Pisarze polscy (Sten)/Stanisław Wyspiański

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Bruner
Tytuł Pisarze polscy
Podtytuł Wrażenia literackie
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe,
Księgarnia Teodora Paprockiego i Ski
Data wyd. 1903
Druk Drukarnia narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów - Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



XVIII.





STANISŁAW WYSPIAŃSKI



Żywego zachwytu dla dzieł Wyspiańskiego nie dość mi, aby odczuć istotnie tę twórczość i zespolić się z nią w najwyższej artystycznej rozkoszy. Gdy w utartej przenośni mówi się o rówieśnych, jako o gruncie, z którego wyrasta kwiat twórczości geniuszów, to o Wyspiańskim słusznie rzec by można, że wykwitł nie z nas, ale obok nas. I dlatego może przerósł wszystkich, że z głębszych, dalszych pokładów narodowego życia czerpał dla siebie siły; dlatego w epoce tak skorej do naśladownictwa, świadomego czy bezwiednego, uwielbiany nie znalazł naśladowców i na dziełach innych nie nałożył piętna.
Wyspiański nie jest człowiekiem współczesnym. Natchnienie jego zabiega w przyszłość i z najdalszej zamierzchłej przeszłości wyrasta — ale nie ma w sobie nic z chwili dzisiejszej. Skrzydła rozpięte jego natchnienia nakrywają czas obecny, ale się doń nie dotykają. On nie mógłby o sobie powiedzieć pięknych, a tak boleśnie trafnych słów Niemojewskiego:

»Znam szatana groźnego, z którym się szamocą
Rówieśni mego wieku: zowie się niemocą.«

