Oszustka na hak przywiedziona

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Oszustka na hak przywiedziona
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ X
Oszustka na hak przywiedziona
Pewna Sycylijka zawładnęła towarami kupca, przywiezionemi z Palermo. Kupiec ów udaje, że powrócił do Palermo z jeszcze większym zapasem towarów, poczem pożycza od niej pieniądze, aby ją później na lodzie osadzić

Nie trza nawet mówić, jaki śmiech wzbudziła wśród dam opowieść królowej. Nie było takiej słuchaczki, którejby od nadmiernego śmiechu nie pokazały się z dziesięć razy łzy w oczach. Gdy królowa skończyła, Dioneo, wiedząc, że na niego teraz kolej przychodzi, rzekł w te słowa:
— Wiadomą jest rzeczą, miłe damy, że żart subtelny najbardziej ludziom do smaku przypada. Dlatego też, chocia każda z was już piękną historję opowiedziała, ja jeszcze jedną na zakończenie tego dnia przytoczyć pragnę. Powinna się wam podobać bardziej niż każda inna, na tej materji osnuta, dlatego, że oszukana osoba była sama mistrzynią w oszukiwaniu innych.
We wszystkich miastach nadbrzeżnych, porty posiadających, istniał kiedyś obyczaj, zgodnie z którym, wszyscy kupcy, przybywający z towarami, wyładowawszy je z okrętów, składali swój dobytek do składów. W wielu miejscach taki schów, zwany „doganą“ zależał od rajców miejskich lub podesty. Oddawszy towary ludziom, w porcie zatrudnionym, i oznaczywszy ceny, kupcy zamykali otrzymane składy na klucz. Człek, mający zwierzchni nadzór nad portem wpisywał wówczas do księgi nazwy towarów kupca i żądał później zapłaty za przechowanie ich. Dzięki tym księgom faktorzy nierzadko dowiadywali się o ilości towarów, a takoż jacy kupcy je przywieźli, poczem już targu dobijano lub zamiany czyniono.
Obyczaj ten istniał w Palermo na Sycylji, w mieście słynącem z wielu białogłów, odznaczających się pięknem ciałem ale nie cnotą. Człek, który ich nie zna, skłonny jest je poczytywać za wielce obyczajne istoty. Białogłowy te gotowe są zedrzeć skórę z każdego mężczyzny. Gdy tylko przybędą cudzoziemscy kupcy, zaraz dowiadują się one z portowej księgi kto co przywiózł i za ile towar sprzedać można, poczem łaskawemi słowy i płochem obejściem starają się obrócić na siebie uwagę, a potem usidlić kupców swoją miłością. Już wielu ludzi sprowadziły w ten sposób na bezdroża i cały towar z rąk im wyrwały. Zdarzali się i tacy, co zostawili w Palermo nie tylko swoje towary i okręty, ale także i kości, tak zręcznie bowiem ich balwierki brzytwą władały.
Przed niedawnym czasem przybył do Palermo pewien młodzieniec florencki, Niccolo de Cigniano, Salabacttem przezwany. Przywiózł z sobą tak wiele sukna, danego mu na kredyt na jarmarku w Salerno, że mógłby za nie pięćset złotych florenów otrzymać. Zapłaciwszy w porcie za przechowanie, złożył towar do składów i, nie śpiesząc się zbytnio z sprzedażą, jął się po mieście przechadzać. Salabactto był młodzieńcem kształtnym i urodziwym, aliści i letko myślącym, ponieważ życie mu się uśmiechało. Zdarzyło się, że jedna z tych balwierek, o których wyżej wspomineliśmy, imieniem Jancofiore, usłyszawszy o nim wiele, obróciła nań uwagę swoją. Salabactto spostrzegł to i, imaginując sobie, że ma do czynienia z jakąś znaczną damą, postanowił ją olśnić urodą swoją i grę miłosną chytrze przeprowadzić.
Nikomu nic o damie nie mówiąc, począł się przechadzać pod jej oknami. Zalotnica spostrzegła to wkrótce. Przez kilka dni pożerała go oczyma, czyniąc pozór, że schnie z miłości doń, poczem posłała do niego tajnie jedną ze swych służek. Służka ze łzami w oczach wyznała Salabactto, że pani jej nie może zaznać spokoju we dnie ani w nocy, ponieważ w miłosną niewolę popadła. Dlatego też niczego tak na świecie nie pragnie, jak zejść się z nim tajnie w pewnej łaźni. Poczem, wyjąwszy z zawiniątka piękny pierścień wręczyła go Salabactto w imieniu swej pani. Młodzieniec, wysłuchawszy tych słów, niezmiernie się uradował, schwycił pierścień, nasunął go na swój palec i odparł służce, że madonna Jancofiore jego wzajemność posiada, ponieważ on, Salabactto, miłuje ją nad życie. Gotów będzie pójść za nią wszędzie, gdzie tylko mu rozkaże.
