Piosnki sielskie/Przemowa

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Witwicki
Tytuł Piosnki sielskie
Data wyd. 1830
Druk Druk. Kom. Rzą. Wyz. R. i O. P.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PRZEMOWA


Dziś, gdy już umiano podług rzeczywistéj wartości ocenić to mnóstwo dowolnych przepisów, form, prawideł, i drobiazgów, którém pedantyzm szkolników przytłumiał i głuszył najwolniejszą sztukę: nikt zapewne nie wątpi, że poezija nie jest wypadkiem nauk, ogłady towarzyskiéj, ani sztuk rymotwórczych. Chociaż ulega ogólnym prawom rozsądku i gustu; i ze wszelkich ludzkich  wiadomości może dla siebie znakomite wyciągnąć korzyści: jest ona dziełem natchnienia, i mową serca; jest, równie jak pobożność, wrodzoną, naturalną potrzebą dla każdéj tkliwéj i pięknéj duszy. Nie ogranicza się żadnym stanem, żadną klassą społeczeństwa. Szuka uczucia, nie rangi światowéj; tkliwości prostego serca, nie nauki dumnego rozumu. Towarzyszka i tłómaczka serca: równie w pałacu jak pod ubogą strzechą zasmuca się jego smutkiem, raduje się jego weselem. Wszędzie jéj szczére westchnienie jest równie tkliwe; jej szczery uśmiéch, równie miły i wdzięczny. Świetniejsza i śmielsza w miastach; nieraz w nich jednak rozpustą, modą, lub pedantyzmem każona: czyściéj i  swobodniéj oddycha na polach wiejskich.
Każdy lud, cokolwiek poetycki, ma swoje śpiewy, swoje powieści, od ojców i matek przechodzące ustnie do dzieci, razem z nauką i podaniami wiary, i tak mu zawsze obecne i lube, jak niebo pod którém prace swoje odbywa, jak ziemia któréj oddaje swe kości. Te śpiewy stanowią prawdziwe i może jedyne sielanki.
Poezija ludu nosi na sobie wyraźną i wyłączną cechę. Jéj utwory, w pamięci tylko przechowujące się, a więc zazwyczaj krótkie, często są tylko jakoby szkicami, oznaczeniem myśli, których nieznany światu poeta nie wyłuszczył, nie wykonał: dla tego nieraz nawet jest w nich coś tajemniczego, nieokréślonego. Nie są to dzieła zapał rodzące; nie unoszą wielkością przedmiotu, nie porywają głębokością myśli, uczuć gwałtownością. Lecz patrząc w zachwyceniu na szczyty drzew olbrzymich; dziwiąc się bogactwu rzadkich krzewów, co trudną sztuką i pracą ogrodników wspaniałe i nadzwyczajne roztaczają liście: ktożby z przyjaciół pól i wiosny deptał nieczule pełen woni acz drobny kwiatek polny, skromnie się w trawie kryjący?
Poezije o jakich mówimy, proste, jak serca ludzi którzy je śpiéwają, serdeczne, jak ich uczucia, i pozbawione wszelkiéj sztuki; jeżeli nie we wszystkiém odpowiadają smakowi wykształconemu na czytaniu tworów wyższych — okupują to właściwemi sobie powaby, i tym nieopisanym wdziękiem sielskiéj prostoty, która prawie nie może być udziałem pracy, namysłu, i sztuki. Oprócz tego, ich formy, tok, i obrazy, zupełnie odrębne i różne od powszechnie znajomych, nadają im ujmującą oryginalność.
Tym i innym zaletom poezii ludu przypisać należy że dzisiejsi różnych krajów pisarze tak troskliwie zajmują się zbiéraniem jéj utworów. Sam Goethe z upodobaniem zabawił swoje pióro przekładem niektórych. I polska publiczność miała sposobność poznania mianowicie pieśni Serbskich i Nowogreckich. Ważniejszą u nas  w téj mierze zasługę położyli K. Brodzinski i Alex. Chodźko[1].
Lubo daleki jestem od powszechnego w poezii idyllizmu, i nie podzielam zdania jednego z szanownych pisarzy, jakoby ostatecznym jéj celem  i zaszczytem miała być sielanka, (o czém już w inném miejscu miałem sposobność napisania): czytając wszakże z najsłodszém uczuciem niektóre pieśni ludu, powziąłem chęć sprobowania własnego pióra w tegoż rodzaju kompozycii.
Wiem, iż może spotkać mię zarzut: dla czego chciałem naśladować utwory prostych, nieuczonych, może nawet w pół dzikich poetów, których  imion świat równie nie zna, jak oni nie znali ani sztuki, ani wzorów sławnych mistrzów, ani żadnych prawideł i przepisów? Czyliż pragnąłbym widziéć poeziję raczéj w dzikości i prostactwie, niżeli w tém ukształceniu jakie już jéj nadali światli pisarze?.. Nie, zaiste! — Ale pisząc te piosnki wiejskie, nie widziałem w tém dla literatury żadnej szkody; a dla siebie znajdowałem przyjemność. A gdyby nieuprzedzony czytelnik doznał jéj także na chwilę: jużbym na wszelkie zarzuty niechętnych mógł być obojętny. Rozmaitość stanowi bogactwo literatury.
Ze zbioru który dziś wydaję, już kilka wyjątków ogłosił A. E. Odyniec na początku zeszłego roku w  swoim noworoczniku Melitele. Niektórzy z znajomych mi czytelników zapytywali mię czy to nie jest przekład pieśni ludu. To ich powątpiéwanie było dla autora równie pochlebne jak zapewne niezasłużone. Powinienem jednak oświadczyć: iż żadna z piosnek w niniejszéj xiążce zawartych, nie jest ani tłómaczeniem, ani naśladowaniem. Starałem się tylko przyswoić w nich sobie ducha i piętno właściwe poezii gminnéj.
