Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 1/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 9.

Kapitan Dick Sand.

Jakie wrażenie sprawiła śmierć kapitana Hulla i jego towarzyszy, na wszystkich tych, którzy tylko zdala, bezradni, przypatrywali się przebiegowi katastrofy? — nie ma potrzeby opisywać chyba. Pisać o tym jest zresztą nie sposób. Nazbyt bolesne są to rzeczy.
Dość powiedzieć, że byli naocznymi świadkami całego przebiegu zdarzeń — i nie byli w stanie najmniejszej udzielić pomocy. Było to zaprawdę straszne.
Gdy Pilgrim znalazł się wreszcie na miejscu wypadku, tuż obok resztek strzaskanej łodzi, zalana łzami pani Weldon padła na kolana pod wielkim masztem, z głośnym okrzykiem:
— Przyjaciele moi!... módlmy się. To jedno jut tylko uczynić możemy dla nich.
Mały Janek upadł również na kolana, tuż obok swej matki, Biedne dziecko widziało wszystko i wszystko zrozumiało, to też nie do zniesienia wprost przerażenie przeniknęło całą, jego niewinną jeszcze duszyczkę. Dick Sand, kuzyn Benedykt, Noon i pozostała reszta murzynów — naśladowali wszyscy przykład młodej kobiety i pobożnie powtarzali za nią słowa modlitwy, za przedwcześnie zgasłych przyjaciół.
Po ukończeniu tej krótkiej, lecz gorącej modlitwy, pani Weldon otarła swe zapłakane oczy i rzekła:
— A teraz, przyjaciele moi, błagajmy Najwyższego, aby zechciał udzielić nam sił i odwagi w ciężkiej doli naszej.
Słowa te otworzyły wszystkim oczy na grozę położenia. Było ono bardzo ciężkie istotnie. Statek, na którym się znajdowali, nie miał teraz nie tylko dowódzcy, ale i załogi nawet. A znajdował się pośrodku olbrzymiego oceanu przecież! Byli oddaleni o setki mil od najbliższego lądu, na łasce fal, burz i wichrów.
Co za fatalność postawiła wieloryba tego na drodze „Pilgrima“?
Niespodziewana śmierć kapitana i całej reszty załogi „Pilgrima“ pozostawiła statek i wszystkie znajdujące się na nim osoby w położeniu wprost strasznem. Na „Pilgrimie” nie było teraz ani jednego rutynowanego, obeznanego z morzem i żeglugą marynarza; za wyjątkiem jednego jedynego młodzianka, mającego piętnaście lat życia zaledwie! Na niego spadły teraz wszystkie obowiązki, cała odpowiedzialność za los, na statku pozostałych! Prawda, na pokładzie znajdowało się pięciu dorosłych i silnych mężczyzn, o moralności nieposzlakowanej, lecz nie mieli oni najmniejszego pojęcia o żegludze.
To też trudno się dziwić temu, iż nieszczęśliwy piętnastoletni kapitan stał długo na pokładzie, ze wzrokiem w morze utkwionym, wpatrując się w miejsce, na którem zginął jego zacny przełożony i opiekun. Niewesołe myśli krążyły w głowie biednego chłopca; z ciężkiem westchnieniem zwrócił on wzrok na horyzont, w nadziei, iż może dojrzy jakiś okręt, któremu możnaby powierzyć panią Weldon i jej synka. On sam „Pilgrima“ nie opuściłby, rzecz prosta, w żadnym wypadku, byłby jednak bezmiernie szczęśliwy, gdyby los dopomógł mu zbawić żonę i dziecko jego dobroczyńcy.
Niestety jednak, nieogarnięty wzrokiem ocean był pustynny zupełnie. Nigdzie nie było widać najmniejszego choćby śladu żagla. I nie mogło być nawet inaczej. Dick Sand wiedział przecież lepiej od innych że „Pilgrim“ znajdował się w okolicach najzupełniej odległych od normalnych dróg. po których statki krążyć zwykły, co się stało z przyczyny stale nie sprzyjającego wiatru.
To smutno i ciężkie myśli biednego chłopca przerwane zostały ukazaniem się na pokładzie Negora, który w czasie trwania całej katastrofy przebywał pod pokładem, lecz o której wiedział niewątpliwie.
