Perykles (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Perykles
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Pericles, Prince of Tyre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
Przed pałacem Antyocha.
(Wchodzi Gower).

Gower.  Z mogiły stary Gower znów powrócił,
Aby wam starą piosenkę zanucił,
I znowu słaby jak śmiertelnik kroczy,
By wasze uszy zabawić i oczy.
Pieśń ta bawiła chłopców i dziewczęta
Po wieczorynkach i we wszystkie święta;
Damy, panowie, w pozłacanej sali
Dla swej rozrywki nieraz ją czytali.
Jej celem ludzi godnych chwały robić,
Et bonum quo antiquius eo melius.
Jeśli wy, wieku późniejszego dzieci,
W którym potężniej blask dowcipu świeci,
Raczycie słuchać starego gęślarza,
Co dawnych czasów piosnkę wam powtarza,
Pragnąłbym z serca żywot jeszcze drugi
Cały poświęcić na wasze usługi.
Antyoch Wielki zbudował przed laty
Jako stolicę swą ten gród bogaty,
A jak to mówią stare moje księgi,
Kwiat najpiękniejszy syryjskiej potęgi.

Gdy króla tego małżonka skonała,
Córka jedyną dziedziczką została;
Samo się niebo szczodrą zdało ręką
Wszystkich ją wdzięków odziewać sukienką.
Blaskami swojej urody dziewica
Grzeszną myśl w sercu zbudziła rodzica,
I niesłychaną zbrodnią, własne dziecko
Występny ojciec śmiał uwieść zdradziecko.
Co się w początku czarnym grzechem zdało,
Z przyzwyczajenia grzechem być przestało.
Nieporównane grzesznej pani wdzięki
Ściągały zewsząd, by żądać jej ręki,
Książąt i panów; chcąc przeszyć ich strachem,
Córkę na zawsze pod swym trzymał dachem,
Napisał prawo, że kto się pokusi
Ręki jej żądać, ten rozwiązać musi
Jego zagadkę, lub ginąć. Niemało
Chciwych na piękność głów już pospadało,
Jak wam to lepiej poświadczy niż słowo
Ten krwawy widok nad bramą zamkową.

(Pokazuje głowy powbijane na pal).

Ujrzycie sami następny bieg sprawy,
Wzrok niech wasz własny sąd wyda łaskawy.

(Wychodzi).

SCENA I
Pałac Antyocha.
(Wchodzą: Antyoch, Perykles i Orszak).

Antyoch.  Tyryjski książę, wiesz teraz dokładnie
Niebezpieczeństwa myśli twej grożące.
Perykles.  Wiem, lecz widokiem jej olśniona dusza
Dość ma odwagi, aby bez wahania
Poświęcić życie w takiem przedsięwzięciu. (Muzyka).
Antyoch.  Przywiedźcie córkę moją, ustrojoną
Jakby do ślubnej Jowisza komnaty.
Gdy ją Latona na świat wprowadzała,

Natura piękność dała jej w posagu,
A na soborze zebrane planety
Doskonałości wszystkie jej swe dały.

(Wchodzi córka Antyocha).

Perykles.  Patrz, patrz, to ona! Patrz, piękna jak wiosna,
Gracye jej służą, myśli jej królują
Nad każdą cnotą, która sławę daje!
Jej twarz piękności jest księgą, w tej księdze
Tylko rozkoszy można czytać dzieje,
Bo wymazany wszelki był z niej smutek;
Nigdy złośliwość gniewna a uparta
Słodkim jej myślom nie towarzyszyła.
Miłości boże, coś mężem mnie stworzył,
Ognistą żądzę w mych zapalił piersiach,
Niebieski owoc z drzewa tego uszczknąc
Lub umrzeć, przybądź na pomoc mi teraz,
A posłusznego woli twojej sługę
Do tego szczęścia bez granic poprowadź!
Antyoch.  Książę Perykles —
Perykles.  Który z duszy pragnie
Synem wielkiego zostać Antyocha.
Antyoch.  Stoi przed tobą piękna Hesperyda
Ze złotem jabłkiem, którego strach dotknąć,
Bo groźnych smoków pilnują go straże.
Twarz jej, jak niebo, przyciąga twe oczy
Niepoliczone blaski jej podziwiać,
Które zasługa może tylko zyskać;
Jeśli jej nie masz, głowa twa zapłaci
Zarozumiałych oczu twych zuchwałość.
Jak dziś ty, sławni ci niegdyś książęta,
Wieścią zwabieni, a zuchwali żądzą,
Niemym językiem bladego oblicza
Pod firmamentu gwiaździstego dachem
Niech ci powiedzą, jak męczennikami
Polegli wszyscy w Kupidyna wojnie;
Niechaj ci będą głowy ich przestrogą,
Byś sam zuchwałą na smierć nie biegł nogą.
Perykles.  Dzięki ci, królu, że mnie nauczyłeś

