Przejdź do zawartości

Pensyonarki (Szaniawska, 1896)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Pensyonarki
Podtytuł Obrazek w jednym akcie
Pochodzenie Teatr dla dzieci
Wydawca Księgarnia G. Centnerszwera
Data wyd. 1896
Druk Towarzystwo Komandytowe St. J. Zaleski & Co.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


PENSYONARKI.
Obrazek w jednym akcie.


OSOBY:

Panna Flora nauczycielka.
Kasia lat 15.
Wandzia lat 13.
Iza lat 15.
Lola lat 16.
Micia lat 14.
Joanna pokojówka.

Rzecz dzieje się na pensyi, w Warszawie.


SCENA I.
Kasia (chodzi po pokoju z książką i uczy się głośno lekcyi francuskiej. Po chwili zatrzymuje się na środku sceny).

Boże, jakam szczęśliwa! Posiadam dar, którego połowa moich koleżanek jest pozbawioną — zdolność do nauki. Aż mi przykro, gdy nieraz otrzymują złe stopnie — biedaczki, żal mi ich, naprawdę! (znów uczy się, chodząc, następnie siada przy stole, rozkłada kajeta i zaczyna pisać).
A mówiły że trudne... E — tak im się tylko zdawało! Opisanie jesieni, czyż może być trudnem? (Wspiera głowę na dłoni) Nie szukając dalej, chociażby tylko ogród... ten nasz, w Lipowcach. Podczas wiosny — lub w lecie, gdy wyszłam rano pobiegać trochę, jak to ja lubię, na bosaka, trawniki perliły się rosą, kwiaty rozwijały główki do słońca, woń ich zawsze napełniała mnie dziwnie słodkiem uczuciem. A ptaszki, a motyle? (zamyśla się) Nie byłam — że również bezmyślnym motylkiem, lub ptakiem rozśpiewanym wesoło. (Po chwili) W jesieni — jaka zmiana!... Korony drzew pożółkłe i zwiędłe, kwiatów ani śladu, ptak uciekł i wyniósł się daleko — motyle wymarły... Ogród lipowiecki obszerny, cienisty, świeci nagiemi konarami, które sprawiają wrażenie kościotrupów. Gdyby nie pracowitość ogrodnika, aleje usłałyby się taką masą liści na śmierć skazanych, poczerniałych i przesiąkłych wilgocią, że trudno byłoby chodzić po tym dywanie śmierci... (pisze).




SCENA II.
Wandzia, Lola, Iza, Micia wbiegają ze śmiechem — za niemi panna Flora wchodzi powoli.
Lola (wskazując Kasię).

O, już kowal kuje!

Wandzia.

Pewno pisze list — daj jej spokój.

Micia (zagląda przez ramię).

Gdzie tam! lekcye odrabia najprzykładniej.

Iza.

To wszystko przez pochlebstwo, żeby nas zawstydzić i upokorzyć.

(Gestykulując żywo, rozmawiają po cichu — ugrupowane razem na pierwszym planie).
Panna Flora.

No, moje dzieci, sądzę, że nie zrobicie mi przykrości.

Lola (pieszczotliwie).

A to czem, paniuniu droga?

Wandzia i Iza.

My paniusieńkę tak kochamy!

Panna Flora.

Wiem, ale to wam nie przeszkadza dokuczyć mi nieraz uporem, lub zaniedbaniem obowiązków.

Wandzia (n. s.).

Masz, będzie gderanie! A miała wyjść... już się naprzód cieszyłam.

Panna Flora.

Muszę dostarczyć do szpitalika dziecinnego trochę zabawek, jakie w tym tygodniu pomiędzy panienkami ukwestowałam...

Iza.

Chorzy malcy dopiero się ucieszą!

Panna Flora.

O, bezwątpienia! — Możnaby cały ten transport odesłać przez posłańca...

Lola (n. s. załamując ręce).

Przepadła chwila swobody! (odchodzi na bok).

Panna Flora.

Tak się boję zostawić was same!

Iza i Wandzia.

Ach, paniusiu droga, przecież nie jesteśmy małemi dziećmi.

Micia (składa ręce).

Nie potłuczemy sobie nosków, ani nawet nie rozbijemy luster...

Iza (śmiejąc się).

Bo ich tutaj nie ma.

Wandzia.

Możemy panią zapewnić, że wszystko będzie jaknajlepiej.

Panna Flora.

