Ach, nie budź ty mię ze snu tego... Z tobą wiecznie!...

PIOTR (j. p.)

I ta wielkość pośmiertna — i te papy cuda —
I sąsiedztwo tych dwojga... Ha, może się uda!...
Co? powinno się udać! — pewne powodzenie,
Byleby chcieli przystać?... (do kochanków głosem tryumfu.)
Zbawienie! zbawienie!...

WALERY.

I coż znów za dziwactwo?

PIOTR.

Dziwactwo? — zwycięztwo!...
Zużytkujemy dobrze całe czarnoksięztwo
Talizmanu „po śmierci!“...

WALERY.

Co mówisz?

PIOTR (patetycznie.)

Hosanna!...
Przedewszystkiem: żart na bok — zaś kochana panna
Musi się zgodzić z nami!... A teraz do rzeczy: —
Że wielkość z śmiercią wzrasta, czy mi kto zaprzeczy?
Otóż — śmierć! i raz jeszcze — śmierć, nadzieją całą!...

WALERY.

Czyś oszalał?

STASIA.

Ach, jeszcze by tego nie stało!...

PIOTR.

Ha, ha, ha! przestraszyłem jak fuzją turkawki...

STASIA.

Ba, śmierć!

PIOTR.

Aj, nie prawdziwa śmierć — ot, dla zabawki
Śmierć, udana!...

WALERY i STASIA (razem.)

Udana?!...

WALERY.

Zaczynam pojmować...

STASIA.

Myśl dziwna!... Więc nie chciałbyś po śmierci pochować?...

PIOTR.

Ale gdzie zaś...

WALERY (radośnie.)

Wybornie!

PIOTR (do Stasi.)

To by było ślicznie!...

WALERY (wesoło do Stasi.)

Droga! on dobrze myśli!... Ha, umrzeć — praktycznie!
Tak... z poczuciem najlepszem swej pośmiertnej sławy!...

PIOTR.

To, to, to... właśnie, umrzeć tylko dla zabawy,
I swoję wielkość trupią mieć jeszcze za życia...

WALERY (ściska Piotra serdecznie.)

Piotrusiu, niech cię kaduk!...

STASIA.

Lecz umrzeć...

PIOTR.

Bez gnicia
I robaków, przysięgam!

WALERY (ciesząc się jak dziecko do Stasi.)

Szalona idea!
Stasieczko!...

PIOTR.

Ale nie czas teraz na Romea
Lub Karlosa — i chwili nie ma do stracenia...

STASIA.

Objaśnijże mi...

WALERY (upewniając.)

Miła, trochę powodzenia:
Dobrze będzie!... Ja zmieram...

PIOTR (uzupełniając.)

Nagle —

WALERY.

Skrzydłem wiatru
Piotr roznosi wiadomość...

PIOTR.

Do kawiarń — teatru —

WALERY.

Popłoch. — Każdy już widzi śmierć na własnym nosie,
Kto widział mię niedawno...

PIOTR.

Wczoraj, w Don-Karlosie —

WALERY.

Nu afiszu najnowszym czytają mą rolę,
A to zpotęgowuje bardziej aureolę
Pośmiertną...

PIOTR.

Tłum ciekawych roi się przed domem...

WALERY.

Kto wczoraj kpem nazywał, mieni już ogromem!...

PIOTR.

Młodzieńczy trup rozczula najtwardsze centaury —

WALERY.

Pełen nadziei! krzyczą...

PIOTR.

Znoszą kwiaty, laury
Na trumnę...

STASIA.

Ależ... przebóg! gdzież nam w tem porada?...

PIOTR (mruga na Walerego znacząco.)

Już o nic więcej niechaj panienka nie bada —
O tem, co z tego może być, nie wiemy sami...
Podobny żarcik jednak nikogo nie splami,
Tem mniej skrzywdzi — a samym, bardziej nie zaszkodzi,
Nawet ulepszyć może: boć ta śmierć łagodzi
Najtwardszych nieprzyjaciół i największe wstręty —

WALERY.

Wierzaj, droga! to żadne nie będą wykręty
Podłe... Niech cię ta trupia maska nie przestrasza:
Jej celem, przekonanie naoczne Tomasza
Niewiernego o pewnych istot człowieczeństwie,
Których on dotąd w ludzkiem widział społeczeństwie
Wyrodkami — bez zasług — z pracą pożyteczną
Poróżnionych... (Stasia ociera łzę.)
O miła! w tę ranę serdeczną
Dłoń włożywszy, on uzna nasze ludzkie prawa,
I nie odgrodzi szczęściu... Czemużeś tak łzawa
Stasieńko?... O! bądź tylko dobrej, błogiej myśli —
To miłość nasza biedna takie środki kreśli...
Nadzieję!...

STASIA

Dobrze, dobrze! więc coż mi wypada
Czynić?...

PIOTR.

Niechaj panienka napowrót się skrada
Do swego pokoiku, tak niepostrzeżenie
Jak przedtem do nas — słówkiem nic więcej o scenie
Owszem, udać przed papą obojętność pewną
Dla... aktora —

WALERY.

Stasieńko, czemuś ty znów rzewną?...

STASIA.

Dalej — dalej —

PIOTR (znacząco.)

O wszystkiem... nie pisnąć nikomu!
Aż gdy już głośne krzyki rozniosą po domu:
Żyje! żyje! zmartwychwstał!... jakby na skinienie
Potrzeba zejść tu do nas... (całuje jej rękę.)
Kłaniam uniżenie!

STASIA.

Dziej się więc...

WALERY.