Ale te drobne ułamki, choćby się niektóre z nich jakkolwiek udały, małą tylko mogą mieć wartość. Ogłaszając one, chwytam sposobność zaniesienia prośby do przyjaciół narodowej i sielskiéj poezii, zwłaszcza do mieszkających na wsi; aby się zajęli zebraniem prawdziwych piosnek naszego ludu[2]. Mieszkańcy rozmaitych polskich prowincij, jak się różnią między sobą jeograficzném położeniem i charakterem osobistym, tak i pieśni ich gminne mają różną a właściwą sobie cechę i barwę. Wszystkie powinny nas obchodzić: są to moralne, a nawet w pewnym względzie historyczne narodu pomniki, godne szacunku i poznania[3]. Nie  rzadko w liczbie tych pieśni usłyszéć i takie, które najsłodsze uczucia wystawiają w obrazach tkliwych i lubych, i mają niepospolitą wartość poetycką. Wszakże zwykle śpiewów ożywionych śmielszą wyobraźnią, żywszą fantaziją, szukać potrzeba u mieszkańców okolic piękniejszych i cokolwiek górzystych. Zdaje się iż Opatrzność tym udzieliła świetniejszych zdolności, których cudowniejszą otoczyła natura. Byłaby to podwójna jéj łaska; a może tylko sprawiedliwa rachuba. W kraju albowiem nad którymby nigdy żadne światło nieba nie wschodziło: zmysł wzroku byłby niepotrzebny.
Gdyby w różnych punktach Polski, dbałe i obdarzone gustem osoby zajęły się zebraniem płodów gminnéj naszéj poezii; gdyby pieśni tak Litwy całéj, jak ruskie, powtarzane przez lud Galicii, Wołynia, Podola, i Ukrainy znalazły dobrych tłómaczów; podobnież śpiewy Kozaków, przez długi czas z nami złączonych, których dumy tak są historyczne: łatwoby się utworzył zbiór znaczny i bogato, równie zająć mogący literata, jak badacza dziejów i polityka. Byłoby to dzieło prawdziwie rodzinne i ojczyste; któreby więcéj mogło się przyczynić ku nadaniu poezii naszéj, cechy rzeczywiście narodowéj, jak wszelkie w téj mierze teoryczne rozprawy, i wszelkie próby miejskich rymotworców.
Co do ludu osiadłego w okolicach stolic; uważać należy, iż gdy ten łatwo wyradza się i oddała od obyczajów sielskich, i mniéj ma stałości w swych zwyczajach: przeto i w pieśniach swoich jest nierównie mniéj zajmujący. Prostotę i szczérość zamienia w nich na chęć dowcipowania; niewinność i skromność wieśniaczą kala zepsuciem i rozpustą miast;  tém obrzydliwszą, że najczęściéj bynajmniéj nieosłoniętą. Zwykle nawet pieśni takowe są pozbawione zupełnie miłéj cechy poezii ludu; i stanowią utwory odrębne, których wartość wewnętrzna jest pospolicie żadna.
Jeszcze jedno. Mówiąc o pieśniach ludu, nie mogę nie wspomniéć o ich melodii; o téj muzyce krajowej, bez wątpienia najmilszéj naszym sercom, która, niestety! coraz u nas idzie w większe zaniedbanie. Gdy z jednéj strony, w miastach, co roku częściéj przedstawiane opery cudzoziemskie, wlewają w ucho nasze przyjemne wprawdzie ale obce tony; z drugiéj, wędrujące pozytywki, katarynki, coraz szérzéj roznoszą po kraju zagraniczne aryje; przewodzą zgromadzeniom i zabawom chłopków: którzy narodowe swe tańce odbywają w dobrej wierze, już nie w jedném miejscu, przy odgłosie włoskiéj, francuzkiéj, lub niemieckiéj muzyki; powoli tracąc z pamięci melodiję rodzinnych, ojczystych śpiewów[4]. Moda cudzoziemczyzny wywarła wpływ szkodliwy i na polskich kompozytorów; talenta swoje wolą oni poddawać pod wzory zagraniczne, niżeli się poświęcić kształceniu muzyki krajowéj[5]. Melodija nasza, zawarta w śpiewach ludu, nosi na sobie cechę wyraźną i oryginalną; jest zawsze pełna uczucia, bądź wesołego, bądź tkliwego; i nie można słusznie nazwać ją jednostajną, gdy w różnych prowincijach tak jest rozmaita. Korzystali z niéj chętnie niektórzy ze znakomitych zagranicznych muzyków, którzy kraj nasz zwiedzili: korzystali więcéj jak polscy kompozytorowie. Zdaje się żeśmy tego domowego a bogatego skarbu jeszcze  jak należy nie ocenili; ubiegając się wyłącznie prawie za hamoniją Włochów, Francuzów, lub Niemców. Zachwycajmy się pięknościami ich wielkich utworów; w ocenianiu płodów muzycznych, jak wszelkich dzieł innych, nie uważajmy na ojczyznę pisarza: téj bowiem bezstronności wymaga natura i godność sztuki: — ale opera polska powinna mieć, i łatwo mieć może, styl swój odrębny, właściwy; powinna koniecznie przyjąć cechę i koloryt melodii krajowéj. W tymto celu życzyć bardzo należy aby nóty naszych śpiewów gminnych, podobnież jak same pieśni, zostały zebrane i ogłoszone. Taki zbiór muzykalny (który wprawdzie nie mógłby być dziełem jednéj osoby, a którego uczynienie wypadłoby przyśpieszyć, gdy śpiewy krajowe znacznie się już między ludem przytłumiają) stanowiłby najpewniejszy zaród opery narodowéj.




