Pioruny

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Pioruny
Pochodzenie Król i osioł oraz inne humoreski
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIORUNY

— Tak, łaskawy panie — rzekł Mac Williams, — ciągnąc rozpoczęte opowiadanie — obawa przed piorunami — to jedna z najnieprzyjemniejszych chorób ludzkich, jakie możemy zanotować! Najczęściej spotykamy ją u kobiet, ale niekiedy ta choroba zdarza się także i u mężczyzny, a nawet i u małego pieska. Strach ten tem bardziej jest niemiłym, że odbiera człowiekowi zupełnie panowanie nad sobą. Ani jeden rodzaj lęku nie działa na nas w sposób podobny. Nadomiar złego osobnik, ogarnięty tą chorobą, nie zastanawia się nad nią i nie wstydzi się jej. Kobieta, która nie lęka się ani djabła ani myszy, traci wszelkie panowanie nad sobą, gdy tylko mignie błyskawica. Wprost litość bierze wtedy patrzeć na nią...
A zatem obudziłem się, jak już panu mówiłem, naskutek rozdzierającego duszę krzyku:
— Mortimer! Mortimer!
Słowa te huczały mi w uszach, a nie mogłem zrozumieć, skąd pochodzi wołanie. Przebudziwszy się ostatecznie, wyciągnąłem przed siebie ręce w ciemności i rzekłem:
— Ewelino, czego krzyczysz? Co się stało? Gdzie jesteś?
— Zajrzyj do alkowy... Powinieneś się wstydzić, że możesz tu leżeć i spać, gdy na dworze taka burza!...
— Co znowu? Czyliż może się wstydzić ten, kto śpi?
— Tak, boś ty przecież nigdy nie próbował się wstydzić... Mortimerze!... Wszak sam wiesz o tem dobrze.
Po chwili dobiegł mych uszu przytłumiony szloch, i szorstkie słowa, które już — już miały się wyrwać z moich ust, gdzieś się ulotniły. Zamiast tego rzekłem:
— Doprawdy, żałuję, moja droga... Jestem szczerze zasmucony... wcale nie miałem zamiaru... Chodź tu i...
— Mortimerze!
— Chryste Panie! O cóż ci chodzi, moja droga?
— Czy ty leżysz w łóżku?
— Naturalnie.
— Wstawaj czemprędzej! Myślałam, że ty więcej troszczysz się o swe życie dla mnie i dla dzieci, niż dla samego siebie.
— Ależ moja droga...
— Nie mów do mnie, Mortimerze! Ty wiesz dobrze, że niema gorszego i bardziej niebezpiecznego miejsca, niż łóżko w czasie takiej burzy. We wszystkich książkach możesz to wyczytać. A ty leżysz sobie w niem i spokojnie wystawiasz swe życie na niebezpieczeństwo! Bóg wie, poco, chyba tylko przez skłonność do kłótni, dowodzeń, roztrząsań i...
— Ależ, Ewelino, jak Boga kocham... Nie jestem wcale w łóżku, ja...
Zdanie moje przerwała błyskawica, po której rozległ się przeraźliwy krzyk mistress Mac Williams i straszne uderzenie piorunu.
— Masz więc! Masz rezultat! O, Mortimerze, jak możesz być na tyle zepsutym, aby zaklinać się w takiej chwili?...
— Ależ ja wcale się nie zaklinam. I piorun bynajmniej nie był rezultatem tego, co powiedziałem. Stałoby się to nawet, gdybym ani słowa nie powiedział i ty to dobrze wiesz, Ewelino, a również powinnaś wiedzieć przynajmniej to, że skoro atmosfera przesiąknięta jest elektrycznością, to...
— Naturalnie, teraz zaczniesz dowodzić, dowodzić, dowodzić... Nie rozumiem, jak możesz tak postępować, wiedząc dobrze, że tu niema piorunochronu i że twoja biedna żona i dzieci znajdują się w śmiertelnem niebezpieczeństwie...