Poznać śmiertelnej natury mej kruchość,
Żeś mnie przymusił krwawym tym widokiem
Do podobnego gotować się losu;
Bo w myśli śmierci jak w zwierciedle czytam:
Tchnieniem jest życie, głupi, kto mu wierzy.
Więc mój testament napiszę: jak chory,
Co życie poznał, ku niebu pogląda,
A gdy konania poczuje boleści,
Do ziemskich, jak wprzód, nie wzdycha rozkoszy;
Tak ja szczęśliwy pokój przekazuję,
Jak powinnością każdego jest księcia,
Tobie i wszystkim dobrym świata ludziom,
Skarby me ziemi, z której łona wyszły,
(Do córki Antyocha) A tobie czysty miłości mej ogień.
Przygotowany tak na śmierć lub życie
Spokojnie czekam na cios najstraszniejszy.
Antyoch.  Gdy radą gardzisz, czytaj tę zagadkę:
Jeśli nie zdołasz odkryć jej tajników,
Podzielisz losy twoich poprzedników.
Córka.  Obyś od innych szczęśliwszą miał dolę!
Oby cię moje zbawiły życzenia!
Perykles.  Wstępuję w szranki jako śmiały rycerz,
A za doradców mych jedynych biorę
Wierną mą miłość i moją odwagę.

(Czyta zagadkę)

Nie jestem żmiją, a karmię się przecie
Ciałem tej matki, której jestem dziecię;
Szukałam męża, a po trudach wielu
Znalazłam serce męża w rodzicielu.
On ojca, syna i męża obrazem,
Jam matką, żoną i córką jest razem;
Jak w dwóch osobach wszystko to się wiąże,
Jeśli żyć pragniesz, odpowiedz mi, książę.
Twarde to słowa. — O Boże, coś niebu
Ócz dał tysiące ludzkie sprawy śledzić,
Czemuś ich wiecznym nie zaciągnął kirem,
Jeśli to prawda, co czytając, blednę?

(Bierze rękę Księżniczki)

Ty dnia zwierciadło, którą ukochałem,
Którąbym jeszcze kochał duszą całą,
Gdyby w szkatułce pięknej złe nie spało,
Wyznać ci muszę w serca oburzeniu,
Że mąż to grzeszny, co wiedząc, że stoi
Przy wrotach grzechu, tknąć się ich nie boi.
O, prawda, pięknym jesteś instrumentem,
Którego zmysły twoje są strunami,
Którego cnoty ręką ton zbudzony
Z niebios na ziemię bogówby sprowadził,
Ale przed czasem tknięty, tylko woła
Piekielne duchy do tańczących koła.
Wszelkiej o ciebie wyrzekam się troski,
Antyoch.  Jeśli ci drogie życie, Peryklesie,
Nie waż się ręki jej dotknąć, bo prawo
I to zuchwalstwo śmiercią także karze.
Twój czas ubiega; lub rozwiąż zagadkę,
Albo się poddaj twojemu losowi.
Perykles.  Mało jest ludzi chętnie słuchających
Słowa o grzechach, które chętnie pełnią;
Mówić ci o nich byłoby obrazą.
Kto trzyma czynów monarszych rachunek,
Bezpieczniej chowa księgę swą zamkniętą.
Grzech powtórzony jest jak wichru powiew,
Co kłęby prochu w ludzkie oczy miota,
A w końcu drogo swój płaci wysiłek;
Wiatr przeszedł, oko bolące przejrzało,
Aby się zamknąć przed groźną zamiecią,
ślepy kret ziemię podrzuca ku niebu
Na znak, że ziemia pod człeka uciskiem
Jęczy, i biedny robak ginie za to.
Królowie ziemi są bogami, w grzechu
Ich wola prawem dla nich jest jedynem.
A jeśli Jowisz swe prawa przeskoczy,
Kto się odważy grzech mu rzucić w oczy?
Ty wiesz, dość na tem. Lepiej złe przydusić
Niż rozgłoszeniem na gorsze się kusić.
Wszystko, co żyje, gniazdo kocha swoje,