Służka zaniosła ten respons swej pani. Salabactto wkrótce dowiedział się, że pewnego wieczora ma czekać na swoją damę w łaźni. Nic nikomu nie mówiąc, przybył tam w oznaczonym czasie. Po chwili zjawiły się dwie służki. Jedna z nich niosła na głowie materac, puchem nabity, druga wielki kosz z różnemi rzeczami. Położywszy materac na ławie, stojącej w jednej z komnat łaziebnych, rozesłali na nim prześcieradło z jedwabną obszywką i śnieżnobiałe pokrycie z tkaniny cypryjskiej, na które rzuciły dwie haftowane poduszki. Poczem weszły do łaźni, oporządziły ją i pięknie przybrały. Po pewnym czasie zjawiła się sama Jancofiore, otoczona przez dwie inne służebne. Obaczywszy Salabactto, rzuciła się ku niemu z oznakami szczerej radości. Objęła go, ucałowała, i wzdychając ciężko, wreszcie rzekła:
— Nie wiem, ktoby mnie mógł przywieść do tego stanu, krom ciebie. Rozgorzałam całą duszą dla cię, mój Toskańczyku!
Poczem zgodnie z jej życzeniem przeszli do łaźni. Tam, nie pozwalając służkom dotknąć się do Salabactta, wymyła go mydłem goździkowem. Służki przyniosły dwa cienkie, białe prześcieradła, od których biła tak silna woń, jak od świeżych róż. Jedna ze służek zawinęła w prześcieradło Salabactta, druga damę; poczem zaniosły ich na przygotowane łoże. Po chwili służki wydobyły z kosza wspaniałe, srebrne flakony, napełnione wodą różaną, pachnidłem jaśminowem i pomarańczową esencją. Spryskały ich temi pachnidłami, a potem przyniosły pudła ze słodyczami i butle wina, którem miłośnicy się pokrzepili. Salabacttowi zdawało się, że się w raju znajduje. Tysiąc razy spoglądał na damę, która była dlań w tej chwili najpiękniejszą na świecie białogłową. Każda godzina oczekiwania była dlań dłuższa od stu lat. Pragnął, aby służki oddaliły się jak najprędzej i aby mógł się wreszcie ocknąć w objęciach damy. Wreszcie, zgodnie z wolą damy, służki oddaliły się, ostawiając w komnacie zapaloną pochodnię. Salabactto porwał damę w ramiona i zapamiętał się w rozkoszy. Po pewnym czasie zalotnica oznajmiła, że już pora wstawać; wezwała przeto służki, które ich ubrały. Pokrzepiwszy się nieco winem i umywszy ręce pachnącą wodą, miłośnicy jęli się do drogi zbierać. Przy pożegnaniu dama rzekła:
— Jeślibyś zechciał przyjść do mnie wieczorem na wieczerzę i na nocleg, byłabym szczęśliwa niezmiernie.
Salabactto, zachwycony urodą damy, a przytem twardo przekonany, że ona go miłuje nad wszystko w świecie, rzekł:
— Każde twoje życzenie jest świętością dla mnie. Dlatego też dzisiaj, jak zawsze, gotów jestem wypełnić wszystko, czego tylko zapragniesz.
Dama po powrocie do domu kazała przybrać godnie swoją komnatę i przygotować wspaniałą wieczerzę. Poczem zaczęła oczekiwać na Salabactta, który został powitany z radością i z oznakami wielkiej czci. Po spożyciu wieczerzy przeszli do sypialnej komnaty. Tutaj Calabactto poczuł rozkoszną woń różnych pachnideł i obaczył wspaniałe łoże, zasłane cypryjskiemi tkaninami, a także bogate szaty na ścianach wiszące. Widząc te szczegóły, do tej myśli przyszedł, że ma do czynienia z bogatą i znamienitą damą.
Chociaż więc doszło już do uszu jego kilka niepochlebnych o niej posłuchów, przecie żadną miarą wiary dać im nie chciał. Gdyby nawet i był zdolny uwierzyć, że tego lub innego w pole wywiodła, co do siebie nie wątpił, że z nim tak nie postąpi. Spędził tedy tę noc przy niej, pełen radości, i mocniejszym jeszcze płomieniem rozgorzał. Gdy świt zabłysnął, dama opasała go na pożegnanie pięknym i wielce misternym pasem srebrzystym, przedziwną sakiewką na pieniądze opatrzonym, i rzekła:
— Mój najdroższy Salabactto, zachowaj wiecznie miłość do mnie i wiedz, że w każdej chwili jestem na twoje usługi i że wszystko, co tutaj widzisz i co w ogólności posiadam, jest do twego rozporządzenia.
