Pamiętniki nieznajomego/Tom pierwszy/14 Lipca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom pierwszy

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

14. Lipca.

Stało się jak przewidywałem: matka wzięła z sobą zostawione umyślnie na stole, gdym jechał na polowanie, kartki początkowe dziennika. Powróciwszy znalazłem ją już przy świecy, z rozognioną twarzą i pałającemi oczyma doczytującą.
— Daruj mi Juljuszu, — rzekła powstając poważnie, żem poczęła czytać nie spytawszy się ciebie, czy ci to przykro nie będzie; ufałam w to że dziecię dla matki mieć nie powinno tajemnic, bo nie ma tam przywiązania gdzie są skrytości. Przekonałam się z czytania, że notatki twoje były i dla mnie przeznaczone; nieraz spłakałam się nad niemi; poczciwe, dobre jesteś dziecię. O! jakżem się lękała tej jenerałowej twojej, jakem była wdzięczną kochanemu Tadeuszowi naszemu, co jak anioł stróż czuwał nad tobą.
— I nic nie masz przeciwko Marji, — zawołałem klękając i całując jej ręce.
— Płakałam i nad tem — odpowiedziała, — siadaj mój drogi i mówmy z sobą jak przyjaciele, jak matka i syn mówić powinni. Moim obowiązkiem jest czuwać nad szczęściem twojem, a gdy ty szukasz go w uczuciu, wskazać ci przynajmniej, że jednem uczuciem życia całego zamknąć nie można; kocham twoją Marję, podoba mi się, ale boję się o was oboje.
— Mamo! i ty mi więc nie wierzysz?
— Moje dziecię, któżby ci nie wierzył? Ale ty sam jeszcze nie wiesz, co dla ciebie leży w przyszłości. Któż pewien być może, że młode twoje, czyste i śliczne przywiązanie nie odmieni się? A wówczas! a! nie mówmy o tem lepiej. Pamiętaj o tem także żeśmy nie bogaci, że ledwie mierny mieć będziesz majątek, nie wiele mogłam ci go przysporzyć.
— O! będzie mi go aż nadto!
— Dla ciebie, może; ale zniesieszże aby twe dzieci mniej jeszcze miały, abyś im losu pewnego, zabezpieczonego nie zostawił? Ty, dziecię drogie, od dzieciństwa, jesteś cały w marzeniach i uczuciach. W mojem może ślepem sercu matki zdawało się i zdaje, że nie aniołka coby ci latać pomagał od ziemi, ale dobrej, czułej, troskliwej potrzeba ci żony, coby za ciebie o wszystkiem myślała, coby cię oswobodziła od dziennych kłopotów swoją pracą, coby czuwała nad tobą jak nad dzieckiem. Twoja Marja poetyczna, muzyczka, marzycielka jak ty; a mój drogi, dla serca twojego może najlepszą przyjaciółką; dla przyszłości, jej za mało. Kto nad wami czuwać będzie, gdy mnie nie stanie?
— Pan Bóg. I nie myśl droga mamo, żebym dla marzeń wyrzekł się jakiejkolwiek pracy, bodajby najprzeciwniejszej moim upodobaniom.
— Będziesz chciał, pracował, męczył się, i nic nie dokażesz. Ludzie się rodzą, mówiono, do ziemi lub do niebieskich dumań o niej, do badań nad nią. Obojgu wystarczyć niepodobna. Słuchaj jednak Julku, ja ci radzę, ale ci nic nie rozkazuję, nic nie narzucam; ja cię proszę, poczekaj.
— Prośba twoja... rozkazem, będę cierpieć i będę czekać.
Matka znowu zapłakała.
— O! gdybym wiedziała, — rzekła, — że wam nigdy nie da się uczuć ciężki niedostatek, że żałować nie będziesz, jakbym chętnie was pobłogosławiła.
