Pan Karol/XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pan Karol
Podtytuł Powieść fantastyczna
Wydawca Adam Zawadzki
Data wyd. 1840
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.
OSTRZEŻENIE.


Rozmowa dwójga głupich, jest nauką dla mądrego.
Konsolacja milczących.

— Czy tu, facećje, mieszka Panna Heciakowska?
— Jaż jestem sama Panna Heciakowska.
— Rad bardzo jestem, że mam honor prezentować się. Jestem Sędzia Dertyło, przybyłem tu do Asindźki, Bóg widzi! w bardzo chwalebnym zamiarze.
— Da już kiedy Sędzia, to ani wątpić, że w chwalebnym, odpowiedziała Panna. Może, da czy nie o interesie, co ja miałam z Izbą Skarbową?
— Ba! Izba Skarbowa! O nie, nie, broń Boże, facećje, ani myśleć. To interes daleko ważniejszy.
— A, to ja dalbóg już nie pojmuję o co idzie. Wszelako proszę siadać. Cicho Amur! Pies Jegomości Dobrodzieja nie zna, to naszczekuje, z przeproszeniem, jako na obcego. Niech się Pan nie gniewa. Oczekuję co za interes, bo dalbóg od czasu jak matka moja, świętéj pamięci, wieczne odpocznienie, umarła, to ja jeszcze raz tylko miałam interes z Izbą Skarbową. Da proszęż Jegomości siadać.
— Upadam do nóg. Nie o Izbę Skarbową tu chodzi — ale o los całego życia Pani.
— A! a! o los życia! i Pan Karol tak mówił, wiem już o co chodzi. Da porzućże Jegomość, kiedy o los życia, to ja wiem interes. Ale dalbógżeż Jegomość już i w wieku, a wszelako myślisz jeszcze o tém, i zakochawszy się jesteś.
— Ba! I zaraz w wieku! A porzućże Asindźka! Gdzież widać ten wiek na mnie, do trzechset facecij! alboż?
— Cha! cha! Zmiłuj się Jegomość! to że już Jegomość zakochawszy się jesteś, to niby i w wiek swój nie wierzysz i czynisz się młodym? cha! cha!
— Gdzież! co? kto Asińdźce powiedział, że ja się zakochałem! facećje!
— Kto powiedział? a dalbógżeż, taż Pan Sędzia sam tylko co mówił, że tu o los życia chodzi; — cicho Amur!
— W Imie Ojca i Syna! alboż to znaczy, żem się zakochał? Ja jeszcze od czasu jak żonę —
— Otoż to, że Jegomość chcesz mnie mieć za żonę. To dziwna, że w tych czasach jakoś wszyscy się ze mną chcieliby ożenić, ale kiedyż ja, dalbóg, chcę pozostać w stanie panieńskim, dajcież mnie pokój! Kiedy Jegomość w tym interessie przyszedł, jak sam powiedziawszy, to dalbógżeż napróżno.
— Ale! Dajże mi się Asindźka wytłumaczyć!
— Da i owszem, proszę, ale to taki już napróżno wszystko, żeby tylko Jegomość krwi puścił, toby minęło.
— Co? krwi puścić? facecje! Cóż to Pani mnie ma za warjata! Dalipan z całéj rozmowy widzę, że albo ja, albo Asińdźka zająca ma w głowie.
— Może być! może być! zająca jak zająca, ale mnie dawno mówią wszyscy, że mam oléj w głowie. Tylko proszę Jegomości nie nazywaj mnie Asińdźką, bo nie jestem tego stanu, ale panieńskiego jeszcze.
— Ha! cierpliwości braknie! rzekł Sędzia, ale bo też — Dozwólże mi Asińdźka rzec choć słowo — facecje!
— Kiedy Jegomość wszystko o jakichś gada facećjach!
— A! a! mruczał Sędzia pod nosem kręcąc się po krześle. — Bywa tu u Pani jeden człowiek młody? dodał zbiérając się na odwagę.
— Bywa! bywa! bratuleńko mój niby stryjeczny Pan Karol Heciakowski. To cóż? to Jegomość może myślisz, że ja już za niego pójdę?
— Otoż, proszę mnie posłuchać choć chwilkę cierpliwie — facećje! Ten młody człowiek, a niby Asińdźki brat, zabił moją żonę.
Jezu Chrystusie! Jegomości żonę! Aj, aj! czy ty tylko nie omylił się? Tak blondyn, blady bardzo, smagły, włosy długie, gęba széroka.
— Ten sam, ten sam, facećje! przerwał Sędzia stukając ręką po stole — on to, on, ten łotr, urwis, był przyczyną mojego nieszczęścia, zgonu mojéj żony.