Salabactto uściskał ją rozczulony, ucałował i, pożegnawszy się z nią, pospieszył tam, gdzie się kupcy zbierali.
Młodzieniec nieraz jeszcze z wdzięków damy korzystał, nie wydając na te miłosne igraszki ani złamanego szeląga i coraz gorętszym afektem dla niej się przejmując. Tymczasem udało mu się zbyć za pieniądze towar przywieziony i znacznie przy tem zarobić. Zalotnica wnet dowiedziała się o tem od trzecich osób i uznała, że teraz już czas szeroko rękę otworzyć. Pewnego tedy wieczora, gdy Salabactto przybył do niej na dłużej, zręczna białogłowa jęła wysilać całą przebiegłość swoją. Szczebiotała do niego, żartowała, okrywała go nieustannie pocałunkami i, nie puszczając go z objęć swoich, czyniła pozór tak zakochanej, iż przysięgłbyś, że z nadmiaru miłości skona w jego objęciach. Wśród tych pieszczot chciała go zmusić do przyjęcia w podarunku dwóch srebrnych puharów, aliści Salabactto nakłonić się do tego nie dał, zrachowawszy bowiem wartość podarunków, dotychczas otrzymanych, poznał, że przenoszą one sumę trzydziestu dukatów, gdy tymczasem ona od niego nawet drobnostki wartości grosza przyjąć dotychczas nigdy nie chciała. Gdy zalotnica dowodami miłości i szczodrobliwości naszego młodzieńca w uniesienie wprawiała, weszła jedna z jej służek, dobrze poprzednio wyuczona i pod pokrywką jakiejś sprawy, damę z komnaty wywołała. Za chwilę powróciła dama do kochanka, ale w jakże odmienionym stanie! Tonąc w gorzkich łzach i jęcząc, rzuciła się na łoże i najboleśniejsze skargi, jakie kiedykolwiek z kobiecej piersi wyszły, rozwodzić poczęła. Salabactto, wzruszony i zdziwiony srodze, porwał ją w ramiona, zmieszał swoje łzy z jej łzami i zawołał:
— Biada mi! O serce mojego serca, co ci tak nagle dokuczać poczęło? Jakiż być może powód twej boleści? Powiedz mi, duszo moja!
Zalotnica długo prosić się dała, wreszcie rzekomo ulegając, rzekła:
— O mój najdroższy panie, nie wiem, wierę, co czynić, ani co mówić. W tej chwili właśnie otrzymałam list z Messyny, w którym brat mój pisze, że za osiem dni najdalej muszę mu tysiąc dukatów przysłać, choćbym miała sprzedać i zastawić w tym celu wszystko, co posiadam, inaczej bowiem da gardło. Skądże ja jednak tak prędko podobną sumę wezmę? Gdybym miała choć czternaście dni czasu, to potrafiłabym wydostać te pieniądze od człeka, który mi jest znacznie więcej winien, albo też sprzedałabym jedną z posiadłości naszych. Cóż pocznę jednak teraz, gdy mnie czas nagli? Och, bogdajbym umarła pierwej, nim ta smutna wiadomość do rąk moich doszła.
To rzekłszy, od nowa głośnym płaczem wybuchnęła, jakgdyby całkiem ją ta troska przybiła.
Salabactto, którego namiętność przyrodzonej rozwagi pozbawiła, biorąc tę całą sprawę za prawdziwą, a łzy i słowa kochanki swojej za rzetelne, zawołał:
— Madonno, tysiącem, zaiste, służyć wam nie mogę, ale pięćset dukatów w każdej chwili pożyczyć wam jestem gotów, zwłaszcza, że jak powiadacie, będziecie mi je mogli oddać po dniach czternastu.
Prawdziwe to szczęście dla was, że właśnie wczoraj towar mój sprzedałem. Gdyby nie ten szczęsny przypadek, ani grosza nie byłbym wam mógł pożyczyć.
— O ja nieszczęśliwa — wykrzyknęła zalotnica na to; więc brakowało ci pieniędzy? Przeczże nic o tem nie mówiłeś i nie żądałeś ich ode mnie? Nie tysiąc wprawdzie, ale sto lub dwieście dukatów byłabym ci natychmiast pożyczyła. Postępkiem swoim odjąłeś mi niestety możność przyjęcia przysługi, z jaką się ofiarujesz.
