Pamiętnik pani Hanki/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Pamiętnik pani Hanki
Rozdział Środa
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Środa.

Wszystko odbyło się według szczegółowo ułożonego planu. O godzinie jedenastej poszłam do banku. W sali sejfów i w przedsionku było ze dwadzieścia osób. Blada z emocji, otworzyłam skrytkę. Trzęsły mi się ręce. Wewnątrz istotnie były dwie nieduże paczki. Schowałam je do kieszeni.
Co to za obrzydliwa rzecz być śledzoną. Wprawdzie nie wiedziałam kto z tych ludzi mnie śledzi, ale wprost czułam na plecach świdrujące spojrzenia. Chociaż zapewnili mnie, że nic mi nie grozi, opanował mnie strach. Przypomniały mi się nagle wszystkie filmy gangsterskie i szpiegowskie. Lada chwila skądś z boku, czy z tyłu rozlegną się strzały rewolwerowe...
Nic podobnego jednak się nie stało. Wyszłam na ulicę, przeszłam na drugą stronę. Obejrzałam się. Za mną byli zwyczajni przechodnie, nie różniący się od tych, których widywałam codziennie. Pomimo to wciąż przyśpieszałam kroku.
Gdy znalazłam się wreszcie w domu, uginały się pode mną kolana. Czekał tu już na mnie major w cywilnym ubraniu. Jakie to szczęście, że nie było Jacka. W jaki sposób wykłamałabym się przed nim z obecności majora?! Wziął z moich rąk paczki, przyjrzał się im dokładnie i powiedział:
— Muszę je zabrać ze sobą. Za parę godzin otrzyma je pani z powrotem.
— Ależ po co mi one? Nie chcę tego! — zawołałam przerażona.
— Muszą być u pani. Tonnor albo sam po nie się zgłosi, albo przyśle kogoś. Pani funkcje ograniczą się tu do wydania tych paczek. Jeżeli to będzie dzień, natychmiast po wyjściu tego człowieka odsłoni pani firankę na tym oknie w taki sposób.
Tu mi pokazał, jak mam ją odsłonić.
— Jeżeli zaś — mówił — będzie już ciemno, zapali pani i zgasi trzy razy światło. Moi ludzie będą już wiedzieli co to znaczy.
Wiedziałam dobrze, że wszelkie prośby i wykręty na nic by się nie zdały. Musiałam się zgodzić. Ogarnęło mnie tylko oburzenie na myśl, że z tej racji będę musiała stale siedzieć w domu. Przecież nie mogłam dopuścić do tego, by Robert lub jego wysłannik zjawił się tu podczas mojej nieobecności i trafił — co jest bardzo możliwe — na Jacka.
Powiedziałam to majorowi, lecz ten mnie uspokoił:
— Co do tego nie ma żadnych obaw. Upewniam panią, że ten, który się zgłosi, będzie doskonale poinformowany o tym, czy pani jest w domu i nawet, czy jest sama. Takich rzeczy na ślepo oni nie robią.
Siedzieliśmy właśnie z Jackiem przy obiedzie, usiłując oboje udawać swobodnych i wesołych, gdy w przedpokoju rozległ się dzwonek. Zerwałam się jak oparzona. Ja chyba dostanę szału od tych dzwonków. Wciąż pędzę, by sama otwierać drzwi. Jacek patrzy na mnie z coraz większą podejrzliwością. Niech sobie myśli co chce.
Tym razem była to jakaś dziewczyna, która mnie zapytała:
— Czy to pani Renowicka?
Gdy powiedziałam, że tak, skinęła głową i wręczyła mi niewielki pakuneczek.
— Przysyła to pani pan major.
Wprost z przedpokoju przeszłam do łazienki i ukryłam paczkę za wanną. Tam na pewno nigdy nikt nie zagląda.
— Co ci jest, kochanie? — zapytał Jacek, gdy wróciłam do stołu.
Byłam bliska płaczu. Cóż mu mogłam odpowiedzieć?
— Każdy ma swoje zmartwienia... — szepnęłam.
Nie wypytywał więcej. On jest taki subtelny. Przyjął aluzję i uznał za stosowne nie domagać się ode mnie wyjaśnień, skoro sam o swoim zmartwieniu nie chce ich udzielać.
Niemal z radością dowiedziałam się, że przez całe popołudnie będzie zajęty. Wieczorem mamy bal. Później przyjdę zmęczona i na pewno zasnę.
Przeciętna kobieta na moim miejscu dostałaby już pomieszania zmysłów.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.