Pieśń ostatniego minstrela (Scott, 1874)/Pieśń VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Walter Scott
Tytuł Pieśń ostatniego minstrela
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. The Lay of the Last Minstrel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ SZÓSTA.

I.

Jest-że gdzie człowiek, sąż gdzie samoluby,
Co nigdy w sercu, nigdy w myślach swoich,
Nie rzekli z czuciem miłości i chluby:
„To jest ojczyzna, to kraj ojców moich!“
Którychby łzami nie zaszły powieki,
Gdy wspomną o nim w pielgrzymce dalekiéj?
Którychby serce nie, wrzało płomieniem,
Gdy go znów własném obaczą spojrzeniem? —
O! gdy na świecie jest gdzie taki który:
Patrzcie nań, jakby na potwór natury!
I niechby błyszczał choć w mitrze książęcéj,
Niechby miał w skrzyniach tysiące tysięcy:
Mimo tych blasków, tytułów, i złota.
Dział jego będzie: wzgarda za żywota,

I śmierć podwójna — gdy z ciałem pospołu,
I pamięć jego zarzucą do dołu,
Bez czci, bez żalu, bez pieśni nagrobnych,
Na przykład kaźni do niego podobnych!

II.

O Kaledonjo! posępna i dzika,
Piastunko marzeń wieszcza-samotnika!
Ziemio skał mrocznych i lasów zielonych,
Przejrzystych jezior i rzek zapienionych,
Ziemio mych ojców! — jakażby potęga
Zerwać zdołała łańcuch co nas sprzęga,
Dziś, gdy odwieczne twe drzewa i skały
Jedne już tylko na ziemi zostały,
W których mi jeszcze żyje przeszłość wspólna,
Gdym ja szczęśliwy, a tyś była wolna!
I których moją nie znudzę żałobą,
Nie zdziwię łzami, — nad sobą i tobą?
O! wy Yarrowu lesiste rozłogi!
Choćby nikt przez was nie wskazał mi drogi;
O! wy Ettriku rozłożyste gaje!
Choć już w was dzisiaj nikt mię nie poznaje;
O! Tewiocie! choć na twoim brzegu
Darń jest mi tylko łożem do noclegu;
Nie pójdę od was, cudzéj żebrać strzechy,
Cudzéj pomocy, ni cudzéj pociechy!
Choćbym zbłąkany zaginąć miał z głodu,
Choćby krew skrzepła od nocnego chłodu:

Znajdą się przecież, co rękami swemi
Rzucą na oczy garść rodzinnéj ziemi,
W któréj odpocznę z przyjaciółmi memi! —

III.

Nie tak wzgardzeni, jak dziś ja, minstrele,
Przybyli zewsząd na Anny wesele;
Z blizka i z dala przybyli wezwani,
Wojny i biesiad weseli kapłani! —
Żadne się bez nich nie działy obchody:
Z godów na bitwy, i z bitew na gody,
Szli po kolei, i zmieniając nótę,
Krzepili męztwo, rzeźwili ochotę. —
Przed chwilą jeszcze na czele swych klanów,
Jątrzyli każdy gniew swych współziemianów;
A oto wspólnie wobec pary młodéj,
Sławią wdzięk cichéj miłości i zgody.
Jedni na kobzach, ci na arfach grają,
Młodsi tańcują, sędziwsi śpiewają,
Aż się ich echem mury rozlegają.

IV.

Długoby było wyliczać wam z rzędu,
Wszystkie przepychy ślubnego obrzędu:
Jak się w zamkowéj zebrali kaplicy,
Damy, Rycerze, Szkoci i Anglicy;
Jakie na szatach drogie aksamity,
Atłasy, hafty, lub złotogłów lity;
Jakie na głowach pióra albo kity,

Ze strusich, czaplich, albo rajskich skrzydeł,
Pływały w górze, w mgle dymu kadzideł.
Jak po ciosowych kamieniach podłogi,
Brzęczały miecze i złote ostrogi,
Gdy czyniąc miejsce przechodzącéj parze,
Każdy w ślad za nią chciał biedz przed ołtarze.
Lub jak Lord Kranston płomienne źrenice
Zatapiał z dumą w narzeczonéj lice:
Lub jak jéj uśmiech, rumieniec lub bladość,
Zdradzały w koléj: wstyd, bojaźń i radość! —

V.