Salabactto, tym nowym dowodem tkliwości jeszcze bardziej otumaniony, odparł:
— Nie bierzcie stąd pochopu do dalszego oporu, madonno! Gdybym się znalazł w tak ciężkiej potrzebie jak wy dzisiaj, niewątpliwie udałbym się był do was o pomoc.
— O mój Salabactto — rzekła zalotnica — teraz dopiero dowodnie przekonywam się, iż miłość twoja do mnie prawdziwą jest i szczerą, skoro, nie czekając, aż cię sama poproszę, tak wielką sumą pieniędzy chcesz mnie w ciężkiej potrzebie wspomóc. Wierę, i bez tego cała do ciebie należałam, teraz jednak po tym postępku, tem bardziej twoją własnością się staję. Nie zapomnę takoż nigdy, że ci życie brata mego zawdzięczam. Bóg jeden wie, z jaką niechęcią te pieniądze biorę, zwłaszcza, gdy pomyślę, że kupcem jesteś i że kupcy ciągle pieniędzy do prowadzenia różnych spraw potrzebują. Jedynie dla tej racji, że potrzeba mnie uciska i że mam nadzieję nieomylną, że w krótkim czasie dług mój uiszczę, pomoc twoją przyjmuję i zabezpieczam ją na wszystkiem, co tutaj widzisz. Rzekłszy te słowa, rzewliwemi łzami się zalała i rzuciła mu się w ramiona. Salabactto, widząc ją tak rozrzewnioną, ze wszystkich sił pocieszyć ją się starał. Przepędziwszy noc w jej domu, rankiem następnego dnia, na dalsze wezwania nie czekając, przyniósł jej pięćset błyszczących dukatów, które ona z śmiejącem się sercem i łzawemi oczyma przyjęła. Rzecz oczywista, że nie było mowy o wekslu lub o jakimkolwiek obliku. Salabactto poprzestał na prostej obietnicy.
Aliści ledwie zalotnica pieniądze do rąk pochwyciła, inne dla Salabactta czasy się zaczęły. Dawniej miał wolny przystęp do jej domu, ile razy mu się to tylko podobało, teraz zaczęły się pojawiać jakieś nieustanne przeszkody, wskutek których ledwie raz na siedem razy dostać mu się do niej udawało, ale i wtedy nawet nie witano go z takiem uniesieniem i nie przyjmowano z podobną radością, jak pierwej. Tymczasem czas, oznaczony na zwrócenie pieniędzy nie tylko się przybliżył, ale nawet miesiąc, a potem i drugi po terminie upłynął. Ilekroć Salabactto ośmielił się skromnie o długu napomknąć, piękne słówka miast pieniędzy otrzymywał. Wówczas dopiero przejrzał chytry zamysł białogłowy, a zarazem pojął, że w tej całej sprawie nic nie wskóra, nie mając kwitu ani świadków. Zresztą płonął wstydem na samą myśl użalenia się przed kimkolwiek, dla tej przyczyny, że go zawczasu przestrzegano, a pozatem i dlatego, że spodziewał się jedynie drwin zasłużonych.
Niepomiernie pognębiony opłakiwał w samotności swoją nierozwagę. Tymczasem, na domiar nieszczęścia, przełożeni przysyłali mu list za listem, aby im pieniądze za sprzedane towary przysyłał, bowiem ich koniecznie potrzebują.
W tym stanie rzeczy, nie mogąc ich prośbie zadosyć uczynić, postanowił Salabactto błąd swój przynajmniej jaknajprędzej ukryć i spiesznie odjechać. Wsiadł tedy na mały okręt i popłynął na nim nie do Pizy, jak był powinien, ale do Neapolu.
W Neapolu żył podówczas jeden z ziomków naszych, Pietro dello Canigiano, będący skarbnikiem cesarzowej Konstantynopolu, mąż wielkiej bystrości i rozwagi, a przytem ścisły Salabactta przyjaciel. Jemu więc jako człowiekowi ze wszechmiar zaufania godnemu, zwierzył się po upływie kilku dni Salabactto. Jęcząc i lamentując, rozpowiedział szczegółowie o wszystkiem, co był uczynił, i o tem jakie go nieszczęście spotkało oraz błagał o radę i pomoc. Oświadczył przytem, że do Florencji już nigdy powrócić nie zamierza. Canigiano wielce nierad temu, co usłyszał, odparł:
— Źleś uczynił, źleś postąpił, źleś przełożonym swoim wierności dochował! Zbyt wiele pieniędzy dla swojej przyjemności wydałeś. Ale poco tu dłużej gadać po próżnicy! Co się stało już się nie odstanie, a teraz radźmy, jakby zło naprawić. Zaczęli się tedy naradzać i wkrótce Pietro, jako człek nie w ciemię bity, wpadł na myśl jakby nieszczęściu zapobieżyć, poczem odkrył swój zamysł Salabactto, któremu tak się on podobał, że, nie mieszkając, urzeczywistnić go postanowił. Miał jeszcze trochę pieniędzy przy sobie; resztę pożyczył mu Canigiano. Zebrało się tyle grosza, że Salabactto mógł zakupić wiele dobrze związanych skrzyń i dwadzieścia beczułek od oliwy, które wodą napełnił; poczem z całym ładunkiem do Palermo powrócił. Wjeżdżając do miasta, podał celnikom spis pak i beczek oraz ich cenę; kazał je wszystkie na swój rachunek zapisać, złożył cały ładunek w porcie i oświadczył, że nie ruszy nic z tych towarów, póki inne, na które czeka, nie nadejdą.