I mój też język głowę kocha moję.
Antyoch  (na str.). O, gdybym miał ją! Zagadkę rozwiązał!
Łudźmy go jednak. (Głośno). Młody książę Tyru,
Choć wedle całej prawa surowości
Za mej zagadki błędne rozwiązanie
Mógłbym dni twoich zagasić pochodnię,
To przecie pamięć na wspaniałe drzewo,
Którego piękną jesteś latoroślą,
Miłosierniejszą natchnęła mnie myślą.
Jeszcze ci daję czterdzieści dni zwłoki;
Jeśli przed końcem znajdziesz tajemnicę,
Z radością mianem syna cię zaszczycę.
Tymczasem znajdziesz przyjęcie tu godne
Mego honoru i twojej wartości.

(Wychodzą: Antyoch, jego Córka i Orszak).

Perykles.  Jak dworność umie grzech pięknie osłonić!
Lecz zawsze w każdym obłudnika kroku
Tylko to piękne, co leży na oku.
Gdybym naprawdę mylnie odpowiedział,
To niewątpliwie nie byłbyś tak grzesznym,
Byś kazirodztwem twą pokalał duszę,
Gdy jesteś teraz i ojcem i synem
Przez twoje z własnem twojem dzieckiem związki,
Nie ojcu ale mężowi przystojne;
Ona się matki swojej karmi ciałem,
Kalając matki swej małżeńskie łoże;
Wspólnie, jak węże co wśród kwiatów żyją,
Truciznę sączą, chociaż nektar piją.
Żegnaj mi, królu! bo mądrość mnie uczy,
Że kto popełnia czarne jak noc czyny,
Gotów na wszystko, by ukryć swe winy;
Grzech płodzi grzechy: śladem rozpustnika
Jak dym za ogniem rozbój się pomyka;
Rękami grzechu zdrada i trucizna,
I tarczą jego niesławę kryjącą;
By swych tajemnic w mej nie schował trumnie,
Mknę się przed jego sztyletem rozumnie (wychodzi).

(Wraca Antyoch).

Antyoch.  Odgadł; zapłaci za to odgadnienie
Głową mi swoją. Nie mogę pozwolić,
By żyjąc, trąbił hańbę mą przed światem,
I grzech mój sprośny ludziom rozpowiadał.
Musi więc zginąć, zginąć bez spóźnienia;
Śmierć jego zbawi blask mego imienia.
Hola, służbowy! (Wchodzi Taliard).
Taliard.  Co pan mój rozkaże?
Antyoch.  Taliardzie, z dawna moim jesteś sługą
Wtajemniczonym do wszystkich mych myśli,
Za twą też wierność rachuj na zapłatę.
Patrz, tu trucizna, a tutaj jest złoto;
Musisz mi zgładzić tyryjskiego księcia;
Nie twoją sprawą o powody pytać —
To moja wola. Czy to rzecz spełniona?
Taliard.  Spełniona, królu. (Wchodzi Posłaniec).
Antyoch.  Dość na tem. Odetchnij,
Nim powiesz powód twojego pośpiechu.
Posłaniec.  Tyryjski książę uciekł, groźny panie.
Antyoch.  Leć i ty za nim, jeśli kochasz życie.
Jak strzała ręką ćwiczoną popchnięta
Do wskazanego okiem wpada celu,
Tak ty nie wracaj, póki nie potrafisz
Rzec za powrotem: Perykles nie żyje.
Taliard.  Gdybym na długość mego pistoletu
Raz go mógł spotkać, będzie kwita z nami.
Żegnam cię, królu! (Wychodzi).
Antyoch.  Bądź mi zdrów, Taliardzie!
Póki Perykles na ziemi tej zdrowy,
Nie jestem panem ni serca ni głowy (wychodzi).


