Pamiętniki (Pasek)/Rok pański 1680

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Chryzostom Pasek
Tytuł Pamiętniki
Rozdział Rok pański 1680
Redaktor Jan Czubek
Wydawca Polska Akademja Umiejętności
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rok pański 1680.

Zacząłem i ten rok — daj Boże szczęście! — w Olszowce. Zaraz na początku tego roku doczekaliśmy nowych rzeczy, bo zima, ktora już była gruntownie stanęła, zginęła i stało się tak ciepło, tak pogodno, że bydła poszły w pole; puściły się kwiatki i trawę ziemia wydawała, orano i siano. Jam przecięć długo deliberował się[1] z siewem; ale widząc, że ludzie już w poł pozasiewali jarzyny, jam też dopiero począł siać. Kiedym jeździł w zapusty z ludźmi po komendach, po weselach, to takie były gorąca, że trudno było zażyć sukni futrzanej, tylko letniej, jako in Augusto[2]. Już tedy zimy nie było nic, tylko deszczyki przechodziły. Owe tedy zboża, in Ianuario[3] siane, wyrosły tak przed Wielkąnocą, że aż na nich bydła pasano, i tak tej zimy mało co bydło słomy zażyło, mając bardzo dobre pożywienie w polu.
Przysłał do mnie krol J-oMść pana Straszewskiego, sługę swego, z listami, prosząc solenniter[4] o darowanie wydry, ktorą chowaną miałem, tak rozkoszną, że wolałbym był partem[5] substancyej mojej dać, niżeli onę, com ją tak kochał. A najpierwej dowiedział się tam od kogoś o tej wydrze, że jest cum his et his qualitatibus[6] wydra u jednego szlachcica w wojewodztwie krakowskiem, ale nie wiedziano, jako mię zowią, i nie wiedziano, do kogo owe prośby ordynować. Najpierwej tedy pan koniuszy koronny[7] pisał do pana Bełchackiego, co potym został wicesregentem[8] krakowskiem, żeby się dowiedział, u kogo się taka znajduje wydra i jako zowią. Więc, że to była wydra sławna na całe wojewodztwo krakowskie, a potym i na całą Polskę, dowiedział się pan Bełchacki i dał wiadomość, że u mnie jest. Dopieroż tedy krol ucieszył się nadzieją, mowiąc, że »mnie pan Pasek dawno znajomy; wiem, że mi jej nie odmowi«, i przysyła pana Straszewskiego z listem. Pisze oraz pan koniuszy koronny, pisze pan Piekarski Adryan, krewny moj, dworzanin krolewski, prosząc, żebym tego podarunku krolowi nie odmawiał, gdyż się to nagrodzi wszelką łaską i respektem krola J-oMści. Przeczytawszy listy, zacudowałem się[9]: kto to tam o tym zwiastował, i pytam: »Dla Boga! coż to krolowi J-oMści po tym?« Powiedział poseł, że bardzo krol J-oMść żąda i prosi. Ja dopiero, że niemasz tej rzeczy u mnie, coby miała być odmowna krolowi J-oMści. Ale mi było tak miło, jakoby mię ostrym grzebłem po gołej skorze drapał. Posłałem tedy do browarnego arendarza żyda, żeby rękawa wydrzanego przysłał mi, ktory jak przyniesiono, kładę mu na stoł i mowię: »Atoż Wść masz prędką ekspedycyą«. Ow patrzy: »A, żywa to tu ma być, pieszczona, o ktorą krol J-oMść uprasza«. Ja tedy, pożartowawszy, jużem ją musiał prezentować, a że jej nie było w domu i tam się gdzieś włoczyła po stawach, napiwszy się wodki, wyszliśmy na łąki. Począłem ją wołać jej przezwiskiem, bo się Robakiem nazywała; wyszła mokra z trzciny, poczęła się koło mnie łasić, a potym i poszła za nami do izby. Zdumiał się Straszewski i mowi: »A dla Boga! jakże to krol tego nie ma kochać, kiedy to tak łaskawe!