W czasie druku niniejszego pisma dowiedziałem się z gazet iż w stolicy Francii mają być wkrótce ogłoszone wraz z muzyką niektóre polskie śpiewy i obok z tłómaczeniem francuzkiém. Z niecierpliwością wyglądać będziemy tego dzieła; które jednak nie powinno bynajmniéj wstrzymywać rodaków od zajęcia się w kraju podobną myślą. Wszak tylko na ziemi ojczystéj może ona w całości być uskuteczniona.




  1. R. 1806 na posiedzeniu członków towarz. król. warsz. przyj. n. w d. 12. Grudnia ludwik osiński ogłosił przekład kilku piosnek ludu litewskiego. Przytaczam je, jako mogące dać wyobrażenie o duchu pieśni litewskich, prawie zupełnie u nas nieznanych.

    I.

    Bardzo raniuchno wschodziło słoneczko,
    Mania przy szklanném okienku siedziała;
    Skądżeto, pytam, powracasz córeczko?
    Gdzieś twój wianeczek na głowie zmaczała?
    — Kto tak raniuchno musi wodę nosić;
    Nie dziw że może swój wianeczek zrosić —
    — Ej zmyślasz dziecię, tyś zapewne w pole
    Z twoim chłopakiem w zaloty pobiegła? —
    — Prawda matuniu, prawdę wyznać wolę,
    Mojegom w polu młodziana postrzegła.
    Kilka chwil tylko przeszło na rozmowie,
    Tymczasem wianek zrosił się na głowie.