SCENA II.
Tyr.
(Wchodzą: Perykles, Helikanus i inni Panowie).

Perykles.  Niech nikt rozmyślań naszych nie przerywa.
Czemu myśl czarna, czemu melancholia,

Smutny towarzysz, tak nieodstępnymi
Są u mnie gośćmi, że ani godziny
W jasnym dnia biegu, lub w spokojnej nocy
(Tym grobie, w którym troski spać powinny)
Nie mogę znaleźć słodkiego pokoju?
Tu rozkosz wabi oczy me daremnie,
Niebezpieczeństwo, któregom się lękał,
Jest w Antyochii; króla Antyocha
Potężne ramię zdaje się za krótkie,
By mnie tu dosiądź; mojej przecie duszy
Sztuki rozkoszy nie mogą pocieszyć,
Ani odległość usunąć obawy.
Tak zawsze bywa: myśli niespokojne,
Pierwotnie w błędnej obawie poczęte,
Następnie żyją i karmią się troską;
Co było trwogą, że zdarzyć się może,
Dojrzewa w troskę, żeby się nie stało.
Tak jest i ze mną; wielki Antyochus
(Z którym się mierzyć nazbyt jestem mały,
Bo on ma siłę, co w czyn zmienia wolę)
Myśli, że powiem, choć milczeć przysięgam;
Daremno mówię, że go czczę głęboko,
Bo wie, że słowem mogę go zbezcześcić,
Coby rozsiane rumienić go mogło;
Poszuka środków, by się nie rozsiało.
Tłumami zbrojnych me zaleje ziemie,
A groźnym swojej potęgi rozwojem
W duszy mych ludów zgasi ogień męstwa;
Będą pobite, zanim opór stawią,
Za grzech chłostane, o którym nie śniły.
O nie to troska, nie własna bezpieczność
(Bom drzewa tego tylko jest wierzchołkiem,
Który korzenie broni i ocienia)
Osłabia ciało, zbezwładnia mi duszę,
I wprzód już karze to, co on chce karać.
1 Pan.  Piersi twej, panie, radość i pociecha!
2 Pan.  A pokój duszy, gdyś do nas powrócił!
Helikanus.  Pozwólcie teraz mówić doświadczeniu;

Pochlebców język króla oszukuje;
Jak miech, pochlebstwo grzech jego rozżarza;
Co wprzódy wątłą, tylko iskrą było,
W potężny ogień rośnie tchem pochlebstwa;
Gdy napomnienie, byle czcią zaprawne,
Przystoi królom, bo ludźmi są także
I mogą błądzić. Łaskawy mój królu,
Gdy pan Kusiciel o pokoju prawi,
Schlebia ci, wojną na twe godzi życie.
Przebacz, lub skarż mnie; w gniewu twego szale
Niżej od kolan moich się nie zwalę,
Perykles.  Zostawcie nas tu, a idźcie tymczasem
Wypytać, jakie nawy stoją w porcie,
Wracajcie potem. (Wychodzą Panowie).
Słuchaj, Helikanie,
Do głębi słowa twoje mnie wzruszyły;
Jakieś wyczytał z ócz mych tajemnice?
Helikanus.  Gniew czytam, panie, w zmarszczkach twego czoła,
Perykles.  Jeśli są króla zmarszczki błyskawicą,
Jak śmiesz językiem piorun gniewu budzić?
Helikanus.  Jak śmią rośliny poglądać ku niebu,
Które je żywi?
Perykles.  Wiesz, mogę cię skruszyć.
Helikanus.  Własną ja ręką topór zaostrzyłem;
Podnieś go, panie, cios zadaj śmiertelny!
Perykles.  Wstań, usiądź przy mnie; nie jesteś pochlebcą;
Dzięki ci za to i nie daj, o Boże,
Bym na me błędy zatykać chciał uszy!
Dobry mój radco, sługo księcia godny,
Który mądrością księcia w sługę zmieniasz,
Co chcesz, bym zrobił?
Helikanus.  Byś cierpliwie znosił
Strapienia, które sam sobie zadajesz.
Perykles.  Mówisz jak doktor: dajesz mi lekarstwo,
Którego sambyś bez wstrętu nie zażył.
Słuchaj mnie teraz: Byłem w Antyochii, —
W obliczu śmierci kupić tam pragnąłem
Nadziemską piękność na matkę mych dzieci,

