Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 2/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 5.

W mrowisku.

W czasie, gdy wędrowcy nasi starali się możliwie najdogodniej ulokować się w mrowisku, na dworzu deszcz lał z tą nieposkromioną siłą, jaką obserwować można w krainach centralnej Afryki jedynie. Tutaj nie mogło być mowy o oddzielnych kroplach wody, z nieba spadających; woda się lała z wysokości — wprost rzekami całemi, z siłą największych wodospadów czasami. Europejczyk, który nie widział żywiołu takiego, jakim jest ulewny deszcz afrykański, nie może go sobie wyobrazić nawet. Jedynem możliwem porównaniem, które uzmysłowićby zdołało nieogarniętą moc deszczu afrykańskiego, jest takie, że jest to jezioro jakieś olbrzymie, cudem w górę uniesione, które niespodziewanie i nagle na ziemię opadło. Deszcz afrykański, to jezioro Czad, ponad chmury wzniesione i nagle na ziemię spadające! Jakim cudem podobnie wielkie masy wody w powietrzu utrzymywać się mogą? — jest rzeczą niepojętą. Zagadnienie to nie zostało jeszcze przez naukę wyjaśnione. Faktem jest jednak, iż podobne nawałnice trwają czasami tygodnie całe. W okresach takich w Afryce powtarzają się rzeczy, które miały miejsce w czasie biblijnego potopu niewątpliwie.
Podobnie wielkich mas wody ziemia, rzecz zrozumiała, pochłonąć nie jest zdolna. To też w okolicach zalanych tworzą się momentalnie olbrzymie jeziora, ciągnące się czasami dziesiątkami mil.
Na szczęście, mrowiska, pobudowane przez termity, mają grube ściany, przez które woda przeniknąć nie jest zdolna. Objąwszy mrowisko w posiadanie, Dick i jego towarzysze starali się poznać wewnętrzny jego rozkład. Otóż stożek, mający do dwunastu stóp wysokości, posiadał u dołu jedenaście stóp szerokości i tyleż długości, ku górze mrowisko zwężało się stopniowo, co je upodobniało do głowy cukru. Ściany były na stopę grube. Wnętrze miało parę pięter i moc komórek.
Szczęście to było prawdziwe dla wędrowców naszych, że zajęte przez nich mrowisko zostało opuszczone przez jego właścicieli; gdyby inaczej bowiem było, — niepodobieństwem by było szukać w niem schronienia.
Od jakiego czasu było ono jednak opuszczone?
Kuzyn Benedykt był zdania, które opierał na tem, że w mrowisku były drobiny gumy świeżo z drzew zniesionej, ledwo zgęszczonej, że termity opuściły mrowisko przed kilkoma, kilkunastoma conajwyżej godzinami.
— Jaki pan z tego wyprowadza wniosek? — zapytał Dick.
— Taki, iż jakiś nakaz wyższy, albo inaczej mówiąc: instynkt, zmusił te zmyślne stworzenia do opuszczenia swych siedzib. Nie mogło się to stać bez uzasadnionej przyczyny i jestem pewien, że przeczuły one powódź i, by jej uniknąć, schroniły się zapewne na konary drzew pobliskich.
Na tem rozmowa się urwała. Wszyscy, wyczerpani i pomęczeni ponad zwykłą miarę, ułożyli się na piętrach, jak można najdogodniej i pozasypiali wkrótce.
Jeden Dick nie spał, lecz w głębokiej zatonął zadumie. Jakim sposobem, cudem jakim, ocalić zdoła gromadkę, która jego rozumowi ufała? Miał dotrzeć do rzeki. Lecz czy ją znajdzie? — w obecnej chwili zwłaszcza, gdy całe przestrzenie w jeziora się zamieniły prawdopodobnie?
— Jakie szczęście — powiedział półgłosem do siebie młody chłopiec, — że tylko mnie jednemu i drugiemu Tomowi jest znana cała groza położenia, że nikt nie wie, nie domyśla się nawet, iż jesteśmy nie w Boliwji, lecz w samem sercu Afryki, w dzikiej Angoli!
Wtem Dick Sand uniósł się w górę, z bijącem sercem. W ciemnościach nieprzeniknionych uczuł, że jego ramienia dotknęła drobna ręka kobieca, i usłyszał słowa:
— Ja wiem wszystko, Dicku kochany, i oddawna. Bądź spokojny jednak o mnie. Ja nie rozpaczam i ufam Bogu, że wyprowadzi On nas z tej niedoli jeszcze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.