Tyś najlepsza!...

PIOTR.

Reszta się ułoży
Sama przez się... A teraz do dzieła, kto hoży!

STASIA.

Oddalam się — postąpię jak mi naznaczono...
Walery!...

WALERY.

O, miej ufność! wszakżeś powierzoną
Miłości mojej!

STASIA.

O, tak — tak! jestem spokojną. —
Bądź zdrowy!

WALERY (odprowadzając ją do drzwi.)

Do widzenia... W szczęściu?...

(Chwila niemego pożegnania. — Stasia wybiega.)



Scena III.
WALERY, PIOTR.
WALERY.

Jak przed wojną
Kipi we mnie uczucie... Ha, dziej się!

PIOTR.

Więc żywo!...

WALERY.

Z któregoż końca zacząć tę farsę prawdziwą?

PIOTR.

Pierwszy akt jej odegram ja: — z miną warjata,
Jak się rzekło, oblecę wszystkie kąty świata
Dmąc w tę złowrogą tubę: nie żyje! nie żyje!...
Pan tymczasem, ot — w tym się pokoju ukryje —
Ja drzwi na klucz zamykam...

WALERY.

Rozumiem. — Coż potem?

PIOTR.

Potem wpadam do papy z okropnym łoskotem
I proszę tu do trupa... Rwetes, gwałt się wzmaga...

WALERY.

Ba, maleńki skrupulik: czy papy powaga
Pozwoli mu zejść tutaj?...

PIOTR.

Na to, jak na lato!
Mimo bowiem, że papa jest arystokratą
Wyżej uszu, ma przecie i zdrowsze popędy —
Mówiłem o tem panu, że ma pewne względy
Durnopatyczne...

WALERY (ocknąwszy się nagle.)

Fiksum nader znakomite
Dla nas!...

PIOTR.

Nawet dla niego — bo da mu niezbite
Dowody cudowności owego sposobu
Kuracji...

WALERY (zrozumiewając myśl.)

Więc on musi mię już z paszczy grobu
Wybawić swoją dłonią cudo-magnetyczną!...
Wybornie!

PIOTR.

To, to właśnie... On famę publiczną
Musi zdobyć, że nawet wielkich ludzi wskrzesza
Przez samo rąk włożenie...

WALERY.

Ha, to mię pociesza!...
Znakomicie! i wszystko jak dobrze się schodzi!...

PIOTR.

To łapka, w którę musi wpaść papa dobrodziej!
To — kluczem, osią w kole jest pańskiego losu:
Cudowna sztuka papy nabierze rozgłosu,
Bo jużci, nawet większym ten, co wraca życie
Wielkim... Więc papa sławnym! Jednak, mianowicie
Komuż będzie zawdzięczał owę wielkość swoję?...
Nam.

WALERY (radośnie.)

Nam!

PIOTR.

To jest, panu!

WALERY (j. p.)

Mnie!... Pietrze, czyś ty Troję
Zdobywał w dawnych czasach?... (ściska go.)
i znów się tu rodzisz
Na moje pocieszenie?... Czy ty się wywodzisz
Z Ulissesów, czy może z trojańskiego konia!

PIOTR.

Ja? z aktorskich rupieci...

WALERY.

O losu ironja!

PIOTR.

Papo! niech żyją twoje magnetyczne bziki!
Sławnym ty będziesz z swojej dzisiejszej praktyki,
Ale tę twoją sławę ja ci drogo kupię...

WALERY.

Więc on zejdzie doświadczać tu na moim trupie?

PIOTR.

Łgać trzeba! więc naprzykład, że błąd organiczny
Sprowadził śmierć przedwczesną i nagłą — dziedziczny
Błąd, na któregoś często sam pan mi się skarżył...
Że warto, by ktoś z fachu na trupie rozważył
Ten błąd, a może odkryć ztąd jakie nowości,
Za które może wdzięczność mieć całej ludzkości —
Że wreszcie, gdy pan zmierasz nie zdrowy, nie chory,
Mogą to dla ócz zwykłych być tylko pozory
Śmierci, — ile że jeszcze niespełna godziny
Przed śmiercią pan stroiłeś różne pantominy,
Zdrów i wesół i czerstwy... Więc warto doświadczyć
Ten błąd za świeża jeszcze... można się odznaczyć...
I tam dalej — i dalej — — koniec sam się skleci!...

WALERY.

Omegą — ma Stasieńka!...

PIOTR (po namyśle.)

Ba, jeszcze ktoś trzeci
Zdałby się tu... Konieczność nawet pewna zmusza:
Bo dla zmarłych potrzeba gwałtem — notarjusza!

WALERY.

Bardzo słusznie...

PIOTR.

Ej, głupstwo! mamy dość wybiegów —
Którego z pańskich można zaprosić kolegów
Na ten urząd —

WALERY.

Ach, prawda — więc można by Władka? —
On dobry do komedji — przyjaciel mój — gładka
Zresztą bardzo figura w takich sprawkach...

PIOTR.

Basta!...
Kortyna się podnosi... Ja lecę do miasta

I w każde ucho bębnię śmierć, fatalną wróżbę —
Pana Władzia zapraszam tu na śmierci drużbę:
Notarjusza...

WALERY.

Wprzód dobrze nauczywszy roli —

PIOTR.

Oczewiście... No, panu zostawiam do woli
Wypełnienie komedji swoją maską trupią
I w sam czas zmartwychwstaniem —

WALERY.

O, jakże mi głupio
Na samę myśl trupienia!... miłość i trup!...

PIOTR.