Podporę króla a poddanych radość.
Nad wszystkie cuda było jej oblicze,
Lecz reszta, tylko do ucha ci powiem,
Była tak szpetna, jak jest kazirodztwo.
Gdym to rozumem odkrył, grzeszny ojciec
Miast groźby, słowa pochlebne mi szeptał;
Lecz wiesz, że głowa ta najprędzej spada,
Na której tyran pocałunek składa.
Strach mnie ogarnął i tutaj uciekłem,
Cieniami nocy odziany burzliwej,
Która mym dobrym była opiekunem.
Tu rozmyślałem nad tem, co się stało,
Co stać się może. Wiem, że jest tyranem;
Trwogi tyranów z każdą tylko wiosną,
Od lat bujniejsze, nie schną ale rosną.
Jeśli przypuszcza (a jak o tem wątpić?),
Że ciekawemu wyszepczę powietrzu,
Ilu szlachetnych książąt krew on wylał,
By czarne łoża ukryć tajemnice,
Chcąc koniec swojej położyć obawie,
Mój kraj orężnych tłumami zaleje,
Mszcząc niby krzywdę, którąm mu wyrządził.
Za błąd mój, jeśli błędem zwać to można,
Okrutnej wojny cios wszystkich dosięgnie.
Troska o wszystkich, a i ty w ich rzędzie,
Co mi te robisz zarzuty —
Helikanus.  Niestety!
Perykles.  Sen z oczu, z twarzy zegnała rumieniec,
W tysiącznych myślach błąkam się niepewny,
Jakby odwrócić burzę tę, nim spadnie,
A gdy nie mogłem wynaleźć ratunku,
Choć smutkiem litość królewską objawiam.
Helikanus.  Skoro mi, panie, pozwoliłeś mówić,
Myśl mą wypowiem z całą otwartością:
Antyoch słuszną przeraża cię trwogą,
Trwoży cię tyran, który jawną wojną,
Lub tajną zdradą życie ci zabierze.
Puść się więc w podróż daleką, dopóki

Nie wywietrzeje gniew jego szalony,
Lub Parki nici dni jego nie przetną.
Zdaj innym władzę; jeśli mnie wybierzesz,
Będę ci wiernie służył jak dzień światłu.
Perykles  O twej wierności nie wątpię, lecz jeśli
W nieobecności mej na kraj mój spadnie —
Helikanus.  Ziemia ta naszej krwi wypije strugi,
Co nas swą piersią żywiła czas długi.
Perykles  Więc Tyr opuszczam; do Tarsu się udam;
Tam zgłoś się do mnie, bo od twego listu
Dalsze me kroki będą zależały.
Troskliwość moją o dobro mych ludów
Tobie i twojej mądrości powierzam.
Nie żądam przysiąg, daj słowo mi twoje;
Kto łamie jedno, zgwałci i oboje.
A niech z nas każdy w swej tak żyje sferze,
Iż czas rozgłosi z naszym to honorem,
Żeś poddanego, jam króla był wzorem. (Wychodzą).


SCENA III.
Tyr. Przedsionek w pałacu.
(Wchodzi Taliard).

Taliard.  A więc to jest Tyr, a to dwór królewski. Tu muszę zabić króla Peryklesa, bo inaczej mogę być pewny stryczka za powrotem; to rzecz niebezpieczna. Spostrzegam, że mądry to był jegomość i przezorny, który wezwany, aby żądał od króla, czego zechce, prosił o to jedynie, żeby nie był przypuszczony do żadnej z jego tajemnic. Teraz widzę, że miał do tego powody; bo jeśli król każe człowiekowi zostać łotrem, to człowiek obowiązany jest zostać łotrem rotą przysięgi. Cicho! Zbliżają się panowie tyryjscy.

