Pierścień i róża/Rozdział siódmy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SIÓDMY
W KTÓRYM PYSZNA ANGELIKA PO SPRZECZCE Z LULEJKĄ TRACI PIERŚCIEŃ ZARĘCZYNOWY.

Po dłuższym pobycie w stolicy Paflagonii (wiecie już zapewne, że miasto to zwało się Blombodinga) powrócił Lorenzo Gwazdrani do Krymtataryi, uwożąc całe stosy obrazów wykonanych na dworze króla Walorozo. Szczytem sztuki malarskiej był portret księżniczki Angeliki, przed którym codziennie tłoczyły się tłumy najprzedniejszych rycerzy i panów krymtatarskich.
Portretem tym raczył się nawet zachwycić sam król Padella I. i nie omieszkał odznaczyć artysty Orderem Brylantowej Dyni — szóstej klasy (z uwolnieniem od taksy).
Od tego czasu do nazwiska Lorenza dodawano w dziennikach tytuł kawalera Orderu Brylantowej Dyni, ilekroć zapowiadano specjalną wystawę jego arcy-tworów, co zdarzało się szesnaście razy w każdym roku.
Król Walorozo przesłał z powodu tego wysokiego wyróżnienia swoje gratulacje kawalerowi Brylantowej Dyni, wraz z asygnatą na znaczną sumę pieniędzy, gdyż jak wiecie, Lorenzo portretował nie tylko księżniczkę Angelikę, ale i króla, i królowę, i wszystkie damy, i wszystkich panów dworu, co wywołało niesłychaną zawiść i rozgoryczenie wśród artystów paflagońskich, zazdroszczących cudzoziemcowi sławy i łaski monarszej. Król Walorozo, jakby dla ostatecznego ich pognębienia, rozkazał miłościwie wystawić na widok publiczny portrecik księcia Bulby, ofiarowany mu przez Lorenza, i opatrzył go następującym podpisem:
— „Któż z was zdolen jest stworzyć podobne temu arcydzieło?”
Potem zawieszono podobiznę księcia Bulby w jadalni pałacowej, tuż przy półeczce z przyborami do herbaty, i księżniczka Angelika podziwiała go przy każdem śniadaniu. Oblicze młodego książęcia, wyzierające z płótna, podobało się jej coraz bardziej, a po pewnym czasie zaczęło wzbudzać w niej taki zachwyt, że zapatrzona weń księżniczka raz po raz, podając królowi lub królowej herbatę, rozlewała ją przez roztargnienie na obrus. Wtedy rodzice spoglądali na siebie ze znaczącym uśmiechem i mówili sobie na ucho: — „Aha, wiemy, gdzie raki zimują!”
Tymczasem nieszczęsny Lulejka leżał w swoim pokoju i z dniem każdym czuł się słabszym, pomimo (a może właśnie dlatego), że jak na zucha przystało, zażywał wszystkie najszkaradniejsze mikstury, jakich mu Jego Eksc. Doktór Pigulini nie szczędził. Nie widywał nikogo prócz zacnego kapitana Zerwiłebskiego, choć i ten rzadko mógł go odwiedzać, gdyż był bardzo zajęty sprawami wojskowemi i nieustannemi paradami, oraz oprócz młodziutkiej służebnej z fraucymeru księżniczki, Rózi, która przynosiła mu codziennie kleik, słała jego łóżko i uprzątała jego pokój.
Każdego ranka i każego wieczora ledwie w drzwiach uchylonych ukazała się twarzyczka Rózi, — książę Lulejka zapytywał śpiesznie:
— Ah Róziu, Róziu, czy nie wiesz, jak się ma dzisiaj księżniczka Angelika?
A Rózia odpowiadała:
— Jej Książęca Mość ma się dobrze, dziękuję Waszej Wysokości.
Słysząc te słowa, Lulejka wzdychał ciężko i szeptał do siebie: — Ah, gdyby Angelika była chora, jabym się pewnie lepiej nie miał!
I znowu po chwili pytał: — Powiedz mi, Róziu, czy księżniczka nie pytała się dziś o mnie?
I znowu odpowiadała Rózia:
— Jeszcze się nie pytała, proszę Waszej Wysokości;
albo:
— Właśnie kiedy szłam na górę, Jej książęca Mość ćwiczyła się w nowym utworze na klawicymbale, proszę Waszej Wysokości;
albo:
— Właśnie jej Książęca Mość zajęta była rozsyłaniem zaproszeń na bal jutrzejszy, więc nie mogła mówić ze mną, proszę Waszej Wysokości.