Byli, co potém głosili, że Lady,
Zajęta wrzkomo przyborem biesiady,
W rzeczy zaś nie śmiąc stanąć przed ołtarze,
Nie była razem; — to fałsz i potwarze!
Lady się wcale nie miała powodów
Obawiać świętych ni miejsc, ni obchodów.
Bo nie przez zgubną moc Magii czarnéj,
Lecz przez rachubę liczby planetarnéj[1],
Wiedziała tylko sposoby, przez które
Mogła zniewalać Duchy i Naturę.
Mówię co prawda — choć zgoła nie chwalę,
Że się w te rzeczy wdawała zuchwale.
Lecz że w kaplicy była — ręczę za to.
Okryta czarną aksamitną szatą,
Na głowie miała, ze strusiemi pióry,
Tok aksamitny, jaskrawéj purpury,

Szyty rzędami pereł, a u krajów,
Obramowany pasem gronostajów.
Na pięści sokół, w szkarłatnym kapturku,
Siedział, trzymany na jedwabnym sznurku[2].

VI.

Obrzęd skończony: — gromada wesoła
Parami nazad wracała z kościoła.
W sali podłużnéj, sklepionéj w arkady,
Stał zastawiony stół świetnéj biesiady.
Marszałek, podług wieku i godności,
Laską swą miejsca wskazywał dla gości;
Młodzi paziowie, z nożami ze stali,
Na znak krajania po rogach czekali.
Nad czaplą, głuszcem, bażantem, żórawiem,
I w samym środku wznoszącym się pawiem,
Z złoconym dziobem i odzianym w pióra[3],
I nad łabędziem z Maryi jeziora[4]:
Nad głową dzika z Kaledońskich borów,
Śród chorągiewek różnych barw i wzorów[5];
Nad żubrem, sarną, i inną zwierzyną,
Ksiądz błogosławił krzyżem i łaciną. —
Wtenczas to z gwarem i wrzawą u stołu,
Zgiełk, hałas, łoskot zabrzmiały pospołu,
Zewnątrz i wewnątrz, i z góry i z dołu!
Bo tuż przy oknach, na zewnętrznym ganku,
Trąby i kotły grzmią wciąż bez ustanku;
Starzy wojacy, na przekór ich echu,
Podnoszą coraz ton głosu i śmiechu;

Młodzi tém śmielsi, że nikt ich nie słucha,
Młodym dziewicom szeptają do ucha.
Sokoły w górze, pod sklepieniem gmachu,
Słysząc tę wrzawę i kracząc z przestrachu,
Brzęczą dzwonkami i skrzydłami biją,
Wtórując chartom, co skomlą i wyją.
Tymczasem Reńskie i Burgundzkie wino,
Z flasz w roztruchany potokami płyną;
Jeden drugiemu ochoty dodawa:
Wszędzie śmiech, żarty, pijatyka, wrzawa.

VII.

Karzeł Kranstona, jak żadnéj zręczności
Nie mijał nigdy do psoty i złości,
Widząc w téj chwili pijaną ochotę,
Rozpoczął swoję szatańską robotę.
I obiegając w krąg stołu biesiady,
To jątrzył żarty, to poduszczał zwady:
Aż wreście Konrad z Wolfszteinu, z natury
Skory do gniewu i zawsze ponury,
Dziś jeszcze bardziéj, że mu w nocy z błonia
Skradł ktoś w obozie najlepszego konia:
Słowo za słowo, uniósł się do tyla,
Że rękawicą uderzył Hunthila,
Rycerza z dumnych Ruterfordów domu:
Na słowo karła, co mu pokryjomu
Szepnął, że Hunthil wié sprawców kradzieży. —
Hom, Duglas, Howard, i inni z rycerzy,

Skoczyli zaraz, by w piérwszym zarodzie
I koniec krwawéj położyć niezgodzie.
Hunthil nic nie rzekł, lecz z twarzą surową
Zgryzł rękawicę, i potrząsnął głową[6]. —
Miesiąc nie minął — a już jak wieść niesie,
Ciało Konrada znaleziono w lesie,
Skrzepłe we własnéj krwi, i już bez broni. —
Nikt nie mógł dociec, jak, z czyjéj legł dłoni,
Lecz słychać było z powieści sąsiedzkiéj,
Że Hunthil odtąd miecz nosił niemiecki.

VIII.

Karzeł się bojąc, aby oko Lady
Złośliwéj jego nie dostrzegło zdrady,
Wemknął się, skrycie opuściwszy salę,
Gdzie godowali giermki i wassale,
Niemniéj wesoło, hucznie i wspaniale.
Watt Tinlinn grając gospodarza rolę,
Uprzejmie gości częstował przy stole,
I pił, śród gęstych i głośnych okrzyków,
Zdrowie Howarda i mężnych Anglików.
Red Roland, wzajem za gościnność domu,
Wzniósł toast Szkotów i Lady Branksomu.
A każdą razą, z wielkich dzbanów, w kolej,
Szumiało piwo, płynące jak olej.
Wszyscy twierdzili, że równéj biesiady
Nie było w zamku od przenosin Lady.

IX.