(Wchodzą: Helikanus, Eskanes i inni Panowie tyryjscy).

Helikanus.  Dłużej mnie badać o odjeździe króla
Żadnych powodów nie macie, panowie,
Ten list, pieczęcią jego opatrzony,

Starczy za wszystko: król w podróż się puścił.
Taliard  (na str.). Co? król odjechał?
Helikanus.  Jeśli jednakże chcielibyście wiedzieć,
Czemu miłości waszej się pozbawił
Tkliwych pożegnań, słów kilka dorzucę.
Kiedy Perykles w Antyochii bawił —
Taliard  (na str.). Co on tam prawi o Antyochii?
Helikanus.  Antyoch, nie wiem, dla jakich powodów,
Jak mu się zdało, wstręt powziął ku niemu;
Myśląc, że może jaki grzech popełnił,
Na dowód żalu, jakby na pokutę
Sam się na ciężką majtka pracę skazał,
Któremu śmiercią każda chwila grozi,
Taliard  (na str.). Teraz nie będę wisieć, jak spostrzegam,
Choćbym i pragnął. Lecz skoro odjechał,
Króla zapewne wielce uraduje,
Że ląd porzucił, by na morzu zginąć.
Wystąpmy teraz. (Głośno). Pokój panom Tyru!
Helikanus.  Witaj nam, pośle, króla Antyocha!
Taliard.  On mnie do króla Peryklesa wysłał;
Lecz skoro, jak to lądując, słyszałem,
W nieznaną podróż puścił się Perykles,
Poselstwo moje, skąd przyszło, odniosę,
Helikanus.  Pytać się żadnych nie mamy powodów
O tajemnice nie nam przeznaczone;
Lecz nim od naszych odbijesz wybrzeży,
Znajdziesz przyjęcie, jakie ci należy. (Wychodzą).


SCENA IV.
Tarsus.
(Wchodzą: Eleon, Dyoniza i inni).

Kleon.  O, Dyonizo, spocznijmy tu chwilę;
Opowiadając smutne innych dzieje,
Może o własnych zapomnimy smutkach.
Dyoniza.  Chcesz więc dmuchaniem wielki ogień zgasić?
Kto górę, że zbyt szczytna, podkopuje,

Z gruzów zwalonej szczytniejszą zbuduje;
Drogi mój mężu, tak i smutki nasze
Urosną cudzym smutkiem odświeżane,
Jak bujniej rosną drzewa ostrzygane.
Kleon.  Kto łaknąc chleba nie powie, że głodny?
Kto aż do śmierci głód może utaić?
Niech język głośno smutki nasze woła,
Niech oko płacze; całemi piersiami
Chwyćmy powietrze, aby krzyk nasz głośny
Do nieba wzleciał, jeśli niebo drzymie,
Kiedy stworzenia jego w ciężkiej biedzie,
Pocieszyciela i zbawcę obudził.
Więc będę nasze smutne prawił dzieje,
A łzą dokończę, gdy język omdleje.
Dyoniza.  Zrobię, co będzie w mojej mocy, panie.
Kleon.  Tarsus, któregom jest gubernatorem,
Obfitość niegdyś ręką swą pieściła.
Siejąc bogactwa nawet po ulicach;
Wież jego szczyty całowały niebo
I były wszystkich wędrowców podziwem;
Mieszkańcy blaskiem swych szat tak świecili,
Że byli sobie zwierciadłem nawzajem;
Obfitość stołów weseliła oczy,
A wykwitnością ostrzyła apetyt;
Wygnano nędzę, a duma tak wzrosła,
Że słowo „pomóż!“ było w obrzydzeniu.
Dyoniza.  Ach, prawda!
Kleon.  Ale patrz, co niebo może!
W nagłej przemianie te gęby, dla których
Morze, powietrze i ziemia niedawno
Były za małe, aby je napełnić,
Choć im stworzenia swoje mnogie słały,
Jak dom użycia brakiem zrujnowany,
Schną teraz brakiem ćwiczenia zgłodniałe.
Zaprawie głodu obce podniebienia,
Które podniecać sztuką było trzeba,
Dziś darmo żebrzą o kawałek chleba;
Matki, co znaleźć nie mogły przysmaków