Ale bo — widzicie — leży tam w szpitaliku dziewczynka, którą chciałabym zobaczyć i donieść matce o stanie jej zdrowia... Ponieważ mówicie, że mogę być spokojną, idę bez obawy (wkłada na siebie okrycie i kapelusz). No, do widzenia, moje drogie.

Iza, Micia, Wandzia i Lola.

Au revoir, madame.

(Kłaniają się, Panna Flora wychodzi).



SCENA III.
Wandzia.

Uf! oddycham nareszcie. Już myślałam, że zmieni zamiar i zostanie, żeby nas pilnować. (do Izy i Loli, które wziąwszy się za ręce, chodzą po pokoju). Nie uwierzycie, jak jestem spragniona chwilki swobodnej, któraby mnie uwolniła od ciągłego dozoru!

Kasia (przerywa pisanie).

Ciekawam bardzo, jak z niej korzystać będziesz.

Wandzia.

No, no, proszę się do mnie nie wtrącać!

Iza.

Jakże się zabawimy?

Lola (półgłosem).

Gdyby nie ta pilność uosobiona, która przeszkadzać nam lubi....

Wandzia.

Poczekaj, zaraz się wyniesie. (daje znak panienkom, a sama staje przy stole naprzeciw Kasi, tamte zbliżają się do niej i wszystkie cztery, trzymając się za ręce, skaczą razem dookoła stołu).

Lola (śmieje się).

Piękna figura mazurowa! (wskazując Kasię). A to królowa balu.

Wandzia (przystaje wprost Kasi i mocno się w nią wpatruje).

Matko Saro, matko Saro, uwielbiam twą postać, ale na twojem miejscu nie chciałabym zostać.

Kasia (błagalnie).

Moje drogie, dajcie mi spokój. Właśnie kończę ćwiczenie, a postanowiłam je zrobić dzisiaj.

Lola.

Co ci do głowy przyszło! O jakiem ćwiczeniu mówisz? My nic nie wiemy.

Wandzia.

Ona zawsze coś wynajdzie!

Iza.

Przez nią zadają nam coraz więcej. Sama jest nadzwyczaj zdolna, myśli więc, że każdemu przychodzi wszystko bez trudu.

Micia (zagląda przez ramię piszącej).

A — opisanie jesieni! (wybucha śmiechem) To dopiero za tydzień! Odrabia już dzisiaj — paradna!

Wandzia (kłania się z przesadą).

O, wielki duchu pracowitości i pilności, bądź pozdrowiony.

Kasia.

Co wam jednak na tem zależy, aby mi przeszkadzać?

Iza.

Wyborna sobie! To ty nam przeszkadzasz.

Kasia (ze zdziwieniem).

Ja?

(panienki ją obstępują).
Micia.

Iza słusznie mówi. Twoja obecność psuje nam zabawę. Chciałybyśmy potańczyć, pośpiewać.

Kasia.

Nie krępujcie się.

Lola.

Jaka dowcipna! Rozsiadła się przy stole na środku pokoju...

Iza.

Pewno przez stół skakać będziemy.

Micia.

Wątpię nawet, czy która z nas umie taką sztukę.

Kasia.

Jeżeli o stół wam idzie, możemy go odsunąć na bok. (Bierze stół z jednej strony, Micia z drugiej i umieszczają go na lewo od widzów). No, teraz dobrze. (siada i pisze).

Iza.

Może przetańczymy kontredansa?

Lola (krzywiąc się).

E — bez muzyki...

Wandzia.

Wielka rzecz! Zastąpimy ją śpiewem.

Micia.

Doskonale! ja zaintonuję (stają we dwie pary, naprzeciw siebie) No, dalej. (śpiewa) Je me promène, tu te promènes, il, elle se promène.

Iza, Lola i Wandzia (tańcząc, śpiewają).

Nous nous promenous, vous, vous promenez, ils, elles se promènent.

(Znowu śpiewa Micia to samo, lub Imparfait — następnie liczbę mnogą: Iza, Lola i Wandzia aż do końca figury).
Kasia (bierze się za głowę).

Ach! jak hałasują.

Lola.

Cóż znowu! uczymy się konjugacyi, idąc za twoim przykładem.

Iza.

Tylko wybrałyśmy metodę poglądową, ponieważ jest najłatwiejsza.

Micia (zbliża się do okna).

Co za książka tu leży? (ogląda — Iza, Lola i Wandzia spieszą do niej). Prześliczne wydanie! Sama okładka warta parę rubli.

Wandzia.

