Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pamiętnik Wacławy
Podtytuł Ze wspomnień młodéj panny ułożony
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst „Świat mojej matki”
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIX.

Nareszcie opuszczaliśmy Rodów. Zgrabna karetka nasza wytoczyła się za bramę dziedzińca wraz ze staroświeckim koczem państwa Rudolfów, który przed laty musiał być pięknym i kosztownym, ale dziś przypominał tylko dawny dostatek i niewygasłą dotąd chęć błyszczenia pani Rudolfowéj. Pan Agenor towarzyszył nam konno.
O parę wiorst od dworu powozy nasze stanęły na rozstajnéj drodze, a matka moja i pani Rudolfowa wychyliły się z nich, aby ostatecznie się pożegnać.
— A pan w którą udasz się stronę? — spytała wujenka pana Agenora.
Zawahał się chwilę, potém odpowiedział z ukłonem:
— Mam zamiar odwiedzić dziś jeden z domów sąsiadujących z panią Matyldą; jeśli więc otrzymam na to pozwolenie, będę ją eskortował aż do bramy jéj dworu.
Rozalia trzymała oczy utkwione w twarz jego i milczała.
— Słusznie pan uczynisz — odpowiedziała pani Rudolfowa, pokazując wszystkie zęby — my z Rózią jedziemy w towarzystwie Rudolfa, posiadamy więc w podróży męzką opiekę męża i ojca...
Słowa te, a bardziéj jeszcze sposób, jakim były wymówione, sprawił zagłębienie się fałdu na czole mojéj matki; usta jéj jednak uśmiechnęły się tylko dumnie, jakby gardziły odpowiadaniem na złośliwą uwagę.
I znowu przejeżdżaliśmy piękną a urozmaiconą okolicą; pan Agenor jechał obok portyery i rozmawiał z nami. W połowie drogi wskazał ręką na prawo i rzekł, patrząc na mnie:
— Racz pani rzucić okiem na skromne ściany mego domowstwa.
Spojrzałam w kierunku, jaki wskazywał i zobaczyłam położony w oddali, ale bardzo wyraźnie widzialny pałacyk, którego lekkie a wyniosłe ściany pięknie rysowały się na tle pogodnego nieba. Zgrabna wieżyczka strzelała po-nad szczyty drzew otaczających, a promienie słoneczne padały z góry na dach z ponsowéj blachy i snopami iskier odskakiwały od zwierciadlanych szyb gotyckich okien. Przypomniałam sobie rozmowę, jaką miałam z moją matką, jadąc do Rodowa, i mimowoli pomyślałam: byłoż-by to właśnie miejsce, na którém zatrzyma się wóz moich przeznaczeń? Na tę myśl serce nie uderzyło mi trwogą ni nadzieją, tylko w głowie zaszumiało i w piersi tęskno zrobiło się jakoś.
Gdy tak myślałam, powóz nasz mijał dwór starożytny a rozległy, na którym już i wprzódy z ciekawością chwil kilka spoczywały moje oczy. Zamiast modnego i leciuchnego pałacyku pana Agenora, stał tam jeden z tych starych obecnie, modrzewiowych domów, które przenoszą wyobraźnią w odległe czasy, przypominając dawną prostotę, dawne bogactwo i dawną gościnność. Dom ten, o kilkuset frontowych oknach, postawiony na wzgórzu, panował nad okolicą; po-za nim nieruchoma i szeroko rozłożona stała ściana gęstéj zieleni ogrodów, tak widać, jak i dom, starych, a wkoło wrzał ruch niezmierny, jakiego nigdzie więcéj w okolicy nie spostrzegłam. Na poblizko płynącéj rzece huczały i pieniły się koła wodnego młynu; daléj stukały młoty i zgrzytały piły mnóztwa ludzi, wznoszących świeże jakieś budowy; po równinie toczyło się ku dworowi kilkadziesiąt chłopskich wozów i przejeżdżało się na koniach kilku ludzi w szarych surdutach, snać doglądając dokonywających się na równinie robót. Na tle tego ruchu spokojnie i poważnie stał dom modrzewiowy, a światłe, wielkie jego okna zdawały się oddychać ciszą i z zamyśleniem spoglądać na rozściełającą się u stóp jego równinę.
— Do kogo należy dwór ten, tak spokojny, a tak pełny życia, tak prosty, a tak bogato wyglądający zarazem? — spytałam pana Agenora.
— Jest to dwór hrabiego Witolda — odpowiedział; a ja przypomniałam sobie owę o hrabi Witoldzie rozmowę przy stole, która przed tygodniem tak żywo zajęła moję wyobraźnią.
— Czy pan znasz hrabiego Witolda? — spytałam.
— Z widzenia — odpowiedział pan Agenor, z pewną, jak mi się zdawało, obojętnością w głosie.
Powóz nasz powoli wjeżdżał na wzgórze, przeciwległe temu, na którém stał dwór modrzewiowy. Mogłam więc przypatrzyć się dobrze ożywionemu widokowi, jaki przedstawiał.
Przed bramą naszego domu pan Agenor, pomimo grzecznych zaprosin mojéj matki, wymówił się powinnością odwiedzenia jednego z sąsiadów i pożegnał nas, rzuciwszy wprzódy na mnie wymowne spojrzenie i zaniósłszy do mojéj matki prośbę o pozwolenie jak najprędszego wstąpienia w nasze progi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.