« Odpowiem ja: »To Wść samę tylko łaskawość widzisz i chwalisz; ale dopiero bardziej chwalić będziesz, kiedy obaczysz cnoty«. Poszliśmy nad staw; stanąwszy na grobli, i mowię: »Robak! trzeba mi ryb dla gości, hul w wodę!« Wydra poszła, wyniosła najpierwej płocicę[10]; drugi raz kazałem: wyniosła szczupaka małego; trzeci raz wyniosła połmiskowego szczupaka, trochę tylko na karku obraziwszy. Straszewski się za głowę porwał: »Dla Boga! co to ja widzę!« Mowię tedy: »Każesz Wść więcej nosić? Bo ona poto(s) będzie nosiła, poko mi nie będzie zadosyć; i trzeba ryb cebra: nanosi ona, bo ją sieć nic nie kosztuje«. Straszewski rzecze: »Już wierzę, kiej widzę; gdyby mi kto powiedał, nie wierzyłbym«. Chwycił się bardzo Straszewski tego et consensit[11], widząc, że to z mniejszym jego nierowno będzie kłopotem, nihilominus[12], żeby krolowi umiał opowiedzieć jej qualitates[13]. Poko nie odjechał, pokazałem mu wszystkie jej umiejętności, ktore były takie. Najpierwej, ze mną sypiała w pościeli, a była tak ochędożna, że nietylko w pościeli źle nie uczyniła, ale pod łożkiem nic, ale poszła do jednego miejsca, gdzie jej stawiano skorupkę; to tam dopiero odprawiła swoj wczas. Druga, stroż taki w nocy, Panie zachowaj, do łożka przystąpić; chłopcu ledwie pozwoliła z butow zzuć, a potym już nie ukazuj się, bo narobiła wrzasku takiego, że się musiał obudzić, choćby najtężej spał. A kiedym był pijany, to ona po piersiach deptała, wrzeszcząc tak długo, że obudziła, gdy się kto koło łożka przechodził. A w dzień spała tak, rozwaliwszy się gdziekolwiek, że choć ją na ręce wziął, to oczow nie rozdzi[e]wiła; tak bestya konfidowała człowiekowi! Surowej ryby, surowego mięsa nie chciała jeść; nawet kiedy w piątek albo w post uwarzono jej kurczę lub gołębię, a nie włożono pietruszki i nie dano tak, jako należy, to nie chciała jeść. Rozumiała też tak, jako owo i pies: »Nie daj ruszać!« Kiedy mię kto poszarpnął za suknią a rzekłem: »Rusza«, to skoczyła z krzykiem przeraźliwym, szarpała za suknią, za nogi, rowno ze psem, ktorego też jednego tylko kochała — zwał się Kapreol, niemiecki, kosmaty — i u niego się wszystkiego nauczyła i inszych sztuk. Z tym psem tylko swoję miała komitywę[14], że to był izbedny[15] i w drodze bywał z nią wespoł. Inszych psow nie lubiła i, jak do izby przyszedł, zaraz go wycięła, choćby był najroślejszy chart. Przyjechał do mnie pan Ożarowski Stanisław, ba, po prostu, wespoł ze mną jadąc, wstąpił do mnie. Byłem mu rad; wydra też, że mię trzy dni nie widziała, przyszła do mnie, nie mogła się nacieszyć, naigrać. Miał z sobą gość charcicę piękną i rzecze do syna: »Samuelu, trzymaj tę charcicę, żeby tej wydry nie zajadła«. Ja mowię: »Nie turbuj się Wść: nie da sobie to zwierzątko krzywdy uczynić, choć małe«. Aż on rzecze: »Co Wść