Koniec!...
Raz — dwa — trzy... z człeka trup już — a zaś śmierci goniec
W swą drogę!... (wybiega i zamyka pokój na klucz.)



Scena IV.
WALERY (sam.)

Bądźcież ze mną teraz wszyscy święci
Aktorowie! bo jeszcze w głowie mi się kręci
Cały kołowrot wątku tej dziwnej intrygi...
Trup — trup za chwilę! teraz ostatnie podrygi
Przypadłoby wykonać!... No, to dobrze przecie,
Że po śmierci żyć będę przynajmniej na świecie
Co bardziej, że po śmierci może łatwiej będzie
Posiąść to szczęście, które w pewnej gdzieś legendzie
Zwie się: światłością wieczną — czasami: huryską...
A u mnie: mą Stasieczką dobrą, nad kołyską,
Z której mały aniołek wyciąga rączęta...
O niebo! niech ci tego Pan Bóg nie pamięta!...
Co do mnie? ja się wpraszam do mojego raju: —
Tam życie! tam natura zawsze jakby w maju,
Zamiast ptasząt, aniołki ci żywe szczebiocą,
Tam słońca czuwające i dniami i nocą
Nad każdą myślą twoją, chroniące od złego...
Jeśliś smutny — odgadną, pocieszą — ostrzegą —
I otuchą pokrzepią i chęć zrozumieją
I staną wieczną: wiarą — miłością — nadzieją! —
O edenie mój!... ba, ba — zapominam o tem,
Że eden trza zdobywać bardzo ciężkim potem,

Że pierwiej umrzeć musi, kto chciałby do nieba...
Umierajmy więc... (bierze z szafki pudełko z przyborami aktorskiemi.)
Najprzód ztrupić się potrzeba
W ten sposób... (maże twarz bielidłem.)
Melpomeno! niech ci nie ubliża,
Że trup w tym wieku nawet do farsy się zniża...
Wybacz! a gdy cię gorszy to, więc przymróż ślepię!...

(wpatruje się w lustro.)

Ach, jakiż ze mnie głupi trup!... (maże na twarzy dalej.)
Teraz podlepię
Policzki — trza wyrazić śmiertelną obrzmiałość...
Oczy w jamę... (smaruje węglem jamy ócz.)
Tak!... (przegląda się w lustrze.)
Jakaż trupia doskonałość!

(wstaje i chowa przybory do szafki.)

Stało się! — już po śmierci! — teraz właśnie stoję
Przed furtą niebios... Pietrze! odchyl mi podwoje!
Dalipan żem zasłużył na to: bom już z mlekiem
Matki wyssał chęć nieba — wszak byłem — człowiekiem!...

(słychać klucz we drzwi.)

Ha, słyszę pobrzęk klucza... (wpada Piotr.)



Scena V.
WALERY, PIOTR.
WALERY.

Ach, Pietrze mój, Pietrze!...

(udaje trupią bezwładność rzuciwszy się w krzesło.)
PIOTR (zadyszany.)

Śmierć poszła już przez niebo, ziemię i powietrze!
Ani słowa!... już wszystko dobrze!... żywo, żywo
Układaj się pan w trupa!... (patrzy na twarz Walerego.)
Aj, wyborne dziwo
Nagłej śmierci — śpiesz że pan co prędzej do łóżka!
Całe miasto już płacze...

WALERY.

O, poczciwa duszka!...

PIOTR.

Teraz biegnę do papy...

WALERY.

Ja ci do pomocy
Zeszlę duchy z mojego świata...

PIOTR.

Jakby z procy
Wpadam, i ściągam razem z magnetyzmem na dół!

WALERY.

A ja już okiem ducha patrzę na ten padół
Przez szczelinę w wieczności... (pokazując na drzwi z lewej.)
ot, dziurką od klucza...

PIOTR.

Notarjusz wnet nadejdzie. Teraz się przyucza
Swej roli...

WALERY.

Brawo!

PIOTR.

Potem — cud! —

WALERY.

W tym naszym wieku!...

PIOTR.

Aż święci pozazdroszczą!... (wybiega zamknąwszy drzwi na klucz.)



Scena VI.
WALERY (sam usiadając na krześle jak najbliżej publiczności filozofuje.)

Człowieku! człowieku!
Czemu ty masz zaufać nakoniec, lub komu,
Jeśli podstęp na ciebie czyha w własnym domu?!...
Nie dziw, aktor, wcielona dramatyczna sztuka
Że cię czasem znienacka podszedłszy, oszuka —
Ale ileż to razy oszuka cię własny
Rozum, rozsądek zwykły, — oszuka w dzień jasny,
W chwili, gdy słonko boże ogrzewa twe ciemię
I z taką wierną prawdą rysuje ci ziemię,
Że gdybyś ty miał oczy otwarte!... Daj katu!
Po śmierci się zachciewa ciąć perorę światu?...
Owwa! wielka mi sztuka, będąc czystym duchem
Prawić takie kazanie!... Tam to, pod obuchem
Swego nędznego ciała było tak zaśpiewać!...
Dawna ojczyzno moja! chce mi się poziewać,
Gdy teraz patrzę na cię z mego stanowiska
Niebieskiego — choć jeszcześ mi tak bardzo bliska,
Boć niespełna godziny jakem cię porzucił...
Oj, gdyby Bóg powtórnie w tobie mię ocucił,

To ja bym ci nauczkę powiedział na ucho:
Nie bardzo ty się kwap tam — gdzie ciemno i głucho...
Żyj zdrowa, gdy ci dobrze... (kroki za drzwiami.)
Sza, sza! kroki słyszę...
Nadchodzą. — Teraz trzeba rozpłynąć się w ciszę...

