Pan Walery/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kleofas Fakund Pasternak
Tytuł Pan Walery
Podtytuł Powieść z XIX wieku
Pochodzenie Kilka obrazów towarzyskich
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1831
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
PRZYJAZD I WYJAZD.

Komu w drogę, temu czas.
Precyoza.

Ach! jakże przyjemnie biło serce Panu Waleremu, kiedy zdaleka zobaczył Powijówkę, bielił się zdala dom otoczony ogrodem. Mały kościołek, rzeczułkę i altanę widać było zdaleka. Każde miejsce napawało go tém słodkiém wspomnieniem, które się najmocniej i najłatwiej do lat młodości przywiązuie. Żadne chwile w życiu, tak długo nie zostaną nam w pamięci, jak wiosna jego i otaczający ją urok. Zdajemy się całkiem żyć w przeszłości, a każda przyjemność stokroć milsza kiedy wspomniana, jak kiedy jej rzeczywiście doznawamy. Czas oczyszcza ją, że tak powiem, ze wszystkich ziemskich przywar, staje ona w naszej pamięci w nowe własnego utworu przybrana ozdoby i wśród trosk nawet słodzi nie jedną chwilę, bez niej częstokroć trudną do zniesienia. Najnieszczęśliwszym jest człowiek miłych pozbawiony wspomnień, serce jego i namiętności ciągle do teraźniejszości rzeczywistej przywiązane, dręczą go i przenikają nadto żywemi uczuciami; przeszłość przeciwnie, nie odurza nas, nie nęka, nie zginamy się pod jej przyjemną władzą, ona czule tylko zajmuje i daje czuć czystą i godną duszy człowieka roskosz.
Wszystkie przedmioty, jakkolwiek drobne i mało znaczące, w wyobraźni Pana Walerego łączyły się zaraz z przeszłemi wypadkami; krzyż schylony i mchem okryty stojący nad drogą, płaski kamień leżący na brzegu lasu, ścieszka udeptana po łące, kładka na rzeczułce, zajmowały go kolejno.
Ukazał się wkońcu dom cały z podwórzem i ogrodem, podobny do zrabowanego — tak go dobrze ogołocił z potrzebnych rzeczy stryjaszek. Widać było jeszcze ślady ciężkich i ładownych wozów i ostatki powywożonych sprzętów, a jesienna smutna pora dodawała posępności temu obrazowi. Przy wejściu spotkał ich Wagleer — oczy jego były w dół spuszczone, minę miał zaambarasowaną, tarł ręce i wprowadzał, wprzód baczném okiem rzucając po kątach, dziedzica do jego domu. Zdziwił się Walery widząc z ozdób i potrzeb nawet obrane pokoje, proste i niezgrabne meble zastąpiły wytworne stoły, kanapy i źwierciadła; ale był już u siebie, odzyskał kącik, który jedynie miał z całego świata, widział się w miejscu, gdzie żyli jego rodzice, gdzie się urodził, gdzie uczuł piérwszy raz boleść i roskosz — i mógłże zważać na to?


— Cóż to mi mówisz, chceszże mię jak dziecko oszukać?
— Ja mój panie, odpowiedział na to zmięszany młodzieniec, ja nie jestem oszukańcem.
— Ale ja o tém zapisie i obligu nie słyszałem.
— To nie moja wina.
— Zdaje się być ważny, rzekł sam do siebie Walery, obracając go w ręku, chociaż —
— Co pan chcesz mówić, przerwał szybko przelękniony ukaziciel obligu —
— Chcę mówić, odpowiedział zimno tenże, iż wcale nie rozumiem, z jakiejby przyczyny dług tak ważny, tak wielki, tak długo był tajony, czemu o niém Pan Wagleer nie wiedział, lub czemu wiedząc, nic nie mówił?
— To do mnie nie należy, czekam tylko od pana odpowiedzi, kiedy się mam uiszczenia tego długu spodziewać.
— To być nie może, przebąknął znowu zcicha Walery sam do siebie niezważając na mówiącego, dług tak wielki?
— Ja pana pytam, jak prędko odbiorę co mi należy.
— Nie wiem prawdziwie, rzekł młody dziedzic, wpatrując się ciągle w oblig — musim się prawować —
— Prawować — podchwycił przybyły, nieradzilbym panu, nie wiem co pan zarzucisz temu pismu; bo niewiadomość interessów własnych nie jest wymówką, dodał zcicha cofając się o kilka kroków, zresztą radziłbym panu poszukać, czy niema wzmianki w papierach pozostałych.
— Podyktujże mi, z łaski swojej, datę, ilość i podpis.
— Najchętniej: — Roku 1803 — dnia 15 Maja — oblig na 500,000 złł. pol. bez procentów — podpisany ojciec pański Czesław.... i świadkowie, pan Wagleer....
— Więc Pan Wagleer był świadkiem i nic mi nie mówił! krzyknął rzucając pióro Walery, obracając się do młodzieńca spokojnie czytającego, w tém się cóś kryje.... piekielna jakaś intryga!
— Dyktuję dalej, mówił przybyły — świadkiem drugim podpisany Ks. Pleban z Mirowicz.
— Dosyć, dosyć, rzekł porywając się z krzesła zniecierpliwiony młodzieniec, żegnam pana muszę się udać do moich papierów.
— Do widzenia, odpowiedział pierwszy, chowając oblig, wkrótce będę miał honor zobaczyć go znowu.
Zaledwie drzwi zamknęły się za wychodzącym, strapiony Walery porwał się z krzesła, bledniał, czerwieniał i żywym chodził krokiem, tłumem nasuwały mu się myśli, widział już całą przestrzeń świata otrętwiałą dla siebie, widział się przymuszonym do twardej pracy, do ulegania cudzym wymysłom, i do tego smutnego stanu zależności, który życie obrzydzić może — Ale promyk nadziei zajaśniał w jego głowie, rzucił się do kantorka, dobył papiery i zaczął je przeglądać. Pierwsza paczka zawierała jedynie same inwentarze, tę odrzucił na bok; druga regestra, i ta poszła nieczytana, nareszcie kilka paczków samych listów wzbudziło jego ciekawość, rzucił się na nie z ciekawością i zgłodniałą niejako żądzą.