— A! fiż! tegom się ja nie spodziewała, miły Jezu Chryste! Możeż to być? No, no! a ja jego przyjmowała, a ja jego częstowała herbatą, jak co dobrego, a on mnie w rękę całował!
— Jeszcze to nie koniec, rzekł Sędzia, w naszém mieście pozwodził wiele kobiét i porobił nieszczęśliwémi, między innemi na ostatku Hrabiankę Izabellę.
— Słyszała! słyszała! Krew Chrystusa Pana naszego! Czy to on może być! bezbożnik! A ja to zaraz niby przeczuwała, kiedy zobaczywszy on u mnie Złoty Ołtarzyk Mińskiéj erudycij w dwuch częściach, z dodatkiem pieśni, to tak go kręcił, tak się uśmiechał, przekrzywiał! A raz, to chciał mnie pocałować w gębę, to ledwie Franciszka moja kucharka, (Pan nie zna mojéj kucharki?) obroniła mnie. Wszetecznik! gdyby nie ona, to byłby mnie pewnie zgwałcił.
— I pewno, i pewno, facećje! Bardzoby to być mogło. Ja tedy przyszedłem ostrzedz Panią, ażebyś strzegąc się mogących z tego wyniknąć ostateczności, więcéj tego łotra w dóm swój nie przyjmowała.
— O! pewno! choćby klęczał u nóg, to go Amurkiem poszczuję bezbożnika. Pewnie on to łotr taki, że nie Żmudzin.
— Et! Asińdźka już przesadzasz! toż i ja nie Żmudzin, a poczciwy jestem, mam swoje słabości, znam to do siebie, że lubię czasem kieliszeczek marke —
— Aha! aha! Święty Marek był Żmudzin.
— Facećje! Ja nie mówię o Ś. Marku! mówię o winie markebrüner, którego butelka płaci się od sześciu do dziesięciu złotych.
— A! fiż! bluźnierstwo nazywać tak wino jak święty Pański! fiż!
— I znowu, dalipan ja Asińdźki wcale zrozumieć nie mogę.
— Da być może, bo z przeproszeniem, może tak Jegomość ograniczony, jak to powiadają.
— Co? co? ja, ograniczony? Sędzia! ograniczony? Któż to mógł powiedzieć?
— Da nie obrażajże się Waszmość, aby czém, nie dąsaj się, kiedy nie, to nie. A to wszyscy mężczyźni tak, fi, dalbóg. No i cóżeż?
— Ja, ograniczony? ja, co zasiadam, co sądzę, co dekreta piérwszy po JW. Prezydencie podpisuję.
— Aba, i dekreta piszecie? Jezu Chryste! to chyba w Izbie Skarbowéj?
— A Asińdźce widać ta Izba Skarbowa w głowie stanęła, że jéj ani wybić. Facećje! Ale wracam do rzeczy, niechże się Pani strzeże tego zwodziciela.
— A, wszelako bardzo jestem Jemu wdzięczna za ostrzeżenie, ile, że mogłabym była, czasem niewiedzący o niczém, i zakochać się w nim; a tak na Jegomościne słowo będę jak od ognia uciekać.
— Bo, pozwolisz, mówił daléj Sędzia, pozwolisz Asińdźka wystawić sobie.
— Otoż masz! sfixował czy co? Proszęż mi tego nie gadać, bo dalbóg ucieknę.
— No to już ja sam pójdę lepiéj, rzekł Sędzia czérwony od téj rozmowy, bo widzę, że nie dójdę tu ładu. Proszę pamiętać na ostrzeżenie moje i bądź Pani zdrowa.
— Do nóg upadam; cicho Amur! wdzięczna Jegomości. Po wschodach niech Jegomość w tym wieku ostróżnie schodzi.
Sędzia już był za drzwiami, ale posłyszawszy wspomnienie o wieku, obrócił się i zawołał:
— Hm! w wieku! Co Asińdźce ten wiek w głowie? facećje! Ja w wieku? Zacząłem dopiéro trzydziesty dziewiąty, patrz tylko Asińdźka, głowa, nogi! o! trzydziesty dziewiąty, jak Bóg miły! Pokazałbym metryki, ale się te —
— Nie fatyguj się Jegomość, upadam do nóg — cicho Amur!
— Ale czekajże Asińdźka! w wieku! w wieku! facećje! zamknęła mi drzwi przed nosem! w wieku! co oni sobie myślą? Ja w wieku! Pójdę no do traktjeru, pewnie tam Pan Józef czeka na buteleczkę markebrüner; ale i on zawsze mi mówi te w wieku. Co to jest? — Aha! trzeba nowéj peruki!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.