Wiem — to botanika panny Flory. Pokazywała mi ją, gdyśmy się uczyły o storczykach.

Iza (przewraca kartki).

Ilustracye znakomite, a co za przepych barw! (do Loli) patrz, jakie róże! zdaje się, że pachną, tak podobne do prawdziwych. (oglądają razem).

Lola.

Połóżmy na stole i zacznijmy od początku.

Micia.

Panna Flora nie prędko wróci.

Wandzia.

Ona by nawet nie broniła. (Wszystkie zbliżają się do stołu i położywszy na nim książkę, oglądają z zaciekawieniem).

Iza (do Kasi).

A ty nie chcesz zobaczyć?

Kasia (rzuciwszy okiem).

Mam taką samą.

Micia.

Zdaje ci się chyba. To paryskie wydanie.

Iza.

Bardzo kosztowne!

Kasia.

Dostałam w przeszłym roku na gwiazdkę.

Iza (z przekąsem).

Oho! panna Bawolikówna dostaje takie wykwintne podarunki.

Kasia (spokojnie).

Moja opiekunka nie żałuje pieniędzy, gdy idzie o książkę.

Micia.

Ale ta przecież na pensyi nie potrzebna.

Kasia.

Korzystam z niej wiele. Nasz podręcznik jest bardzo skrócony, tam zaś wszystko opisane dokładniej i obszerniej. (wstaje) No, dzięki Bogu, wypracowanie gotowe. Trzeba zanieść kajet do szafki. (zabiera kajet i wychodzi).




SCENA IV.
Iza, Lola, Micia i Wandzia.
Iza (przewraca kartki i patrzy za odchodzącą).

Dziwne stworzenie!

Lola.

Cudak, po za lekcyami nie umiejący się znaleść, ani odezwać.

Wandzia.

Doprawdy, mnie ona czasem aż krępuje.

Micia.

Jabym się nawet wstydziła przyznać pomiędzy ludźmi do koleżeństwa z Bawolikówną.

Iza.

No — tak dalece skrupulatną nie jestem. Na pensyi, to trudno.

Micia.

Dziewczyna ordynarna, aż strach patrzeć. Ale cóż dziwnego, kiedy to poprostu chłopka.




SCENA V.
Też i Kasia.
Kasia (n. s. usłyszawszy ostatni frazes).

Wstydzą się mnie — wiem nie od dzisiaj — dzieci rodziców zamożnych — Iza nawet hrabianka... ale czyż ja gorszą jestem, dlatego, że pochodzę z chaty wieśniaczej?... Jednak, choć rozumiem, że one nie mają racyi, przykro mi, bardzo przykro... Uciekłabym ztąd chętnie do swoich — tylko — że uczyć się pragnę. (po chwili) Sprobuję jeszcze jednego środka.. (głośno, tonem stanowczym) panienki, bardzo was proszę, posłuchajcie mego opowiadania. Był, niegdyś, pan bardzo dobry i jeszcze słodsza, miłosierniejsza pani... (siada — Iza i Lola siadają również, Wandzia i Micia stają opodal, a wszystkie słuchają zaciekawione). Pomiędzy liczną służbą tych państwa znajdował się człowiek, mający żonę, którą bardzo kochał i córkę trzyletnią.

Micia.

Bajki nam opowiadać będziesz?

Lola.

Nie przerywaj.

Iza (serdecznie).

Mów, mów — słuchamy.

Kasia.

Biedny sługa, fornal dworski, miał niegdyś chatę własną, ale mu ją wydarł proces ze złym sąsiadem. Nie czuł się jednak nieszczęśliwym, pracując we dworze, a takie piosnki śpiewał i tak śmiał się wesoło, że obudzał zazdrość...

Iza.

Koszuli pewno nie miał, jak ten w bajce.

Kasia (nie zwracając uwagi).

Żona fornala, młodziutka bardzo, przytem ładna i dobra, pracowała również ile sił starczyło — dzieciak biegał po podwórku folwarcznem, uwijał się między kurami i gęsiami, szczęśliwy i swobodny. Nie brakowało biednym ludziom niczego — potrzeby ich oraz wymagania były bardzo skromne...

Wandzia (ze śmiechem).

Zupełnie jak zwierząt.

Kasia (surowo).

Bardzo przepraszam — Modlili się oni, czuli w sobie duszę nieśmiertelną, nie robili nikomu krzywdy, tylko nie pragnąc wiele, byli tym sposobem bliżsi szczęścia... (po chwili namysłu) W pałacu panował dostatek, mnóstwo pokoi służyło za mieszkanie familii bardzo nielicznej.