Poczciwa Rózia codziennie wynajdywała nowe usprawiedliwienie dla braku serca i obojętności księżniczki, a pragnąc z całej duszy szybkiego wyzdrowienia księcia, zaczęła mu przynosić rozmaite przysmaki (naturalnie bez wiedzy D-ra Piguliniego). Najpierw kilka łyżek malinowej galaretki, potem ćwiartkę kurczaka pieczonego, to znów móżdżek cielęcy w winnym sosie i za każdym razem zapewniała, że przysmaki te przyrządziła Angelika własną ręką i kazała odnieść księciu wraz z najczulszem pozdrowieniem i zapewnieniem o swej pamięci.
Ledwie Lulejka to usłyszał, odrazu się poczuł rzeźwiejszy. Zjadł ze smakiem galaretkę i móżdżek, a potem zabrał się do kurczaka i w okamgnieniu z wdzięczności dla swej ukochanej obgryzł łapki, skrzydełka, piersi, grzbiet, szyję, obojczyk, nie zostawiając ani odrobinki, i zaraz poczuł taki napływ sił i energji, że o własnej sile wstał z łóżka, ubrał się i zszedł do bawialni, gdzie spotkał się z Angeliką, która właśnie zajęta była przystrajaniem konsol w bukiety z świeżych kwiatów. Bawialnia miała wygląd uroczysty. Z wszystkich mebli zdjęto pokrowce, w świeczniki założono nowe świece, odświeżano adamaszkowe portjery, usunięto gazety i robótki, zwykle rozrzucone tu i owdzie, a na stołach porozkładano najpiękniejsze albumy. Włosy Angeliki pozwijane były w papiloty. Jeden rzut oka wystarczył, aby odgadnąć, że dwór królewski oczekuje jakiegoś nadzwyczajnego gościa.
— A ty się skąd wziąłeś tutaj, Lulejko? — wykrzyknęła Angelika, ujrzawszy wchodzącego, księcia. — Bój się Boga, jak ty wyglądasz! Co za ubranie włożyłeś na siebie! Wracaj natychmiast na górę i przebierz się!
— Nareszcie wstałem, droga Angeliko, a wyzdrowienie swe zawdzięczam kurczakowi i galaretce, które łaskawie mi przysłałaś wczoraj.
— Kurczakowi? galaretce? czy ty masz bzika, Lulejko? nic nie wiem o żadnem kurczęciu, ani o żadnej galaretce.
— Jakto, więc to nie ty, nie ty mi przysłałaś kurczę, Anieleczko? — zapytał zmieszany Lulejka.
— Ja miałabym ci przysyłać kurczę! tegoby jeszcze brakowało! — zaśmiała się księżniczka — nie, nie, luby Lu-le-je-czko — przedrzeźniała go złośliwie. — A-nie-lecz-ka zajęta była urządzaniem pokoju dla Jego Ks. Wysokości następcy tronu Krymtataryi, który przybywa dzisiaj na dwór mojego papy.
— Następca tronu Krym-ta-ta-ryi? — wykrztusił z trudem Lulejka.
— Tak jest, następca tronu Krym-ta-ta-ryi — powtórzyła niepoczciwa Angelika, przedrzeźniając dalej biednego Lulejkę. — Założyłabym się, żeś nawet nie słyszał nigdy o istnieniu takiego krajul Czy ty zresztą słyszałeś kiedykolwiek, cokolwiek, o czemkolwiek! Założyłabym się, że nie wiesz nawet, czy Krymtatarya leży nad morzem Czarnem, czy Czerwonem?!
— Owszem, wiem, Krymtatarya leży nad morzem Czerwonem — wyszeptał ogłuszony Lulejka.
— Ah ty, kapuściano głowo! ha! ha! ha! — wybuchnęła księżniczka szyderczym śmiechem. — Wierz mi, mój Lulejko, że jesteś tak głupi, że nie powinieneś się pokazywać w wykwintnem towarzystwie. Umiesz rozmawiać tylko o koniach i psach myśliwskich, więc poproszę papy, żeby ci kazał siąść przy oficerskim stole, między najstarszymi dragonami. To będzie kompanja najstosowniejsza dla ciebie. A teraz niech acan przestanie gapić się na mnie i zabiera się stąd jak najprędzej. Niech że acan nie zapomni przywdziać najlepszych szat na przyjęcie Jego Książęcej Mości. Prędzej, proszę mi zejść z oczu, bo nie mam czasu na gawędy z kuzynem szanownym.
— O Angeliko! — szepnął Lulejka — nigdy nie sądziłem, byś mogła być tak okrutna! Inaczej przemawiałaś ongiś, kiedy wsunąłem na twój serdeczny palec pierścionek zaręczynowy, inaczej nazywałaś mnie w ten wieczór, kiedy po raz pierwszy mnie poca...