(wybiega w drzwi lewe.)



Scena VII.
PAN TOMASZ, PIOTR (wchodzą, otworzywszy drzwi kluczem.)
PAN TOMASZ (z szkatułką w ręce — w drugiej okulary.)

No, no — już dobrze, dobrze — iście: powód słuszny
Opatrzenia zmarłego —

PIOTR (n. s.)

Papo dobroduszny!
Zobaczysz go...

PAN TOMASZ (stawiając szkatułkę na stole, rozbiera w myśli.)

Hm, iście: ten błąd organiczny
Daje dość do myślenia..

PIOTR (rozmawia przez cały ciąg następnych scen cicho z Walerym.)

Sza!... cud magnetyczny!...

PAN TOMASZ (zasadzając okulary, do Piotra)

Ha, więc panie sługusie pokaż tego trupa —

PIOTR.

Jaśnie wielmożny panie, chwilkę! bo ta ciupa
Gdzie nieboszczyk, zamknięta...

PAN TOMASZ.

Cóż, do paralusza?...

PIOTR.

Jasny panie! chwileczkę — klucz u notarjusza,
Który wnet tu nadbiegnie względem testamentu...

PAN TOMASZ (zamyślony.)

Zaczeka się... (chodzi w myślach po pokoju.)

PIOTR (do Walerego, przez drzwi.)

Na nudy, posłucha lamentu
Papa... (usiada na ziemi pod drzwiami i opuszcza głowę na kolana.)

WALERY (do Piotra przez drzwi.)

Brawo!...

PAN TOMASZ (rozmyśliwając.)

Ej, błąd ten — błąd! zwłaszcza, człeczysko
Było młode i zdrowe — to śmierci nie blisko!...
Iście: dziwnie!... Czy letarg?... Letarg! U kaduka,
Ślicznie się tu popisać może moja sztuka!...
Ej, letarg oczewisty!... gdybyż podziałało
Sposobem magnetycznym?... iście! jakąż chwałą
Okryła by się moja kochana teorja?
Dla mego magnetyzmu jaka świetna glorja?!...
Koniecznie trza korzystać kiedy się nadarza
Taka sposobność... (zażył tabaki.)

WALERY (przez drzwi cicho do Piotra.)

Cóż tam?...

PIOTR (odpowiadając mu.)

Papa coś rozważa...

PAN TOMASZ (rozglądając się po pokoju, mówi przed siebie.)

Aj!... taż to ja w mieszkaniu owego pajaca,
Co mojej Stasi — urwis ten! — rozum zawraca!...
Iście, że byłbym może i zapomniał o tem —
No, chwała Bogu, koniec już będzie z kłopotem!
Pan aktor w samą porę wyniósł mi się z świata...
I na szczęście!... nanieśli mi djabli warjata
W dom, by mi własne dziecko moje bałamucił!...
Szczęście, że w samą porę ten padół porzucił,
Więc już i Stasia chętniej barona poślubi...

(przystaje przestraszony myślą.)

Ba, a jeśli się uda wskrzesić?... on mię zgubi!
Z wdzięczności... Iście! ślicznie! zbudzić sobie licha
Na własną zgubę!... z własnej mądrości kielicha
Wypić głupstwo?... upadam! (zabiera się do odejścia — wpada Narowek.)



Scena VIII.
DAWNI, NAROWEK.
NAROWEK (młody chłopak, bardziej krzyczy niż mówi.)

Co to? umarł?... gadaj
Kto żyw: czy ta wieść straszna...

PIOTR. (smutno.)

Ach, panie! nie badaj —
Oszczędź serca!... niestety!

NAROWEK (do Piotra.)

Ha, kłamco wierutny!
Więc to ma być koniecznie faktem?

PIOTR (j. p.)

Oh, fakt smutny!...

NAROWEK (boleśnie.)

Bodaj bym był nie sprawdzał!...

PAN TOMASZ (zdziwiony, n. s.)

Pewnie jakiś blizki
Aktora...

NAROWEK.

Patrzcie ludzie! człowiek co z kołyski
Wziął już misję genjuszu — mistrz w swojem dziedzictwie
Musi oto tak nagle w szczytnem posłannictwie
Ustać na świecie, cięciem powalony kosy,
Tej, co nie zna wielkości... ohydna!.. O losy!... (wybiega.)



Scena IX.
PAN TOMASZ, PIOTR.
PAN TOMASZ (zdziwiony do Piotra.)

Czego on chciał?

PIOTR.

Ot, zwykle — wynurzył swe treny...
Znać musiał nieboszczyka zapewnie ze sceny,
Więc żali się nad losem tej ludzkiej wielkości...

PAN TOMASZ (kpiąco.)

Aj, aj... Iście to dziwnie. — — Więc niby ludzkości
Stała się wielka przykrość śmiercią komedjanta?...

PIOTR.

Jużci...

PAN TOMASZ (j. p.)

To mi rzecz nowa!... (n. s.)
Patrzcie tego franta!..

(po namyśle.)

Wskrzesić! wskrzesić! Ze Stasią damy sobie radę —
A ja z teorją moją w cały świat wyjadę!...
Gdyby wskrzesić... o, gdyby się tylko udało!...
Iście: sprobować warto... Tylko śmiało! śmiało!...

(do Piotra.)

No, pokazujże wreszcie twojego genjusza...

(Piotr niemo pokazuje drzwi zamknięte.)