— Moja mamo, nawzajem pozwól mi, — odezwałem się, kilka tylko słów przemówić za sobą. Przywykliśmy patrząc na życie, poczynać od troskliwego zapewnienia się o dostatku dla ciała; chcemy tylko rachować na siebie, a nic na opatrzność i na Boga. A codzień widzim jak to kruche rachuby, jak najpewniejsze, najsilniej zawarowane od niedostatku egzystencje kończą się nędzą prawie. Iluż uboższych od nas żyje i wznosi się, a ilu bogatszych upadło?
— Wszystko to prawda mój drogi, ale mnie twoje uwagi nie zaspokoją. Powiem ci wreszcie, wszak to niczem wiązać cię nie może, inne miałam projekta dla ciebie.
— Domyślam się ich mamo.
— Tak, chciałam cię ożenić z Cesią. Dobra, gospodarna, pracowita, z sercem prostem ale pewnem dziewczyna. Zdawało mi się, że z nią tyś powinien być szczęśliwy.
— Nigdy mamo; szacuję ją, ale kochaćbym jej nie mógł.
Matka spojrzała tylko na mnie i zamilkła.
— Próżne to były marzenia, — dodała po chwili. — Z nią jednak zostawiłabym cię spokojna o przyszły byt wasz.
— Bogata, prawda, — przerwałem — piękna, dobra, ale droga matuniu, ja czegoś więcej chcę; ani majątku, ani wdzięków nawet, tylko duszy, duszy, serca.
— Rozumiem, to czego ty chcesz w kobiecie najwięcej w niej się łączy z płochością (co nie daj ci Boże spotkać), czasem z dumą, która od wszelkiej pracy i spełnienia obowiązków uwalnia. Mój drogi, świat nie jest krainą waszych ideałów, ale smutnym padołem płaczu, ziemią rzeczywistości nagiej i ułomnej; niedoskonałością i grzechem. Nie szukaj na nim idealnego szczęścia, bo go nie znajdziesz, dość gdy ci Bóg da pokój i trochę swobody.
Smutno te słowa tyle razy już słyszane, w które nie chcę wierzyć, brzmiały mi w uszach znowu wyrzeczone przez matkę. Teraz od niej, głębiej niż kiedy wpiły się we mnie, poczułem rozczarowanie, chłód obejmujący mnie i tę jakąś rozpaczliwą tęsknotę, zmęczenie, od których mnie wiara w przyszłość wprzódy broniła.
Świat ten więc jest tylko drogą bolesną ku drugiemu światowi, krzyżowym pochodem na Golgotę. Za nic więc spodziewane szczęście, za nic nawet wielkie heroiczne męki, które marzyłem; męczarnią żywota będzie prozaiczne, drobne kłucie szpilkowe, na które poskarzyć się nie można; będą ohydne nikczemnostki, brudy, poczwarne stosunki. Trzeba więc utonąć w prozie i żyć w niej, trzeba zgłupieć koniecznie. O jak wymowna jest bajka starożytnych o Ikarze. Każdy z nas podleciawszy wysoko, najwyżej, pod samo słońce, odgrzał swe skrzydła i upada na brudne morze. Wszystko więc znikczemnieć, zmaleć nam i spowszednieć musi, we wszystkiem mają się znaleźć plamy?...
Nie! nie! stokroć nie. Nie chciałbym żyć takiem życiem. Dla czegoż w duszy mojej ciągle gra coś idealnego, dla czego Bóg położył w niej znamię niebieskie?
Starzy to tylko nas tak straszą; i że im dusza zaziębła, chcą nas przedwcześnie ochłodzić. Na matkę moją wpłynąć musiało przekonanie pana Wrzoska, on pewnie pisał do niej; inaczej onaby się nie sprzeciwiła mojemu szczęściu.
Jutro wyprawiam list do Marji, nie chcę ją martwić rozmową naszą, donoszę tylko żem mówił z matką, że nie jest przeciwna, że radzi (ale radzi tylko) poczekać. Dodam, że i tę radę musiał bojaźliwy nasz podać przyjaciel.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.