Wyspiański go nie zna: ma moc i śmiałość być wielkim, nie lęka się swej fantazyi. Tarpejska skała śmieszności, postrach tylu innych na drodze do wzniosłego — nie trwożyła Wyspiańskiego nigdy. To samo głębokie zapatrzenie w siebie, które w dawniejszych utworach Wyspiańskiego wygląda nieraz jak nieudolność formy lub niczem nieusprawiedliwiony upór, chroni go od trwogi własnej i zuchwale przez najzdradliwsze przełęcze przewiedzie. Scena poprostu gnie się w jego ręku, i gdy zechce wprowadzi na nią Sen w postaci nagiego utrefionego młodzieńca, Zmorę w postaci ćmy puszystej; Brutus będzie kroczył po Rzymie dziewiętnastego wieku, a w chwili modlitw przez kopułę bazyliki św. Piotra wedrze się rój litewskich rusałek i jeźdźcy z Mendogiem na czele. To znów zwinie się scena i skręci nakształt wąskiej drogi podziemnej, którą, wciąż hucząc, rwie się naprzód ku tragicznemu końcowi dramat dziejowy. I zetrą się ze sobą dwie idee tak ostro, jak się przecinają dwie linie: Lelewel i Czartoryski, przyszłość i przeszłość, marzenie i rzeczywistość uderzą o siebie i pójdą rozbieżnemi drogi. To znów scena się rozszerzy, rozpłaszczy, kontury osób się zatrą, jak w latarni czarnoksięzkiej, której szerokie ognisko źle nastawiono, wyrazy się zmącą i osnują szmerami, mgła wilgotna zimowego ranka przygłuszy serca bicie, powstanie niby pieśń, niby płacz, może tylko przeczucie, groza — »Warszawianka«. Aż wreszcie pomiesza widma i ludzi, splącze dwa światy w jednę nierozerwaną całość, żywych okamieni słuchaniem i wskrzesi muzyką upioru, wszystko otoczy atmosferą czaru i tak wyolbrzymi, że żywi, znikomi i marni poezyą staną się nieśmiertelni.
Wyspiański jest malarzem, wizyonerem na scenie potężniejszym, niż wtedy, gdy wizye swoje rzuca na płótno. Gdyby szukać dlań koniecznie ilustratora — a poszukiwanie to mimowoli się nasuwa, jeśli wspomnieć, że Wyspiański wprzód był twórcą polichromii w krakowskim kościele Franciszkanów, nim został dramaturgiem — to raczej Malczewski byłby mu duchem pokrewny w malarstwie. Ta sama tu i tam realność wizyi, to samo zuchwałe pomieszanie zmysłowego z nadzmysłowem, idei i formy, ta sama śmiałość techniki, to samo bezwzględne dążenie do wysnucia z siebie swej treści, nie bacząc na to, jak się objawia, czy będzie piękna. I ta sama paląca tęsknota, zgryzota i wstyd, który sączy się z »Melancholii« i z »Błędnego koła« spętanych kajdanami męczenników i upojonych rozkoszą par — a z Wyspiańskiego wyrwała się nagle potężną, niszczącą, bezlitosną lawą w »Weselu«.
Zasadnicze rysy tragizmu u Wyspiańskiego nie zawierają pierwiastków nowych, są one oparte zawsze na podstawowych, znanych motywach literatury powszechnej i narodowej; jest on stokroć więcej nowatorem w formie swych dzieł, aniżeli w ich istotnej treści. Stąd może martwa forma greckiej tragedyi nęciła go zawsze, gdyż nadaje się doskonale do przedstawienia niesłychanie prostych, elementarnych linii duchowych, w których dotąd lubował się Wyspiański. Postacie jego są to zaklęte i skamieniałe posągi o tragicznych rysach. Twórczość jego szlachetna, posągowa, lecz marmurowo blada i obojętna, dopiero w »Weselu« okrasiła się rumieńcami życia i stała się bardziej litosną, równie wielką a bliższą, bardziej ludzką, choć nie utraciła tragicznej powagi bohaterów. Ale i w »Weselu« — w tym gwarze życia codziennego, oglądanym przez pryzmat wiecznie żywej i nieuniknionej idei — tragizm jest zawsze uzewnętrzniony, nie leży w samej duszy, lecz po za nią, nie ma więc cech etycznych. Zmagają się nie dwie moce wewnętrzne, lecz jedna wewnętrzna z drugą zewnętrzną, i dlatego tragizm Wyspiańskiego nie szarpie nigdy najgłębszych strun cierpienia, dlatego twórczość jego, choć najwykwintniejsza, choć najzuchwalsza w odrzuceniu wszelkich utartych więzów formy, choć najmniej dbała o sąd i gusty otoczenia, ma najwięcej danych, aby stać się istotnie popularną, powszechną, aby być wielką sztuką całego narodu. Jego tragiczne konflikty to nie są przebolesne męczarnie zbyt uświadomionych dusz współczesnych, z których się rodzić ma nowy splot idei etycznych, ani męka duszy rozdwojonej we wszystkich włóknach, ani rozpaczne echa myśli, uderzającej o nieruchome i niezwyciężone szranki — to tragiczny ale spokojny bój istot, które tak jak bohaterowie antycznych tragedyi, gdy giną nawet, korzą się przed naturalnym porządkiem świata. Bierna uległość wyrokom losów przebija się nietylko w jego tragedyach starożytnych, gdzie wiąże go oczywiście artystyczna tradycya, ale we wszystkich innych dziełach: w »Lelewelu«, »Klątwie«, w »Legionie«, w »Weselu«.
Natchnienie Wyspiańskiego ma przenikliwe i wszechwidzące oczy, które zuchwale nie lękają się groźnego widoku konieczności. Dlatego twórczość jego nie zna zwątpienia. Nie wątpi o swem pięknie nawet wtedy, gdy bez powodu wykroczy przeciw wszelkim wymaganiom rymu, rytmiki lub proporcyi artystycznej; postacie Wyspiańskiego idą na spotkanie przeznaczenia pewnym, beztrwożnym krokiem, ufne w swą niepokalaną czystość i prawdę. Głęboka, wewnętrzna powaga, spokojna świadomość własnej godności i losów, które nieuniknionym biegiem wznieść muszą i wzniosą, mistyczna wiara w nieubłaganą konieczność — dają właśnie twórczości Wyspiańskiego tak niedzisiejsze piętno.
Przez najwyższe osłonecznione blaskiem geniuszu szczyty naszej poezyi przewija się jak złota nić, wiążąca je w niezłomny łańcuch, jeden wspólny zasadniczy ideał poświęcenia i bohaterstwa. Przed każdym z wielkich poetów naszych w chwilach największego wysilenia mocy twórczej, w chwilach najgłębszej zadumy nad treścią naszego bytu ideał ten stawał widomie — i stanął też przed Wyspiańskim w »Legionie«. W tych najgłębszych swych koncepcyach Wyspiański jest jeszcze tylko echem, ostatnim oddźwiękiem potężnej pieśni naszej wielkiej trójcy poetów. Wyspiański nawiązał tu nowe struny, wyszukał nowe potężne środki artystyczne, pysznymi archaizmami, cudownie użytą mową ludową odświeżył nasz język poetycki, który dusił się oddawna w miejskiej szarości — ale nie wniósł nowych pomysłów do tego zasadniczego ideału bohaterstwa, który jest rdzeniem naszej wielkiej poezyi i odnawiać się musi z każdem nowem twórczem pokoleniem. Poezya w życiu naszem stokroć więcej niż gdzieindziej jest jedną z kierowniczych mocy, które kształtują dusze na pewien idealny wzór, czerpany wprawdzie z życia samego, lecz wyolbrzymiony natchnieniem. Ten wzór u Wyspiańskiego jest inaczej niż dawniej przedstawiony, lecz z treści swej niezmienny. W pokoleniu współczesnem tylko u Żeromskiego przejawia się w wieloimiennych kształtach inkarnacya nowego typu duchowego i dla tego w jego też twórczości leży dla nas synteza, przepiękny i najczulszy kwiat doby współczesnej.















Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Bruner.