Piotruś pastuszek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Piotruś pastuszek
Pochodzenie Wesolutki światek dla grzecznych dziatek
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1938
Druk Zakł. Graf. „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIOTRUŚ PASTUSZEK.

Była na wsi, na Ukrainie, biedna wdowa komornica, to znaczy kobieta, odnajmująca od gospodarza chłopa komorę, czyli mały kącik przylegający do izby.
Miała ona jedynego syna Piotrusia, chłopca lat siedmiu, który był jej prawdziwą radością i nadzieją, a i pomocą jednocześnie.
Matka Piotrusia była słabowita, bardziej jeszcze osłabła po śmierci męża, zmuszona ciężko pracować na życie i jakąkolwiek odzież dla siebie i dziecka.
Gdy szła do dworu na zarobek, w domu zostawał Piotruś, zajmując się małem ich gospodarstwem. Niewiele wprawdzie mógł zrobić, ale w każdym razie matka, gdy powracała zastawała izbę zamiecioną, kury nakarmione i obrane kartofle.
Razu pewnego biedna kobieta zachorowała ciężko i pomimo lekarstw ze dworu i opieki, życie skończyła.
Piotruś został sierotą. Biedny mały długo i gorzko płakał i nie wiedział co z sobą począć.
Ludzie ze wsi zajęli się pogrzebem, poczem jedna z gospodyń zabrała do siebie Piotrusia, aby pasał krowy i owce. Codzień rano szedł Piotruś w pole z kawałkiem razowego chleba, który miał mu starczyć na dzień cały, obierał najlepsze miejsce, gdzie rosła najobfitsza trawa, siadał niedaleko łąki i czuwając nad swą trzódką, grywał na zrobionej przez siebie fujarce.
Wesoło mu było latem. Ptaszki śpiewały, słonko świeciło. Takie miłe owieczki i krówki. Znają go one, z każdą rozmawiał, każdą pieścił i lubił.
A jak cudnie było na świecie. Zieleń wkoło, cała łąka kwieciem pokryta — tu rumianek biały, tam mak szkarłatny, to znów niebieski chaber.
W południe szedł Piotruś napoić swe krówki i owieczki. Siadał nad przepływającą rzeczką i przyglądał kąpiącym się w wodzie zwierzątkom.
A gdy wietrzyk zawiał, poruszyły się łodygi kwiatów, zaszeleściły liście drzew i krzaków, rozrzewniał się Piotruś, brał fujarkę do ręki i grać poczynał. Zdawało się chłopcu, że słuchają jego muzyki ptaki, rośliny i nawet u stóp jego szemrząca woda.
Ale, gdy jesień nastanie, smutno Piotrusiowi i tęskno. Wicher wyje, deszcz pada, niebo chmurami okryte, jak może mu być wesoło?
Zimą jeszcze gorzej, Piotrusia nie lubił nikt, gdyż był zawsze zadumany i milczący, nie biegał z dziećmi, nie dokazywał, nie zrzucał gniazd wronich z drzewa. Żal mu było piskląt, a rodzice latają i kraczą żałośnie.
Nie rozumieli go zupełnie, nazywali warjatem, dlatego, że miał litośne i szlachetne serce i nie skrzywdził najmniejszego stworzenia.
Przytem w zimie było bardzo mroźno, zaspy śnieżne nie pozwalały mu pójść gdzieś w las, siedzieć na pniu drzewa i grać na fujarce. Więc siedział Piotruś i tęsknił.
Nadeszła wiosna z całym swym urokiem. Zakwitły wierzby, porosły trawą łąki. Piotruś ożył.
Kręcił fujarki z wierzby i grał, pilnując jednocześnie swego stadka.
Razu pewnego siedział i wygrywał corazto inne piosenki, nie zwracając uwagi na to, co się wokoło niego działo.
A właśnie zjechał dziedzic tej wioski przypadkiem.
Nie zatrzymywał się tam nigdy, ale zepsuło się coś u samochodu i zmuszony był czekać na reparację.
Zanim przyjechał mechanik i reperować począł, dziedzic obchodził chaty, rozmawiał z gospodarzami i ich dziećmi, słuchał ich skarg, radził i tak mu czas schodził prędzej.
Powybiegały dzieciaki z izb, przyglądały się strojnemu panu i jego pojazdowi, dostawały po kilka groszy na pierniki — jeden tylko Piotruś nie wybiegł na spotkanie dziedzica, nie łapał rzucanych monet.
Grał i grał bez przerwy, zapominając o wszystkiem i o pieniądze nie dbając.
Zaintrygowało to pana. Jakiś dziwny chłopiec! — pomyślał dziedzic i podszedł ku niemu zaciekawiony, tembardziej, że i gra na fujarce była niezwykła.
— Kto cię grać nauczył? — spytał łaskawie chłopca.
Odpowiedziało mu na to milczenie.
— Kto ciebie grać nauczył? — powtórzył dziedzic.
— A któżby? Sam, — odpowiedział płaczliwie, wypuszczając z rąk fujarkę. Przeraziła go rozmowa z tak wielkim panem.
— Skąd on? Czyj? — spyta! dziedzic stojącej przy chłopcu kobiety.
— Niczyj, proszę łaski pana, — odpowiedziała wieśniaczka, — wzięłam go do pasania bydła, karmię go i odziewam. To głuptasek, proszę pana, niesamowity! Cały dzień gra i gra na swej fujarce!
— Oddajcie mi go, — rzekł dziedzic, — każę go uczyć! — A zwracając się do Piotrusia powiedział.
— Czy chcesz jechać ze mną, Piotrusiu? Będzie ci u mnie dobrze...
Piotruś nie pojmował, czego chcą od niego. Alboż mu nie dobrze?