Mijały w tém zatrudnieniu niepostrzeżone godziny, a młodzieniec jakby przykuty, rospatrywał ciągle te szpargały z mocném zajęciem, czasem tylko długi knot u świécy, lub zegara bicie przerwały na chwilę uwagę, ale wkrótce wracał nanowo do miłego zatrudniania.
O pierwszej prawie po północy nagle zerwał się z krzesła, rzucił papiery opodal, uderzył się w czoło i westchnął, jakby chciał powiedzieć: „już po wszystkiém!„ Raz jeszcze potém spojrzał na ten urywek listu i przebiegł oczyma co następuje:
„Małe długi łącząc się z procentami, jakie od nich płacić trzeba stanowią w pewnym czasie summy niepodobne do opłacenia. Radzę ci zatém zaspokoić Pana Truszkę, któremu już i tak winieneś dosyć, Panie Bracie; mówił mi on, że zechce wkrótce, ażebyś wszystkie kwity na jeden summatim oblig zredukował — Jużeś mu winien do cztérykroć, a z czasem i do pięciu dojedziesz.„
Podpisany był Wagleer na tym urywku, i nie mogło być lepszego i piękniejszego dla przeciwnej strony dowodu, jak ten list; w kilku nawet regestrach znalazł wzmiankę o tym długu, i siadłszy Pan Walery do stolika zaczął rachunki. Z boleścią serca ujrzał po odtrąceniu długów, ledwo do stu tysięcy zredukowany majątek: — Tak! pomyślał sam w sobie, muszę ustąpić bez szemrania, z kawałka ziemi, który już przestał być moim.


Pierwszego dnia po wyjeździe młodego dziedzica z Powijówki, dążącego do Warszawy zaciągnąć się do wojska, bryka którą jechał stanęła na noc w karczmie nad samym lasu brzegiem. Wysiadł z niej Walery i wszedł do pierwszej izby. Na kominie spory palił się ogień, kobiéta nie zbyt przyjemnej postaci siedziała na ławie kołysząc nogą dziécię będące w kołysce, zawieszonej na sznurze u banta. Gospodarz, jak łatwo poznać było można, wysłużony żołnierz; rąbał drwa tuż przy drzwiach, służąca niepozornej postaci obierała na drugim końcu ławy kartofle a spory chłopiec drzemał za stołem.
— Antku! zawołał gospodarz spostrzegając podróżnego, zaświeć jegomości świécę do alkierza. Jeszcze raz ciekawém okiem rzucił Pan Walery po tej izbie, gospodyni od stóp do głów go oglądała, gospodarz obojętnie przyłożył drewko na komin, a Antek przecierając oczy wyniósł świéczkę, zapalił ją u ognia i zaniósł do alkierza, dokąd poszedł i nasz podróżny i siadł za czystym i świeżo zmytym stołem. Nie daleko od niego stało łóżko okryte pierzyną, nad nim wisiały zadymione obrazki i krzyżyk, dalej zaś nieco, mundur, czapka, zardzewiały pałasz, krucica i kilka wianków od Bożego Ciała, na pobielonej zaś desce u sufitu był wykopcony krzyż dla odpędzenia złych duchów.
Oczekując skromnej wieczerzy siedział nasz podróżny nad stołem, a korzystając z ciepła i spokojności przerywanej tylko uderzaniem siekiery, drzémał lub się przebudzał. Po chwili ustał odgłos rąbania i gospodarz z niskim ukłonem, niby dla zobaczenia czy wszystko jest w porządku, wszedł do izby. Z początku jednogłosowa, poźniej coraz żywsza zawiązała się między niemi rozmowa. Nieszczęście jest towarzyskiém, ono częstokroć nie zważa, komu się wynurza; potrzeba przelania swojego smutku i podzielenia go z kimkolwiek, zaciera różnicę stanów, i Pan Walery mimowolnie prawie opowiedział swoje nieszczęścia gospodarzowi.
Ale jakże się zdumiał, gdy ten nabierając powagi, odchrząknąwszy zaczął te słowa mówić stentoryjskim głosem.
— Mnie mój panie, cierpliwie biédę znosić nauczyły przeciwności, ten mundur, którym okryty, narażałem się na tysiączne niebezpieczeństwa, widział nieszczęścia których doznałem, był świadkiem, żem je cierpliwie znosił. Służyłem ojczyźnie bez nagrody, i w tém nie skarżę się na losy, bom jej powinien był bronić, byłem sławny, dziś jestem zapomniany, ale i w tém nie ma nic przykrego, wolę spokojne zapomnienie, niżeli burzliwą pamięć.... Jestem... — Tu szelest przerwał mu mowę, Pan Walery się obudził i senne ustało marzenie.
— Albożto był sen? zapytał znowu mój przyjaciel przerywając mi czytanie.
— Tak jest.
— To czemuż wprzódy tego nie powiedziałeś?
— Bom chciał utrzymywać w zawieszeniu... ale potém o tém, kończę zaraz ten rozdział.
Wszystko było tak jak wprzódy, odzywała się ponura narodowa piosnka nad kołyską, w której przyszłe matki spoczywały nadzieje, gospodarz drwa rąbał, a Antosiek ponurym głosem rozmawiał ze służącą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.