Panna do towarzystwa/Część druga/XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

— A cóż to znowu znaczy? poszepnęła pani de Garennes blednąc. — Ten nocny włóczęga, który przelazł przez mur parku, był aż tu? — Cóż się to dzieje w moim domu, bez mojej wiedzy? Genowefa przyjmuje kogoś, to nie ulega wątpliwości — ale kogo?
Nagle prawie pod sofką, na której Raul położył zemdloną Genowefę, spostrzegła zgnieciony papier.
Szybko schyliła się, wyciągnęła rękę i papier podniosła.
Chociaż nakreślone ołówkiem, litery pozostały wyraźne: Baronowa odczytała z łatwością te słowa:

Moja najdroższa!
Jutro wieczór wejdę do parku o godzinie wpół do dwunastej. Łatwo ci będzie wyjść z pawilonu, który zajmujesz sama i przyjść połączyć się ze mną, około furtki wychodzącej na brzeg rzeki“.

— Ah! chytre stworzenie! rzekła baronowa stłumionym głosem. Ma kochanka, i to kochanka ośmielającego widywać się z nią tu, w moim domu. Ależ to szczyt zuchwalstwa i bezczelności. — Nieznani tego pisma. — Człowiek dostający się do tego domu nocną porą, mógłby odgadnąć co się tu dzieje, podpatrzyć moją tajemnicę! Kto on jest? Muszę się o tem dowiedzieć... I dowiem się...
Pani de Garennes wsunęła list do kieszeni, i ułożywszy swoją twarz tak, aby nie dać poznać gniewu jaki ją opanował, weszła na pierwsze piętro.
Genowefa siedziała na łóżku, zamierzając wstać.
— Wstajesz już moje dziecię, zapytała baronowa, ze zwykłą udaną słodyczą.
— Oh! tak pani, już wielki czas.
— Nie ma nic pilnego.
— Wstydzę się istotnie tak być leniwą.
— Spoczywać, kiedy się jest chorą, nie nazywa się to lenistwem. — Dobrze noc przepędziłaś?
— Wybornie.
— I nie miałaś palpitacyi?
— Kilka tylko razy, lecz nie tak często jak zwykle i nie tyle gwałtowne. — Cierpienia moje wkrótce zdaje się, ustaną zupełnie, i będę mogła rozpocząć na nowo moją służbę przy pani...
— Tem lepiej, moja najdroższa, lecz nie uwodź się pozorami powrotu sił, — znasz przysłowie: Kto idzie powoli, dalej zachodzi.
Baronowa wyszedłszy z pokoju Genowefy, zeszła na dół do swego mieszkania, wzięła arkusz papieru, i drżącą ręką nakreśliła słowa następujące:

Filip de Garennes, ulica Assas, Paryż, przyjeżdżaj do Bry zaraz po odebraniu depeszy. Pilne“.
Baronowa de Garennes“.
Zadzwoniła na służącego i rzekła mu:

— Depeszę tę do Nogent, do biura telegraficznego, natychmiast, chwili nie tracąc.
Służący odszedł, baronowa zaś poszła do ogrodu wyszukać Hieronima, starego ogrodnika.
Znalazła go bardzo zajętym pielęgnowaniem krzaku fuksyi.
— Piękny czas, pani baronowo, rzekł kłaniając się — burza zeszłej nocy zrobiła wprawdzie wiele szkody w kwiatach, ale potrzebowały one bardzo dobrego polania. — Woda doskonale im zrobiła... Teraz ziemia przynajmniej jaki tydzień będzie wilgotną.
— Ta zmokła ziemia, odrzekła pani de Garennes, pozwoliła mi dostrzedz przed chwilą, że ktoś wdzierał się w nocy do parku.
Ogrodnik zrobił wielkie oczy i wydał okrzyk zadziwienia.
— Do parku! Ktoś wchodził do parku w nocy!! zawołał nareszcie uderzając w dłonie, Oh! gdybym go...
— Ciszej!! przerwała baronowa... Nie podnoś głosu! To czego się dowiedziałam, musi pozostać w tajemnicy... Nie należy przestraszać ludzi w domu, ale chodź ze mną pokażę ci, że się nie myliłam.
Hieronim poszedł za baronową, mrucząc pod nosem.