Wieść o przybyciu Salabactta doszła odrazu do madonny Jancofiore, która, usłyszawszy, że towary, które Salabactto przywiózł, dwa tysiące dukatów a może i więcej wartają, do tej myśli przyszła, że jeszcze lepiej obłowić się będzie mogła, jeśli mu teraz owych pięćset dukatów zwróci. Z tą myślą posłała po niego. Salabactto, którego już raz na hak przywiedziono, przybył spiesznie z rozradowaną miną. Zalotnica, ujrzawszy go, udała, że nie wie bynajmniej co go sprowadza i, okazując wielkie ukontentowanie, zawołała:
— Ach, jesteś wreszcie! Jakżeś musiał gniewać się na mnie, że ci pieniędzy w oznaczonym czasie nie oddałam. Salabactto miast odpowiedzi, śmiać się począł, a po chwili rzekł:
— W samej rzeczy, madonno, trochę mnie to dotknęło, bo wyjęłem sobie te pieniądze z pod serca, aby się wam przysłużyć, wy zasię tymczasem... Aliści zaraz się przekonacie, czy się na was gniewać potrafię. Miłość moja do was była tak wielka i silna, iż skłoniła mnie do sprzedania większej części moich posiadłości i zakupienia za te pieniądze towarów, których dotąd przewiozłem więcej, niż za dwa tysiące dukatów. Obecnie czekam jeszcze na przesyłkę wartości trzech tysięcy dukatów. Mając taki zasób towarów, otworzę tutaj sklep, aby już nigdy od was oddalać się nie potrzebować, miłość wasza bowiem droższa jest mi nad życie, a tak niezbędna, jak powietrze do oddychania.
— Salabactto — odrzekła na to dama — wszystko, czego ty pragniesz i co czynisz, zawsze mi jest miłe i ja bowiem kocham cię nad życie. Najmilszą jednak jest mi wieść, żeś powrócił aby się tutaj osiedlić, gdyż będę mogła nie jedną jeszcze uroczą godzinkę z tobą spędzić. Przedewszystkiem muszę jednak usprawiedliwić się przed tobą, że przed odjazdem nie przyjęłam ciebie kilka razy w swym domu, lub, że, przyjąwszy, nie tak jak zazwyczaj uprzejmą i tkliwą dla ciebie się okazałam. Takoż chcę ci wyjaśnić, dlaczego ci pieniędzy w oznaczonym nie oddałam terminie. Otóż trzeba ci wiedzieć, że podówczas byłam pogrążona w wielkiej boleści i zmartwieniu głębokiem. Kto w takim stanie się znajduje, mimo całej miłości do kochanka, nie zawsze może mieć dlań uśmiechnięte oblicze i tyle mu uwagi okazywać, ileby mu się słusznie należało. Co się zaś owych pieniędzy tyczy, to łatwie chyba pojmiesz, że z trudnością przychodzi białogłowie oddać pięćset dukatów, jeśli ci, którym pożyczyła, słowa jej nie dotrzymują. Oszukali mnie różni ludzie i tym sposobem kłamczynię ze mnie uczynili. Dopiero po odjeździe twoim odebrałam pieniądze; gdybym była wiedziała, gdzie je odesłać, bądź pewien, że nie byłabym zwlekała ani chwili dłużej. Aliści nie znałam miejsca twego pobytu i dlatego też u siebie pieniądze przechowałam. To rzekłszy, kazała przynieść woreczek, ten sam, który Salabactto kiedyś jej wręczył i, oddając mu go, rzekła:
— Policz, czy jest pięćset.
