Panna Franciszka/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Panna Franciszka
Podtytuł Obrazek z życia
Pochodzenie „Tygodnik Mód i Powieści“, 1889, nr 1-15, 17-24
Redaktor Jan Kanty Gregorowicz
Wydawca Emil Skiwski
Data wyd. 1889
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Nie wrócił, bo nie doczekał dnia następnego, osłabienie wzmogło się, przyszedł atak... i serce bić przestało.
Rozesłano na wszystkie strony konie po lekarzy, ale ci przybyli już za późno. Chory nie żył. Dzieci zostały w zupełnem sieroctwie, a dla panny Franciszki i matki jej zagasł ostatni promyczek nadziei lepszej doli. Pani Janowa rozpaczała, Frania płakała pocichu. Chodziło jej o matkę, a przytem żal jej było i sierot i tego poczciwego człowieka, który jej mężem miał zostać.
Po pogrzebie zjawili się jacyś krewni, sierotki zabrali do siebie. Gdy majątek jest, to opiekunów sierotom nie braknie. Zawsze znajdą się łaskawcy co na sierocym chlebie własne dzieci upasą. W majątku osiadł jakiś kuzyn nieboszczyka i rozgospodarował się jak u siebie.
Dla biednych dwóch kobiet rozpoczęło się znowu ciężkie życie, tak ciężkie jak jeszcze w życiu nie zaznały. Pani Janowa zapadała coraz bardziej na zdrowiu, panna Franciszka mizerniała, chudła, a rysy jej twarzy zaostrzały się widocznie.
Matka wyrzekała ciągle na losy, z ust jej nie schodziła nigdy skarga, miała żal do córki, do znajomych, do całego świata. Stała się przykra w obejściu, podejrzliwa, nieznośna. Panna Franciszka cierpiała z rezygnacyą. Od świtu do nocy późnej pracując, niewyspana, zmęczona, miała jednak pogodny uśmiech dla ludzi.
Czego nie robiła, żeby zapracować kilka rubli miesięcznie na komorne i na życie? szyła suknie i ubierała kapelusze dla sług, przyjmowała na stancye córeczki biednych rodziców za bardzo małą zapłatę, uczyła dzieci żydowskie, a nocami siedziała nad robótkami ręcznemi. Zkąd się brało tyle energii i tyle siły w szczupłej, mizernej dziewczynie? jakim sposobem oczy jej wytrzymywały pracę całonocną przy małej lampce, dającej bardzo skąpe światło? jak żyć mogła, mając pożywienie liche, zmartwień dużo i pracę nad siły?
Doprawdy człowiek wiele może znieść i wytrzymać.
I dziś jeszcze widziéć można pannę Franciszkę, szczupłą, filigranową, drobniutką, można ją widziéć jak biega od sklepu do sklepu i załatwia różne drobne sprawuneczki, kupuje nici, włóczki, paciorki, aby wyrabiać z nich różne cacka, których kupować nikt nie chce.
Pomimo wielkiego ubóstwa, panna Franciszka wygląda zawsze czyściutko, a nawet elegancko. Jakim sposobem skleca swoje sukienki z fatałaszków po piętnaście razy nicowanych i przerabianych, tego moje pióro opisać nie potrafi.
O Alfonsie żadnej wieści, przepadł jak kamień w wodę rzucony, jak tylu innych w tym czasie. Ktoś opowiadał, że widział go za granicą w bluzie robotnika, pracującego w porcie, ale nie prawda to chyba. Gdyby żył, napisałby przecie, dał znać. Tymczasem, przez tyle lat ani jednej litery...
Pani Kowalska dała za wygranę wyższym aspiracyom, do których, jak sama mówiła, czuła się powołaną i pogodziwszy się z prozaicznym duchem czasu, założyła sklepik. Zwyczajny sklepik, w którym dostać można mąki, kaszy, grzybów i wszelkich wiktuałów. Od rana do nocy siedzą w tym sklepiku z córką, ważąc, mierząc, zgarniając trojaki do szuflady. Dobre niewiasty znoszą im różne ploteczki, więc przedmiotu do rozmowy nie brak i jest czem przynajmniej monotonne zatrudnienie urozmaicić.
