Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Starołęka

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sabina Skopińska
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Starołęka.

Pracując jako asystentka Uniwersytetu, miałam w okresie wakacji sporo wolnego czasu. Poświęcałam go uzupełnieniu wiedzy praktycznej oraz zabiegom o otrzymanie tak zw. „prawa praktyki“ i dopuszczenie mnie przez Związek Lekarzy Okręgu Wielkopolskiego do praktyki w Kasie Chorych Miejskiej, Powiatowej i Kolejowej. Był rok 1925. Na ziemiach b. zaboru pruskiego obowiązywał w Kasie Chorych zupełnie inny system lecznictwa niż w byłym zaborze rosyjskim. Lekarz ubiegający się o praktykę w tej instytucji, poza ogólnie wymaganymi kwalifikacjami lekarskimi (dyplom, prawo praktyki itp.) musiał się „osiedlić“. Znaczyło to, że musiał mieć własny gabinet i poczekalnię. W określonych bowiem godzinach powinien przyjmować chorych kasowych. Panował tak zw. wolny wybór lekarza. Ubezpieczony szedł do Kasy Chorych, brał kartkę do jednego ze 120 lekarzy, którzy byli zarejestrowani w Poznaniu, jako praktykujący dla Kasy Chorych. Na terenie powiatu poznańskiego oraz innych powiatów województwa były „powiatowe Kasy Chorych“, w których również obowiązywał wolny wybór lekarza. W okresie, kiedy starałam się o prawo praktyki w Kasie Chorych m. Poznania, było to całkowicie zależne od Związku Lekarzy. W tym okresie b. niechętnie dopuszczano już lekarzy do praktyki — twierdzono, że już nadmiar lekarzy praktykuje w samym mieście, a podmiejskie okolice pozbawione są opieki lekarskiej. Cytowano klasyczny wypadek: Starołękę pod Poznaniem. Jest to przedmieście, położone o 7 km od centrum miasta, wokoło stoją fabryki Cegielskiego, Romana Maya, dwie fabryki mydła, wielka wytwórnia chemiczna „Blask“, fabryka Regiera i dwie fabryki nawozów sztucznych. Ponadto cały szereg innych mniejszych fabryczek i wytwórni. W okolicy ani jednego lekarza, choć było 3000 ubezpieczonych w Starołęce i wioskach okolicznych.
Komunikacja z Poznaniem była w r. 1925 niezbyt wygodna, jechało się koleją lub furmanką 7 km, ewentualnie trzeba było iść pieszo 3 km do tramwaju przez most kolejowy i wąskie dróżki uroczego parku nad Wartą, tak zw. Dębiną.
Pojechałam więc obejrzeć Starołękę. Miejscowość wydała mi się wprost urocza, położona nad Wartą, która w tym miejscu jest bardzo malownicza. Most kolejowy, przerzucony przez rzekę, ozdobiony wieżyczkami a la dawna forteca, oraz młyn parowy i śpichrze nad rzeką, wielkie murowane 4-ro piętrowe również z wieżyczkami, nadawały Starołęce jakiegoś specyficznego uroku. Szczególnie piękny był młyn, który pracował przez całą dobę bez przerwy. Oświetlenie elektryczne odbijało się nocą tajemniczo w płynącej wartkim nurtem rzece, a miarowy oddech jego maszyn budził echa w leżących na przeciwległym brzegu lasach i gajach dębiny. Tym teatralnym wprost dekoracjom przyrody, w dużym stopniu zawdzięczam to, iż zdecydowałam się osiedlić w Starołęce.
Brak komunikacji z miastem dawał się bardzo we znaki miejscowej ludności. Co prawda, nie była ona pozbawiona pomocy lekarskiej, bowiem dr X, który miał swoją własną praktykę w Poznaniu, dojeżdżał do Starołęki dwa razy w tygodniu, ordynując w pokoiku odnajmowanym na 2 godziny. Ubezpieczeni chorzy ustawiali się w kolejkę na schodach i czekali na pana doktora, który odrobiwszy praktykę w Poznaniu, gdzie był jednocześnie lekarzem wojskowym, przychodził wieczorem po 6-ej i załatwiał oczekujących nań pacjentów. Kasa Chorych była bardzo z tego stanu rzeczy niezadowolona, ludność również. W nagłym wypadku zachorowania nie było absolutnie w okolicy żadnego lekarza, który mógłby udzielić pomocy. Pogotowia Ratunkowego w tym okresie w Poznaniu nie było. Tylko 5 — 6 pociągów kursowało między Poznaniem a Starołęką — więc ani lekarz nie mógł dojechać z Poznania i wrócić w krótkim czasie, ani chory nie mógł jechać do lekarza, nie tracąc przynajmniej 5 godzin czasu wskutek nieodpowiedniego rozkładu kolejowego. Dojazd taksówką kosztował w jedną stronę 6 zł.
Pomoc lekarska do 1925 r. przedstawiała się więc w Starołęce w ten sposób: dr X dojeżdżający dwa, trzy razy w tygodniu na dwie godziny wieczorem. A student-absolwent Uniwersytetu w Odesie, porucznik sanitarny, który miał mieszkanie służbowe w Starołęce, załatwiał praktykę prywatną, której dr X nie zdążył załatwić w czasie swej wyprawy do Starołęki.
Ponadto na tzw. kolonii, tj. domkach zbudowanych przez kolejarzy, mieszkała „mądra“ kobieta, która leczyła ziółkami, czarami i zaklęciami. Cieszyła się ona dosyć dużym powodzeniem i do 1930 roku w kulturalnym województwie poznańskim leczyła ludność Starołęki. Trzeba dodać, że synowie jej byli potem moimi pacjentami.
Otóż w ten sposób skompletowany zespół niósł pomoc 3.000 ubezpieczonym i ich rodzinom.
W Starołęce istniała malutka apteka. Właściciel jej, człowiek bardzo sympatyczny, typ ruchliwego kupca, zwrócił się do mnie, nalegając, bym osiedliła się na stałe. Kasa Chorych miasta Poznania miała w tym czasie własną aptekę, ale nie opłaciło jej się zakładać filii w Starołęce, a ubezpieczeni nie mogli chodzić 7 kilometrów do Poznania pieszo po receptę. Aptekarz więc postarał się o koncesję na aptekę, a następnie chciał osiedlić lekarza. Ułatwiał mi więc wszystko, jak tylko mógł. Wskazał mi nawet mieszkanie w tym samym domu, gdzie mieściła się jego apteka. Właściciel domu, piekarz H., typ spolszczonego od dziada Niemca, chciał mi odsprzedać swoje mieszkanie wraz z meblami za 3.000 złotych. Panował wówczas bowiem system odstępnego mieszkaniowego nawet w takich miejscowościach jak Starołęka, a lekarz, chcąc otrzymać prawo praktyki w Kasie Chorych, jak już wspomniałam, musiał oprócz kwalifikacji lekarskich, rozporządzać znacznym kapitałem, by kupić mieszkanie oraz urządzić gabinet i poczekalnię. Lekarze byli ogólnopraktykujący, w każdym gabinecie musiała więc być szafka z instrumentami, krzesło ginekologiczne, oraz umywalnia. Wiele było wyrzeczeń, aby z pensji asystentki uciułać kapitalik, który stałby się podstawą do nabycia tego wszystkiego. Ale niechęć do „papierowej nauki“ była u mnie zbyt wielka, a chętka zetknięcia się bezpośrednio z życiem i wzięcie z nim za bary tak mnie frapowała, że nie patrząc na trudności, postanowiłam jednak osiedlić się w Starołęce.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sabina Różycka.