Salabactto nigdy w życiu nie doznał większej radości jak w tej chwili. Pohamował się jednak, przeliczył spokojnie dukaty, przekonał się, że jest ich pięćset, schował kieskę i rzekł:
— Madonno, wierzę najświęciej w słowa wasze. Jestem całkiem ukontentowany, bowiem wiem, że uczyniliście wszystko, co uczynić byliście obowiązani. Bądźcie upewnieni zatem, że dla miłości, jaką dla was żywię, gotów będę służyć wam taką sumą, jaką rozporządzać mogę, na jakikolwiek cel byście jej odemnie zażądali. Zechcijcie mnie tylko na próbę wystawić.
W taki to sposób, dawna ich miłość, w słowach przynajmniej, na nowo zawiązana została i Salabactto rozpoczął znów z zalotnicą poufały i tkliwy stosunek, doznając od niej ciągłych objawów czci i miłości najgorętszej. To go jednakoż nie mogło skłonić do porzucenia myśli o zemście i odwecie. Owszem, postanowił równą miarką damie zapłacić. Pewnego tedy dnia, gdy zalotnica posłała po niego, zapraszając go na wieczerzę i nocleg, zjawił się, aliści tak zrozpaczony i pomieszany, iż zdawało się, że przytomność utracił. Jancofiore uścisnęła go i tkliwie badać poczęła co ten smutek oznacza. Salabactto długo dał się prosić, wreszcie, jakby był jej czułością zwyciężony, rzekł w te słowa:
— Jestem zgubiony! Okręt, na którym znajdowały się towary, wpadł w ręce korsarzy z Monaco. Oddadzą je za wykupem dwunastu tysięcy dukatów, z czego na mnie tysiąc przypada. Tymczasem nie mam ani złamanego szeląga przy duszy, te bowiem pięćset dukatów, które mi oddaliście, posłałem natychmiast do Neapolu, aby za nie materji lnianej zakupiono. Gdybym chciał w tej chwili sprzedać towary, znajdujące się w porcie, dostałbym za nie zaledwie pół ceny, jeszcze bowiem na sprzedaż ich stosowna pora nie nadeszła. Pozostaje mi więc tylko pożyczyć. Nie jestem tutaj jednakoż jeszcze dość znanym człekiem, abym mógł znaleźć kogoś, coby mnie w potrzebie poratował. Nie wiem tedy, jak złu zaradzić, ani gdzie się obrócić. Jeżeli nie wyślę zaraz tych pieniędzy, towary moje dostaną się do Monaco i wówczas już nic z nich nie obaczę.
Wiadomość ta dotknęła zalotnicę nader niemile, bowiem dzięki niej wszystkie jej zamysły w niwecz się obracały. Dama poczęła rozważać, jakiegoby w danym razie użyć środka dla zaradzenia złu i rzekła:
— Bóg wie, jak cierpię, widząc twoje zmartwienie. Na cóż jednak zda się tu rozpacz? Trzeba radzić. Gdybym miała pieniądze, klnę się na mą duszę, że pożyczyłabym ci je natychmiast, aliści tak wielkiej sumy nie posiadam. Znam jednakoż pewnego człeka, który mi niedawno pożyczył kilkaset dukatów, do owego tysiąca brakujących, ale ten lichwiarz żąda ogromnego procentu, nie mniej niż trzydzieści od sta. Jeślibyś chciał pożyczyć od niego, to musisz mu dać jakiś dobry zastaw. Co się mnie tyczy, to gotowa jestem dać mu jako porękę wszystko, co posiadam wraz z sobą na przydatek — o ile tylko pożyczyć zechce. Aliści w razie gdy to nie wystarczy, na czem mu resztę zabezpieczysz?
Salabactto odgadł odrazu jaka pobudka skłania ją do uczynienia mu tej przysługi. Młodzieniec nie wątpił ani na chwilę, że owym tajemniczym lichwiarzem jest ona sama. Była to właśnie woda na jego młyn. Dlatego też naprzód korny dank jej złożył, a następnie rzekł, że w tak ciężkiej jak obecna potrzebie największy procent zapłacić jest gotów. Co się rękojmy tyczy, to oświadczył, że towary złożone w porcie, każe przenieść na nazwisko tego, kto mu pieniędzy pożyczy, i tylko klucz od schowu przy sobie zostawi, aby w razie wezwania mógł kupcom towary pokazać i aby mu niczego nie poruszono lub nie przemieniono przypadkiem.