Iza (do Loli półgłosem).

Doskonale opowiada.

Lola (n. s.).

Proszę! Jak gdyby z książki czytała.

Kasia.

Bo gdy dzieciątko przyszło na świat i rozweseliło przez czas jakiś obszerne ściany domu, niedługo ukazywała się trumienka, pięknie wysłana, bogata, w którą składano całą nadzieję rodziców... Ułożono w ten sposób sześcioro — na cmentarzyku wiejskim stanęła kapliczka...

Wandzia (przerywa).

E — po co nam mówisz o cmentarzach i grobach.

Micia (chwytając Wandzię za rękę).

Nie przerywaj! bardzo cię proszę.

Kasia.

Znudziło was moje opowiadanie?

Iza (żywo).

Ależ bynajmniej! Mówisz bardzo zajmująco.

Lola.

Mów, mów, prosimy.

Kasia.

Bogata pani bladła i mizerniała, pan chodził smutny... Pewnego razu, córeczka fornala, zwyczajnie jak dziecko, które nie rozumie zakazów i nie ma pojęcia co robić wolno, a czego nie należy, przeszła bramę pańskiego ogrodu. W pierwszej chwili, zdziwiona trochę wspaniałością kwiatów i roślin, które tam letnią porę spędzały, przez zimę ukryte w cieplarniach, rozgospodarowała się wkrótce bez ceremonii. Zerwawszy kwiatek, włożyła go do ust — według jej pojęcia bowiem wszystko było jadalne — wypluła jednak, gdyż okazał się gorzki i niesmaczny.

Wandzia.

Istotnie — małe dzieci, każdą rzecz biorą do ust.

Iza.

Ach! nie przeszkadzaj, moja kochana. To będzie coś ciekawego.

Micia.

Pewno malca złapią i obiją.

Kasia.

Właśnie o tej porze, pan lubił chodzić po ogrodzie z cygarem w ustach. Wyszedł też, jak codzień, z pałacu i do alei grabowej skierował kroki, gdy, pędząc jak kula, dziewczynka wpadła prosto na niego. Pan zatrzymał ją, gdyż byłaby się przewróciła i pogłaskał po twarzy — dziewczynka niezmięszana bynajmniej spojrzała mu bystro w oczy i rzekła: Gdzie tatulo — gdzie? Pan się roześmiał, wziął ją za rękę i poprowadził do dworu... Wieczorem taka rozmowa zawiązała się przed stajnią.
— Słuchaj, Antoni, bardzo ty kochasz córkę?
— Oj, bardzo, jaśnie panie, mówił fornal.
— Pewno chciałbyś jej nieba przychylić.
Antoni milczał; łzy błysnęły mu w oczach.
— A więc, rzekł pan, daj nam to dziecko. Bóg obdarzy cię drugiem i trzeciem — zdrowe pewno będą jak ta mała i silne. Wychowasz sobie niejedną pociechę na stare lata... gdy my...
Sługa rzucił się do nóg dziedzicowi. Pan myślał, że biedak jest uszczęśliwiony.
— Ależ, mój drogi, rzekł, to ty nam robisz łaskę.
— Wielmożny panie, wyjąkał chłop na klęczkach — wielmożny panie, daruj, ale ja dziewuchy nie oddam za nic w świecie.

Micia (oburzona).

A to dziwoląg jakiś! Inny na jego miejscu nie wahałby się wcale.

Iza.

Wiesz, Kasiu — twoje opowiadanie zajęło mnie bardzo... (patrzy na nią uważnie). Ale czemu drżysz — czemu masz łzy w oczach?

Wandzia.

Może to bardzo długa historya?

Lola.

Pozwólcież jej mówić!

Kasia (ze wzruszeniem).

W rok później fornala w lesie przygniotła sosna, zostawił żonę i dziecko. Antoniowa zamiast usłuchać rady sąsiadek i wyjść powtórnie za mąż — gryzła się, martwiła — wreszcie umarła...

Iza (z żywem zainteresowaniem).

A dziecko poszło do pałacu?

Kasia (zasłania oczy).

Tak...

Lola.

I cóż, Kasiu? Przerwałaś — nie skończyłaś przecie.

Kasia (zwolna opuszcza ręce).

Zgadłyście odrazu... państwo wzięli sierotę. Otworzyli jej oczy na wszystko co dobre i piękne, obudzili w duszy tysiące pragnień, dotąd nieznanych...