Karzeł poznawszy łucznika, któremu
Poprzysiągł zemstę od wczorajszéj doby,
I widząc teraz że pora po temu,
Jął mu dokuczać różnemi sposoby.
A naprzód w słowach dojadł do żywego:
Mówiąc, jak Armstrong bawił żonę jego;
Jak sam z pod Solway uciekł z pola bitwy,
I gnał co siły, i trzepał modlitwy.
Potém się czając, i choć nie bez strachu
Chroniąc się ręki potężnéj zamachu:
To go uszczypnął wpoiwszy paznokieć,
To oblał piwem trąciwszy pod łokieć,
To mu z pod ręki skradł talerz z posiłkiem;
Aż pod stół wreście wcisnąwszy się chyłkiem,
Ostrem żelezcem, snąć w jadzie zmaczaném,
Nogę mu na wskroś przebił pod kolanem:
Bo mimo leków różnego sposobu,
Ból ztąd i blizna zostały do grobu. —
Porwał się Tinlinn zgrzytając zębami,
I stół przewrócił do góry nogami.
Ściany się dzikim zatrzęsły hałasem:
Każdy klął, krzyczał — a karzeł tymczasem
Wrócił do sali, i w kąt utajony,
Mruczał: „stracony! stracony! stracony!“

X.

Lady by zabiedz wznawianiu się kłótni,
Przyzwała bardów i mistrzów na lutni.

Albert Groem, starzec, z powagą w obliczu,
Bard klanu swego, co na Pograniczu
Sam pan swój tylko, na swe hojne stoły
Brał równie szkockie jak angielskie woły[7]:
Powstał, i arfę trzymając na łonie,
Nócił pieśń prostą w układzie i tonie.

XI.
albert groem.

„Była Angielka cudnéj urody,
(Gdzie Karlil błyszczy od słońca w lecie);
Czułe jéj serce Szkot zyskał młody,
Bo miłość wszystkiém rządzi na świecie.

„Jasno dzień ślubu wschodził ich oku,
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
Lecz z nim ich szczęście zgasło o zmroku,
Choć miłość wszystkiém rządzi na świecie.

„Ojciec ją darzył bogatym strojem,
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
Brat podał tylko czarę z napojem,
Gniewny, że miłość rządzi na świecie.

„Brat jéj zazdrościł bogactw i złota,
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
Nie chciał by posag szedł w ręce Szkota,
By miłość wszystkiém władła na świecie.

„Wypiła kroplę — i twarz jéj zbladła;
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
U nóg kochanka bez życia padła,
Jak dlań żyć tylko chciała na świecie.

„Kochanek mieczem przebił jéj brata.
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
Wszystkim należy taka zapłata,
Co szczerą miłość dzielą na świecie.

„Potém z rozpaczy, próżen nadziei,
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
Wziął krzyż, i walcząc zginął w Judei,
Żyć bez niéj dłużéj nie chcąc na świecie.

„O wy! co kochać umiecie szczerze,
(Karlil się błyszczy od słońca w lecie);
Z westchnieniem za tych zmówcie pacierze,
Co dla miłości giną na świecie!“ —

XII.

Gdy Albert skończył skromną pieśń swych krajów,
Powstał bard Anglik, bratniego języka,
Niegdyś z swych ballad, sonetów i lajów,
Słynny szeroko na dworze Henryka.
Tam twoję złotą arfę, Fitztrawerze!
Wielbiły damy, lubili rycerze,
I Surrey — Surrey! niestety!
Komuż jest obcą cześć tego imienia?…
Rycerz bez skazy, poeta z natchnienia,
Kochanek z sercem poety[8]!

XIII.

Z nim razem błądząc po dalekich krajach,
Nieraz gdy gwiazdy zabłysły na niebie,
Obaj w mirtowych lub w oliwnych gajach,
Pieśniami wzajem pocieszali siebie.
A tak był wdzięczny chór zlanych ich głosów,
Że nieraz wieśniak hiszpański lub włoski.
Brał je za echo, co płynąc z niebiosów,
Nad grobem Świętych brzmi hymn chwały Boskiéj:
Choć treść obudwu ich pieśni jedyna,
Była Surreja luba, Geraldyna.

XIV.

O Fitztrawerze! któż znając twą duszę,
Wysłowić zdoła rozpacz twego serca,
Gdy przyjaciela, na śmierć i katusze
Skazał bezbożny Tudor przeniewierca? —
Gardząc tyrana łaskami i gniewem,
Głos barda mściwym odezwał się śpiewem;
I opuściwszy blask miasta i dworu,
On sam, z zielonych ogrodów Windsoru,
Szedł szukać ulgi w żalach swoich rzewnych,
W pośród Surreja przyjaciół i krewnych,
I dziś przy wodzu rodziny Howardów,
Był druhem jego, i przewódzcą bardów.