Zalotnica odparła, że ta rękojmia całkiem wystarczająca jej się wydaje; poczem rozstali się z sobą. Nazajutrz sprytna nasza dama posłała rankiem po zaufanego człeka, opowiedziała mu rzecz całą i wręczyła tysiąc dukatów, które on natychmiast Salabactto zaniósł. Salabactto zasię ze swej strony wszystek towar, złożony w porcie, na jego imię przenieść kazał. Zamieniwszy rewersa, rozstali się i każdy z nich za swemi sprawami się udał. Aliści Salabactto niedługo już w mieście bawił. W kilka godzin potem wsiadł na okręt z tysiącem pięćset dukatów w kieszeni i powrócił do Neapolu do Pietra dello Canigiano, skąd ścisły rachunek za sprzedany towar odesłał do Florencji na ręce przełożonych, którzy go z suknem wyprawili.
Zwróciwszy Pietrowi i innym wierzycielom ich należności, za resztę pieniędzy, podstępnie od chytrej Sycyljanki wyłudzonych, nie jeden jeszcze wesoły dzień z Canigianem spędził. Poczem, odrzekłszy się kupiectwa, do Ferrary odjechał. Tymczasem w Palermo Jancofiore, nie mogąc Salabactto odnaleźć, dziwić i niepokoić się poczęła. Gdy dwa miesiące minęły, a jego wciąż jeszcze widać nie było, kazała za pośrednictwem swego zaufanego człeka drzwi, wiodące do składów, wyłamać. Naprzód otworzono beczułki, rzekomo oliwą napełnione, i znaleziono je pełne wody morskiej, nad którą około garnca oliwy pływało. Poczem odbito skrzynie i przekonano się, że wszystkie — za wyjątkiem dwóch, zawierających w sobie nędzne gatunki materji — pakułami nabite były.
Słowem, wszystkie towary wartości dwustu dukatów nie przenosiły. Teraz dopiero poznała Jancofiore, że ją na hak przywiedziono i długo nie mogła utulić żalu za pięciuset dukatami, które oddała, a takoż za tysiącem, który pożyczyła. Wzdychając ciężko, powtarzała nieraz:
„Kto z Toskanem sprawę toczy — niech otwiera dobrze oczy“
Tak oto przebiegła oszustka odniosła odrazu wstyd i szkodę, przekonawszy się pierwej, że na jednego franta na świecie czasami półtora franta przypada.
Gdy Dioneo opowiadanie swoje zakończył, Lauretta, widząc, że czas jej rządów minął, pochwaliła radę Pietra dello Canigiano oraz spryt Salabactta, poczem, zdjąwszy z głowy swojej laurowy wieniec, włożyła go na skronie Emilji i w te słowa rzekła:
— Nie wiemy jeszcze, madonno, czy godną hołdu królowę w tobie mieć będziemy, że piękną jednakoż, o tem wątpić nam nie lzą. Staraj się przeto, aby czyny twoje z wdziękami twemi sztychować można było. Rzekłszy te słowa, na dawnem swem miejscu zasiadła.
Emilja, nie dla tej racji, że ją na królowę wyniesiono, ale dlatego, że pochwalono w niej to, co kobiety szczególnie posiadać pragną, spłonęła rumieńcem i stała się podobna do wczesnych róż, promieniami świtu zalanych. Trzymała oczy tak długo spuszczone, aż rumieniec nie zniknął, poczem wezwała marszałka, wydała mu potrzebne zarządzenia i wreszcie rzekła w te słowa:
— Wiemy wszyscy, urocze towarzyszki, że wołom, które w jarzmie przez znaczną część dnia chodzą, wieczorem daje się pełną swobodę, tak aby się dowoli na błoniach paść mogły. Widzimy także, że ogrody, gdzie różne rośliny kwitną, niemniej są piękne, owszem piękniejsze nawet od borów, w których same tylko jodły rosną. Dla tych to przyczyn, sądzę, że i nam, tak długo już w nakreślonych prawem granicach snuć nasze opowiadania zmuszonym, a również i pokrzepienia potrzebującym, nim odnowa jarzma na się nie weźmiemy, pewna swoboda nietylko pożyteczna ale i pożądana będzie. Jestem tedy zdania, że jutro, opowieści nasze dalej prowadząc, do jednej materji ograniczać się nie powinniśmy. Niechaj każdy opowiada o czem mu się podoba. Żywię tę pewność niezachwianą, że różnorodność materji, którą opowiadający się zajmą, nie mniej sprawi nam ukontentowania od samych opowiadań. Na ten raz spróbujmy tego, a potem następca mój, który po mnie władzę sprawować zacznie, z tem większą surowością będzie nas mógł zwyczajnemi ograniczyć prawami.
To rzekłszy, rozpuściła wszystkich aż do obiadowej pory. Wszyscy pochwalili mowę królowej, jako mądrą i dobrze się do okoliczności ściągającą, poczem, powstawszy z miejsc, oddali się ulubionej rozrywce swojej. Damy zajęły się wiciem wieńców, młodzieńcy zasię grą i śpiewem. Gdy na obiad wezwano, zasiedli wszyscy dokoła fontanny, poczem zaczęli z wielką wesołością potrawy spożywać.