— Czyż to podobua, wielki, święty Boże! czyż to podobna!!
Pani de Garennes zaprowadziła go do alei, gdzie spostrzegła pierwsze ślady kroków.
— Patrzaj — rzekła, wskazując na odciśnięcia.
Ogrodnik przyglądał się zdumiony.
— Na honor to prawda, wyjąknął, dalibóg prawda! Ktoś przyszedł zrywać nasze owoce.
— Albo okraść mnie — odrzekła baronowa.
— To bardzo być może. — Ale którędy ten łotr się tu dostał?
Pani de Garennes otworzyła furtkę i zaprowadziła Hieronima, na drogę nadrzeczną do kupy kamieni.
— O to co pozwoliło mu wdrapać się na mur, a potem do parku.
— Niewątpliwie wlazłszy na tę kupę kamieni, mógł się schwycić za wierzch muru. — Natychmiast idę uprzedzić władzę, mera i strażnika.
— Zabraniam ci tego, powtarzam ci, że nie życzę sobie żadnych robić alarmów. — Ostatecznie nic nie ukradziono. A to rzecz najważniejsza... Namyślę się jeszcze.
— Niech tak będzie, jak pani baronowa rozkazuje, — odrzekł Hieronim. Ale gdybym ja tu był w parku, z dobrą strzelbą, nabitą grubym śrutem, wtedy kiedy ten łotr tu przechodził, wsadziłbym mu z przyjemnością cały nabój niżej krzyża!
Słysząc ogrodnika mówiącego o strzelbie, pani de Garennes uśmiechnęła się sardonicznie.
Pokręciła głową i powtórzyła tylko:
— Namyślę się.
Poczem wszedłszy z Hieronimem do parku, furtkę zamknęła za sobą na klucz.
— A zatem zrozumiałeś dobrze, rzekła, nikt nie powinien wiedzieć, że ktoś dobrał się do parku dzisiejszej nocy przez mur.
— Pani baronowa może być spokojną... Będę niemym jak ryba, i oczekiwać będę rozkazów pani baronowej.
Hieronim powrócił do swych kwiatów, a pani de Garennes do swego apartamentu.
Na śniadanie ukazała się Genowefa.
Siły, które jak jej się zdawało, powróciły, zdradziły ją. Czuła się bardziej znużoną i słabszą, a niżeli dnia wczorajszego.
Palpitacye powróciły bolesne i zaduszające.
Cierpienia doświadczane przez młodą dziewczynę, zostawiały widoczne ślady na jej bladych licach.
Jadła zaledwie cośkolwiek z trudnością, lecz zato wypiła filiżankę mleka, do którego baronowa wlała dwie krople digitaliny.
Śniadanie zaledwie miało się ku końcowi, kiedy odgłos dzwonu przy drzwiach kraty willi dał się słyszeć.
Kilka chwil później, służący oznajmił przybycie pana Filipa de Garennes.
Filip uściskawszy matkę, zapytał Genowefę z wyrazem żywego zainteresowania:
— Jakże, czy pani lepiej się czuje, panno Genowefo?
— Dziś z rana, mogłabym panu odpowiedzieć: tak! — odrzekła panna do towarzystwa, z melancholicznym uśmiechem — sądziłam się być wyleczoną.
— A teraz?
— Teraz widzę, że zbyt prędko powzięłam nadzieję... czuję się bardzo osłabioną i mocno cierpię.
Mówiąc te słowa Genowefa z bladej stała się siną.
Obiema rękami schwyciła się za piersi.
Jej oczy zdawały się chwiać, podczas gdy z ust półotwartych wydobywały się głuche jęki.
Wkrótce potem dostała ataku konwulsyi.
Podczas tej kryzys trwającej kilka minut, baronowa wraz z synem ratowali swoją ofiarę, i udawali nadzwyczajną pieczołowitość, lecz ani śladu litości, stan nieszczęsnego dziewczęcia nie wzbudził w sercach jego katów.
Wkrótce przyszło uspokojenie i Genowefa mogła choć z trudnością zawlec się do swego pokoju wsparta na ramieniu baronowej.
Kiedy pani de Garennes powróciła do syna, który pozostał w pokoju jadalnym, pierwsze jej słowa były.