Dla swoich dzieci, gotowe są teraz
Pożreć te małe, kochane stworzenia;
Ząb głodu ostry sprawia, że mąż z żoną
Na losy ciągną, kto pierwszy ma umrzeć,
By nędzne życie drugiego przeciągnąć;
Tu mąż, tam stoi płacząca niewiasta;
Tłumy padają, ale braknie siły
Żyjącym, by je ponieść do mogiły.
Czy to nie prawda?
Dyoniza.  Świadkami są tego:
Twarz nasza wyschła i zapadłe oczy.
Kleon.  O, niech szczęśliwe, bogate dziś miasta,
Pijące z pełnej czary obfitości,
Wśród świąt swych wrzasku i jęk nasz usłyszą!
Bo nędza Tarsu i na nie spaść może. (Wchodzi Pan)
Pan.  Gdzie gubernator?
Kleon.  Tu jest. Powiedz śmiało,
Z jaką bolesną przybywasz nowiną,
Bo darmo czekać na pociechy słowo.
Pan.  Na brzegach naszych ujrzeliśmy w dali
Ku murom naszym żeglującą flotę.
Kleon.  Tegom się lękał, bo nigdy samotny
Nie zbiega smutek, lecz prowadzi z sobą
Swego następcę i swego dziedzica.
Tak z nami dzisiaj; jakiś lud sąsiedni,
Z naszej obecnej korzystając nędzy,
Orężnym tłumem wypchał swe okręty,
By już upadłych do reszty zadeptać,
I żeby podbić mnie nieszczęśliwego,
Nad którym chwałą nie będzie zwycięstwo.
Pan.  Lękać się tego nie mamy powodów,
Bo białe flagi na masztach ich świadczą,
Że nam przynoszą pokój a nie wojnę.
Kleon.  Jeszcześ za młody, lecz dowiesz się w porze,
Że większa zdrada w piękniejszym pozorze.
Lecz niech przynoszą, co chcą i co mogą,
Bo czegóż jeszcze możemy się lękać?
Już na dnie nędzy nie możem spaść głębiej.

Idź do ich wodza, niech się tu przybliży,
Niechaj nam powie, skąd, po co przychodzi,
I czego żąda.
Pan.  Idę spełnić rozkaz.
Kleon.  Aby z pokojem przybywał, daj, Boże!
Bo któż mu opór stawić tutaj może?

(Wchodzi Perykles z Orszakiem).

Perykles.  Niech me okręty i wojsk moich liczba
Gubernatorze, bo mnie nauczono,
Że to twa godność, dla twych ócz nie będzie
Jak rozpalone na postrach ognisko.
O waszej nędzy zaszła wieść do Tyru,
O spustoszeniu waszych pięknych ulic;
Nie przybywamy smutków waszych zwiększać,
Ale boleści waszych zmniejszyć ciężar;
A moje nawy (które w twojej myśli
Może trojańskim zdawały się koniem,
Niosącym zbrojne w bokach swoich tłumy
Przygotowane na zagładę waszą).
Przynoszą zboże, by znów chleba siła
Napół umarłym życie przywróciła.
Wszyscy.  Niech Grecyi bogi twą będą obroną!
Będziem się za was modlić.
Perykles.  Wstańcie, proszę,
Czci nie wymagam, lecz tylko przyjaźni
I dla mych ludzi dobrego przyjęcia.
Kleon.  A kto wam tego chętnem nie da sercem,
Niewdzięczną myślą za dobroć zapłaci,
Choćby to były nasze dzieci, żony,
My nawet sami, niech przekleństwo nieba
I dobrych ludzi nikczemników skarze!
Lecz póki to się nie spełni (a tego
Nikt nie zobaczy, w Bogu mam nadzieję)
Moim i miasta mego jesteś gościem.
Perykles.  Z wdzięcznością waszą przyjmuję ofiarę,
Przeczekam u was, aż się w uśmiech zmieni
Gniew, który dzisiaj gwiazdy me czerwieni. (Wychodzą).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.