Iza.

Uszczęśliwili biedną!

Kasia (zapalając się coraz bardziej).

Uszczęśliwili, powiadasz! A ja cię zapytam: co milsze, łatwiejsze i bardziej nam dogadza... czy, poprzestając na małem, wieść życie spokojne, zamknięte w czterech ścianach wiejskiej chaty — czy — wydostawszy się na świat, znosić obojętność, wzgardliwe uśmiechy i szydercze docinki? (Zasłania twarz rękami).

Iza (n. s.).

Biedna!

Lola (do Wandzi półgłosem).

Najwidoczniej mówi o sobie.

Micia.

Byłażby z naszej winy tak zniechęcona?...

Iza (zbliża się do Kasi i chwyta ją za rękę).

Ty płaczesz?

Wandzia (trąca łokciem i wywraca kałamarz).

Ach, mój Boże! to książka panny Flory!

Lola (przybiega).

Nieszczęście! Taka piękna książka oblana atramentem!

Micia (wylękniona).

Co my teraz zrobimy? (Obcierają książkę bibułą; wszystkie prócz Kasi przerażone, biegają po scenie i łamią ręce).

Iza.

Nie wiem, doprawdy, kto tu tę nieszczęsną książkę przyniósł — po co było ją ruszać!

Lola (obrażona).

Masz! jeszcze wymówki nam robi! Sama ją tutaj położyłaś — była przedtem na oknie.

Micia (ostro do Wandzi).

Ale kto przewrócił kałamarz?

Wandzia (ze złością).

A kto go tutaj postawił?

Kasia.

Macie racyę — ja jestem winna.

Iza.

Cóż znowu? Nikt tego przecież nie powiedział.

Kasia.

Zostawiłam kałamarz, zamiast go sprzątnąć... więc oddam moją książkę, a wezmę tę, poplamioną.

Wandzia.

Ach, droga, złota Kasiu! Wyratujesz mnie z wielkiej biedy.

Lola.

Patrzcie! Dopiero tak się złościła i składała winę na drugich.

(Iza i Lola oglądają książkę).
Iza.

Nowy kłopot...

Wandzia.

Jaki? co? mów, na Boga!

Kasia (do Wandzi).

Możesz być spokojną. Moja zupełnie taka sama, przyniosę natychmiast. (chce wyjść).

Lola.

Poczekaj — twoja ofiara na nic.

Kasia.

Co to znaczy?

Lola.

Patrzcie! (wszystkie, prócz Kasi, zbliżają się i zaraz cofają przerażone).

Iza.

Masz racyę. (kiwa głową).

Wandzia (wybucha płaczem).

Nieszczęście! ach, nieszczęście!

Kasia.

Uspokój się, Wandeczko.

Wandzia (płacząc i krzycząc naprzemian).

Uspokój się! jeszcze czego?... Ona dobrze wiedziała, że książka na nic. Boże, co ja zrobię, co zrobię?... Piękna mi pomoc, piękne rady! O, ja nieszczęśliwa!

Kasia.

Doprawdy, nie wiem o co idzie.

Lola (pokazując książkę).

Patrz, na pierwszej stronnicy znajduje się dedykacya z podpisami dawniejszych uczennic panny Flory.

Kasia (namyśla się).

Już wiem!

Wandzia (przybiega do niej).

Wiesz! co wiesz? Ach, moja droga, mów prędko.

Lola.

Rzeczywiście — bo czas uchodzi.

Micia.

Panna Flora może za chwilę powrócić.

Kasia.

Dajcie nożyczki.

Lola (zdziwiona).

Nożyczki?

Wandzia.

Ach, zaraz poszukam. (kręci się po pokoju).

Micia.

Pewno są tu w szufladce. (wyjmuje nożyczki).

Kasia (ostrożnie wycina kartę).

A teraz, Wandziu, idź prędko do mojej szafki — masz kluczyk (wyjmuje go z kieszeni i podaje Wandzi).

Wandzia (chwyta go skwapliwie i wybiega).



SCENA VI.
Iza, Lola, Micia i Kasia.
Iza.

No, dobrze — łatwo było wyciąć, ale cóż dalej?

Lola.

Zwłaszcza, gdy trzeba się okropnie spieszyć.

Micia (n. s.).

Zabraknie panience konceptu!

Kasia (zbliża się do drzwi na prawo i uchyla je).

Joanno, Joanno.