— Na szczęście nadchodzi chwila, w której zostaniemy uwolnieni od tego zepsutego i chytrego stworzenia!
— Zepsutego i chytrego! powtórzył Filip zadziwiony. — Cóż to znaczy?
— Poprostu, że oszukaliśmy się, biorąc ją za uczciwą dziewczynę!
— A więc nią nie jest?
— Do tego stopnia, że przyjmuje kochanka tu, wśród nocy, w moim domu!
— Kochanka! zawołał młody człowiek.
— Tak jest kochanka.
— Czy jesteś tego pewną, moja matko?
— Posiadam dowód...
— Jakiż to dowód?
Pani de Garennes pokrótce opowiedziała synowi o tem, co tak niedawno odkryła.
— Widziałaś ślady kroków, tego nie zaprzeczam, — odrzekł młody człowiek, ktoś wkradł się do parku, to także niewątpliwe... ale czyż ten człowiek był tu dla Genowefy?
— Jakże wytłómaczysz błotniste ślady nóg w dolnym pokoju pawilonu?
— Człowiek ten wszedł do pawilonu, ale to jeszcze nie znaczy, ażeby Genowefa miała do niego schodzić.
— Schodziła.
— Jakim sposobem wiesz o tem?
— Czytaj to.
Pani de Garennes podała swemu synowi list, którego treść znamy, Filip rzucił na niego okiem i brwi zmarszczył.
— Istotnie, rzekł, to nie zostawia żadnej wątpliwości. — Niebezpieczeństwo istnieje rzeczywiście.
— Czy znasz to pismo?
— Nie sądzę... Nie przypomina mi ono żadnego.
— A jeżeli ten bilet pisał Raul?
Pan de Garennes wzruszył ramionami.
— Oto już dwa razy, jak mówisz mi moja matko o Raulu, z powodu Genowefy, i to bez żadnego według mnie realnego powodu... Przeczytaj ten bilet raz jeszcze... Mój kuzyn znający Genowefę od kilku dni zaledwie, czyżby mógł wyrażać się z taką poufałością? Tego niepodobna przypuścić... Genowefa wyznała ci, że kocha kogoś... Musi to być ów nieznajomy, którego przyjmuje...
— Jakim sposobem dowiedzieć się?
— Nic o tem nie mówiłaś Genowefie?
— Ani słowa! — Ona sądzi, że ja nic o tem nie wiem.
— To rzecz główna. — Zakochany, który przyszedł tej nocy, przyjdzie poraz drugi niewątpliwie. — Ten człowiek dopuszcza się zbrodni, wkradając się w nocy, przez mur, do zamieszkałego domu. — Czekają go za podobne przestępstwo ciężkie roboty na czas ograniczony. Mamy więc prawo uważać go za złodzieja i stosownie z nim postąpić. — Nic nad to prostszego, jak użyć przysługującego nam prawa, i pozbyć się człowieka, który jeżeli już nie jest naszym wrogiem, stanie się nim niezawodnie.
— Co rozumiesz przez te słowa: użyć przysługującego nam prawa?
— Powitać złoczyńcę wystrzałem z fuzyi!!
— Myślałam już o tem... rzekła baronowa.
— Czy mówiłaś komu o tem odkryciu?
— Tylko ogrodnikowi, i nakazałam mu trzymanie tego w tajemnicy.
— Bardzo dobrze... Chodźmy do Hieronima.
Filip z matką udali się do ogrodnika.
— Hieronimie, rzekł do niego pan de Garennes — moja matka powiedziała mi właśnie, że ktoś tej nocy wkradł się do parku...
— To prawda, panie baronie, i na własne oczy widziałem ślady tego łotra.
— Stanowi to dla mej matki poważne niebezpieczeństwo. — Ten człowiek niezawodnie jest złodziejem... może stać się mordercą...
— Z pewnością, panie baronie.
— Czy masz broń Hieronimie?
— Mam panie baronie. — Jaką.
— Wyborną dubeltówkę, śrót, proch i kule.
— A więc, Hieronimie, nabijesz twoją dubeltówkę kulami, i zacząwszy od dzisiejszego wieczora, od dziesiątej do drugiej po północy, czuwać będziesz w parku... i to przez ciąg kilku nocy, jeżeli będzie potrzeba.