Aha, wszak to czekamy pana notarjusza...
Aby wkrótce już nadszedł!...

PIOTR.

Lada moment, panie!...

(wpada kronikarz dziennikarski.)



Scena X.
DAWNI, KRONIKARZ.

Przychodzę, aby spisać tutaj sprawozdanie
Tej smutnej katastrofy — smutnej...

PAN TOMASZ (n. s.)

Masz!... Na zdrowie!
Znów jakiś błazen!...

KRONIKARZ.

Chciejcie mi — z łaski — panowie,
Podać niektóre z życia ważniejsze szczegóły
Tego wielkiego męża...

PAN TOMASZ (n. s.)

Proszę, jaki czuły...

PIOTR (d. s.)

Ten nie zły!...

KRONIKARZ (z ukłonem do pana Tomasza.)

Państwo pewnie nieboszczyka blizcy?...
Może krewni...

PAN TOMASZ (osłupiały.)

Co?... jakto?... ja?! (n. s.)
A niech cię wszyscy!...
Ja? ja? krewnym aktora!...

KRONIKARZ.

A więc pan dobrodziej
Nie jesteś krewnym?

PAN TOMASZ (hamując się.)

Co?!... nie!

KRONIKARZ.

Szkoda!...

PAN TOMASZ (zły widocznie.)

Coż to szkodzi?!

KRONIKARZ.

Wszak nieboszczyk był wielki... Myślałem...

PIOTR (d. s.)

Wybornie!

PAN TOMASZ (przedrzeźniająco.)

Wielkim?! wielkim!...

KRONIKARZ.

Coż przecie?

PAN TOMASZ (j. p.)

Nic — tak, gdy upornie
Ma być wielkim...

KRONIKARZ.

Co?

PAN TOMASZ (z pasją.)

Wielkim był! wielkim! ogromnym!...
A! dajże mi z nim pokój!... (odwraca się i chodzi zły po pokoju.)

KRONIKARZ (n. s. zdziwiony.)

Czy ja z nieprzytomnym
Mówię?... (po chwili.)
E, inne rzeczy! to jakiś posępny
Przyjaciel nieboszczyka, taki nieprzystępny...

(do pana Tomasza z ukłonem.)

Racz pan wybaczyć, jeślim dotknął go niemile
Wspomnieniem... A że umiem poszanować chwilę
Smutku ludzkiego — żegnam... O szczegóły później
Poproszę — jeśli łaska... (odchodzi.)



Scena XI.
PAN TOMASZ, PIOTR.
PAN TOMASZ (za odchodzącym ze złością.)

Jak mi ten łotr bluźni!...
Patrzaj — proszę!... Czy moja twarz go tak rozśmiesza?

(ogląda się ze wszystkich strón.)

Czy ja już także może patrzę na hołysza,
Że on śmie się mię pytać: czym krewny pajaca?!...
A bardziej: czy aktorstwo tak bardzo popłaca,
Że gdym się pokrewieństwa wyparł, on mi: szkoda!...
Szkoda!... hm, wielka szkoda!... A to paliwoda
Gazeciarz jakiś — proszę!... Szkoda!... no, dziękuję!...

(wchodzi Mistrz Rzeźbiarz z przyborami do modelowania.)


Scena XII.
DAWNI, MISTRZ RZEŹBIARZ. — później: MISTRZ MALARZ, POETA i DAMA ZAKWEFIONA.
PAN TOMASZ (ujrzawszy wchodzącego Rzeźbiarza.)

Ha! jak widzę, kto żyje tylko, tu zlatuje...
Zakazane postacie same...

(wchodzi Mistrz Malarz z teką pod pachą i przyborami do portretowania.)

Ej, do kata!
I znowu djabli znoszą jakiegoś warjata!...
Z przyrządami... Czy myślą tu zdobywać szańce?...

(Rzeźbiarz i Malarz rozkładają swe przyrządy na stole.)
PIOTR (n. s.)

Czego ci chcą?...

PAN TOMASZ (zły, d. s.)

A szelmy jedne! a pohańce!...

RZEŹBIARZ (do pana Tomasza, kłaniając się nizko.)

Pozwoli pan zdjąć z trupa maskę — maska zda się,
Bo pewnie przyjdzie stawić posąg w swoim czasie...

PAN TOMASZ (odskakując krokiem w tył.)

Jakto?... posąg?!...

MALARZ (z ukłonem do pana Tomasza.)

A ja zaś radbym mieć w portrecie...

PIOTR (dusząc się od śmiechu, n. s.)

Znakomicie!...

PAN TOMASZ (przerażony, stoi chwilę niemy, spoglądając po obecnych — chwyta się za głowę.)

Czy wszystko kończy się na świecie?!...
Czy mnie się przewróciło we łbie?... tfy! do czarta!...

RZEŹBIARZ (zdziwiony.)

Więc pan sądzisz?...

MALARZ (kończąc.)

Że taka osoba nie warta?...

PAN TOMASZ (cofa się przed nimi i zatyka uszy.)

Ja nic nie sądzę! — nie wiem nic — ja nic nie słyszę!...

(wpada Poeta.)
POETA (dobywając papieru i ołówka.)

Tu, na miejscu, najlepszą elegję napiszę,

Widząc te twarze smutne... (toczy wzrokiem po obecnych.)
i łez pełne oczy!...

(odchodzi w kąt pokoju, a oparłszy się o ścianę, pisze.)
PAN TOMASZ (na widok ostatniego, osłupiał.)

Gwałtu!...