żartujesz? Ta charcica wilka się chwyta, liszka jej tylko raz ziewnie«. Poradowawszy się mnie, wydra obaczyła psa niedomowego; przyjdzie do owej charcice i patrzy jej w oczy, i charcica też na nię; obeszła ją dokoła i powąchała jej w nogę zadnią. Odstąpiła się od niej i poszła. Ja myślę: »To to już nic nie będzie czyniła«. Jeno cośmy o czemsi poczęli mowić, aż wydra znowu wstała, co mi się układła była pod nogami, i idzie cicho po podławiu, zaszła jej znowu z tyłu; kiedy ją wytnie przez łydkę; charcica skoczy do drzwi, wydra za nią; charcica za piec, wydra za nią. Kiedy widzi, że niema gdzie uciec, skoczy na stoł, chce w okno uderzyć, aż ją Ożarowski uchwycił za nogi. Dwa kieliszki jednak szlufowane z winem stłukła, a potym, jak ją wypuszczono, nie pokazała się do pana, choć nie pojechał, aż nazajutrz po obiedzie. To się jej tak wszędzie psi bali. Ale i w drodze jeno jej pies powąchał, a ona skrzeknęła przeraźliwie, to pies zaraz uciekł. W drodze wielka była z nią wygoda, kiedy w post. Bo jak to u nas, osobliwie w tym kraju, przyjedziesz do miasteczka, spytasz: »Dostanie tu ryb kupić?« To się jeszcze dziwuje: »A [skąd]ciby się tu wzięły! I nie znamy ich«. To jadąc gdziekolwiek mimo rzekę, staw, a wydra była, sieci nie trzeba. Zsiadszy trochę z woza: »Robak, hul! hul!«. To Robak poszedł, wyniosł, jakie ryby ta woda miała, jednę po drugiej, aż było dosyć. Jużem tam nie przebierał, jako w domowym stawie; ale co przyniosła, to bierz, oprocz jednej żaby, bo i te często nosiła, gdyż, jakom już napisał, że ona tam nie brakowała[16] osobami, ale co co napadła, to wzięła. To i ja i czeladź mieli się dobrze, a czasem i gość pożywił się, jak się to trafia w jednej stanąć gospodzie i kilkom gości. To się dziwowali: »A jam kazał ryb szukać w tym a w tym mieście, a nie możono nic dostać; WM.MPan gdzie dostał ryb zacnych?« Tom ja powiedział, że w wodzie. Nawet i w mięsny dzień czasem to czeladź: »Ej, Dobrodzieju, rzucają się tu ryby w tym stawie; niech wydra idzie«. Tom poszedł z nią — bo ona za nikiem oprocz mnie nie chciała iść — to wyniosła; jeżeli dobra ryba, jako to szczupak, okoń rosły, tom ja sam jadł, nietylko czeladź, bo ja najlepszej mięsnej potrawy gotow odstąpić dla dobrej ryby. W tym z nią w drodze było uprzykrzenie, że, gdzieś jechał, to się dziwowano, ludzie kupami schadzali się właśnie, jakby to co z Indyej przywiezionego; assystencyej było nieskąpo, osobliwie też w Krakowie, to już, kiedy jechałem przez ulicę, rożnych ludzi wyprowadziło mię z Krakowa kupa. Jednego czasu byłem u wujecznego mego, pana Szczęsnego Chociwskiego; był też u niego ksiądz Trzebieński i usiadł podle mnie za stołem, a wydra leżała podle mnie na ławie; objadła się i spała, w znak rozwaliwszy się, bo to jej był najmilszy zwyczaj w znak leżeć. Ksiądz, posiedziawszy, obaczył wydrę i rozumiejąc, że to rękaw, porwie wydrę, chcąc obejrzeć; wydra, przebudzona zaskrzeczy okrutnie, uchwyciła go za rękę i ukąsiła; ksiądz z bolu i z przestrachu zemdlał, ledwie się go dotrzeźwiono.