XV.
fitztrawer.

„Było to na Zaduszny Dzień; — serce Surreja
Drżało gwałtownie: — północ wybiły zegary.
W sercu jego z bojaźnią walczyła nadzieja:
Mistrz Kornelius, mędrzec, obiecał przez czary,
Choć go z kochanką morza dzieliły obszary,
Ukazać mu jéj postać, i dać poznać razem,
Czy mu wiernie raz danéj dochowuje wiary. —
Surrey ufał — lecz poszedł za mistrza rozkazem,
By wzrok i serce lubym nasycić obrazem.

XVI.

„Ciemna była komnata, osklepiona głazem,
Gdzie czarodziej rycerza wiódł z licem wybladłém.
Jedna tylko gromnica, z mistycznym wyrazem,
Na ołtarzu, okrytym kiru prześcieradłem,
Tląc się blado przed mroczném, wysokiém zwierciadłem,
Rzucała blask na czarne dwóch tablic marmury:
Talizmany, z tajemném wschodniém abecadłem;
Na magiczne narzędzia, koła i figury,
Śród których z laską w ręku stanął mistrz ponury.

XVII.

„Nagle w głębi zwierciadła, jakby białe chmury,
Jak mgły wznoszą się z dołu, spływają się z boków;

Skróś nich światło, jak gwiazda spadająca z góry,
Błysło w środku — i laską skinął mistrz uroków.
We szkle, jak z pod zasłony rozwianych obłoków,
Widać pańską komnatę: — w oknach blask księżyca,
Wpadając słupem, walczy z ćmą wieczornych mroków;
W głębi lampa złocistą alkowę oświeca,
Na rzędach kolumn; — resztę okrywa ciemnica.

XVIII.

„Wszystko piękne — lecz stokroć piękniejsza dziewica,
Na łożu z perskiéj tkani, jakby wpół uśpiona,
Duma: — na śnieżnéj dłoni smutne wsparła lica,
Włos niedbale rzucony spływa na ramiona,
I na tunikę białą; — przed nią rozłożona
Księga w drogiéj oprawie; — w niéj zda się przyczyna
Ciężkich westchnień, co gwałtem wznoszą się z jéj łona: —
To księga pism Surreja! — to jego jedyna,
Wiernie po nim tęskniąca, piękna Geraldina!

XIX.

„Surrey chciał biedz: — wtém obraz cofać się zaczyna,
Jak gdyby się zatapiał w przezrocza otchłanie,
I znowu tło zwierciadła mgła powlokła sina. —
Tak złość twoja i zawiść, bezbożny tyranie!
Zaćmiły dni Surreja! — Niebo niech ci za nie
Odpłaci! — kara jego na twych synów syny,
Przeklęstwo niechaj spadnie na twe panowanie:

Za twe łoże zbroczone krwią ofiar bez winy,
Za morderstwo Surreja, i łzy Geraldiny!“ —

XX.

Zgodne oklaski Anglików i Szkotów,
Zabrzmiały echem piorunnych łoskotów;
Bo wszystkim wspólna nienawiść Henryka,
Jako tyrana i wiary zmiennika. —
Wtem z grona bardów powstał Harold młody,
Bard Lorda Saint Clair, co bawiąc z przygody
Gościem na uczcie u barona Homu,
Z nim razem przybył na odsiecz Branksomu.
Harold się rodził, gdzie jakby w okowy,
Między Orkadzkie ujęty ostrowy,
Ocean, wiecznie burzące się wały
Pieniąc się z rykiem roztrąca o skały.
Gdzie ród Saint-Clairów, potężny przez wieki[9],
Rozciągał berło władzy i opieki,
I gdzie dziś jeszcze sterczące na skale,
Pokonywając czas, wichry i fale,
Gruzy ich zamku jaśnieją wspaniale.
Tam Harold pnąc się na skaliste wzgórza,
Po dniach i nocach, nad brzegami morza,
Dumał, lub okiem ścigając za łodzią,
Drżał, gdy się z wzdętą łamała powodzią,
A fal i wichru wściekłość rozdąsana,
Były rozkoszą wieszczego młodziana,

XXI.

I wiele wzniosłéj, uroczéj osnowy,
Miały dla barda te dzikie ostrowy!

Tu niegdyś w czasach zamarłych dla gminu.
Grzmieli orężem synowie Lochlinu;
Ztąd brzmiała echem wieków powtarzana,
Trąba Fingala, i pieśń Ossyana.
Tu na skrzydlatych Oceanu Smokach[10],
Królowie Morza, w mgły nocnéj obłokach,
Srożsi niż burza i ocean razem,
Szli szukać łupu, z ogniem i żelazem! —
Niejedna dotąd zapadła dolina
Pomni hymn Skaldów na chwałę Odina;
Niejeden w runach kurhan tajemniczy,
Spłynął krwią ofiar bałwochwalczéj dziczy;
Niejedna saga, żyjąca w podaniu,
Przewodniczyła Harolda dumaniu.
Aż napojony duchem ich powieści,
Mglistéj, posępnéj, cudotwornéj treści,
Przybył do zamku Roslinu, gdzie wonne,
Zielone smugi, i pola przestronne,
Milszym wzrok jego czarując obrazem,
Pieśń łagodniejszą natchnęły zarazem.
Zawsze się jednak z rzewnemi jéj nóty,
Łączył ton dawny ponuréj tęsknoty.