(wchodzi Dama zakwefiona, w czerni cała, boleścią złamana; kroczy zwolna na pana Tomasza — w ręku niesie wieniec laurowy. Pan Tomasz jak przykuty pod wrażeniem nadchodzącej.)

Patrz!... jeszcze jakaś czarna zmora kroczy...
Z wieńcem w ręku...

PIOTR (kładąc się od śmiechu, d. s.)

Komedja występuje z brzegu...

DAMA ZAKWEFIONA (zbliżywszy się do pana Tomasza, rzuca mu wieniec laurowy na szyję i wyjęknąwszy:)

Na trumnę mu!... oh! (zawraca i odchodzi, słaniając się.)

PAN TOMASZ (osłupiały, drży i pada w krzesło.)

Jezu!...

(rozplątuje się z wieńca i rzuca nim o ziemię. Ciężko sapiąc, zostaje bezwładny do końca sceny w krześle. Malarz i Rzeźbiarz przysposabiają się do swych prac.)
POETA (pod ścianą — odczytuje ostatnie słowa elegji z zachwytem.)

„Tyś już na noclegu
U aniołów!...“ Przepysznie!! (wybiega.)

PAN TOMASZ.

Ratuj Jezu słodki!...

(ociera pot z łysiny.)
PIOTR (j. p.)

Tu przyjdzie pęknąć wkrótce... Poeci! dewotki!...

RZEŹBIARZ (ukończywszy przysposobienia, do pana Tomasza.)

Czy możnaby wykonać? — już przysposobiono...

(Malarz kłania się jednocześnie panu Tomaszowi, który bezwładnie ręką skinął w odpowiedź.)
PIOTR (woła od drzwi.)

Nieco później panowie — pan notarjusz pono
Wnet nadejdzie...

RZEŹBIARZ.

Więc można i nam się powstrzymać...

RZEŹBIARZ I MALARZ (razem.)

A tymczasem... (kłaniają się panu Tomaszowi i odchodzą.)



Scena XIII.
PAN TOMASZ, PIOTR.
PAN TOMASZ (wysapawszy się, po chwili.)

Ha, wszystkich tych drabów poimać
I oddać do warjatów!...

(wstaje, i załamuje ręce na widok wieńca i zostawionych przyborów rzeźbiarskich i malarskich.)

Gotowi go zrobić
Wielkim!... to darmo!... w laury chcą trumnę ozdobić,
Posągi stawiać... darmo!... Iście: kara nieba!...
Pajacowi, co nie miał powszedniego chleba
Za życia — który zresztą, choć zawsze wesoły,
Przez całe nędzne życie jak bizun był goły:
Pajacowi, co umiał chyba dziwolągi
Robić z siebie — patrz! oto chcą stawiać posągi!
W niebo wynoszą — laury znoszą — wielkim głoszą —
O pośmiertną przysługę sami tutaj proszą — —
Koniec świata!!... (po długiej chwili niemego rozważania.)
A jednak... Czart ich wie?!... a może
Coś nareszcie i mogło być na tym aktorze?... (po chwili.)
Nie! mnie się to nie mieści... (po chwili.)
Bah! przecie nareszcie
Coś być musi, gdy taki hałas w całem mieście?... (po chwili.)
No, no... więc tem ci bardziej trza Koryfeusza
Wskrzesić... (idzie ku drzwiom niecierpliwy i przypomina sobie.)
Wszak to czekamy jeszcze notarjusza —
Prawda, prawda — (słychać głośne wrzaski przed domem.)
Coż znowu za głosy rozliczne?...

(idzie do okna.)

A niechże cię!.. już wszystkie kanalje uliczne
Ściągają się tu... Gapy! cała gawiedź miejska!...

(wchodzi Baron.)



Scena XIV.
DAWNI, BARON.
BARON (do pana Tomasza.)

Mon chèr — co to ma znaczyć? komedja dantejska!...
Co tu robisz? Pytałem: gdzieś wyszedł? Mówiono

Żeś tu zeszedł — (rozgląda się po pokoju.)
tu — jakto? (na wieniec laurowy.)
Wieniec ci złożono?...

(głosy z ulicy.)

Co znaczy to pospólstwo zebrane przed domem?...

PIOTR (d. s.)

To pewnie cielec!...

PAN TOMASZ.

Robią aktora ogromem!
Nieśmiertelnym!...

BARON.

Aktora?!

PAN TOMASZ.

Stał tutaj komornem —
Czart mi naniósł!... no, umarł!...

BARON.

A, to jest potwornem!...
Lecz co pan robisz tutaj?

PAN TOMASZ (zaskoczony, wyjąka.)

Ja... ja?... chcę go wskrzesić...

BARON.

A, fe!... to nie popłaci!

PAN TOMASZ (łagodząco.)

A potem, powiesić
Swoją drogą — to czyni się dla reputacji...

BARON.

Objekt nie godny trudów...

PAN TOMASZ.

Hm — tak... dla sensacji — —

(głosy pod oknem.)
PIOTR (idzie do okna, i przemawia do zgromadzenia.)

Uspokój się narodzie! twój król...

(głosy pod oknem.)
PAN TOMASZ.

Niechaj zdechną!...

NAROWKA (głos, pod oknem.)

Właśnie zdecydowano ogólnie powszechną
Żałobę! mianowicie: krepę — i przez trzy dni
Powściągliwość od zabaw i ślubów! Ohydni,

Co się wyłamią z tego, staną pod infamją
Publiczną!...

BARON.

Jakto?...

PAN TOMASZ.

Co to?... Niech karki połamią
Z tą żałobą...

BARON (do pana Tomasza.)