Nigdy jednak nie dowiemy się, co uczyniła księżniczka po raz pierwszy, bo Angelika rzuciła się ku Lulejce, wrzeszcząc: — Milcz, milcz, prostaku bezwstydny. Jak śmiesz wspominać niecne zuchwalstwo swoje. Masz! masz! swój śliczny pierścionek, nie wart grosza jednego! — i szybkim ruchem ściągnęła z palca pierścionek i wyrzuciła go przez otwarte okno.
— Angeliko! to obrączka zaręczynowa mojej nieboszczki matki — krzyknął Lulejka.

— A mnie co do tego, czyja to była obrączka, życzę ci, ożeń się z tą, która tę obrączkę znajdzie, choćby z pierwszą lepszą garderobianą, bo że mnie do ołtarza nie powiedziesz, to jak dwa a dwa cztery! Oddaj mi natychmiast mój pierścionek, słyszysz? Nie mogę znieść ludzi, którzy wypominają po sto razy każdy drobiazg, ofiarowany im z dobroci serca! Nie myśl, że będę żałowała tego pierścionka, który pewnie kupiłeś za dwa grosze na chłopskim jarmarku. Znam kogoś, kto mnie obdarzy tak cudownymi podarunkami, jakich ty we śnie nawet nie widziałeś!
Jestem pewien, że Angelika nie byłaby się tak chętnie pozbyła zaręczynowej obrączki, gdyby była poczuła, że niepozorny ten pierścionek jest cudownym darem Czarnej Wróżki, ofiarowanym niegdyś matce Lulejki. Pierścionek ów miał władzę zjednywania serc i miłości człowiekowi, który go miał na dłoni, serc męskich, — jeżeli nosiła go kobieta, kobiecych, — jeżeli był w posiadaniu mężczyzny. Ojciec Lulejki uwielbiał wprost żonę swoją i od zmysłów odchodził z żalu i rozpaczy w czasie jej choroby przedśmiertnej, od chwili jednak, gdy biedna kobieta, czując zbliżający się zgon, włożyła pierścionek na paluszek maleńkiego podówczas Lulejki, zobojętniał dla niej nagle, a całą czułość przelał na synka. Przez pierwsze lata pobytu Lulejki na dworze Walorozy, wszyscy kochali go niewymownie i przepadali wprost za nim, ale później Lulejka oddał pierścionek swój Angelice i natychmiast ku niej zwróciły się hołdy i uwielbienia wszystkich, a jego zaniedbano zupełnie. Taka była cudowna moc pierścienia.
— Tak jest — powtórzyła z naciskiem Angelika — wkrótce przybędzie ktoś, kto obdarzy mnie stokroć piękniejszemi klejnotami od twoich jarmarcznych śmieci.
— Dość tego! — przerwał Lulejka, a oczy jego ciskały błyskawice — zwracam Waćpannie pierścionek, — to mówiąc, zdjął zaręczynową obrączkę z palca i podał ją księżniczce, ledwie jednak popatrzył na nią, osłupiał ze zdumienia: zdawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy w życiu.
— Co to jest? czyżby to była ta sama dziewczyna, którą uwielbiałem przez lat tyle? Gdzież ja oczy miałem? że nie widziałem... nie, naprawdę, Angeliko, przecież ty jesteś trochę zezowata!
— Milcz, potworze! — wrzasnęła Angelika.
— Nie, to ciekawe, przysiągłbym, że masz jedno ramię wyższe od drugiego.
— Co!? — krzyknęła Angelika.
— I... i... ha! ha! ha! Angeliko, przecież ty jesteś ruda i masz trzy wstawione zęby i utykasz trochę na lewą nogę, ha! ha! ha!
— Milcz! milcz! nikczemniku! — zaskrzeczała księżniczka i pochwyciwszy jedną ręką obrączkę, drugą wymierzyła Lulejce kilka siarczystych policzków, poczem rzuciła się do jego włosów i zaczęła rwać je z wściekłością, podczas gdy Lulejka zataczał się ze śmiechu, wołając: Ha! ha! ha! Angeliko, litości, ha! ha! ha! nie szarpże mojej biednej czupryny, ha! ha! ha! ty nie wiesz, że to boli, bo przecież możesz odjąć połowę swoich włosów bez pomocy nożyczek i pazurów! Nie, ja chyba umrę ze śmiechu! ha! ha! ha!
I kiedy tak Lulejka płakał ze śmiechu, a Angelika z bezsilnej złości, drzwi rozwarły się na oścież i na progu ukazał się Wicehrabia Bombastini, wielki mistrz ceremonji, przebrany w najuroczystszy strój i skłoniwszy się z najmilszym wyrazem twarzy, rzekł:
— Oznajmiam najpokorniej Ich Książęcym Wysokościom, że Ich Królewskie Moście oczekują Ich Książęcych Wysokości w sali tronowej, gdzie ma wkrótce przybyć Jego Dostojność Następca Tronu Krymtatarji.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.