Z panią Janową zawsze przyjaźń, sięga ona tak dalece, że czasem biedna kobieta znajduje w sklepie kredyt na parę funtów mąki, lub kawałek masła.
Dobre i to na ciężkie czasy.
Nie obejdzie się przytem ze strony kredytującej bez jęków, narzekań i żalu, bez długiego wyliczania osób, które zarwały na pięć bułek, pół kwarty nafty, funt soli, ale w ostatecznej konkluzyi pani Kowalska ma dobre serce i poratuje w potrzebie.
Marcinkowskiego niktby nie poznał. Co się z tego człowieka zrobiło?! spasł się na podziw, gruby jest jak beczka, twarz ma czerwoną i obrzękłą, tylko patrzéć kiedy go apopleksya zabije.
Wszystkie interesa majątkowe żona zabrała w swoje ręce. Z początku Marcinkowski oponował, burzył się, gniewał, dochodziło nawet do scen gwałtownych, ale w końcu uledz musiał.
Widząc, że z żoną Herodem nic nie wskóra, machnął ręką na wszystko i zaczął szukać pociechy w kufelku.
Aczkolwiek stałej posady już nie miał, chodził jednakże dorywczo do regenta i co zarobił miał sobie za święty obowiązek przepić.
— Niedoczekanie! — mówił — żebym moją krwawą pracę miał babie oddawać!...
Wieczorem widywano go w różnych trzeciorzędnych knajpkach i bawaryach, miał tam swoich przyjaciół, grywał w domino i kufel za kuflem z nimi wysuszał.
Wtenczas ożywiał się i nabierał wielkiej energii...
— Czekajcie no — mówił — zobaczycie, że kupię ten wielki dom narożny od Jankla, wyrestauruję z gruntu, porobię eleganckie sklepy, z gazem, z wystawami... będzie coś, czego jeszcze w naszem mieście nie widziano.
Śmieli się z niego.
— Ty kupisz! ty przerobisz? Ha! ha! to paradne, a jejmość?...
— Ja mam swój majątek.
— Aha, masz!
— Zresztą, mąż jestem przecież. Chce być posłuszna to dobrze, nie, rozwód! Zdaje wam się, żem już tak skapcaniał, że nie potrafię sprawy rozwodowej przeprowadzić? Zobaczycie! Tak babę wykieruję, że mi będzie do nóg padała! Przekona się co to miéć do czynienia z prawnikiem.
— To samo mówiłeś wczoraj, onegdaj i przed miesiącem, a jakoś nie możesz się zebrać na odwagę.
— Nie o odwagę tu idzie, ale czasu mi brak. Człowiek ciągle zajęty, to to, to owo... wiecznie pełno na głowie, ale dziś powiedziałem sobie, dość już tej niewoli! otrząsnę się!
— Masz racyę, otrząśnij się!
— Jutro rano podaję skargę, ustanawiam obrońcę i rozpoczynam taniec, co mi tam! niech się już raz to skończy.
W miarę ilości wychylonych kufelków, zapał Marcinkowskiego wzrastał, szare oczki błyszczały jak u kota, czerwone policzki świeciły się jakby je kto tłuszczem wysmarował. Już wprowadzał sprawę, stawiał świadków, znalazł pięć nieformalności w akcie ślubnym. Już uzyskał rozwód i rozpoczął ze swoją byłą magnifiką proces cywilny o nieruchomości i kapitały.
Towarzysze śmieli się. Kufelki krążyły wciąż.
Na drugi dzień wstawszy z bólem głowy, zapominał o pogróżkach i zwymyślany przez żonę, że jest niedołęga, że nie ma z niego żadnej pociechy, ze zwieszoną głową, ponury i milczący, wlókł się do kancelaryi regenta, żeby trochę pieniędzy na wieczorną pohulankę zarobić.
Pannie Franciszce nie mógł odkosza przebaczyć. Ile razy ją spotkał, spoglądał na nią ponuro i mruczał:
— Jaśnie pani! hrabina! dobrze jej tak!


KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.