Za dwa dni popielec, i oto
Dla żałoby nie można wziąść ślubu!...

PIOTR (ucieszony, n. s.)

To, to, to!...

BARON (do przerażonego pana Tomasza.)

Słyszałeś panie teściu?

PAN TOMASZ (wściekły.)

Nie wolno się żenić?...

PIOTR (spokojnie.)

Przepadło — głos powszechny — tego nam nie zmienić!...

BARON.

Słyszałeś panie?

PAN TOMASZ. (biega po pokoju, odgrażając się.)

Hola! już nadto tej drwiny!...

BARON (do siebie, drwiąco.)

Złość się ty! lecz gdy nie chcesz utracić czupryny,
To nie wydawaj córki przed owym terminem —
Po prawdzie, mnie nie bardzo chce się być twym synem...
Myślałem coś o Stasi... gąska! — papy córka!
Może mam jeszcze czekać na nią?... Daję nurka
W tej chwili...

PAN TOMASZ (chodząc gwałtownie, zezłoszczony.)

Dla głupiego pajaca!...

BARON (kłaniając mu się nizko.)

Do wzięcia
Córka — mam inne myśli... (odchodzi.)

PAN TOMASZ (jakby piorunem rażony.)

Co? co?... łapcie zięcia!...
Hej! baronie!... (wybiega za Baronem.)



Scena XV.
PIOTR, ICEK (po chwili.)
PIOTR (radośnie.)

Sto djabłów! ta ostatnia scena
Najlepsza! (woła przez drzwi do Walerego.)
Stasia wolna!

WALERY (z za drzwi.)

Co mówisz?!...

PIOTR.

Już cena
Papy nie taka straszna będzie!...

(wchodzi Icek. Piotr do Walerego przez drzwi.)

Sza! żyd — kania!...

ICEK (rozpaczliwie.)

Gwałt! na co takich glupstwów? na co umierania?
Na co było przed termin pozamykać powiek?...
Aj, waj! zaczekać nie mógł? taki młody człowiek!...

PIOTR (n. s.)

Djabli żyda przynieśli!...

ICEK (do Piotra.)

Ty, ty biedny sługa —
Pomów, co będzie z moim dług? gdzie mego długa?...

(głosy na ulicy.)
PIOTR.

Słyszysz? — to wielki człowiek był!...

ICEK.

Co to na świecie?...

PIOTR.

Za ten dług niech cię tylko wypiszą w gazecie — —

ICEK.

Nu, co z tego?...

PIOTR.

Co? jakto, ty nie wiesz co będzie?...

ICEK (biorąc go poufale pod ramię.)

Nu?...

PIOTR (tajemniczo.)

Z wdzięczności dostaniesz — arendę!...

ICEK (podskoczył.)

Arendzie?!...

PIOTR (poważnie.)

Tak, tak — to wielki człowiek!...

ICEK (ucieszony.)

Aj, waj! jaki duży!...
Ja uciekam w gazecie!... (wybiega.)

PIOTR (do Walerego przez drzwi.)

Poszedł — aż się kurzy!
Hej! arendy mu dajcie!... (wchodzi pan Tomasz zrozpaczony.)
Sza! sza!... papa wraca —



Scena XVI.
PIOTR, PAN TOMASZ, po chwili WŁADYSŁAW, jako Notarjusz.
PAN TOMASZ.

I to wszystko przez tego hołysza — pajaca —
Przez tego komedjanta, co umarł za wcześnie,
Ja mam tracić... barona!... O, o! to boleśnie! (pada w krzesło.)
Baron!... zięć mój! mój baron!...

WALERY (przez drzwi cicho do Piotra.)

Coż tam?...

PIOTR (odpowiadając cicho.)

Papa płacze —

WALERY (j. p.)

Łzy oczyszczają serce —

PIOTR.

A rozum, rozpacze!...

(wchodzi Władysław jako Notarjusz.)

Chwała Bogu! już mamy swego notarjusza!
Katastrofa nadchodzi!...

(Władysław wszedł i rozmawia cicho z Piotrem.)
PAN TOMASZ (ochłonąwszy nieco, n. s.)

Gdyby jedna dusza

Mówiła po mej myśli!... jedna ze mną zgodnie
O aktorach!... i patrzą jak na jaką zbrodnię
Chodzącą, gdy im przeczę... (po chwili.)
Ha, w tem coś być musi! (wstaje.)
Baronie! niech cię jasny magnetyzm zadusi!
Oszukałeś mię nędznie!

PIOTR (rozmówiwszy się z Władysławem, woła do Walerego.)

Już!...

WŁADYSŁAW (głośno.)

W imię urzędu
Otwieram drzwi!...

PAN TOMASZ (zrywa się na te słowa i zabiera szkatułkę.)

Ha! pora zabrać się do błędu
Organicznego!... całą pociechą on jeszcze!...
Bo jeśli nadto moje magnetyczne kleszcze
Omylą: to już iście! chyba się powiesić!...

WŁADYSŁAW (otworzywszy drzwi.)

Proszę zatem..

PAN TOMASZ (z westchnieniem.)

Bożeńko! dajże mi go wskrzesić!

(odchodzi z Władysławem w drzwi z lewej.)



Scena XVII.
PIOTR (sam.)

No, komedja się kończy!... a! odetchnąć przecie!...
Ale jakże misternie wszystko nam się plecie —
Nad zamiar!... (zagląda do pokoju Walerego.)
Już — już papa rozpoczyna cudy...
Macha ręką nad trupem!... nie zrażają trudy,
Macha a macha!... teraz pod nos coś przytyka...
Coś drażniącego pewnie...