— Co ty robisz? zapalasz zapałkę? — W takiej chwili! Tyś chyba zupełnie rozum postradał!...
— Do djabła! O cóż ci chodzi? Przecież tu ciemno, jak w duszy niewierzącego! i...
— Rzuć, rzuć to natychmiast! Czyś już naprawdę postanowił zrobić z nas wszystkich ofiary? Przecież wiesz chyba, że nic tak nie przyciąga pioruna, jak światło!...
Jest! — (Krat... — trach... — trach... — trach... — trach...) Oooo... słuchaj!... Widzisz, coś ty narobił!...
— Nie, wcale tego nie widzę. Zapałka mogłaby wywołać błyskawicę, ale — o ile mi wiadomo — nie może ściągać burzy! Za to mogę ci ręczyć. Jednakowoż nawet błyskawicy nie wywołuje, ponieważ gdyby piorun runął w moją zapałkę, to byłby to traf zupełnie wyjątkowy, jeden na miljon, że tak powiem. Raz nawet w Dollimont, taki szczególny wypadek...
— Wstydź się, Mortimerze! Patrzymy teraz śmierci w oczy, a ty w tak uroczystej chwili zdolny jesteś do takich przemówień... Jeżeli ty nie masz chęci żyć... Mortimerze!...
— Cóż znowu?
— Czy modliłeś się dziś wieczorem?
— Ja, ja... Chciałem, ale akurat w tej samej chwili począłem obliczać, ile razy będzie trzynaście pomnożone przez dwanaście i... (Fet... krat!... bum!... bum!... — trrach!...)
— Oooo! przepadliśmy, przepadliśmy bezpowrotnie! Jak mogłeś wyrazić się w podobny sposób w takiej chwili?!
— Ależ przecież wtedy nie było jeszcze takiej chwili! Przecież nie było ani jednego obłoczka na niebie! Skądże mogłem wiedzieć, że wkrótce zacznie się taka kanonada z powodu takiego małego przekroczenia! Wymówki twe zupełnie nie są na miejscu, a to tem bardziej, że to się zdarza tak rzadko. Nie opuszczam przecież ani jednej modlitwy — odkąd sprowadziłem swoją bezbożnością trzęsienie ziemi — cztery lata temu...
— Mortimerze, co ty mówisz?! Zapomniałeś chyba zupełnie o żółtej febrze!
— Moja droga! wciąż mi ciskasz w twarz ten wyrzut co do żółtej febry! — Tymczasem jest on pozbawiony wszelkiej podstawy... Memfis leży tak daleko — a czyliż podobna, by moje przeoczenie religijne mogło zaraz dosięgnąć tak oddalonego miejsca? Nie, gotów już jestem raczej wziąć na siebie trzęsienie ziemi, ponieważ to odbywało się w sąsiedztwie, ale nie mogę odpowiadać za wszelkie...
(Fet... krat!... bum... bum... bum... trrrach!...)
— O, mój Boże, mój Boże! mój Boże!... Jestem jak najmocniej przekonana, że piorun uderzył w cośkolwiek — o Mortimerze! Nie ujrzymy już więcej dnia jutrzejszego, i jeżeli to może przynieść ci korzyść, to zapamiętaj sobie, że twoje okrutne słowa... Mortimerze!
— Noo?...
— Twój głos, Mortimerze — brzmi tak, jak gdybyś stał obok komina?
— Zbrodnię tę właśnie popełniłem w tej chwili.
— Wynoś się stamtąd natychmiast! Tak jak gdybyś umyślnie postanowił zgubić nas wszystkich. Czyliż nie wiesz, że niema lepszego przewodnika dla pioruna, jak komin? No, gdzież ty się teraz znajdujesz?
— Stoję przy oknie.
