Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pamiętnik Wacławy
Podtytuł Ze wspomnień młodéj panny ułożony
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst „Świat mojej matki”
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XIX.

Na godzinę przed południem, przed ganek domu zajechała kareta moich babek; wielka, staroświecka, nie tak leciuchna i milutka, jak nasza, ale kosztowniejsza i cała błyszcząca od srebrnych ozdób. Ciągnęło ją sześć karych koni, strojnych w rzymskie szory, na koźle siedział wąsaty, olbrzymiéj postawy woźnica, w czarnéj ze srebrem liberyi. Podobnież uliberyowany lokaj stał przy portyerze, z kapeluszem w ręku, drugi siedział na krześle za karetą umieszczoném. Podobał mi się ten ekwipaż. Był on wprawdzie ciężki, ale miał w sobie zarazem coś poważnego i prawdziwie pańskiego. Babki moje i matka wyszły na ganek w sukniach z długiemi szelesczącemi ogonami i w czarnych aksamitnych płaszczykach; ja miałam na sobie blado-różową jedwabną suknią, takiż kapelusik i leciuchny płaszczyk z białego kaszmiru, podbity różową materyą.
Porwane szybkim kłusem rosłych koni, w mgnieniu oka przebyłyśmy część malowniczéj doliny i wjechałyśmy na wzgórze, na którém stał piękny murowany kościół, którego kollatorkami były moje babki. Przed kościołem stało mnóztwo powozów, męzkich karyolek, bryczek i wozów, tłum różnorodny zalegał cmentarz. Wysiadając, widziałam, że wszystkie głowy zwróciły się ku wspaniałemu naszemu ekwipażowi. Babki moje poszły na przód, wyprostowane i z wyniosłemi czołami, jak zwykle. Ja z matką postępowałam za niemi. Suknie nasze sunęły się po trawie z szelestem, za nami postępował sążnisty lokaj, dźwigający nasze książki do nabożeństwa; ludzie w siermięgach, patrząc na nas, otwierali szeroko usta i zrywali co prędzéj z głów czapki; mężczyźni w czarnych surdutach, z głębokiém uszanowaniem uchylali kapeluszów; damy pięknie ubrane, z parasolkami w ręku, z uśmiechem pełnym uprzejmości skłaniały głowami. Babki moje i matka odpowiadały tym wszystkim powitaniom lekkiemi ukłonami, a ja, nie znająca nikogo, szłam, czując, że się rumienię pod tém mnóztwem spojrzeń, ale zarazem nieznane dotąd, przyjemne uczucie mię ogarniało. Piérwszy raz widziałam, jak na pozory dostatku i wytworności ogólna zwraca się uwaga, jak ogólne otacza je uszanowanie. Piérwszy raz miałam przebłysk pojęcia, czém jest ta pozycya społeczna, o któréj tyle słyszałam i dla któréj młode panny robią dobre partye, wychodząc za mąż za ludzi bogatych...
W kościele przed wielkim ołtarzem lokaje rozesłali dywany, postawili na nich cztery krzesła i podali nam książki do nabożeństwa. Usiadłyśmy, a jednocześnie proboszcz, wyraźnie oczekujący na nas z rozpoczęciem nabożeństwa, w kościelnych szatach wyszedł z zakrystyi. Po kościele rozlały się poważne tony organów, ksiądz śpiewał u stopni ołtarza, rozlegały się dzwonki znaczące momenta odprawiającéj się ofiary, ale ja nie modliłam się... tak, nie modliłam się wcale. Z drugiéj strony balustrady, za którą siedziałyśmy, stał cały rząd mężczyzn, sąsiadów naszych zapewne. Nie wiedziałam, czy byli oni starzy, czy młodzi, bo raz tylko rzuciłam wkoło okiem, a potém nie śmiałam już wzroku oderwać od książki, bo spostrzegłam, że wszystkie ich spojrzenia utkwione są we mnie. Kilkanaście pań, siedzących wkoło nas w ławkach i na krzesłach, nieustannie téż spoglądały na mnie i szeptały potém między sobą. Poczułam, że jestem punktem, na który zwraca się ogólna uwaga. Przyjemne, lubo z pewném zmieszaniem połączone uczucie, którego doświadczyłam, przechodząc przez cmentarz, zwiększyło się we mnie, w serce zaczęła mi wstępować pycha, nieznana dotąd, głowę napełniły jakieś dymy, pomiędzy któremi daremnie siliłam się odszukać ducha modlitwy. Zapomniałam, że stoję w obliczu Boga, pamiętałam tylko o tém, że byłam przedstawioną przed oblicznością ludzi. Czytałam w książce modlitwę i nie rozumiałam jéj, myślałam o tém, czy téż fałdy mojéj sukni dobrze się układają, ale nie śmiałam obejrzéć się, aby na nie spojrzéć.
