Pilot św. Teresy/Dalsze boje

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Pilot św. Teresy
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DALSZE BOJE

Z Wogezów przeniesiono eskadrillę, w której pracował Bourjade, do Szampanji, zamieniwszy wprzód Nieuporty na Spady. Tam Bourjade brał w lipcu 1918 r. udział w wielkiej bitwie, tak zwanej „Kaiserschlacht”, dlatego że toczyła się ona w „obecności” cesarza Wilhelma, który przebieg jej osobiście śledził, rozumie się, z odległości bezpiecznej. Podczas tej bitwy „Pilot św. Teresy” spalił w jednym dniu trzy nieprzyjacielskie balony. W parę dni później, kiedy atakował piąty zrzędu balon, został raniony w ramię. Wywieziony do Epernay po miesiącu wrócił na front, mimo iż lekarze przepisali mu najmniej trzymiesięczny wypoczynek.
Łatwo się domyślić, że Bourjade, choć przez wszystkich szanowany i podziwiany, nie miał przyjaciół. Swoim zwyczajem trzymał się od ludzi zdaleka. Ale w eskadrilli, w której służył, znalazł przypadkiem nietylko towarzysza i przyjaciela, lecz zarazem człowieka ze swojej sfery duchowej, który myślał taksamo jak on i z którym go wszystko łączyło. Kolegą tym był niejaki o. Garin, ksiądz i misjonarz Serca Jezusowego. O. Garin już miał wsiadać na okręt, aby udać się do Australji, którą podobnie jak Bourjade obrał sobie za teren pracy apostolskiej, gdy naraz wybuchła wojna, i misjonarz musiał pośpieszyć pod sztandary.
Łatwo możemy sobie wyobrazić, jak przylgnęli do siebie obaj ci nabożni marzyciele, pełni żaru religijnego i nie myślący o niczem, jak tylko o pracy w winnicy Pańskiej i śmierci męczeńskiej wśród dzikich ludów na wyspach nieznanych. Bourjade jeszcze jako artylerzysta ślubował swej patronce, iż będzie żył w okopach jak misjonarz; postarał się nawet o zbudowanie kapliczki, w której się modlił wraz z pobożniejszymi żołnierzami. Teraz miał przy sobie prawdziwego księdza, odprawiającego codzień mszę św., do której mógł służyć. Miał przy sobie misjonarza, z którym mógł wspólnie marzyć o przyszłej pracy, o ułatwieniu, jakiem w tej pracy będzie ich umiejętność latania, o ludach, które będą wspólnie nawracali. Zdawało im się, że już widzą unoszącą się nad wodami świętą eskadrillę, której kapitanem jest sam Chrystus.
„Bądź wola Twoja, a nie nasza.” Marzenia te nie spełniły się. O. Garin zginął w oczach Bourjade'a, a „Pilot św. Teresy” umarł, nie doczekawszy się misyjnego aeroplanu nad wodami Oceanji.
A tymczasem zaciekłe walki trwają ciągle. Bourjade jest niemi tak pochłonięty, że przez kilka miesięcy nie otwiera „czarnego zeszyciku”. Wyrzuca sobie to 12 września 1918 r., notując równocześnie:
„Pewnego dnia, właśnie gdy chciałem zacząć strzelać do nieprzyjacielskiego balonu, na wysokości około tysiąca metrów i daleko od naszych okopów, motor mój nagle przestał zupełnie pracować. Opadam pod bardzo ostrym kątem, aby zachować ruch cylindrów. Tak spadałem przez jakieś pięćset do sześciuset metrów. Bardzo się zląkłem i w tej chwili gorąco, z całego serca Tobie się poleciłem: motor zaczął pracować.
Innym razem, gdy miałem zapalić balon, zaskoczył mnie niespodziewanie aeroplan niemiecki. Jego pociski zaczęły trzaskać tuż koło mnie, a gdy uciekałem, napastnik — nie był sam — przedziurawił mi kulą zbiornik z benzyną i wodą. Mimo to udało mi się umknąć i dzięki sile mego motoru wyprzedzić jeden Fokker.