Kiedy już Straszewski widział owej wydry qualitates[17], obaczył też i insze myślistwo moje, jako to: zwierzyniec ptaszy, ktory miałem zbudowany, kratami drutowemi nakryty, a w nim ptastwo omnis generis[18], ktore tylko mogły się znajdować w Polszcze, gniazdka robiło i lęgło się na drzewkach, tam posadzonych, a nietylko to ptastwo, co może być w Polszcze, ale i insze cudzoziemskie, cokolwiek mogłem przybrać i skądkolwiek zaciągnąć. Straszewski był też na ten czas, kiedy ptaszki na gniazdkach i kiedy jest ich generatio[19]; widział wszystko, że mię ptastwo słucha; widział, że się na gniaździe da pogłaskać; widział kuropatwy, tam wylężone i stadami swoje potomstwo wodzące, na zawołanie tak, jako kurczęta, do sypania ziarn idące. Pojechał do krola i wszystko to, co widział, powiedział. Ledwie co Straszewski przyjechał i uczynił relacyą, wzięła krola taka chęć: »Nie może być, tylko jedź znowu, a przywoź już jakiemkolwiek sposobem, bylem wydrę miał«. Listy znowu do mnie popisano, pytając, co sobie za nię każę dać. Pan koniuszy koronny, pan Pi[e]karski pisali, prosząc: »Dla Boga! jużże się nie wymawiaj; wolisz dać i zbyć kłopotu, bo pokoju nie będziesz miał, gdyż krol, i jedząc i chodząc i śpiąc, tylko o tej wydrze myśli, ktora żeby nie miała żadnego impedymentu[20], darował swego kochanego rysia panu wojewodzie malborskiemu[21], kazwaryusza[22] zaś ptaka odesłał do Jaworowa[23], żeby już z samą wydrą cieszył się«.
Przyjechał znowu naodwrot Straszewski, listy oddał, powieda, jako krol wdzięczen obietnicy [wydry], bez ktorej tęskni, i prosi, mowiąc: Qui cito dat, bis dat[24]. W listach piszą obietnice srogie; Straszewski mi powieda, że chciał krol posłać piniądzmi ukontentowanie, ale pan Pi[e]karski powiedział: »Miłościwy Krolu, darmo tam piniędzy posyłać, bo ich nie wezmą; u tamtego szlachcica fantazya dobra, pewnie tego nie uczyni; ale takby co posłać, coby to politius[25] wziąć«. Posłał tedy krol do Jaworowa po dwoch koni tureckich, żeby ich mi przyprowadzono; konie tam bardzo piękne, a kazał je oddać i z wsiadaniem bogatym. Ja powiedział, że nie tylko piniędzy, ale i koni nie wezmę, bobym się tego wstydził za tak nikczemny podarunek takie odbierać honoraria[26].
Wyprawiłem ją tedy na nową służbę; niewdzięcznie bardzo akceptowała tę wyprawę na nową służbę; piszcząc, wrzeszcząc w klatce, kiedy przez wieś jechali, ażem poszedł do izby, nie chcąc słuchać tego, co mi jej żal było. W drodze, jadąc, gdzie upatrzyli wodę in plano[27], żeby się nie skryła, wypuszczali ją przecię kilka razy do wody dla ochłodzenia i ucieszenia swojej natury; po staremu i to nie pomogło: było pisku, wrzasku podostatku. Stęskniło się to, znikczemniało; przywiedli krolowi tak, jako sowę, odętą. Niezmiernie rad krol, widząc, mowi: »Stęskniło się to, ale się to obaczy[28]«. Komu ją każą pogłaskać, to go wydra za rękę. Krol rzecze: »Marysieńku, odważę się ja pogłaskać ją«. Krolowa perswaduje, żeby niechać, aby nie ukąsiła; on przecię, usiadszy pole niej, jak ją znowu na łożku posadzono, do niej z ręką powolej: »To sobie będę miał za dobry znak, jeżeli mię nie ukąsi; jeżeli też ukąsi, o to mniejsza, pisać tego nie będą po gazetach«. Pogłaskał ją tedy; przychyliła mu się. Jeszcze bardziej się krol udelektował, że i więcej począł ją głaskać, potym jej jeść kazał przynieść; tak ci dawał jej po kawałku, a ona jadła, nie jedząc[29], na owym złotogłowie. Już tam chodziła po pokojach, gdzie chciała, coraz swobodniej; byłaż tedy dwa dni. Postawiono jej wody w naczyniach wielkich, napuszczano tam rybek, rakow; to się cieszyła, wynosiła. Krol rzecze do krolowej: »Marysieńku, nie będę jutro jadł ryby, tylko, co mi ta wydra ułowi; pojedziemy jutro, da Pan Bog, do Villanova[30] i tam ją będziemy probować, jeżeli się tam pozna z rybami«.