XXII.
harold.

„Słuchajcie, słuchajcie! nie głośnéj powieści
Dzieł sławnych, rycerskich minstreli:
Lecz tęsknéj, jak ciche westchnienie boleści,
Któréj godzien jest los Rozabelli.

„Patrz, starcze sterniku! jak nieba się chmurzą!
„Patrz młoda, nadobna ty pani! —
„Przyjm w zamku nadbrzeżnym gościnę przed burzą!
„Sterniku, zwiń żagle w przystani!

„Na głębiach już fala pianami się bieli;
„W poświstach dziś wichru o świcie,
„Rybacy słyszeli, krzyk Ducha topieli,
„Co blizkie zwiastuje rozbicie.

„I nasi wieszczbiarze od wczoraj już wróżą
„Śmierć komuś w bezdennéj otchłani.
„Więc, piękna dziewico! wyjdź na brzeg przed burzą!
„Sterniku, zwiń żagle w przystani!“ —

— „Nie przeto, że młody Lord Lindsay w Roslinie
„Z orszakiem dziś bawi od rana:
Lecz śpieszę, że we łzach o każdéj godzinie
„Wygląda mię matka stroskana.

„Nie przeto, że jutro turnieje w Roslinie,
„I że Lindsay lubi turnieje:
„Lecz ojciec mój smaku nie będzie czuł w winie,
„Gdy nie ja mu kielich naleję.“ —

I nawa szła daléj, wbrew wichru i fali,
Po ryczącéj morza topieli:
Tak na nic niepomna, tak niczém niezłomna
Była młoda chęć Rozabelli.

„Nad zamkiem Roslinem dnia tego z wieczoru,
Blask dziwny śród niebios obwodu,
Zajaśniał — jaśniejszy niż blask meteoru,
Czerwieńszy niż księżyc u wschodu.

„I pałał noc całą, nad zamkiem i skałą,
Nad głębią wąwozu i jaru;
Z okolic Drydenu, i z skał Hawthorndenu,
Widziano jak łunę pożaru.

„I w zamku się wszystko zdawało w płomieniach,
Dziedziniec, i baszty, i wieże;
I kościół, gdzie w dawnych grobowych sklepieniach,
Śpią dawni Roslinu rycerze.

„I w środku kościoła, jak ogniem dokoła
Iskrzył ołtarz, i strop, i kolumny:
I w grobach rycerzy, blask bił od pancerzy,
Leżących we zbrojach, bez trumny[11].

„Pan zamku i pani, i goście zebrani,
Noc w modłach spędzili w Roslinie:
Bo rzecz to nie nowa, że jasność takowa
Śmierć wróży w Saint-Clairów rodzinie.

„Dwudziestu baronów z Saint-Clairów rodziny,
Śpi w grobach zamkowéj kaplicy;
Lecz otchłań głębiny, i całun wód siny.
Są grobem nieszczęsnéj dziewicy!

„Każdego z baronów, dźwięk pieśni i dzwonów
Prowadził do wiecznéj pościeli;
Lecz świst huraganu, i ryk oceanu,
Głosił tylko zgon Rozabelli!“ —

XXIII.

Piosnka Harolda tak zajęła gości,
Że nikt nie zważał niezwykłéj ciemności,
Co zwolna gmachu osiadła sklepienie.
Nie zmrok to jeszcze, nie słońca zaćmienie,
Nie mgła: — a jednak tak gruba pomroka,
Że obok blizcy stracili się z oka,
Że nikt swéj ręki nie dojrzał u czoła. —
Cisza przestrachu obeszła dokoła,
I w sercu Lady wzbudziła się skrucha:
Poczuła przemoc silniejszego ducha!
Karzeł na ziemię padł, i przerażony
Jęczał: „znajdziony! znajdziony! znajdziony!“ —

XXIV.