Nikt nie mógł odgadnąć, jakie myśli krążyły w głowie tego tajemniczego człowieka. Teraz przyglądał się tylko z lekkim jakby uśmiechem na zaciśniętych wąskich wargach pustemu pokładowi i milczał.
Po chwili podszedł do Dicka, znajdującego się wtedy już w budce kapitańskiej i stanął przed nim nieruchomo, patrząc nań wyzywająco.
Młody chłopiec, pod wpływem wzroku tego, bezwiednie uniósł głowę w górę i przemówił:
— To ty, Nogoro! Czego chcesz tutaj?
— Chciałbym porozmawiać z kapitanem, albo też, w razie jego nieobecności, ze starszym sternikiem — odpowiedział zimno portugalczyk.
Dick Sand spojrzał ze zdumieniem na mówiącego.
— Czyż nie jest ci wiadome, że oni zginęli?
— Któż jest w takim razie dowódzcą statku teraz? — zapytał po otrzymaniu odpowiedzi tej Negoro z odcieniom ironii w głosie.
— Ja — spokojnie odpowiedział młody chłopiec.
Portugalczyk lekceważąco wzruszył ramionami.
— Ty?... Ty chcesz być kapitanem: w piętnastym roku życia?
— Tak jest, ja — z naciskiem odpowiedział Dick Sand — i bądź pewien, iż pomimo mych lat piętnastu potrafię każdego zmusić do posłuszeństwa. Bądź togo pewien, Nogoro, powtarzam.
Portugalczyk wobec tej pewności siebie młodego chłopca zmieszał się widocznie i odstąpił w tył parę kroków.
Pani Weldon, przysłuchująca. się z oddali rozmowie, podeszła wtedy ku portugalczykowi.
— Tak jest, Nogoro — przemówiła — kapitan Hull, odjeżdżając, tutaj obecnemu Dickowi Sand powierzył dowództwo statku, a teraz ja, jako żona właściciela statku, wybór ten potwierdzam. I myślę, że tej woli mojej sprzeciwiać się nikt niema prawa.
Negoro słowa te przyjął w milczeniu, uśmiechnął się tylko z jakimś dziwnym skrzywieniem ust, następnie skłonił się uniżenie pani Weldon i odszedł do swej kuchni.
Tak się zakończyło pierwsze starcie pomiędzy Dickiem a Negoro, przyczem młody kapitan pokazał, iż potrafi narzucić, w razie potrzeby, swą wolę nieposłusznym.
Dick, po odejściu portugalczyka, rzucił naprzód wzrokiem po całym pokładzie, a następnie spojrzał na twarze wszystkich pozostałych, na statku się znajdujących, na twarze murzynów spojrzał zwłaszcza, które, wszystkie, oczekiwały od niego jakby słów pociechy. Oczy wszystkich tych, wprawdzie czarnych, lecz zacnych, szczerych i uczciwych ludzi, wyrażały miłość i pełne posłuszeństwo. To go znacznie pokrzepiło i dało mu poczucie siły.
Wtedy przemówił do nich. Ze spokojną pewnością siebie człowieka, który postanowił wypełnić swój obowiązek do końca, w krótkich słowach zawiadomił swych słuchaczów, iż choćby miał to przypłacić życiem, postanowił dołożyć wszystkich usiłowań, ażeby doprowadzić statek do szczęśliwej przystani i że ma nadzieję, iż mu nie odmówią swej pomocy.
Słowa młodego przełożonego znalazły duże uznanie i wszyscy rozeszli się do swych zajęć, pełni nadziei i wiary, że wszystko, przy Boskiej pomocy, zakończy się dla nich szczęśliwie.
Po rozmowie tej, Dick Sand powierzył ster dłoniom starego Toma, który z prowadzeniem statku był już nieco obznajmiony, sam zaś udał się do kajuty zmarłego kapitana Runa, by się upewnić, w jakim punkcie statek właściwie się znajduje?
I stwierdził, na zasadzie pomiarów dokonanych przez zmarłego, iż „Pilgrim” rankiem dnia tego znajdował się pod 43°35’ szerokości i 13°1’ długości. Że zaś od chwili tej, z przyczyny słabego wiatru, statek przebył w czasie całego dnia zaledwie mil parę, można więc było śmiało uważać, iż znajdował się on w tem samem, mniej więcej, co rankiem miejscu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.