SCENA VII.
Też i Joanna.
Joanna.

Co panienka rozkaże?

Kasia.

Czy twój braciszek dawno był u ciebie?

Joanna.

Właśnie przyszedł teraz.

Kasia.

Ciągle pracuje u introligatora?

Joanna.

Tak panienko! (z dumą). A jak umie robotę?

Kasia.

Bo — widzisz — chciałabym go poprosić...

Joanna.

Poprosić! Mój Boże! — panienka zapłaciła za niego całe dziesięć rubli w szpitalu i jeszcze prosi. Wskoczyłby chłopak w wodę, gdyby panienka kazała.

(Wandzia wchodzi z książką, którą Kasia bierze od niej).



SCENA VIII.
Też i Wandzia.
Kasia.

A więc, moja Joanno, niech Józiek wklei tę kartę tutaj (pokazuje i rozmawia cicho z Joanną — panienki stoją zadziwione).

Joanna.

Rozumiem, już rozumiem.

Kasia.

Tylko się spiesz, moja droga.

Joanna.

Dobrze, dobrze. (wychodzi).




SCENA IX.
Lola, Iza, Wandzia, Micia i Kasia.
Wandzia.

O, moja Kasiuniu, jakże cię za to kocham! Doprawdy, nie zapomnę nigdy w życiu, że byłaś dla mnie tak dobrą!

(Rzuca się na szyję Kasi).
Kasia.

To ja szczęśliwa jestem, że mam sposobność zbliżyć się do was, przypuszczałam bowiem, że po dzisiejszem opowiadaniu, które wam odkryło prawdę, jeszcze dalej mnie odepchniecie.

Lola.

Sądzisz więc, że jesteśmy tak złe?

Wandzia.

Kasia ma racyę. Zachowywałyśmy się nierozsądnie względem niej.

Micia.

Ja bardzo zawiniłam. Przebacz mi, moja droga Kasiu (wyciąga rękę, którą Kasia chwyta z radością).

Iza (do Kasi).

Tyś z nas najrozumniejsza!

Kasia.

O, mylisz się bardzo — zresztą, gdyby nawet — czyż moja zasługa...

Iza.

Ale serce twoje zacne i szlachetne.

(Całuje Kasię).



SCENA X.
Też i Joanna.
Joanna (oddaje Kasi książkę).

Józiek, co żywo, naprawił.

Iza (ogląda książkę).

Wybornie, doskonale! (sięga do kieszeni).

Kasia.

Podziękuj, Joanno, braciszkowi.

Iza (daje pieniądze).

Należy się jednak zapłata.

Joanna (chowa ręce za siebie).

Bardzo panienkę przepraszam, ale mój brat zrobił to dla panny Katarzyny i serdecznie się ucieszył, że chociaż taką drobnostką może się przysłużyć.

Kasia.

Podziękuj mu odemnie, moja droga.

Joanna.

To zbyteczne, panienko. (wychodzi i wraca natychmiast) Byłabym zapomniała!... Pani przełożona prosi pannę Izę.

Iza (z radością).

Przyjechał kto?

Joanna.

Zdaje mi się, że sama pani hrabina.

(Wychodzi).



SCENA XI.
Kasia, Lola, Wandzia i Micia oglądają książkę i rozmawiają półgłosem.
Iza.

Mama dziwiła się nieraz, dlaczego mi jest tak trudno znaleść przyjaciółkę. — Doprawdy, dziwne to było i dla mnie samej.

Micia (n. s.).

Kazanie nam jakieś wypali.

Iza.

Czułam jednak, że gdybym spotkała dziewczynę szlachetną i niepospolitą, którą mogłabym uwielbiać, tę dopiero nazwałabym przyjaciółką — innej nigdy!

Lola (urażona).

Po co nam to mówisz?

Iza.

Gdyż jestem bardzo, bardzo szczęśliwa!

Lola.

Cóż się stało?

Iza (z uniesieniem).

Taką właśnie znalazłam (rzuca się na szyję Kasi). O, moja droga przyjaciółko, chodź — przedstawię cię mamie.

Kasia (całując Izę).

Ja was wszystkie kocham, tylko mnie nie odtrącajcie.

Lola.

Droga Kasiu, jak możesz mówić w ten sposób!

Micia (nieśmiało).

Pozwól mi też zasłużyć na twoją życzliwość.

Wandzia.

A mnie się wywdzięczyć!

(Wszystkie całują Kasię).
(Zasłona spada).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.