— Na Boga! Tyś chyba zmysły postradał! Odejdź stamtąd, odejdź natychmiast! Nawet dzieci przy piersiach, i te już wiedzą, że nie wolno stać przy oknie podczas burzy... Boże! Boże! Wiem, że więcej nie ujrzę dnia jutrzejszego... Mortimerze!
— No co?
— Co to za szelest?... Co ty robisz?
— Staram się wyszukać w szafie marynarkę.
— Rzuć ją czemprędzej! Jestem przekonana, żeś ty gotów ubrać się w taką odzież, chociaż wiesz dobrze, że wszyscy poważni uczeni zgadzają się w tem, iż tkaniny sukienne przyciągają pioruny. O, Panie! Panie! Niedość, że życie człowieka narażone jest na niebezpieczeństwo wskutek przyczyn naturalnych, a tu jeszcze on sam robi to wszystko, co zwiększa niebezpieczeństwo... Nie śpiewaj, proszę cię! Jak możesz robić coś podobnego!
— Nie wiem, co w tem jest złego.
— Mortimerze, wszakże nie raz, a sto razy mówiłam ci, że śpiew powoduje wstrząśnienie powietrza, które przerywa wpływ fluidu elektrycznego, a zatem... Boże mój, dlaczegoż to przyszła ci myśl otwierania drzwi?
— Zmiłuj się, kobieto; cóż ci to szkodzi?
— Co szkodzi? Przecież to śmierć! Każdy, ktokolwiek choć odrobinę zainteresował się tym przedmiotem, wie, że robiąc przeciąg, jak gdyby zapraszamy w ten sposób grom do siebie... Ale ty źle zamknąłeś drzwi... zamknij je mocniej... i prędzej chodź tu, gdyż zginiemy wszyscy! O, jakie to okropne być w takiej chwili zamkniętą z warjatem!... Co ty tam robisz, Mortimerze?
— Nic. Chcę poprostu otworzyć kran z wodą. W pokoju gorąco i duszno. Pragnę odświeżyć sobie twarz i ręce.
— Tyś się wściekł chyba! Właśnie woda najbardziej przyciąga pioruny! Zamknij kran czemprędzej. O Boże, przecieżem pewna, że nic na świecie już nas nie zbawi? Mortimerze, a to co takiego?
— To?... To obraz. Zrzuciłem go niechcący.
— A więc ty stoisz koło ściany! Odejdź zaraz! I znów o mało co nie zakląłeś! Jak ty możesz być aż do tego stopnia zepsutym człowiekiem, żeby narażać na niebezpieczeństwo całą rodzinę?... Mortimerze, czyś zamówił dla siebie jasiek, jakem cię o to prosiła?
— Nie, zapomniałem o tem.
— Zapomniałeś? To cię może życie kosztować. Gdybyś miał jasiek, to mógłbyś go na środku pokoju położyć, i leżeć na nim. — Wtedy czułbyś się zupełnie bezpiecznym. Chodź tu, ale chodź prędzej, dopóki jeszcze nie narobiłeś nowych nieostrożności.
Próbowałem wleźć do alkowy, ale tam niepodobna się było zmieścić we dwoje, — przy drzwiach zamkniętych, doprawdy, mogliśmy się tam podusić. Usiłowałem wyleźć, lecz nie mogłem, wreszcie po pewnym czasie udało mi się to zrobić. Ale żona znowu mnie zawołała:
— Mortimerze, zresztą może się coś da zrobić dla twego ocalenia. Podaj mi książkę niemiecką, która leży na końcu półki i podaj świecę. Tylko nie zapalaj jej, nie, daj mi zapałkę ja sama zapalę. W książce tej są odnośne wskazówki.
Znalazłem książkę, za cenę rozbitej wargi i kilkunastu drobiazgów, które zrzuciłem w ciemności. Małżonka moja zamknęła się w alkowie wraz ze swą świecą i dała mi spokój na kilkanaście minut. Następnie znowu zawołała:
— Mortimerze, a to co?