I gdzież się podziało to gorące, ciche natchnienie, z jakiém po nocy bezsennéj, owego pamiętnego dla mnie ranka, klęczałam przed oknem mego pensyonarskiego pokoiku i, patrząc na słońce, które wschodziło, tak rzewnie, tak ciepło modliłam się do Boga, królującego nad gwiazdami?
Gdzież się podziało to natchnienie méj duszy? Czy pochłonęły je owe połyski, przed któremi w liście swoim ostrzegał mię mój ojciec? Czy straciłam je dla tego, że nie miałam godzin pracy, w których-bym się uczyła pojmować myśl Bożą?
Pytania te przyszły mi do głowy w chwili, gdy lud cały upadł na kolana, a kościół zabrzmiał tysiącem piersi śpiewanym hymnem do Boga wszechpotężnego.
Strach i smutek mię przejął. Podniosłam wzrok i zobaczyłam kuzynka Franusia, który naprzeciw nas stał we drzwiach od zakrystyi, blady, smutny, zamyślonemi oczyma wpatrzony w ołtarz, tak, jak gdyby pytał o coś Boga, jak-by go prosił o co.
Na widok ten, upadłam na kolana i kilka minut serdecznie modliłam się za biednego mego kuzyna.
Powrót nasz z kościoła bardziéj jeszcze był tryumfalny, niż uprzednie przejście przez cmentarz. Mnóztwo osób nas otoczyło z ukłonami, powitaniami. Matka moja trzymała mię za rękę i prezentowała witającym ją paniom; panowie podchodzili do mnie, przedstawiali jedni drugich, kilkadziesiąt nazwisk zabrzmiało mi w uszach, oczyma spotykałam się z mnóztwem spojrzeń, obiegających mię od stóp do głowy, czułam, że rumieniłam się i bladłam na przemian; ale serce moje coraz przyjemniejsze ogarniało uczucie, a w głowie zwiększały się owe dymy, co w kościele zasłoniły przede mną oblicze Boga. Słyszałam, jak kilka osób winszowało mojéj matce tak uroczéj córki...
Gdy nareszcie wsiadłyśmy do powozu i kareta zwolna potoczyła się ze wzgórza, długo widziałam, jak ekwipaż nasz ścigany był oczyma tłumów. Jadące przed nami włościańskie wozy z pośpiechem ustępowały nam z drogi, mijający nas panowie w angielskich powozikach, kłaniali się nizko kapeluszami, woźnica tryumfalnie palnął parę razy z bata. Słowa mego ojca „nie ufaj zbyt połyskom” daleko, daleko były wówczas ode mnie.
O kilka stai od kościoła babka Ludgarda ozwała się:
— Pan Agenor nie był dzisiaj w kościele.
— Prezes mi mówił — odpowiedziała jéj siostra — że pan Agenor dowiedział się od niego o pobycie u nas Matyldy i niezawodnie dziś nas odwiedzi.
Matka moja uśmiechnęła się i rozjaśnioném okiem popatrzyła na mnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.