A wtém śkróś stropu, z piorunowym trzaskiem,
Strzał błyskawicy, gzygzakowym blaskiem,
Rozdarł ciemności; — wszystko w oka mgnieniu
Zdało się w iskrach i krwawém płomieniu.
Błysły na stole srebrzyste talerze,
Błysły na ścianach wiszące puklerze;

Wszystko co było, od góry do dołu,
Zalśniło ogniem i zgasło pospołu.
Piorun przeleciał wzdłuż po nad wszystkiemi,
I padł — gdzie karzeł, z jękami głuchemi,
Gryzł wściekle ręce, i wił się po ziemi.
Każdy, jak siedział, skamieniał z przestrachu.
Gęsty dym siarki rozszedł się po gmachu,
Blask z okien oblał doliny i wzgórza,
Łoskot się rozległ od morza do morza;
W zamku Karlilu, na wałach Berwiku,
Straż z bronią w ręku wybiegła do szyku.
Aż gdy się wreście wszystko uciszyło,
Pierzchły ciemności — lecz Karła nie było.

XXV.

Wielu słyszało głos w sali Branksomu,
Wielu, przy świetle błyskawicy gromu,
Widziało widok nie ziemskiéj natury.
Głos ten straszliwy zawołał jak z góry:
„Sam tu, Gylbinie!“ — a gdzie karzeł w trwodze
Jęczał, i piorun spadł nań na podłodze:
Śród kłębów dymu, wiejących po gmachu,
Jedni widzieli, jakby dłoń w zamachu,
Drudzy kraj szaty; innym się zdawało
Widzieć twarz ludzką, z długą brodą białą.
A każdy niemy, bez tchu i bez ruchu,
Drżąc bił się w piersi i korzył się w duchu.
Ale nikt nie był jak Deloraine, który,
Tak śmiały niegdyś z wprawy i z natury,

Teraz, jakgdyby sam rażony gromem,
Z zjeżonym włosem, z okiem nieruchomém,
Z ustami naścież, i twarzą wybladłą,
Stał jak ten, który obaczył widziadło,
I czyj się rozum z przestrachu obłąkał.
Aż zapytany, przerywanym głosem,
Słowo po słowie zaledwo wyjąkał:
Że widział starca z ubielonym włosem,
W pielgrzymim stroju, bez żadnego znaku,
I w pasie w złote godła zodyaku;
I choć nie mówił zkąd mógł sądzić o tém,
Przysiągł, że starzec był Michałem Skottem.

XXVI.

Słuchali wszyscy blednąc z przerażenia,
Ale nikt nie śmiał przerywać milczenia.
Aż powstał z miejsca Duglas znamienity,
I bogobojnych obyczajem czasów,
Uczynił votum do Świętéj Brygitty,
Patronki domu i rodu Duglasów;
Że nie wracając do domu, z obozu
Wprost na pielgrzymkę pójdzie do Melrozu,
I mszę zakupi za Michała duszę.
Wnet wszyscy inni, w pokorze i skrusze,
Czyniąc znak krzyża i wstając od stołu,
Każdy z osobna, i wszyscy pospołu,
Brali na świadki swych świętych Patronów,

Że razem pieszą pielgrzymkę odprawią,
I przy odgłosie organów i dzwonów,
Obrzęd żałobny za Michała sprawią.
Lady tymczasem, z uchyleniem czoła,
Czyniąc akt wnetrznéj pokory i skruchy,
Przysięgła w imię Boga i Kościoła,
Zerwać na zawsze z czarami i duchy.

XXVII.

Mamże wam daléj śpiewać o weselu,
Co tak przerwane, po dniach ledwo wielu
Święcono znowu, z książęcym przepychem,
Tańcem, pieśniami, arfą i kielichem? —
Ja tam nie byłem, ale ci co byli,
Długo w swych pieśniach weselnego tonu,
Sławili zgodnie i błogosławili
Kwiat Tewiotu i Lorda Kranstonu. —
Właściwsze dla mnie są posępne nóty,
Które pielgrzymom brząkali minstrele,
Gdy nócąc hymny i psalmy pokuty,
Szli do Melrozu, z Duglasem na czele.

XXVIII.

Z rękami na krzyż, włosieniem odziani,
Boso, powrozem grubym przepasani,
Szli zwolna jeden za drugim.
Prócz echa psalmów, ni gwaru, ni śmiechu,
Ni słów, ni kroków, ni prawie oddechu,
Nie słychać w rzędzie ich długim.

Rycerska śmiałość i książęca pycha
Znikły z ich czoła: a pokora cicha
Wzrok ich schyliła ku ziemi.
Szli, i nikt chwili nie wytchnął ze znoju,
Nikt źdźbła pokarmu, nikt kropli napoju
Nie dotknął usty śpiekłemi.
I do kościoła, o północy głuchéj,
Weszli, posępni, milczący jak duchy,
W białych kapicach, wybladli;
I przed wielkiego ołtarza stopniami,
Jeden za drugim, jak stali parami,
Twarzą na ziemię upadli.
Nad nimi dawnych znamiona rycerzy,
W grobach pod nimi proch ich ojców leży;
W lampach z ołtarza jaśnieje krzyż Zbawcy,
A w świetle jego, Święci i Wyznawcy,
Jak w blasku chwały wiekuistéj, biali,
W ściennych framugach nieruchomi stali.