— Nic. Poprostu... Kot.
— Kot? O, biada nam! Złap go czemprędzej i schowaj do umywalni! Prędzej, mój drogi, prędzej! Koty mają w sobie elektryczność! Jestem pewna, że włosy mi posiwiały w ciągu tej nocy.
I znowu usłyszałem głuche szlochanie. — Gdyby nie to — to za nic w świecie nie poważyłbym się na takie ryzykowne przedsięwzięcie w ciemności.
Nie zwlekając, rzuciłem się w pogoń za kotem, przez krzesła i wszelkiego rodzaju przeszkody, zaopatrzone w dodatku w ostre kanty. Ostatecznie udało mi się schwycić i wepchnąć kota do komody, zdobycz ta kosztowała mnie dużo, gdyż mebli w tej gonitwie połamałem co najmniej za czterysta dolarów, a i nogi moje dość ucierpiały. Wkrótce z zamkniętej alkowy doleciały mnie głuche słowa:
— W książce tej, Mortimerze, powiedziane, że najlepiej stanąć na stole w pośrodku pokoju. Nogi stołu winny być izolowane zapomocą złego przewodnika elektryczności. To znaczy, żeś powinien wstawić nogi w szklane banieczki... (Fet... krach!... bum!... bum!... trrrach!...!) Oj, oj, oj! Słyszałeś, jaki piorun? Mortimerze, śpiesz się, dopóki jeszcze piorun nie uderzył w ciebie!
Znalazłem tedy i szczęśliwie doniosłem szklanki, ale udało mi się zachować z nich w całości tylko cztery, reszta potłukła się. Dokonawszy izolacji nóg stołu, zwróciłem się po dalsze instrukcje.
— Mortimerze, tu oto stoi: „Während eines Gewitters entferne man Metalle, wie z. B. Uhren, Ringe, Schlüssel u. s. w. von sich und halte sich auch nicht an solchen Stellen auf, wo viele Metalle beieinander liegen, oder mit anderen Körpern verbunden sind, wie an Herden, Ofen, Eisengittern und drgl”.[1] Co to znaczy, Mortimerze? Jak to rozumieć, czy tak, że należy metale trzymać przy sobie, czy też przeciwnie, powinno się trzymać w odległości?
— Doprawdy nie wiem. Zdaje mi się, że sens tego określenia jest nieco niejasny. — Zresztą, wszystkie niemieckie wskazówki bywają mniej lub więcej niejasne. Jednakże myślę, że sens tego zdania jest taki, iż należy trzymać metale przy sobie.
— Tak, jeżeli rozpatrzeć tę rzecz, to rzeczywiście jak gdyby tak wypadło... Przecież i piorunochrony opierają się na tej zasadzie, jak ci wiadomo. Włóż swój hełm strażacki, Mortimerze! Odlany jest z metalu.
Wydobyłem i nałożyłem hełm, to tak niezgrabne i ciężkie okrycie głowy, szczególnie nieprzyjemne w taką noc letnią, w dusznym, zamkniętym pokoju. Zwłaszcza, że nawet mój nocny szlafrok, jak mi się wydawało w tej chwili, obciskał moje ciało bardziej, niż to było potrzebne...
— Mortimerze, sądzę, że trzeba zabezpieczyć środek twego korpusu. Włóż, proszę cię, szablę milicjanta.
— Teraz, Mortimerze, musisz w jakikolwiek sposób zabezpieczyć nogi; proszę cię, załóż ostrogi.
Milcząc, spełniłem i to; starając się przytem opanować niezadowolenie, o ile to było w mych siłach.
— Mortimerze, w książce stoi: „Das Gewitterläufen ist gefährlich, weil die Glocke selbst, sowie der durch das Läuten veranlasste Luftzug und die Höhe des Turmes den Blitz anziehen können“.[2] Mortimerze, czy ma to znaczyć, że niebezpiecznie jest nie dzwonić we dzwony kościelne podczas burzy?
