Paryż (Napierski)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Napierski
Tytuł Paryż
Pochodzenie Obrazy z podróży
Wydawca Dom Książki Polskiej
Data wyd. 1933
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Paryż.
I
PARYŻ JESIENNY

W młodości! ach, co mówię: przed dwoma jeszcze laty
Wzruszyłby mnie ten widok na stolicę świata,
Na jej dachy wyniosłe, szyfrowe i srebrne,
Na morze dachów, jak fal skamienionych,
Żaluzje staroświeckie i zdaleka bledsze,
I chmury błąkające się pośród kominów nieruchomych.
Pasma dymu, chwiane czyjemiś ustami na wietrze,
Ustami, których niegdyś byłem spragniony,
Miłością nieziemską zatruty.
Ale tutaj połóż kres, tutaj
Wstrzymaj się u kraty
Okna.
Serce twoje tyle jest starsze, pokój jemu!
Wkrótce dachy poczną moknąć
I lśnić o wieczorze, podobne oku czarnemu,
Ślepnącemu od łez.
A w dali zygzak, którego nie czekasz, znak krwawy,
Pragnie cię zbudzić do młodości! do uczucia! do sławy!
Że ważyć się będą, jak liście wilgotne, znów niecierpliwe słowa.
Gdy się wychylisz: trawy suche na wietrze
Przez jesienne najczystsze powietrze
Chwieją się... Przecie możesz raz jeszcze spróbować.



II
WIECZÓR W PARYŻU

Wszystko jest dobre
Miasta po których błądzisz pozbawiony wiary
Pachnące cedrem szelestem gazu mandarynkami
Płaszcz zamyślenia jak szara chmura
Miasto łagodnej oddali z wieczora
Perłowy brzeg morza w trąbce dłoni
Spływają u stóp bałwany gnane oddechem
Za mgłą łez nie ujrzysz wielkich oczu okrętów
Jak ryby łagodne krążą oczy po fali
Po napiętych niebiesko linach nerwach gnanych pośpiechem
Strunach stalowych drgających piosenką żelazną z wieczora
Muzyko! Zegar cyka i gaśnie
Jak blada latarnia zielono
Powracasz pijany Wszystko jest dobre
Wieczór zapadający się zwolna jak kielich kwiatu
Widzisz ostre zarysy wskazówki zabójczego zegara
Gdy łagodnie jak matka morduje realność



III
PODEJRZANA ULICZKA

Naga tancerka, czyżby z bronzu? Pusta
wewnątrz, odlana! Och, zarys jej w lustrach,
pokrytych mgłą. Na ułamanym marmurze konsoli
powykręcane bibeloty, strasznie! Powoli
przemieniają mnie w widmo! Zapatrzę
się w blask naftowy lampy. Na teatrze
pocznie się dramat rzeczy grać. Dekoracje
przemień. Uciekaj póki się nie zbudzi
ich wrogość, przestrzeń obca, raz na zawsze
dopóki nie uwięzi, między ludzi
idź!
W czapkach na bakier, tak miękkich,
jak gołąb, w szalach barwionych, barwnych, z głębi
akordeonów, na prostych stołkach, przy blacie
nagim: a na tej desce plama,
głęboka czerwień. Nie krew to, likier! W dramacie
krwi niema! Humor, pięść, łuna różana
nad miastem szarem, róża u apasza
w klapie, tłuczone szkło. To uliczka nasza,
gdzie powracamy w zachód malowany
złotem nad Sacré Coeur, jak w bramy
szczęścia, gdzie powracamy zawsze.



IV
PARYŻ-TRIUMF

Zamiast wedrzeć się przemocą
Do pałacu z różu szarego i mgły
Za żaluzje gdzie skrywa się szczęście i kłamstwo
W jesienny dzień płynący: klęknę
Łagodnie uśpionym leżeć
Na chłodnych płytach bazyliki
Serca Jezusowego ponad nią
Dymy się ważą jak sztandar
Wzywający ptaki do odlotu



V
TRÓJKĄT SZCZĘŚCIA — TO PARYŻ
Miasto ze szkła
z żelaza z kwiatów z betonu z różu ze szronu
Kelner w spękanych lakierkach
pod takt nieprawdziwej muzyki
Deputowani w bawełnianych rękawiczkach
drepcą Deszczyk kropi
Przed mostami pochylając kominy zwolna przejeżdzają parowce
Wielki przemysłowiec wraca do smrodliwego hoteliku łacińskiej dzielnicy
Na rzece zamulonej wyładowują kamienie
To jak me serce ciężkie którego nie zmienię
Dzisiaj w dzień mglisty wspominam ze szczęścia mnie boli
Zdaleka widzę różowiejący obelisk
Jak w mieście garnizonowem pod kryjącym się księżycem
łypają białkami żołnierze
W białych rękawiczkach z ciężkim karabinem mierzonym krokiem
ront tam z powrotem
Banici
zużywając resztkę sił
jeżdżą konno po opustoszałych alejach
O ziemio! Melodjo bez złudzeń!
Pies dziecko gramofon — to trójkąt szczęścia
Latarnie we mgle
Aureola
jak srogi ból wniebowzięcia



VI
PORY DNIA — PARYŻ
Gdy naiwnie słucham Chopina
chleb poranny chrupiąc
co niedziela gra trąbka zwołująca wartę
w przedsionku parlamentu
Uśmiech na wargach rozkwita róża o sercu z djamentu
jak lśniący miecza błysk aureola
nad głową posągu


Liryczne opryszki w zaułkach
wyciągają torebki amerykankom
a za zwrot żądają pocałunku
(Dlatego reemigracja
nie od giełdy zależna od sentymentu
przekracza wszelkie nadzieje)


Na głowie Republiki z ślepego kamienia
stroszą się szare wróble symbol zwinnie brudząc


Na oknie cień mój w słońcu
zasłuchany w niebo zielonkawe
w najczystszy skrzypiec ton posłuszny gwiazdom


W południe farbą cuchnący murarze
przechodzą białe ślady stóp na brukach
jak apostołów
nałożenie wapna
każde pociągnięcie pędzla jest wezwaniem do nowego porządku


Poprzez ekran zachwytu oglądam ludzi
ich ruchy usta we mnie rewolucjonista się trudzi
przeszywający cienie płomieniem
Ptaków lot na powietrzu dżdżystem
nad Panteonem jest jak głos elegji


Ciepłe na dłoniach łzy oceany słone
łez przez źrenice złote zadziwione
ryby płyną
na widnokręgu żagle się kołyszą
na błękitnej emalji powleczonej martwem złotem


W szlafroku różowym na balkonie
kobieta ponad ubogim ogródkiem W święto
żółte niebo przedmieść gryzie jak chlor


Na rozmokłej grudzie urlopowani
uderzają piłkę rakietkami
Szybkobiegacze o wysmukłych nogach
Z za drzew bieleją dziewczęta
z poza drzew ciemniejących oplecionych w bluszcze
palce widm


Zmrok granatowy długo się ociąga
jak śmierć kropla o migdałowym posmaku


Zamknięty w mętnem olbrzymiem akwarjum dnia
wszędzie natykam się na zielonkawych sobowtórów
każda twarz powleczona fosforem
gaśnie jak zjawa o sinym świcie
Nierealności! i ten czar okropny
który mnie chwyta unosi i dławi
jak szczęśliwego topielca


Gdybyż nie samotność
jak łatwy i mały świat


„PARYŻ” —
Karolowi Szymanowskiemu,
wielkiemu europejczykowi.
1928 — 1932




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Marek Eiger.