Królowa, chcąc pozostać wierna obyczajowi poprzedników swoich, wezwała Pamfila, aby jakąś piosenkę zanucił. Ten, pełen prawdziwej ochoty, w te słowa zaczął:

Ponieważ cały należę do ciebie,
Więc mnie tak hojnie obdarzasz Amorze,
Że ledwie serce to wytrzymać może.

Ten zbytek szczęścia, co mnie pieści,
Rozkoszy, którą czuję w duchu.
Rzeczywistości wraz z nadzieją
Ledwie się w piersiach mych pomieści;
Zdradza się w każdym moim ruchu,
W licach, co się słonecznie śmieją,
I chociaż milczą, rzec umieją:
Że nad miłości tchnienie boże
Większego szczęścia ziemia dać nie może!

Daremnie pragną moje pieśni
Wyrazić pełnię uczuć całą;
Wyśpiewać, zwierzyć ich nie mogę,
Skrywać je muszę w serca cieśni,
Bo gdyby się to jawnem stało,
Rozkosz się zmieni w męki srogie —
A dziś zachwyty me tak mnogie,
Ze sto języków w ciągłym rozhoworze
Nigdy ich wszystkich wyliczyć nie może.

Któżby pomyślał, że tą dłonią
Tuliłem ją do serca drżący,
Ją, która wszystkiem mi na ziemi;
Że usta do ust, skroń ze skronią
Na wszystko w świecie głusi, niemi,
W uścisk spłynęliśmy gorący,
Szalony, długi, słodki, wrzący?
Nikt nie pomyśli — w tem mój triumf, Amorze,
Nikt mi więc szczęścia zamącić nie może!

Piosenka Pamfila skończyła się. Wszyscy, którzy jej wtórowali, z największą uwagą słuchali jej treści i starali się odgadnąć, kto jest ta ona, którą śpiewak tak starannie ukryć się stara. Mimo licznych domysłów nikt jednak prawdy nie odgadł. Wkrótce potem królowa, widząc, że wszystkim przytomnym już sen oczy skleja, całe towarzystwo do sypialnych komnat odpuściła.



Światło, przed którego blaskiem noc ucieka, zamieniło właśnie ciemny błękit ósmego nieba na jasny, gdy Emilja powstała ze snu i towarzyszki swoje oraz młodzieńców zbudzić kazała. Gdy się wszyscy zebrali, królowa wolnym krokiem idąc, pociągnęła ich za sobą do małego lasku, w pobliżu zamku rosnącego. W lesie napotkali zwierzynę rozliczną, jak sarny i jelenie, które przy trwającej wciąż zarazie morowej, czując się bezpiecznemi od strzelca, pozwoliły im ufnie zbliżyć się do siebie, jakgdyby pozbyły się wszelkiej obawy i całkiem oswojonemi się stały.
Damy i młodzieńcy zbliżali się do zwierząt i udając, że je schwytać pragną, pobudzali je do skoków i ucieczki. Stąd wynikła dla towarzystwa wielce przyjemna rozrywka. Gdy jednak słońce wzniosło się wyżej, uznali wszyscy, że czas do domu powracać. Każde z nich uwieńczone było jodłowemi gałęziami i niosło w ręku pełno pachnących kwiatów lub korzeni, tak iż ktoby ich w drodze napotkał, nie mógłby powiedzieć nic innego, jak jeno to, że jeśliby nawet teraz śmierć napotkali, przyjęliby ją z radością. Tak krok za krokiem idąc, śpiewali, gawędząc i przekomarzając się z sobą, doszli wreszcie do pałacu, gdzie już wszystko przygotowane znaleźli. Służba przywitała ich z nader wesołem obliczem. Nieco wczasu zażywszy, zasiedli do stołu, wysłuchawszy uprzednio sześciu piosenek, jednej weselszej od drugiej, potem podano wodę do umycia rąk. Marszałek, zgodnie z wolą królowej, wskazał wszystkim miejsca za stołem. Po obiedzie zabawiano się przez czas niejaki śpiewem i grą, poczem królowa pozwoliła odpocząć tym, którzy wczasu łaknęli. Gdy oznaczona pora nadeszła, zebrali się wszyscy na umówionem miejscu, by opowieści dalej ciągnąć. Królowa, spojrzawszy na Filomenę, jej rozpocząć kazała. Ta zaczęła z uśmiechem w te słowa:



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.