Napisałem tedy informacyej arkusz, jako z nią mają postępować; i to też napisałem, żeby jej nigdy nie wiązać za obrączkę, ale podle obrączki za szyję dlatego, że u wydry grubsza jest szyja, niżeli głowa, to choćby najciaśniejsza obrączka, to się zaraz przez głowę zdejmie. Tak się stało. Uwiązali ją za obrączkę: wydra zdarła z siebie obrączkę i z dzwonkami, wyszła. Łaziło to po wschodach przez noc, że wyszło jakoś i na dwor, jako to w tęskności. Nauczyło się u mnie chodzić, gdzie chciało, bobrować sobie po stawach, po rzekach, poko się jej podobało, według swojej natury, i przyjść według zwyczaju do domu. Ścieżkami tam gdzieś, wyszedłszy, błąkało się, nie wiedząc, gdzie się obrocić. Skoro rano, potkał ją dragan; nie wiedząc, co to, czy chowane, czy dzikie, uderzył berdyszem, zabił. Wstaną — wydry niemasz; [w]ołają, szukają[31], kweres[32] srogi. Rozesłano po mieście i z prośbą i z groźbą, ktoby się ważył, znalazszy, nie oddać. Aż idzie Żyd podrożny pińczowski, a dragan za nim już to po zapłatę za skorkę. »Co to masz, Żydzie?« spyta go śwajcar. A żyd w kieszeni trzyma rękę. Za[j]rzy mu pod suknią: aż skora słomą napchana. Wzięto zaraz i Żyda i dragana i przyprowadzono przed krola. Spojrzy krol na skorkę, zatka oczy jedną ręką, drugą ręką się porwie za czuprynę, pocznie wołać: »Zabij, kto cnotliwy! Zabij, kto w Boga wierzy!« Wrzucono obudwu do wieży; conclusum[33], żeby dragana rozstrzelać; dysponować mu się kazano. Przyszliż jednak do krola księża spowiednicy, biskupi; perswadowali, prosili, że nie zasłużył śmierci, ignorancyą[34] zgrzeszył. Ledwoć effecerunt[35], że nie kazano rozstrzelać, ale na praszczęta[36] przez Gałeckiego[37] regiment. Stanął tedy regiment dwiema szeregami według zwyczaju; dekret taki, żeby piętnaście razy biegał, odpoczywając nihilominus[38] na skrzydłach. Przebieżał dwa razy — ludzi w regimencie połtora tysiąca, kożdy po razu zatnie — trzeci raz padł w poł szeregu; nad prawo sieczono i leżącego. Tak ci wzięto go w prześcieradło, aleć zaś powiedano, że się nie mogł wysmarować[39]. I tak one srogie pociechy obrociły się w wielki smutek, bo krol przez cały dzień i nie jadł i nie gadał z nikim, wszystek dwor jak powarzony. Tak ci i mnie zbawili tak kochanego zwierzęcia i sami się nie nacieszyli, jeszcze sobie turbacyej przyczynili.