W ostatnich dniach, kiedym wyleciał na patrol z F., znowu napadł na nas styłu silny patrol niemiecki. Mimo żywego obstrzału wróciliśmy cali”.
Wyliczywszy te wszystkie cudowne ocalenia, Bourjade woła pokornie do swej patronki:
„Nie dopuść, abym zachował sobie coś z tej sławy ludzkiej. Nie dopuść, aby mnie to powodzenie skusiło”.
Od tego dnia aż do końca wojny Bourjade nie zagląda do swego czarnego zeszyciku. Zapisuje tylko loty w swym notatniku pilota. Przyczyną były bezustanne, ciężkie boje. Od 13 września do 2 listopada 1918 r. Bourjade notuje trzydzieści dwie walki. W jednej z nich stracił swego przyjaciela, o. Garina. Oto jak opisuje jego śmierć:
„29 października. W okolicy Sérancourt widzę około 11-tej godziny płonący balon. Kryty przez Garina i F. o godz. 11.25 ja sam palę drugi.
Popołudniu. Stoczyłem dwie walki z niemieckiemi aeroplanami z rezultatem niepewnym. Byłem zmuszony czemprędzej od nich się odwiązać. O godz. 15.50 Garin atakuje balon bardzo nisko. Podczas powrotu uwalniam go od pościgu trzech czy czterech Fokkerów. O godz. 16.20 spotykamy pięć nowych aeroplanów. Jeden z nich atakuję, ale karabin maszynowy momentalnie mi się zaciął. Po mnie atakuje jeden Spad. Widzę go pionowo nad nieprzyjacielem, już blisko. W tej chwili rozlatuje się na kawałki i spada w rejonie Saint-Fergeux. Był to aparat Garina.”
Jak krótki opis a jak plastyczny obraz walki napowietrznej!
Śmierć Garina głęboko dotknęła „Pilota św. Teresy”. Wyczerpany kilkogodzinnym bojem, pod jej wrażeniem powrócił do hangarów, lecz po krótkim odpoczynku wyleciał na poszukiwanie nowych wrogów i powrócił dopiero wieczorem. W notatce o śmierci Garina niema ani jednego sentymentalnego słowa, jest tylko proste stwierdzenie faktu, a jednak Bourjade był tak rozżalony przedwczesnym zgonem misjonarza, że zań poprostu — odwet brał na wrogu. Od owego dnia w jego notatniku pilota wciąż czyta się słowa: Atakuję, atakuję, atakuję!
W owym czasie Bourjade był już nietylko nieubłaganym niszczycielem „kiełbas”, przez których spalanie „wydrapywał oczy” nieprzyjacielskiej artylerji, ale należał do najznakomitszych, najsławniejszych i najgroźniejszych lotników-myśliwców. Komunikat sztabu jeneralnego dziesięć razy wymienił jego nazwisko. „Pilot św. Teresy” stoczył 67 walk, z czego zwycięskich oficjalnie 27, według opinji kolegów 40.
Pisała o nim dużo prasa nietylko francuska, ale nawet rosyjska. Miał sławę światową. W parę lat później słynny pilot australijski Lang, który również walczył na froncie francuskim, bawiąc przypadkiem na wyspie Yule, wykrzyknął, przeczytawszy kilka cytacyj Bourjade'a:
— Gdybym miał choć parę takich cytacyj, zrobiłbym majątek.
Bourjade o tem ani na chwilę nie myślał.
Nareszcie wybiła godzina zwycięstwa — zawarto zawieszenie broni. Wieść o tem dotarła do eskadrilli już w pierwszych godzinach 11 listopada. Bourjade, wyciągnięty na łóżku, przyjął ją obojętnie, aż dopiero po kilku minutach rzekł głuchym głosem:
— To znaczy, że nie będę już więcej musiał popełniać tego szaleństwa, jakiem jest atakowanie balonu, bronionego przez dwadzieścia karabinów maszynowych.
To było wszystko.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.