— Dobrze, panie baronie.
— Jeżeli ujrzysz kogoś wdrapującego się na mur, wymierz dobrze i daj ognia bez wahania, bez skrupułu. — Prawo tego dozwala... Jesteśmy w przypadku legalnej obrony.
— Ah panie baronie, niczego więcej nie pragnę!! Chociaż stary, mam wyborne oko, i jeżeli podoba się panu Bogu, położę tego łotra jak królika!! Zresztą zasługuje na to.
Filip odrzekł:
— To czuwanie po nocach zwiększy twoją fatygę, ale moja matka, wynagrodzi ci to pieniężnie, a za to w dzień mniej będziesz pracował...
— Dobrze, panie baronie, odrzekł ogrodnik, niechaj tylko łotr powróci...
— Powróci, nie wątp o tem.
— No, to już ja go urządzę!.. Dziś od dziesiątej stanę na stanowisku. — Zajmę pozycyą w gęstwinie idącej wzdłuż muru, blisko miejsca, którędy ten rozbójnik przeszedł ostatniej nocy, i kędy poraz drugi przejść musi, ponieważ tam się znajduje stos kamieni, służący mu za stopień, a kiedy ukaże się nad murem, walnę z fuzyi w same piersi! Tym sposobem uniknie galer.
— Ale, Hieronimie, szczególniej, ani słowa o tem, nie ma potrzeby przestraszać służących.
— Obiecałem już być niemym pani baronowej... dotrzymam słowa.
— Liczymy na to.
Filip wsunął sztukę złota, w rękę ogrodnika, i oddalił się wraz z matką.
— Na teraz możemy być spokojni. — Wkrótce nie będziemy mieli potrzeby obawiać się tego nocnego gościa.
— A jeżeli Hieronim zabije tego człowieka?
— Pójdzie złożyć deklaracyę brygadyerowi żandarmeryi i po wszystkiem. Nic nad to prostszego.
— Nie obawiasz się?
— Czegóż miałbym się obawiać, skoro się nie przekracza granic prawa? Jakiś nieznajomy, wkrada się tu w nocy, przełażąc mur. Ktokolwiek on jest, jesteśmy w położeniu legalnej obrony... Wszystko nam wolno robić przeciwko niemu.
— A jednak gdyby to był Raul?
— Gdyby to był Raul, moja matko, byłoby to niesłychanem dla nas szczęściem! Ah! gdyby to mógł być on! Tego by nam tylko brakowało, aby zostać zupełnymi panami sytuacyi!..
Pani de Garennes zadrżała, ale nie odrzekła ani słowa.
Filip mówił dalej:
— Teraz mówmy o Genowefie. — Czy posyłałaś matko po doktora, tak jak ci radziłem?
— Posyłałam.
— Cóż powiedział?
Baronowa opowiedziała wizytę doktora.
— Doskonale! odrzekł młody człowiek. — Nie potrzebuję pytać cię matko, że urządziłaś wszystko tak, aby palpitacye nie ustawały.
— Tak jest i miałeś tego dowód, w chwili twego przybycia.
— A więc od jutra Genowefa, zacznie brać po dwie łyżeczki mikstury zamiast jednej?
— Tak.
— Wybornie to wszystko skombinowane. — Na teraz, moja matko, pozostaje ci przedsięwziąć jedną tylko jeszcze ostrożność...
— Jaką?
— Co wieczór czuwaj nad Genowefą... Pozostawaj przy niej tak długo, jak tylko będzie można... Jeżeli będzie miała umówioną nową schadzkę, obecność twoja, stawać tem u będzie na przeszkodzie, i z samego jej zachowania się poznasz, czy kochanek ma przyjść... Oszczędzi ci to wzruszenia, kiedy usłyszysz wystrzał fuzyi Hieronima.
— Masz słuszność... Od dziś czuwać rozpocznę, chyba, że chcesz dziś ze mną wieczór przepędzić?
— Zostanę na obiedzie, ale potem zaraz odjadę... Mam interesa w Paryżu:
— A twój służący, Julian Vendame?
— Nie daje mi znaku życia...
— I to ciebie nie niepokoi?
— Przeciwnie... Znasz matko przysłowie: Nie ma nowin, dobre nowiny. Po prostu Julian czeka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.