XXIX.

A wtém z ubocza, naprzeciw ołtarzy,
Z głębi dalekich, mrocznych korytarzy,
Po dwóch, szeregiem, z klasztoru:
Przy dzwonów, dzwonków, i kadzielnic brzęku,
Z krzyżem na czele, z gromnicami w ręku,
Kapłani idą do choru.
Na białych komżach ich czarne kaptury,
Krok ledwo znaczny, ton śpiewu ponury,

Twarz światłem gromnic pobladła;
Rzekłbyś, że ciemne otwarły się groby,
I że po sobie obrządek żałoby
Same sprawują widziadła. —
Opat w tyarze, z pastorałem w dłoni,
W mgle przezroczystéj dymiących się woni,
Po ukończonych modlitwach,
Błogosławieństwem powitał rycerze:
By niezachwiani w jedności i wierze,
Niezłomni byli na bitwach! —
Równo ze świtem, śpiewaną mszą świętą
Wielki, żałobny obrzęd rozpoczęto
Za duszę Michała Skotta.
Z wieży kościelnéj wciąż bito we dzwony,
Księża śpiewali msze i antyfony,
Aż echem sklepień ponuro wtórzony
Śpiew pogrzebowy i nóta:
„dies irae, dies illa,
„solvet saeclum in favilla,“
Zabrzmiały z dźwiękiem poważnych organów.
I gdy się godzi, świętemi ich słowy
Skończyć pieśń ziemskiéj i błahéj osnowy,
Te były słowa kapłanów:

XXX.
hymn za umarłych.

„Straszny dzień sądu Twojego, Panie!
Gdy się otworzą grobów otchłanie,

Gdy wszelkie ciało z martwych powstanie,
Któż gniew twój wtedy wytrzyma, Panie?

„Gdy jak pargamin spalone zwoje,
Niebiosa zwiną błękity swoje,
Gdy ziemia z jękiem pęknie na dwoje:
Przy czémże grzesznik ja się ostoję?

„Lecz Tyś jest Bogiem, Ty Ojcem, Panie!
W tobiem ja złożył moje ufanie:
Ty racz nademną mieć zlitowanie,
W straszny dzień sądu Twojego, Panie!“ —


Bard skończył powieść; — lecz czyliż znowu,
Gajem Ettriku, brzegiem Yarrowu,
Poszedł, jak przedtém, pod gołém niebem
Spać, i żebranym karmić się chlebem? —
Nie! — tuż przy bramie zamku Newerku,
W gajowym cieniu dębu i świerku,
Wzniosła się barda ustroń wesoła.
Skromna lepianka: — ale dokoła
Kwitł bujny sadek, grodzony głogiem,
Siedzenie z darni było przed progiem,
W środku kominek — przed którym codzień,
Nie jeden zwykle grzał się przychodzień,
Lub gospodarza chętnéj rozmowy
Słuchał, zasiadłszy w wieczór zimowy. —
Bowiem udzielać innym gospody,
Któréj sam żebrać musiał był wprzódy,

Była to starca rozkosz jedyna.
I nieraz wtedy kieliszek wina,
Nieraz zmięszany ze łzą wdzięczności,
Za zdrowie księżnéj przepił do gości.
Tak przechodziła zima; — lecz z wiosną.
Gdy gaj brzmiał ptasząt wrzawą radosną:
Gdy smug Harhedu, Bowhillu wzgórza,
Krasiły kwiaty, wieńczyły zboża,
A szum wód rwących lodu okowy,
Łączył się z szumem Blandro dąbrowy:
Wtenczas na pięknych brzegach Yarrowu,
Duch wieszczy w starcu ożywał znowu;
Wtedy znów śpiewał rycerskie dzieje,
Wesołe uczty, świetne turnieje,
Miłość, zabawy, łowy i bitwy,
Lub swój ojcowski żal i modlitwy.
Przechodnie stając w milczeniu głuchém,
Echa słów chciwém łowili uchem;
Starcy słuchając wspomnień przeszłości,
Rzeźwieli w sercu ogniem młodości;
Młodzi rzucając płoche zabawy,
Ssali z nich żądzę podobnéj sławy;
A wszyscy zewsząd ze czcią bieżeli,
W dom Ostatniego z Szkockich Minstreli.

KONIEC.