(słychać głośne kichanie w przyległym pokoju.)

Masz!... wiwat praktyka!
Zmartwychwstanie!...

PAN TOMASZ (krzyczy z całej siły w przyległym pokoju.)

Wiktorja! iście! żyje!... dycha!...

WŁADYSŁAW.

Na Boga! niesłychane!...

PIOTR (wbiega do pokoju Walerego, krzycząc sobie.)

Żyje?!...

PAN TOMASZ (j. p.)

Kicha — kicha!...
To znak życia!

WŁADYSŁAW.

Otwiera oczy!...

PIOTR (wrzeszcząc.)

Gwałtu! żyje!

(wybiega z drzwi lewych, przebiega pokój, i oddala się drzwiami w głębi.)

Żyje! ludzie, on żyje... (głos ginie w korytarzu.)

PAN TOMASZ (j. p.)

Żyje!... serce bije...
Wody! wody!... nacierać mu tętna gwałtownie!...

WŁADYSŁAW.

Westchnął...

PAN TOMASZ (j. p.)

Chwała ci Panie!...

WŁADYSŁAW.

Prawdziwie, cudownie!...
Pomóżmy wstać mu... całkiem niech przyjdzie do siebie!...

PAN TOMASZ (j. p.)

Niech zrobi parę kroków...

(po chwili wyprowadzają z drzwi lewych Walerego pod ręce.)



Scena XVIII.
PAN TOMASZ, WALERY, WŁADYSŁAW.
WALERY (kichnąwszy, mówi słabym głosem.)

Zda się, byłem w niebie...

(kicha — a nie mogąc się powstrzymać, zatyka nos dłonią.)

Słodki sen!...

PAN TOMASZ (zadowolony nadzwyczajnie.)

No, no — któżby chciał się w grób położyć
W takim wieku?... Djabelnieś młody, możesz dożyć
Jeszcze szczęścia na ziemi..

WALERY.

Tak, tak — życie miłe...
Pragnę życia...

PAN TOMASZ.

Ej, będziesz, będziesz żył!...

(sadzają Walerego na krześle.)
WALERY (po chwili, słabo.)

Mogiłę
Któż zdjął ze mnie?... ach, komuż mam być wdzięcznym?...

WŁADYSŁAW (pokazując z uszanowaniem pana Tomasza.)

Oto
Twój zbawiciel...

WALERY (gorąco, ściskając dłoń pana Tomasza.)

Ach, panie!...

PAN TOMASZ (ucieszony.)

Tak, tak! Parka Kloto
Zawstydzona!... Mam sposób nadzwyczajny... własną
Teorję...

WŁADYSŁAW (patetycznie.)

Tak, prawdziwie, cudowną!... Choć zgasną
Słońca, gwiazdy, księżyce — ta trwać będzie wieki!
Głos publiczny rozniesie ją jak świat daleki,
I słusznie!... A że los mi pozwolił przypadkiem
Tego żywego cudu być naocznym świadkiem:
Więc święty obowiązek mój w obec ludzkości
Każe ten fakt co rychlej dać do wiadomości
Powszechnej... zwłaszcza nawet, że wieścią przedwczesną
O śmierci tego pana — tak wszystkim bolesną —
Zatrwożone zostały szlachetne umysły — —
Pozwól więc pan dobrodziej ogłosić mi ścisły
Opis całego faktu we wszystkich dziennikach...
Sługa — sługa najniższy... (wychodzi.)



Scena XIX.
PAN TOMASZ, WALERY — później STASIA i PIOTR.
WALERY (do pana Tomana, niemego pod wrażeniem tryumfu.)

Panie mój!...

(słychać głosy z ulicy. Piotr wchodzi ze Stasią, i zostają w głębi pokoju.)
PAN TOMASZ (przejęty.)

W tych krzykach
Słyszę wyraźnie imię moje... To mi radość!
Zwycięztwo mej teorji!...

WALERY (porozumiawszy się oczyma z Stasią, gorąco.)

O, więc teraz zadość
Niechaj się stanie sławie twojej!...

(przyklęka przed panem Tomaszem.)

Zbawco życia,
Błagam: zbaw jeszcze serce!...

STASIA (rzucając się ojcu do nóg.)

Ojcze!...

PAN TOMASZ (zakłopotany.)

Zkądś — z ukrycia
Wystrzeliłaś mi panna nagle!... (łagodząc ton) Nie przystało!...

STASIA.

Ojcze!...

PAN TOMASZ (rozczulony.)

No, no... bez płaczu... (wybucha śmiechem.)
Jam się okrył chwałą
Po tym — po tym — (podnosi Walerego i patrzy mu w oczy)
Ej, iście!... chociaż jeszcze siny,
Poczciwie patrzy jakoś... (przyciskając go.)
ten... wielki!...

WALERY i STASIA (całują jego dłonie gorąco.)

Jedyny!...

PIOTR (na boku łzę ociera.)

Szczęśliwi!... ale godni — godni szczęścia ludzie!...

WALERY (biegnie do Piotra i ściska go serdecznie.)

Przyjacielu mój!...

STASIA (pogroziwszy obom palcem, do Piotra.)

Drogi!...

PIOTR (radośnie.)

Niech żyje cud w cudzie!...
Bodaj to takie cudy — i takie odkrycia —
I taka nieśmiertelność...

(podaje Waleremu wieniec laurowy z ziemi.)

— i niebo... (całuje dłoń Stasi.)
za życia!

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Komorowski.