Bywało też to u mnie myślistwo z podziwieniem ludzkiem. Począwszy od ptakow, zawsze mi[e]wałem bardzo dobre sokoły, jastrzęby, drzemliki[40], kobusy[41], kruki, co do berła[42] chodziły i kuropatwy pod nimi olegały, zająca zalatowały, jako rarog; wszystko to ptastwo praktykowało swoję powinność. Jastrzębia raz miałem takiego, ktory był zbyt rosły, a tak rączy, że kożdego ptaka uganiał i do najmniejszej ptaszyny nie lenił się, okraczywszy go owemi srogimi szponami, i zawszem żywiusieńkiego odebrał. Rzuciłeś go też do największego ptaka — i tego się nie wstydził; gęsi, kaczki, czaple, kanie, kruki uganiał tak, jako przepiorki, bo ich i kilka na dzień ugonił. Tak był mocny, że z zającem starym, związawszy się i udusiwszy, to czasem poprawił się, i na drugi zagon podlatując sobie z nim, podnosząc go od ziemie jak kuropatwę. Miałem go ośm lat, poko mi nie zdechł. Do myślistwa zaś z charty mowiąc, rozmnożyłem był sobie gniazdo chartow od brata[43] mego, pana Stanisława Paska z ziemie sochaczowskiej; ktore charty były i piękne i rosłe, a przytym tak rącze, że nie trzeba było nigdy [dwu] zmykać[44] do zająca i do liszki, tylko jedno ktorekolwiek alternatą[45], jednak do kożdego zająca insze, a nigdy zając nie uciekł; do wilka zaś to już pospolitym ruszeniem[46]. I takie to bywało przysłowie u myśliwych sąsiadow moich, że to nieszczęśliwy zwierz, ktory się z panem Paskiem potka, bo mu się już nie dostanie uciec.
W tym zaś osobliwą miałem komplacencyą[47], żem zawsze dzikich zwierzow tak ćwiczył, że to i łaskawe było i ze psy przestawało i rowno ze psy swego dzikiego brata goniło. Przyjechał kto do mnie, to liszka po podworzu z chartami igra; wnidzie do izby, to szyc[48] pod stołem leży, a zając na nim siedzi. Potkał-li mię też kto nieznajomy, na polowanie jadącego, obaczył, a tu idzie kilkoro chartow pięknych, wyżłow kilka, a tu liszka między niemi, kuna, jaźwiec, wydra; zając też ze dzwonkami za koniem podskakuje, jastrząb u myśliwca na ręce, kruk nade psy lata, czasem też padnie na charcie i tak się powozi; to się ow tylko żegnał: »Dla Boga! czarnoksiężnik to: zwierz wszelaki między psy chodzi. Czego szuka? Czemu tych nie szczuje, co za nim chodzą?« Porwał-li się też zając, to wszyscy za nim, nawet i ten chowany, kiedy widział, że psi skoczyli, to też i on za nimi poskoczył. Ale jak się tam już zając począł modlić, to wychowaniec uciekał nazad do konia, jakby mu oczy wybrał. To ludzie rozsławili to moje myślistwo na całą Polskę, jeszcze i więcej rzeczy przykładając. Ale zaniechawszy tego myślistwa, wracam się ad cursum anni[49].
W tym roku stanęło z Turkami rozgraniczenie nieszczęśliwe o Podole. Wojsko tego roku stało pod Mikulenicami[50]. Do Gdańska chodziłem dwiema szkutami; stanąłem we Gdańsku dziewiątego dnia, bo woda była donośna i cicho; przedałem J-oMści panu Tynfowi pszenicę po złotych 160. Ja powrociłem lądem, a statki stanęły u pala[51] w niedziel [sześc]i[52].