  1. Opinia gminna, jakkolwiek przeciwna nauce Kościoła, czyniła wielką różnicę między czarnoksiężnikami, czyli magami, a nekromantami, czyli czarownikami, i przechylała się stanowczo na stronę pierwszych. Rozumiano bowiem, że mają moc rozkazywać złym duchom, kiedy przeciwnie drudzy, słuchać ich tylko lub być z niemi w związku musieli.
  2. Damy wysokiego rodu, jako też baronowie i rycerze podczas pokoju, przy wszelkich uroczystych obrzędach, mieli zwykle na pięści sokoła.
  3. Paw, w wiekach rycerstwa, uważany był nie tylko jako najdelikatniejsza, lecz i jako szczególnie obrzędowa potrawa, bez któréj żadna większa uroczystość obejść się nie mogła. Po upieczeniu odziewano go na nowo piórami, i do pozłoconego dziobu kładziono gąbkę napojoną palącym się wyskokiem winnym. W chwili, gdy go podawano na stół, awanturniczy rycerze, zwykli byli czynić publiczne śluby dopełnienia jakiego czynu rycerstwa, „w obliczu Pawia i Dam.“
  4. Na jeziorze Św. Maryi, blisko źródła rzeki Yarrowu, dają się widzieć dotąd stada dzikich łabędzi.
  5. Głowa dzika należała także do obrzędowych potraw w wiekach średnich. W Szkocyi otaczano ją mnóstwem chorągiewek, mających barwy, herby lub godła gospodarza domu.
  6. Przygryźć palec swój lub rękawicę, znaczyło na Pograniczu, nietylko pogardę, lecz i ślub nieubłaganéj zemsty.
  7. Jan Groem lub Graham, drugi syn hrabiego Montheit, zwany powszechnie „rycerzem błyszczącego miecza,“ wpadłszy w niełaskę u szkockiego dworu, usunął się z wielką częścią krewnych swych i wassalów na Pogranicze Anglii, i zajął kraj tak zwany „spornym,“ to jest, do którego oba kraje prawo własności rościły. Następcy przeto jego, nie ulegając żadnemu z nich, stali się najstraszniejszymi rabusiami granic, i tak Anglią jak Szkocyą bez różnicy łupili. Kraj sporny podzielono nakoniec na dwie równe części, sądem polubownym. — Piosnka Alberta Groem (czyt. Grem) w tekście, jest naśladowaniem gminnéj.
  8. Waleczny i nieszczęśliwy Henryk Howard, hrabia Surrey, był niezaprzeczenie najdoskonalszym rycerzem swojego czasu. W sonetach jego znajdują się piękności godne złotych wieków poezyi. Zalety i sława jego wzbudziły podejrzenie i zawiść Henryka VIII, z domu Tudor, który go w r. 1546 ściąć kazał. — Mówią, że podczas jego podróży, sławny alchemik, Kornelius Agrippa, pokazał mu w czarnoksięzkiém zwierciedle, pozostałą w kraju kochankę jego, Geraldinę, na któréj cześć swój oręż i lutnię poświęcił.
  9. Rodzina Saint-Clair (Sę-Kler) jest pochodzenia Normandzkiego; osladłszy w Szkocyi za panowania Malkolma, została znacznie zbogaconą nadaniami królów, a mianowicie Roberta Bruce. W rzędzie pierwszych jéj posiadłości była baronia Roslin, z zamkiem tegoż imienia; następnie zaś przez związek małżeński z córką hrabiego Orkney, (inaczéj hr. Orkad), doszła do posiadania tychże wysp i tytułu, nadanego jéj przez Hakona, króla Norwegii, w r. 1379. Tytuł ten, po ustąpieniu Norwegów, potwierdzili Saint-Clairom królowie Szkoccy, ale samo hrabstwo zostało przyłączone do korony w r. 1481. — Imię Rozabella, było prawie dziedziczném imieniem niewiast w téj rodzinie.
  10. Dowódzcy skandynawskich rozbójników morskich, nawiedzający często brzegi Szkocyi, równie jak całą naówczas Europę, przybierali szumny tytuł „Królów Morza“ (Soekonungr) okręty zaś ich w nadętym stylu Skaldów, (kapłanów i bardów Skandynawskich) zwane były „Smokami Oceanu.“ Odin, było imię najwyższego Boga w mitologii Skandynawskiéj. — Runy: tajemnicze znaki albo litery (rodzaj hieroglifów), używane w napisach i religijnych obrzędach Skandynawskich. — Saga, od imienia tak zwanego Skandynawskiéj bogini historyi, zwała się każda tradycya historyczna w tych krajach.
  11. Piękna kaplica w Roslinie, gdzie były groby familijne Saint-Clairów, założone w r. 1446, do dziś dnia jeszcze się utrzymuje. Dawniejsi baronowie grzebani byli bez trumien, lecz ich odzianych we zbroje, kładziono wprost na kamiennej podłodze w grobach, pod kaplicą będących. Tradycya gminna zapewnia, że ile razy kto z téj rodziny miał umrzeć, cała ta kaplica i zamek jaśniały jakimś tajemniczym blaskiem i zdawały się być jak w ogniu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Walter Scott i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.