Słonko świeci jasno, kwiaty kwitną, ptaki śpiewają... Niczego lepszego nie potrzebuje.
Wziął pan chłopca za rękę, podprowadził go do samochodu i wsiąść kazał. Jakżeż tam było pięknie!
Wsłuchał się Piotruś w sygnały samochodu i nie zauważył, jak przejechali kawał drogi i stanęli przed pięknym pałacem.
Na spotkanie dziedzica wyszli lokaje w eleganckiej liberji i wprowadzili do pokojów. Zdawało mu się, że to książęta tak sute były galony złociste na ubraniach. Onieśmieliło go to bardzo i milczał na zadawane mu pytania.
Kazał pan przebrać Piotrusia w nowe ładne ubranie. Włożono mu buty lakierowane wysokie, pas piękny skórzany, przeistoczono go całkowicie.
Szukał chłopiec wzrokiem rzeczki szemrzącej, łąki kwiecistej i nie znalazł.
Drzewa i klomby były koło pałacu, ale jakieś dziwne i sztuczne. Nie takie jak w wiosce, o, nie takie! Daleko im do tamtych wierzb i brzózek, do topoli i róży polnej...
Więc tęsknił Piotruś do swej wsi, i lasu, do swego stadka i rzeczki szemrzącej.
Wodotryski na środku klombu nie podobały mu się wcale — nie było ich, jeśli ręka ludzka nie dopomogła, nie tak jak bijące z ziemi źródełka, jak wciąż falująca rzeczka.

Grał, gdy mu kazano lub chciano słuchać, ale nie pochodziło to z radości życia, z zachwytu nad przyrodą — grał, gdyż mu było smutno.
Wkrótce i grać przestał. Przychodzili do niego, prosili, żeby zagrał — milczał i nie odpowiadał na zapytania.
Wreszcie jeść przestał, tęsknił za kawałkiem chleba razowego, za nędzną strawą, a tego, co mu dawali, nie ruszał.
Osłabł chłopak i położył się.
Położył obok siebie fujarkę i płakał.
Przyszedł pan usiadł koło łóżka i postanowił go wybadać.
— Co ci to, Piotrusiu? — spytał — co tobie?
— Smutno mi i tęskno, — przemówił chłopiec, — tak tęskno, że chyba umrę. Uciec nie mogę, bo furty zamknięte, ogrodzenia żelazne wokoło. W jaki sposób stąd wyjdę?
Zamknięty jestem, jak ptak w kładce złoconej, ani pola, ani łąk nie widzę.
Puśćcie mnie do domu a odżyję na nowo i jak ptak wolny śpiewać znów będę.
Pomyślał nad tem pan i zawyrokował. — Ma rację, ptak w niewoli, chociażby w pozłacanej klatce, nie czuje się szczęśliwy i szczęśliwym nigdy nie będzie. Trzeba chłopca obdarzyć i puścić na swobodę.
Kazał odwieźć Piotrusia do chaty w której ostatnio mieszkał, dał mu pieniędzy na drogę, mówiąc: — Dowidzenia, Piotrusiu, idź na swobodę, której tak pragniesz, a dobrze o mnie wspominaj...
Wrócił Piotruś do chaty, pasał znów krowy i owce, grał na fujarce i czuł się bardzo szczęśliwym.
Czasem tylko wspomnienie złoconej klatki smutkiem napełniało jego serce i grał wtedy tęskne pieśni, aż łzy w oczach stawały tym, którzy go słuchali. A i samemu grajkowi nieraz łzy z oczu padały, jak perły i toczyły się po wybladłych policzkach dziecka.
Powoli jednak Piotruś zaczął zapominać o wszystkiem co go spotkało, poweselał i gdy kiedyś dziedzic zjechał znowu na wieś i wstąpił do chaty, gdzie mieszkał Piotruś, sam podszedł do pana i podziękował mu za to, iż chciał się nim zająć.
— A możebyś teraz pojechał ze mną? Oddałbym cię do szkoły, gdzieby cię douczono — jesteś samoukiem.
Długo myślał Piotruś nad odpowiedzią, jaką miał dać panu, wreszcie spytał: — A czy będą tam, dokądbym miał pojechać, takie piękne strumyki i rzeczki, takie lasy i takie zagaje?
Pan spojrzał na Piotrusia, pogłaskał go po jasnych włosach i odpowiedział:
— Dziwny chłopcze, nie dla ciebie duże miasto i kajdany obowiązków, urodzonyś do swobodnego śpiewu i grania, niech cię pouczają wichry wiejące, śpiewy ptasząt i szmery falującej wody.
I zostawił go na wsi, umieścił u wójta, któremu obiecał wynagrodzenie, aby chłopcu było dobrze.
Piotruś rzucił się do nóg zacnego człowieka, a ten go uniósł z ziemi i ucałował, jak syna.
Ciągnęły się więc znowu dla chłopca dnie swobody i szczęścia.
O świcie prowadził owieczki i krówki w pole, a gdy się najadły wiódł je do rzeczki, gdzie gasiły pragnienie.
Sam zaś siadał na pniu ściętego drzewa i wygrywał.
Dzieci schodziły się i słuchały i klaskały w rączki z uciechy.
Wkońcu ksiądz z kościoła do którego chodził Piotruś posłyszał grę jego mistrzowską i namówił, aby nauczył się grać na organach i na chwałę Bożą pracował.
Porzucił chłopiec swe owieczki i krówki, wyuczył się grać i został organistą w swej wiosce.
Ale jak tylko miał chwilę czasu, szedł daleko za lasy i pola i grał, grał bez przerwy na zielonej, z wierzby zrobionej fujarce, aż dziwiły się drzewa i kwiecia, a ptaszki próbowały naśladować jego tony. Dziwny był Piotruś, dla niego to największem było szczęściem...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.