Tegoż roku 17 8bris, samym wieczorem, zgorzały gumna smogorzowskie. A była taniość zbytnia i dlatego nie przedawałem nic; we Gdańsku też nie płaciło żadne zboże, tylko jedna pszenica. I mam przez to szkody, lekko rachując, na dwadzieścia tysięcy złotych. Occasionem[53] ognia chłopi włożyli byli na karbownika ex invidia[54], jakoby miał ogień zapuścić, szukając z [ś]wiatłem wieprza swego. Kazałem go wprawdzie pociągnąć[55], prawo[56] sprowadziwszy; nie przyznał się, bo był niewinien, a zdrajcy z nienawiści udali[57] go i mnie do grzechu przyprowadzili i gospodarza mię dobrego zbawili, bo mi zaraz obmierzł, że już był u kata w ręku, i kazałem mu precz. A potym żałowałem tego, dowiedziawszy się, że mię z inszej okazyej szkoda potkała. Bo u kowalow zapaliło się; wiatr w ten czas był srogi prosto na gumno; podobieństwo, że się stodoła poczęła palić non ab intra[58], ale ab extra[59], a potym się i drugie stodoły, sterty, stogi, brogi zapalały. Co jest wola Pana Boga: Dominus dedit, Dominus abstulit[60].






  1. namyślał się
  2. w sierpniu
  3. w styczniu
  4. usilnie
  5. część
  6. z takiemi a takiemi przymiotami
  7. Marek Matczyński, przyjaciel króla, od marca 1676 koniuszy koronny.
  8. zastępca regenta, naczelnika kancelarji grodzkiej
  9. zadziwiłem się
  10. Płocica lub płoć — gatunek białej ryby (cyprinus nasus).
  11. i przystał na to
  12. mimoto, jednakże
  13. przymioty
  14. towarzystwo
  15. Izba, dawniej: izdba, stąd przymiotnik izdebny albo izbedny.
  16. przebierała
  17. przymioty
  18. wszelkiego rodzaju
  19. wyląg
  20. przeszkody
  21. Jan Franciszek Bieliński.
  22. Kazuarjusz (struthio casuarius) — ptak mniejszy od strusia, niezdatny do latania; żyje w Azji i w Afryce. W rkp. jest obok tekstu umieszczony następujący uszkodzony przypisek: »Kazwaryusz ptak to wielki, piór na nim niema, tylko sierść, jak na świni, lata«.
  23. Król jeszcze przed wstąpieniem na tron trzymał starostwo jaworowskie.
  24. Kto prędko daje, dwa razy daje.
  25. polityczniej, przyzwoiciej
  26. wynagrodzenie
  27. na równinie
  28. t. j. przyjdzie do siebie
  29. T. j. niewiele i nie z chęcią.
  30. Wilanów — w. o milę od Warszawy nad Wisłą, przedtem Milanów; w r. 1677 nabył ją Sobieski.
  31. Tu w rkpsie trzy wyrazy obcięte; odczytanie dwu pierwszych niepewne, trzeci, z którego widać resztki ł l, nieodczytany.
  32. Kweres (z łac.) — badanie, rwetes.
  33. stanęło na tem
  34. nieświadomością
  35. wymogli
  36. Praszczę — prątek, pręt, rózga.
  37. Franciszek Gałecki, kuchmistrz kor.
  38. jednakże
  39. wyleczyć
  40. Drzemlik — gatunek sokoła (Falco aesalon).
  41. Kobus — mały ptak drapieżny.
  42. Berło — drąg, na którym siada ptak myśliwski.
  43. stryjecznego
  44. spuszczać ze smyczy
  45. naprzemiany
  46. t. j. były puszczane wszystkie charty
  47. upodobanie
  48. Por. str. 205, przyp. 2.
  49. do przebiegu roku
  50. Mikulińce — m-ko nad Seretem w woj. tarnopolskiem, na południe od Tarnopola.
  51. u pala, do którego się przywiązują galery i statki w przystani. Pasek miał własny pomost i śpichlerz na zboże w Nowym-Mieście Korczynie nad Wisłą.
  52. Część karty u dołu obcięta; możnaby także czytać piąci. Z następnego wyrazu widać szczątki liter d i ł.
  53. przyczynę
  54. z nienawiści
  55. t. j. wziąć na tortury; por. str. 257, przyp. 3
  56. sąd miejski najbliższy
  57. fałszywie uskarżyli
  58. nie ze środka
  59. z zewnątrz
  60. Pan dał, Pan wziął.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Pasek.