— Tak, jak się zdaje, to właśnie miano tu na myśli; mniemam, że powinno to znaczyć, iż biorąc pod uwagę wysokość dzwonnicy i brak przeciągów, byłoby bardzo niebezpiecznie (sehr gefährlich) nie dzwonić we dzwony podczas burzy. Prócz tego czyś nie spostrzegła, że w tem zdaniu...
— Mniejsza o to, Mortimerze. Nie trać cennego czasu na puste rozmowy! Przynieś wielki obiadowy dzwonek, wisi na prawo w przedpokoju. Prędzej! Mortimerze, mój drogi! Jesteśmy teraz prawie bezpieczni... O, mój drogi, teraz wierzę, że ostatecznie będziemy ocaleni!
Nasz mały letni domek stoi na szczycie wysokiego wzgórza, panującego nad doliną. W sąsiedztwie znajduje się kilka ferm, a najbliższa jest odległą od nas o trzysta lub czterysta jardów.
Kiedy stojąc na krzesełku, dzwoniłem przez siedm czy ośm minut tym okropnym dzwonkiem, naraz ktoś całą mocą szarpnął za nasze okiennice i jaskrawe światło ślepej latarki wtargnęło do pokoju. A jednocześnie ktoś ochrypłym głosem zawołał:
— Co tu się dzieje?!
Mnóstwo głów ludzkich wsunęło się w okno i wszystkie oczy ze zdumieniem spoglądały na mój nocny strój i na moje bojowe atrybucje.
Upuściłem na ziemię dzwonek i, zawstydzony, zeskoczyłem z krzesełka, mówiąc:
— Nic, moi przyjaciele... Tylko zaszedł tu pewien nieład, spowodowany przez burzę. Usiłowałem odciągnąć pioruny...
— Burza? Pioruny? Co panu jest, panie Mac Williams? Taka cudowna, gwieździsta noc... Wszakże żadnej burzy nie było!
Wyjrzałem przez okno i ze zdumienia nie byłem w stanie wymówić przez kilka chwil ani słowa.
Wreszcie rzekłem:
— Nic a nic nie rozumiem. Widzieliśmy najwyraźniej błyskawice przez story i okiennice i słyszeliśmy grzmoty...
— Jaka szkoda, że nie pomyśleliście o tem, aby podnieść story i spojrzeć na szczyt tego wysokiego wzgórza! Oto słyszeliście huk armaty, to zaś co widzieliście, to były przecież fajerwerki...
Albowiem — trzeba wam wiedzieć — telegraf przyniósł pewne wiadomości o północy. Wybrany został Garfield i oto cała awantura.
— Tak, mister Twain, jak już powiedziałem panu zaraz na początku — dodał mister Mac Villiams — wskazówki, tyczące się zabezpieczenia ludzi przed skutkami piorunów, są tak dobre i jest ich tak wiele, że jest to dla mnie wprost niezrozumiałem, dlaczego niektórzy ludzie godzą się na to, by uderzał w nich piorun.
Powiedziawszy to, ujął za torbę podróżną i parasol, i wyszedł, ponieważ pociąg dochodził już do miasta, w którym Mac Williams stale mieszkał.





  1. Podczas burzy należy usunąć od siebie przedmioty metalowe, jak n. p. zegarki. pierścionki, klucze i t. d. jak również nie należy pozostawać w takich miejscach, gdzie jest skupionych wiele metali, albo gdzie są one połączone z innemi przedmiotami, n. p. koło kominów, pieców, krat żelaznych i t. p.
  2. Dzwonić podczas burzy — jest wielce niebezpiecznie, ponieważ sam dzwon oraz powodowany jego ruchami prąd powietrza, jak również wysokość dzwonnicy mogą ściągnąć piorun...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.