    II.

    Miałem konika, układny choć mały,
    Nosił mnie często, nosił mój sprzęt cały;
    Z jednym był zawsze do biegu pochopem,
    Pod górę truchtem, z góry galopem;
    Rześki w podróży, i równie gotowy
    Rzéki przepływać i skakać przez rowy.
    Spotkałem dziéwczę, nie znała jak żywo,
    Co gęste tkanie, co cienkie przędziwo:
    Lecz miałem biczyk przedziwnéj roboty,
    Gęste w nim były i cieniuchne sploty...
    Teraz dziéweczce milsze są krosienka,
    Zna gęste tkanie, zna co przędza cienka.

    III.

    Wkrótce pół lata upłynie
    Jakem do matki mówiła:
    Czas już będzie, matko miła,
    O innéj myśleć dziewczynie,
    Co ci tu za mnie naprzędzie,
    I przy krosienkach usiędzie.

    Jest już z méj pracy, ktoż tego nie przyzna,
    I biała przędza i cienka bielizna;
    Wszystko chędogo na około chatki,
    I co się sprzętów w całym domu mieści. —
    Dosyć już słuchałam matki,
    Czas tez posłuchać i teści. —
    Ruciany wianku, jakże się odmienisz?
    Już się na głowie méj nie zazielenisz.
    I ty, kolorem i blaskiem powabna,
    Błyszczéć nie będziesz, plecionko jedwabna;
    Ni wiatr swywolny więcéj nie roztoczy
    Tych moich złotych warkoczy.
    Do mojéj matki przyjdę w odwiedziny
    Bez wieńca — czépek odtąd strój jedyny;
    Chusteczki moje z cienkiéj przędzy tkane,
    Co się to z niemi wietrzyk lubił pieścić,
    Lekkim powiewem miotane,
    Nie będą więcéj szeleścić.
    Tak wszystko zniknie, albo się odmieni..
    Mój kołowrotek i krosienka moje
    Przestaną jaśniéć od słońca promieni;
    Stracą powaby ulubione stroje.

    Żółta przepasko, przepasko bławatna,
    Wiś tam na ścianie, na nic już niezdatna;
    A wy, pierścionki, ozdoby złocone,
    Rdzawieć będziecie w skrzyni zarzucone!

    (Rocz. towarz. t. 6. str. 260. — przy uczonéj rozprawie X. Bohusza: o narodzie i języku litewskim. — Czwartą tamże umieszczoną, o Wandzie, opuszczam, jako nie należącą do pieśni gminnych.)

  2. Dowiaduję się iż w tej myśli już mię uprzedził L. Żukowski. Gorliwy ten literat ma już w swém ręku dość znaczny zbiór pieśni ludu, który zapewne będzie się starał powiększać.
  3. Wieśniacy nasi bardzo mało zachowali zwyczajów, przy których śpiéwanie pieśni jest główną zabawą, jak np. przy obwożeniu koguta w święto wielkiéjnocy. Niektórzy zabraniają chłopkom takowych zabaw, dając za przyczynę: że przy nich oddają się najłatwiéj pijaństwu i kłótniom. Z tego stanowiska rzecz uważając, należałoby zakazać ludziom wszelkich zabaw; uczt nawet. Przecież po dniach pracy godziwym jest dzień wypoczynku i rozrywki. Właściwiéj jest przeto: czuwać nad tem aby lud odbywał zabawy spokojnie i bez zbytków, niżeli pozbawiać go uciechy, i zagubiać dawne krajowe zwyczaje, które od osób światłych są we wszystkich narodach szanowane.
  4. Tęż uwagę czyni Brodzinski w pismie o tańcach.
  5. Z szacunkiem wspominam w tém miejscu imię stefaniego. W operze krakowiacy i górale okazał się on kompozytorem prawdziwie polskim; korzystając w niéj bardzo szczęśliwie z melodii krajowéj, która nie zamyka się wyłącznie w hucznych krakowiakach i mazurach. To też stefani dostąpił rzadkiéj popularności. Od jego czasu mieliśmy opery większe, trudniejsze, i także pełne zalet; ale równie polskiéj podobnośmy nie mieli.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Witwicki.